niedziela, 16 lutego 2014

Salsa

"...If you obey all the rules
you miss all the fun..."

                         - Katharine Hepburn


"...Od rana przepięknie i równiutko siąpi. 
Drobne krople spadają na gęstwinę liści zielonych a te jak na sprężynkach zamontowane odbijają każdą drobną kroplę i wracają do swojej poprzedniej pozycji łapania światła największą możliwą powierzchnią. Kilka żółtych liści, które nabrały tego koloru pod wpływem jednorazowego ale gwałtownego oziębienia  już opadło i nadal jestem w krainie zieleni przez każde okno w mieszkaniu..." - pisała Gwen.

Usadowiła się wygodnie w swoim ulubionym fotelu kącie salonu. Z tego miejsca widziała perpektywę całego swojego mieszkania, które lubiła i cieszyła się każdym skrawkiem udostępnionej jej powierzchni. Piła swoją ulubioną herbatę i nasłuchiwała szumu deszczu wpadającego przez otwarte górne części okien. 

Potem zadzwonił Micho.
Z jakiegoś powodu ostatnio częściej ze sobą rozmawiali.
- To jest dreptaniec - mam rację? - dopytywała się Gwen po obejrzeniu nadesłanych jej przez Micho linków do kilkuminutowych wglądówek. 
- A te kroki to jest taka podstawa tylko, to jest to co pokazują ludziom zawsze jak przychodzą na kurs pierwszy raz aby zacząć od czegoś... - cierpliwie wyjaśniał Micho. 
- W ogóle w tych tańcach latynowskich kroki akurat są mniej ważne,- kontynuował - to tylko tak aby można było imprezować. Znacznie bardziej decyduje o wszystkim wyczucie rytmu i ruchy ciała, kontakt z partnerem czyli co się dzieje między partnerami powiedzmy od kolan w górę. 
- Robi sie ciekawie - zajarzyła Gwen. 
- A no właśnie - powiedział wyraźnie zadowolony Micho. 
- Jestem pośrednikiem, to znaczy pomagam w tłumaczeniu listów Bon'i. Wlepił się jej wojskowy na skype'a odbywający służbę w Syrii. I od razu się wyrywa z propozycjami matrymonialnymi i próbuje od niej wyegzekwować przywiązanie i miłość na odległość na podstawie jednego zdjęcia i pięciu linijek tekstu... - skręciła ze strefy grożącej względnym kataklizmem, wulkanem a może lawiną w odpowiedni dystans.
- A to musi być bardzo zdesperowany - powiedział on zapewne  trochę jeszcze owładnięty wstępem do dialogu, który mógłby się w rozkwitającą różę zmienić za każdym kolejnym słowem...  
- Na to wygląda. Z tego jest taka korzyść, że Bonia ma zajęty czas  a obojgu z pewnością szybciej krew krąży i chce się im bardziej żyć. Ten mundurowy zapytał jej  czego ona oczekuje od mężczyzny; W wymienionych przez nią kilku atrybutach znalazł się taniec. 
- A to znaczy, że dziewczyna lubi sobie potańczyć - stwierdził Micho,. 
- Oj pewnie byście się ze sobą zgrali, bo ja to tak bardziej poprzyglądać się innym lubię jaką mają z ruchu frajdę...
- Też lubie sobie popatrzeć - zwierzył się.
- Jak się jedzie na wesela wiejskie to ludzie tam tańczą każdy po swojemu a najczęściej to są przeze mnie nazywane rwane, wyrywane lub szarpane i jakoś tak wszystkim pasuje. 
- A teraz to młodzi zupełnie jakoś dziwnie tańczą.
- Każdy po swojemu; skakane, chodzone, kucane i kręcone a i mogą być jeszcze biegane, najważniejsze, żeby jakoś wyrzyć i zrzucić z siebie ciężar napięć. 
- A właśnie; dlaczego ludzie tańczą tak właściwie ? 
- Podejrzewam, że taniec to jest forma ekspresji radości istnienia. Taniec jest dziedziną sztuki, bo istniał prawdopodobnie od zawsze, od zarania dziejów człowieka. Pierwsze ryciny odnalezione w jaskiniach i wyryte w kamieniach między innymi wyrażają taniec. W parach ludzie zaczęli tańczyć od bardzo niedawana... Taniec był formą języka; opowiadał o walkach, o wojnach, o zdobywaniu pożywienia, był formą prośby i wdzięczności czyli modlitwą oraz przepowiadał przyszłość, ale przede wszystkim pozwalał i nadal pozwala się cieszyć życiem - wyrażać radość. 
