czwartek, 10 października 2013

Słonecznik

Na miejskim trawniku a właściwie na trawniku w parku wyrósł późno posiany słonecznik. 
Oszczędziły go kosiarki i ręce dzieci, oszczędziła pogoda... 
Jak to się stało, że się uchował, ocalał dla roztaczania samotnej urody?
 Kwitnie.
 Późno. Za późno na to aby z kwiata wyprodukować nasiona. 
Może zasiał go tu wiatr, a może pojedynczą pestkę upuścił przefruwający ptak, a może ktoś kto ze smakiem skubał nasionka słonecznika z zakupionej w pobliskiej Biedronce paczuszki. Fakt jest taki, że wyrósł i zakwitł teraz - jesienią cud nad cuda. 
Zakwitł i cieszy. Przystanęłam aby bardziej go zobaczyć i nacieszyć duszę poprzez oczy. I wówczas stała się rzecz dziwna, bo nagle w miejscu gdzie sama bym pędzlem pacnęła kroplą czerwieni dla wykończenia całości konsumowanego w ciszy obrazu, właśnie w tym miejscu gdzie z pewnością sama bym ją domalowała pojawiła się żywa biedronka. Szło jej się powoli i mozolnie podążając ku spełnieniu w pięknie. Aż oddech mi umarł w gardle lub gdzieś głębiej. Czary pomyślałam czary i poczułam się jak to ja - z byle powodu -  w niebie. 
Biedronka przespacerowała po cięciwie bardzo regularnego koła w brązie obramowanego żółtą koroną płatek i znikła w zieleni małych listków podtrzymującą regularną głowę króla kwiatów. 
Niesamowite są działania natury, które potrafią tak zahipnotyzować, że na chwilę zatrzymuje się czas tak bardzo, że ziemia przestaje krążyć a oddech dopomina się o swoje prawa dopiero po możliwości przetrawienia pierwszego szoku i wyjścia na powierzchnię  zaskoczenia aby zmontować myśl podziwu nad doskonałością życia (~!). 
Jesienny słonecznik na tle bardzo niebieskiego, w zasadzie bezchmurnego nieba z jedną lub dwiema subtelnymi firankami chmurek zawieszonymi jakoś wyżej tego dnia niż zazwyczaj i wśród szmeru liści już przetykanych kolorami wzbogaconymi o ostatnie pożegnanie letniej pogody i wietrzyk z mroźną podbitką przez wciąż jeszcze dość ciepły sezon, skośne promienie jaskrawego słońca, bo pewnie już było popołudnie i prawie zupełna cisza podczas dziania się akcji z biedronką z roli głównej zostaną ze mną na długo, bo cud istnienia i trwania oraz zmiany jako kreacji poczętej z myśli został cudem dotknięty. 
Samotny, nieduży, piękny... z biedronką spacerującą dla ozdoby i wykończenia po ostatni detal urody. 
Słonecznik w parku na trawniku... samotny, dziewiczy, dotknięty  pięknem ponad ludzką możliwość pojęcia... z cieniem na trawie, bo według Miłosza to co istnieje zawsze posiada cień swojego bytu. 
Ciekawe czy zaskoczą go mrozy?
Jak długo oprze się zimnu? 
Który z przymrozków go złamie?, bo przecież złamać go musi -  istnieje prawo grawitacji, że co się wzniosło upaść musi - byle godnie zwiesił ciężką od nadmiaru spóźnionego piękna głowę. 
 Taka ilustracja niezwykłości a przecież każde źdźbło trawy aż po złożoność multi kosmosów jest cudem tyle, że słonecznik to zdołał wyciągnąć i podkreślić a właściwie zrobiła to biedronka, mała jak kropla farby na czubku pędzla gotowego do akcji wyciągnięty z  mojej wyobraźni