- A ja też lubię sobie potańczyć i jeszcze młodzi się czasami dziwią jak sobie mogę zawinąć czasem... 
- Bo przyjemność jaką sprawia ruch to jedno ze źródeł radości a radość jest jednym z trzech elementów wchodzących w skład ekspansji czyli podstawy ewolucji czyli celu życia. 
- A jakie są te dwa pozostałe czynniki? 
- Trzy elementy składowe jednej całości czyli życia to: wolność, rozwój i radość. 
- A no tak każdy chce być wolny i się rozwijać i się cieszyć prawda?  - zapytał Micho i bez czekania na komentarz ze strony Gwen dalej pytał:
- A powiedziałaś poprzednio, że te trzy czynniki tworzą jedność zwaną ewolucją czyli ekspansją, a dla mnie to rozwój, który Ty wymieniłaś jako czynnik lub jak Ty to określasz składową ewolucji. A mi się wydaje, że rozwój to jest to samo co ewolucja (?)... 
- Też miałam zupełnie takie same wątpliwości, ale jak byli u mnie Leo i Łyla...
- A jednak się pojawiają od czasu do czasu - Micho wszedł jej w zdanie dość gładko. 
- Ale to było zanim jeszcze się wynieśli za wschodnią granicę, ale zanim tam się wynieśli to był moment, że rozmawialiśmy na ten temat. 
- A w takim razie Ty możesz to wytłumaczyć (?).
- Tak mniej więcej. Poczekaj więc to chyba było tak, że rozwój zawsze jest pozytywny, bo cokolwiek robisz to robisz w zasadzie zawsze w celu polepszenia się warunków czy w ogóle kondycji Twojego życia. Jeżeli chodzi o ewolucję czyli stałą ekspansję to proces "rozwojowy" może się czasami cofać lub powtarzać już raz zaistaniałe etapy zależnie do warunków. Istnieją materiały naukowe, które potwierdzają pozorne "cofanie" się gatunków dla przykładu powrotu w środowisko wodne czy chociażby na skutek zmian klimatycznych zmiejszenie się rozmiaru lub powrót do bardziej prymitywnych form przetrwana dla zachowania gatunku. 
- A to jest wszystko tak generalnie ciężkie i pogmatwane... - orzekł Micho.
- To prawdopodobnie moja wina coś chyba poplątałam w takim razie. Pamiętam jednak że ekspansja czyli to co jest celem życia składa się z trzech elementów; radości czyli dążenia do przyjemności, rozwoju czyli stałego poszukiwania lepszych rozwiązań oraz wolności, która jest bazą, na której może w ogóle cokolwiek się pojawić lub zaistnieć.  
- Jak jest brak wolności to ludzie też żyją, a właściewie to częściej żyją w braku wolności niż odwrotnie - skomentował.
- Brak wolności to też wolność wyboru jej braku. To warunki braku wolności tworzą kontrast dzięki, któremu wiemy bardziej lub z większą klarownością o co tak na prawdę każdemu z nas chodzi i co jest dla nas ważne lub istotne na danym odcinku...
- A to jest nawet ciekawe ale nudne - zdobył się na bezwględną szczerość Micho. 
- Jak może być coś ciekawe i nudne jednocześnie - zaoponowała Gwen - jeżeli coś jest ciekawe to może być najwyżej fascynujące. A poza tym to dlatego, że to tylko rozmowa czyli teoria, bo jak tak na prawdę przeżywa się brak wolności... -  zastanowiła się Gwen przez moment - bo tak na prawdę zobacz co się wyprawia w tym momencie na wschodzie...
- Chciałem powiedzieć, że jest; to znaczy pewnie jest ciekawe tak ogólnie ale sam osobiście to znam dużo zajęć, które mnie bardziej potrafią zainteresować niż takie tam siekanie włosa na części - usprawiedliwiał się czując, że powinien już zmienić temat.
- A ja wczoraj wieczorem wsiadłem w samochód i podjechałem nad Wisłę i pod Wawel. Trochę posiedziałem na ławce. Trochę się przeszedłem. Super teraz są wieczory. Jest tak ciepło i spokojnie. Jedyne co mi brakuje to cykady ale to i tak późno chyba byłoby na cykady ale spacerują turyści i pary zakochane lub koleżeńskie i na wrotkach jeżdżą i ktoś tam gdzieś w oddali na bebnach grał. Tak sobie odetchnąłem i napawałem się tym wieczorem. 

Gwen zamilkła. Oczywiste było to, że Micho miał zero zainteresowania jej rozważaniami ale za to podsunął jej kaweł fajnych przeżyć zupełnie pogubiła się co do tego co teraz powinna powiedzieć.  
- Skończyłam już jeden rękawek - pochwaliła się. 
- A dla Zuli?
- Teraz się zastanawiam czy będzie dobry. Pierwszy raz coś robię w/g suchych liczb. Zazwyczaj zawsze wszystko mogłam zmierzyć na żywym modelu lub miałam chociaż jakąś rzecz danej osoby - poskarżyła się. 
- A to pewnie się martwisz? 
- Zabiorę ze sobą druty i trochę wełny i jeżeli coś na prawdę trzeba będzie poprawić to przecież mogę zrobić to na miejscu.
- A no tak oczywiście - przyznał jej gorliwie Micho, ale rozmowa jakoś średnio im się kleiła. 
- Yanna wciąż czeka na paczkę ode mnie na jej nowe mieszkanie - Gwen postanowiła porozmawaić o sprawach bierzących z braku innych możliwości.
Micho czekał lub popił piwa albo miał gdzieś w zasiegu ręki jakąś kawę ostygłą, która stała się chwilowym ratunkiem dla zapchania spodziewanej repliki. 
- Niedługo to jej nowe mieszkanie się przedawni więc postanowiłam działać - oświadczyła Gwen. 
- Ale przecież to można w internecie sprawdzić(?) 
- Można i Lylli sprawdzała, że po paczce ani śladu. Własnie dlatego postanowiłam działać. Znalazłam numer na internecie do Agencji pocztowej  skąd wysyłałam paczkę. Okazało się, że numer  był błędny. Zadzwoniłam więc do informacji. Na informacji brak było wpisu tej Agencji, więc poprosiłam o numer najbliżej istniejącego biznesu pod wskazanym adresem. 
Zadzwoniłam na podany numer. Otrzymałam prywatny numer naczelnika lub jak osoba informująca mnie się wyraziła szefostwa agencji.
Zadzwoniłam. Okazało się, że chcieli mnie oddelegować do głównej poczty gdzieś na Kcyńskiej, wiem gdzie to jest, bo już raz wysyłałam coś z tamtej poczty.
Powiedziałam im, że oni wystawili mi pokwitowanie o wysyłce paczki i ja będę od nich rządała wyjaśnień co dzieje się z paczką. 
No więc będą oni dzwonić i załatwiać i się dopytywać co się stało z paczką dla Yanny i Bena. 
Teraz mam czekać w razie czego pod koniec dnia znów do nich zadzwonię. 
- A mają tam bałagan jak wszędzie. 
- Pierwszy raz tak długo idzie paczka do Yanny. Dużo tam nakładłam łakoci i całą kilową puszkę herbaty, bo Ben jest Anglikiem i jeszcze komplet do trenowania kotów, żeby się na ubikację załatwiały, bo oni mają trzy koty to ile oni na sam piasek wydadzą kasy. Jeszcze słodycze i dżemy, o które mnie prosiła Yanna i oczywiście różne ciuchy dla niej a i kosmetyki też drogie jak jasny gwint.
- A to na pewno dojdzie tylko musisz poczekać, gdzieś się zaplątała w drodze. 
- Ciężko tak siedzieć na tyłku jak wiadomo, że termin dostawy minął już trzykrotnie. 
- Wiem Gwen wiem... Zresztą teraz to tak jest, że podają wszyscy podają ślepe numery na internecie i trudno wiedzieć po co one tam w ogóle tkwią... 
- Oj jak chcesz się dowiedzieć kiedy pociąg jakiś odchodzi albo gdzieś chcesz pojechać PKS'em to najlepiej jak pójdziesz osobiście na dworzec tu czy tam, bo inaczej to na prawdę trudno mieć pewność, że podane na internecie dane o odjazdach są aktualne. 
- Kiedyś to zawsze można było się dodzwonić chociaż się czasami człowiek naczekał, bo wciąż było zajęte. 
- Trzeba iść na dworzec taki albo ten drugi i wówczas jeszczsze się okazuje, że akurat brak danych o poszukiwanej miejscowości na wywieszonych planszach. Informacja zamknięta, bo trzeba by opłacić pracownika, który tam by siedział. Więc kiedyś poradziłam sobie w ten sposób, że po prostu zaczęłam pytać po otwartych jadłodajniach lub kioskach z czasopismami i przekąskami co w takim razie mam zrobić. Okazało się, że zostałam skierowana do drzwi z napisem "Pasażerom wstęp wzbroniony" a niżej "Dyspozytornia". Wewnątrz okazało się, że dyspozytora brak bo poszedł się napić, a o autobusach to mogę się dowiedzieć najwyżej od kierowców. 
- A kierowcy wiedzieli? 
- Okazało się, że miałam takie szczęście, że pierwszy zapytany jechał do miejsca, o które mi chdziło a odjazd miał za pięć minut a następny kurs dopiero wieczom. Ktoś tam mi rzucił, że to trzeba mieć farta i rzeczywiście takie sprawy wciąż mi się powtarzają, więc może i ta paczka zajdzie w końcu. 
- A dzwonili w sprawie tej paczki, co masz robić? 
- Rozmawiałam z Kas i ona mówiła, że po miesiącu dane o wysyłce paczki są likwidowane i trzeba zareklamować, żeby udostnione zostały informacje o tej paczce. 
- A to powinno tak być, że dane o paczce były dłużej do wglądu.
- Oj wiele rzeczy powinno być. 

Oboje znów zamilkli na dłuższy moment.

- Ale pogodę mamy ładną, ciepło... - powiedział Micho. 
- Mam jeszcze wciąż otwarte okno chociaż już ciągnie chłodem, bo już ciemno i jakiś ptak w nocnych trelach, wyraźnie i czysto tnie ciszę - powiedziała Gwen - mogę to tylko porównać do kryształu aż sam koniuszek serca mi się poderwał i podskoczył a może zadrżar najpierw z zaskoczenia a potem z rozkoszy... Słychać też koniki morskie...
- Gwen, ale koniki morkie to są w morzu - zaskoczył ją Micho.
- Oj te, jak one się nazywają są takie szare albo czasami w brązie lub zielone i skaczą w dzień a w nocy nogami takie dźwięki robią, no wiesz... uciekło mi; jak one się nazywają? 
Micho milczał jak zaklęty albo zimnej kawy popił. 
- O mam już, już sobie przypomniałam to są świerszcze albo pasikoniki albo koniki polne zdaje się. Tak zamknęłam sobie oczy i poczułam się bardzo zmęczona i oczy miałam za ciężkie, żeby otworzyć ale zobacz przypomniało mi się. One pocierają częściami udowymi o odwłoki i tak powstaje dźwięk, który dla naszego ucha jest ładny. Podobnie też Cykady bez  wyposażenia w aparat głosu ale radzą sobie całkiem, całkiem. Ciekawe czy one słyszą te dżwięki, które produkują czy siebie odnajdują na zasadzie wibracji, bo one to robią dla zwabienia partnera w krótkotrwałym okresie godowym.... 
Gwen przestała nadawać, bo dziwne wydało jej się, że ona gada a po drugiej stronie odpowiada jej cisza. 
- Micho jesteś tam jeszcze...
- Jestem, jestem tylko tak słucham sobie.
- To u Ciebie też są Świerszcze?
- Ciebie słucham Gwen, bo tak ładnie opowiadasz... 
- Rozmarzyłeś się? 
- A tak trochę. 
Wiesz, że jak świerszcz jak wpadnie do mieszkania i tam cyka to podobno szczęście przynosi? W krajach Azjatyckich są specjalne klatki, w których się zamyka cykającego świerszcza wabiącego partnera, bo podobno to tyle co szczęście. 
- Azja to w ogóle dziwny kontynent - skomentował głosem jak ze studni albo dalszym. 

- A... jeszcze coś tam było co mogę Tobie wyciągnąć na ten temat: O! W Ameryce to kilka razy takie olbrzymie koniki polne z dziećmi znalazłam - takie szarańcze - przewielkie i zawsze uroczo zieloniutkie, całe zieloniutkie, jednolicie zieloniutkie, ładne nadzwyczaj. 

Następnęgo dnia rankiem wstało słóńce i Gwen napisala do Micho: 

"...Żebym tak mogła oddać blaski i błyski słońca zagubione w przebogactwie zielonej zieleni i wewnątrz mieszkania na różnych fragmentach mebli i podłóg, żebym mogła napisać ptasią muzykę, żebym mogła, ale mogę tylko podziwiać i być wdzięczna za takie cuda. 
Podziw i dziękczynienie to są przeżycia najbardziej intymne z intymnych, dzielone tylko ze swoją skalą odczuć dopuszczającą  ekstazę takich doznań od jakich łzy kręcą się w oczach i w piersiach puchnie dziwna przyjemność zachłystnienciem się amplitudą, intensywnością a może zasięgiem udostępnionych przeżyć.  
Jakież piękne jest życie. 
W oddali dochodzą głosy porannej mszy. Trudno ustalić,  z którego kościoła, ale tym razem chyba tego na Kossaka. Łączę się więc w uroczystym skupieniu z wieloma takimi jak ja zapodzianymi w pięknie. 
Jestem wypełniona i usatysfakcjonowana po brzegi i tak na prawdę w tej chwili odeszły ode mnie wszelkie potrzeby.  
Jestem szczęśliwa, bo tak łatwo sięgnąć po szczęście i raj dookoła.... 
Pomimo, że puste jest moje mieszkanie. To co mnie otacza starcza do wypełnienia każdego kąta..."

Micho jej odpisał : 
"...Dzień dobry Gwen, 
Już pisałem o Twoim spotrzeganiu świata więc po co mam się powtarzać. To jak coś widzisz to dla Ciebie najlepsze co może być. 
Ja jak wstaję to też patrzę co się dzieje dookoła ale w inny sposób, jak to jest... każdy ma swój sposób..."

Na przystanku gruby gość zwrucił się do niej po prostu jakby stwierdzał fakty;
- Pani to ma lustro, bo te inne to muszą sobie kupić. 
Podziękowała za komplement bardzo grzecznie. 
Tak na prawdę to chciało jej  się bardzo śmiać, bo mówiący miał bardzo poważne ubytki w uzębieniu zarówno u góry jak i dołu oraz jego prezencja pozostawiała wiele do życzenia, więc wesołość jaka naszła Gwen była oparta najprawdopodobniej o zasadę paradoksu lub możliwe, że tylko podwójnego standardu obowiązującego gościa z brakami uzębienia  i resztę świata, lub istnieje i taka opcja, że był to podwójny standard dotyczący obu płci albo od razu chciał zaznaczyć męską dominację nad podległym mu światem kobiet... 
- Mniejsza o to; jedyną właściwią reakcją było uprzejme podziękowanie za komplement. 
A teraz; 
Rozmówki hiszpańskie z Micho: 
-  To jak to jest?, w modelu  kobiety w tym podręczniku brak jest  biustu zaznaczonego czy co? 
- No tak jest napisane jak nazywa się główny narząd męski natomiast kobieta jest bez opisów tych części...
- Zaraz główny narząd męski to byłby mózg a Ty mówisz prawdopodobnie o głównym narządzie samczym, prawda?
- E Gwen to co mówisz to chyba dlatego, że się czepiasz za słówka...
- No dobrze, wracając do rozmówek  z góry pachnie mi dyskryminacją płci... - podsumowała Gwen.
- E tam zaraz dyskryminację, to taka kultura... - bronił swojej ulubionej egzotyki Micho.
- No właśnie o kulturze i mentalności obu płci mówię. O tym, że mężczyzna z góry uzurpuje sobie zagwarantowaną pozycję przewodnią lub prowadzącą jak w Salsie.
- No bo ktoś musi być pierwszy...
- Partnerzy powinni iść obok siebie a to mi pachnie takim, że jedno jest nad drugim lub z góry pod drugim...
- O widzę, że wiesz..., że Ty myślisz  być może bardzo konkretnie... 
- Micho !!!
-  No co, to przecież widoczne jak na dłoni o co tak na prawdę chodzi - logicznie podsumował on.
- No tak bo ta salsa i inne formy tańca to dla mnie jest bardziej jak godowe zaloty poza wszytkim innym.
- E tam potańczyć można sobie bez podtekstów. 
- Albo z podtekstem prawda? 
- Z podtekstem też można. 
- Z tym podręcznikiem to on na pewno jest współczesny?
- Drukowany teraz...zaraz sprawdzę zresztą..
Przez chwilę dały się słyszeć grzebanie i odgłosy miętolonego papieru. Gwen zdołała ten czas wykorzystać na stosowną wstawkę.
- Pamiętam jak moja mama się cieszyła, z faktu, że kościół oficjalnie przyznał kobiecie posiadanie duszy, ale od tego czasu to minęło pół wieku - stwierdziła fakt Gwen.
- Wydany dwa lata temu - powiedział Micho. 
- A może to jakaś wybrakowana pozycja ? - zastanowiła się Gwen. 
- Możliwe..., że - zaczął Micho ale chyba gdzieś w pobliżu miał jakieś piwo, papierosa albo zimną kawę...
- Wiesz zarówno słowo "piersi" jak i adekwatnie słówko w  angielskim  trafia poza gust mój własny.  Może po hiszpańsku brzmi lepiej. Już biust i odpowiednik angielski to jeszcze  jeszcze chociaż też tak  trafiają te słowa tam gdzie mogą robić zamieszanie różne. 
- Hmm... - mruknął Micho. 
- Bo dla mnie to albo wszysko ma duszę, wszystko na co się patrzy i o czym się wie lub w ogóle interreaguje albo wszystko jest pozbawione duszy więc mężczyzna także. W/g chrześcijaństwa duszę miał mężczyzna a teraz bardziej ogólnie człowiek. A co dla przykładu z psem, kotem, krową lub trawą albo drzewem, śpiewem ptaka lub chociażby gdyby wziąć Salsę? 
- Yhmm... wiem o czym mówisz...
- Micho! 
- No co Gwen?... przecież wiem o czym Ty mówisz - myślę, że znam w jakiś sposób Twoje widzenie świata ale ono jest inne niż moje. 
- Więc co zgadzasz się z tym podręcznikiem?
- A czy można się zgadzać lub być przeciw Salsie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz