piątek, 7 lutego 2014

Wałkowany wątek

"... Żadnych gratów ani żadnych kotów..." -  pisała Myszka  w liście do Cyntii.
W odpowiedzi Cyntia napisała jak to ona krótki list na pół zeszytu. List był o tym jak bardzo jej dzieci są przywiązane do Sż i że taka ogromna zmiana jak repartriacja do kraju, przecież ich rodziców raczej niż ich "ojcowizny" (jak mówiła Lylli) to jest sprawa dramatyczna, katastrofalna i karkołomna, z przewidywalnością różnego rodzaju następstw.  
W końcu Arl"a i Rażka wstawiły się na korzyść Cyntii i Myszka pękła. 
Skutkiem tego pęknięcia Cyntia przywiozła dwa kontenery swoich rzeczy do Bydzi w Pl. 
Co i tak było tylko częścią tego co tak na prawdę chciała ze sobą zabrać. Ale najważniejsze, że Babcia dała się uprosić na okoliczność przewiezienia Sż. 
Sż potrzebowała niesamowitości. Przede wszystkim powtórzenia wszystkich szczepień i uzupełnienia przez weterynarza całego pliku żółtych papierów. 
Na lotniskach i czasie koniecznych  kontroli Sż była nadzwyczaj potulna czym zaskarbiła sobie sympatię pasażerów i wszelkiego rodzaju urzędników oraz pogłębiła Cyntii przywiązanie do siebie. W ogóle Sż zniosła całą podróż niezwykle bohatersko i heroicznie bez jednego, pojedynczego miauknięcia. Zrobiła tyko jedno siusiu ale kupkę wyprodukowała dopiero po trzech dobach od czasu zamieszkania po drugiej stronie wielkiej wody, gdy uznała, że przeżyje. 
Sż trochę przychudła przez podróż ale szybko wróciła do swojej wagi, dobrze odżywionego kota i Myszka z dumą pokazywała ją wszystkim, którzy sobie tego życzyli a nawet była zadowolona, że sąsiedzi widzą takiego bialusieńkiego kotka o tak pięknym futrze i rzadkiej urodzie i tak dobrze utrzymanego to znaczy tak tłuściutkiego, że aż się przelewał. O to ostatnie Cyntia się trochę martwiła, ale ponieważ Sż była wolna od chorób i różnych nawyków kotów zaniedbanych czy nerwowych więc sobie tę sprawę częściowo odpuściła tym bardziej, że Sż miała swoją stałą wagę od kilku lat taką samą. 
Potem jak Kaprys się zaszczepił jak się później okazało tylko chwilowo w mieszkaniu Cynii,  Myszka po prostu miała kompleks na tle jego wagi wyglądu. Chciała z niego zrobić uległą i lekko podpasioną Sż  ale Kaprys chodził swoimi drogami. Mama Cyntii po prostu chciała dobrze oraz natychmiastowych rezultatów. 
Cyntia sobie przypomniała, że raz Myszka jej w złości wyczytała ten swój wstyd przed sąsiadami i gośćmi różnego pokroju i stąd - jak ostatnio wybierała tłumaczyć sobie - stała i nagminna chęć pomocy i zaangażowana postawa ze strony jej matki  w wygląd nastpcy Sż.

- Myślę, że powód się zawsze znajdzie, żeby się w Twoje życie wplątać - odrzekła Jula na przeprowadzoną dogłębną anlizę prób usprawiedliwienia zachowań Myszki w incydencie pod kryptonimem "Kaprys". 
- A to masz rację, Kaprys znikł to zawsze znajdzie się źródło żdukania palcem między żebra - zastanowiła się Cyntia. 
Siedziały na ławce w parku, w którym na siebie wpadły przez przypadek, bo normalnie każda zajęta była po uszy lub powyżej łokci i umówienie się było poza opcją wydłużenia listy pod każdą z proponowanych okazji.
- Ale wiesz, - upierała się Cyntia za moment - to jest chęć interreakcji nawet jeżeli miałoby to boleć. 
- Taka miłość na siłę? - skomentowała z ledwo wyczuwalną nutką drwiny w głowie spotkana przypadkowo przyjaciółka.
- Oj, bo im brak narzędzi, technik, sposobów, wiedzy - uczepiła się Cyntia własnych ukrytych pod powierzchnią wyrzutów sumienia. 
- No tak, tak, tylko wiesz moja szczera duszko, dopóki człowiekowi wygodnie to dostosowanie  się leży w kącie... 
- O tym to ja wiem, każdy robi wszystko, aby móc przebywać w strefie komfortu albo w zonie - przerwała jej nieco przygaszona Cyntia...
- Aj, To Ty jeszcze mało wiesz co ludzie potrafią wymyśleć i jak kurczowo się trzymać konieczności możliwości kontrolowania innych w celu podporządkowywania sobie ich życia i zakresu własnej nadrzędności - odpaliła nieco zła w tej chwili matka trójga dzieci mieszkająca na stałe w domu matki swojego męża...
- Oj chyba wiem - powiedziała  dobitnie Cyntia.
- A no widzisz, to po co stale tłumaczysz tych, którzy w imię własnej chwilowej wygody są w stanie krzywdzić Ciebie?
- Bo to moje życie, bo to ja muszę znaleźć rozwiązanie ponieważ to mnie ugniata cała ta sytuacja bardziej, bo w końcu to jest moja matka i siostra a raczej w tej chwili to już cała rodzina - rozmemłała się na dobre poprawiając sobie skarpetkę tak aby zakryć białą wstążkę skóry  pomiędzy getrami i skarpetą właśnie...
- Rób tak dalej..~! - powiedziała Jula cynicznie, a nawet z przekąsem. 
- Ano; cały czas robię - odrzekła zdecydowanie Cyntia. 
- I jak to pracuje? O rezultaty pytam?...- rzuciła grzebiąc w torebce przekonana o własnej racji koleżanka z ławy szkolnej. 
- Ooo, - zaczęła atakowana z lekka Cyntia - jak na razie jest różnie; raz lepiej to znów się kołysze, ale ogólnie jest jednak lepiej - potwierdziła sama sobie robiąc błyskawiczny przegląd ostatnich lat. 
- I co to Tobie daje? - pytała dalej już mniej przekonana o bezwględnie swojej racji Jul'a.
- Daje mi to, że wiem gdzie idę i co mniej więcej chcę osiągnąć i zrozumienie, że jednak mam narzędzia i że daleko mi do sytuacji absolutnej bezradności, trochę taki strajk włoski, bez awantur ale tak aby moje własne dobro było priorytetem potwierdzonym przez działania.... 
Obie zamilkły na moment. 
Słychać było oddalony szum ulicy i nawoływania ptaków ukrytych w konarach drzew nad ich głowami i w dalszych partiach parku, dookoła falami spływało ukojenie w ciepłych promieniach wczesno - jesiennego słońca...
- Muszę przyznać, że udało się Tobie z Gregorem... odezwała się nieco zrelaksowana Jul'a wykręcając twarz do słońca i zamykając oczy. 
Od skrzydełek nosa do kącików ust, a może nieco poniżej ust i właściwie usta obejmując jak ramionami biegły w jej twarzy dwie głębokie bruzdy nadające wyrazu przemęczenia, zgorzknienia i rezygnacji.
- Ale ile to trwało? Przeszło dwie dekady? - spytała wyczekująco wydawałoby się kierując pytanie raczej do słońca niż do przypadkowo spotkanej bliskiej znajomej, może nawet zdystansowanej przyjaciółki. 
- Może dłużej - podjęła ta, która poczuła się, że pytanie jest raczej do niej niż w rzucone w przestrzeń - w tym roku mamy 33 - cią rocznicę naszego papierowego związku.
- Na prawdę? - usłyszała po jakimś czasie prawdę mówiąc ledwo dosłyszalny komentarz lub raczej pytanie. 
- Tak. Dużo prawda? 
- Oj tonę albo kilka... 
- Co się śmiejesz, przecież są ludzie, którzy tarmoszą się w kółko przez całe swoje pieskie życie...
- Ludzkie, no tak masz rację bywają; jak u mnie...
- Wiem.
- No właśnie.
- Eee Julka tylko bez łez i szlochów, to przez to Twoje samozaparcie, że mimo wszysto dźwigniesz, że dasz radę, że za zakrętem będzie lepiej a tak na prawdę wiesz co ? 
- Słucham...
- Liczy się bierzący moment. 
- Tak mi dobrze w tej chwili... cicho w środku - szepnęła z poczuciem ulgi. 
- To zostań.
- Ja muszę...
- Co musisz ? 
- Opowiedz coś to będę miała pretekst, wiesz bo mnie szarpie. 
- No dobrze; jeżeli już weszłyśmy na temat mojego małżeństwa, to powiem Tobie, że moja siostra Rażka...
- Ta starsza ? 
- Tak starsza, więc Rażka też przez kilka dekad walczyła lub wierzyła w oczekiwany rezultat metodą małych, na prawdę drobnych kroczków. Najważniejsze jest by zmienić postawę, nastawienie a potem myśli. Postawę zmienić najtrudniej, bo wiadomo; gdzieś tam nam się wydaje, że wybór to dla innych a my jesteśmy niewolnikami raz obranej drogi, chociaż często poza naszym świadomym udziałem...
- Wow, wow....wolniej~! - poprosiła Jul'a w formie nakazu.
- Dobrze, widzisz, bo ja mówięTobie to czego sama chcę się nauczyć, powtarzam ćwiczenia z woli zapewniające motywację na koncentrację...
- Znowu! - dotarło do mówiącej kategoryczne rządanie lub jeszcze jedna prośba o to samo. 

- No to powiem Tobie, że jeszcze, że ostatnio przeglądam swoją byłą pocztę i wyobraź sobie natknęłam się na list pisany do ojca moich córek.
- I miałaś siłę go przeczytać?
Cyntia pomilczała przez przedłużony moment - potrzebowałam kilku dni a potem garść odwagi - przyznała. 
- I co? 
- Aż się zdziwiłam, bo pisałam, że sytuacja bez rozwodu mi służy...
- Kiedy to pisałaś? 
- Przeszło sześć lat temu. Tylko wiesz czas względna sprawa każdemu inaczej służy w/g potrzeb. 
- No i...
- I wiesz; zastanawiałam się czy wywalić ten list czy go przeczytać.
- Mówiłaś, że przeczytałaś prawda? 
- No tak ale przedtem. 
- A potem? - pytała ta, która powinna  już dawno wpaść w wir swojego młyna a siedziała w parku otulona ciepłem wciąż cudownej jak na teraźniejszą porę roku pogodę, domagając się szczegółów z życia przypadkowo spotkanej przyjaciółki.
- Aj Jul'a wiesz jak ja się wówczas czułam: argumentowałam, że oficjalny rozwód wydaje się mi potrzebny na poziomie prób ułożenia sobie życia. Tylko miałam poważne wątpliwości czy rozwód mi to załatwi.
 - A teraz? 
- Teraz? Teraz jest tak samo tylko inaczej, bo wiesz ta sprawa wciąż się ciągnie tylko jednak coraz bardziej wiem czego sama chcę i o co mi tak na prawdę chodzi z uwzględnieniem okoliczności.
Wtedy wciąż  zostawiałam sobie szparkę - prześwit zaledwie - na możliwość zespolenia tego związku.
- No ale jak jest teraz?
- Wiesz mogę sobie pogratulować. Myślę, że jesteśmy parą przyjaciół, wciąż mogę liczyć na jego pomoc i jest dla mnie oparciem w razie ostatecznej ostateczności...A za resztę listu to mi nawet wstyd trochę.
Zaciekawiona równolatka tylko spojrzała prosto w twarz zdającej relacjię ze swojego życia Cyntii z jednym wielkim znakiem zapytania w oczach. 
Po chwili Cyntia podjęła na chwilę przerwany wątek; 
-  Wiesz jeżeli by tak było, że zostawiłabym wszelkie szanse na bliskość, intymną bliskość poza fizyczną tzn platoniczną wzajemną dla siebie atrakcyjność na co wówczas liczyłam na marginesie i pod płaszczem to prawdopodobnie inne teksty bym pisała. 
- Wiesz chodzi o to,  - kontynuowała - że człowiek w sumie tęskni do tego jak w towarzystwie danej osoby sam o sobie się czuje niż o to co czuje do siebie gdy jest w towarzystwie własnym bez zasilania i świadków. To jest także sprzężenie zwrotne, to znaczy chce się przebywać czy mieć kontakt z osobą, która myśli o Tobie jak najlepiej. Tak więc nam było zrezygnować z siebie ponieważ zachowaliśmy o sobie wzajemnie dobrą opinię i dobre zdanie oraz wzajemną fascynację naszymi osobowościami.
- To piękne Ty wiesz ile jest małżeństw, które siedzą na kupie a mają o sobie mniej niż niską opinię i sie zadręczają ...
- Myślę, że wiem, to co powiedziałam jest adekwatne do każdej relacji nawet jeżeli chodzi o rodziców i dzieci...
- Hola, hola dlaczego uciekasz, chcę wiedzieć co Ty tam mu takiego pisałaś, że Tobie teraz trochę wstyd?
- Zaraz, poczekaj; Otóż mówi się, że w tym cały ambaras, żeby dwoje chciało naraz a prawda jest taka, że dwoje chce naraz jeżeli każdemu z nich jest dobrze ze sobą samym, bo wówczas traktuje się tego kogoś kto może się pojawić w Twoim życiu na zasadzie polewy na cieście zamiast  samego ciasta, tak jak deser zamiast głównego dania.
- A Ty głodna jesteś? 
- Trochę, czemu pytasz? 
- Bo się zabrałaś do porównań kulinarnych a ja maiałam dzisiaj w palnach pierogi, wiesz wałkowanie ciasta a tu wychodzi, że wałkujemy życie.
- To co skoczymy na przeciw ?
- A co jest na przeciw? 
- Na przeciw jest kawiarnio - cukiernia. No choć ja stawiam...
- Pod warunkiem, że dasz się zaprosić na pierogi, bo wiesz jak się pojawię w towarzystwie to burza przejdzie bokiem.
- Wiesz co miałam w planach na dzisiej?
- Wiem Ty ostatnio cały czas piszesz...
- Skąd wiesz? 
-Sama mi mówiłaś.

Wypiły jedna kawę druga herbatę i zjadły każda po swojej porcji i wciąż gadały o tym jak traktować życie.

- No przecież, czy Ty mi w końcu powiesz co tam takiego odkryłaś w swojej poczcie za co się oblewasz rumieńcem dzisiaj? - torturowała Cyntię Jul'a.
- Ej, chciałabyś, ale przeszło mi; traktuję to co jest moją przeszłością jako wartość, bez której to czym jestem dzisiaj byłoby tylko jedną z wielu możliwości a tak doświadczam tego co sama sobie serwowałam.
- No przecież już się najadłaś - stwierdziła Jul'a. 
- Tak wiem, ale powiedzmy, że jestem na drodze, którą sama dla siebie zbudowałam i trudno jest zboczyć lub przeskoczyć na inne tory tak od razu. Można skręcić lub zdecydować, że droga wiedzie przez mniej drastyczne obrazy lub filmy ale tylko konieczność pozostania na tej samej drodze gwarantuje ingerencję wybranej tożsamości. 
- Wiem o czym mówisz zdaje się nadążam... Powiesz mi w końcu, czy mam już iść sobie? 
- Szantaż działa na mnie inaczej niż byś to sobie zaplanowała, ale dobrze, dobrze powiem. Dalej jak już napisałam mu...
- No wiem o rozwodzie...
- No właśnie, więc potem pisałam mu o tym, że... absztyfikantw, amantów materiału na uczucie, muszę przyznać szczerze,  w moim życiu wciąż dosyt i że dziwię się fenomenowi przyciągania płci przystojnej w różnego pokroju...
- Aaaa... jestem w domu, kochana, bo Ty czułaś się niedowartościowana jako kobieta, przecież on Ciebie porzucił i to dwa razy dla wypróbowania innych okazji, więc dawałaś mu do zrozumienia,  po pierwsze co stracił, bo inni uznają Ciebie za wciąż atrakcyjną zdobycz. 
- Jeżeli by tak było jak mówisz to dlaczego wyliczałabym, że są to najróżniejsze typy, dla których jestem atrakcyjnym kąskiem, że mało kto oriętuje się od razu, że posiadam miejsce do zamieszkania...Pisałam też o tym, że pozbyłam się głównego atrybutu materialnie sformułowanej zachęty to znaczy samochodu i że trafił się taki co to ofiarowywał mi zabytek po babci - pierścionek w zamian za to, że udostępnię mu miejsce pracy to znaczy taksówkę...Ha, ha - śmiała się Cyntia przypominając sobie śmieszne wydarzenie z perspektywy czasu. 
- No tak dla Ciebie to jest skomplikowana sytuacja. Bo Gregor zdaje sie stał się głównym odnośnikiem Twojego poczucia swojej wartości. Po prostu on odszedł a Ty poczułaś, że nadal jesteś tą małą dziewczynką, którą trudno jest pokochać. Swoim odejściem on potwerdził to,  że kochasz siebie tylko w oparciu o jego akceptację...
- A widzisz, też już teraz o tym wszystkim wiem...Czasami się zastanawiam jak to było, że kiedyś uważałam siebie za osobę nad zwyczaj oczytaną i mądrą i tak się zastanawiam skoro wciąż dowiaduję się o sobie takie kopalnie, to na jakich przesłankach opierałam swoje poczucie o swojej elokwencji, inteligencji i wiedzy? 
- O znów uciekasz a ja na prawdę już muszę lecieć...
- Myślę, że wówczas wciąż z jednej strony chciałam potwierdzenia, że powód, dla którego mnie opuścił, a raczej odszedł od rodziny, leży raczej  w nim niż we mnie. Po wtóre chciałam sobie udowodnić, że stać mnie na kontynuację rodziny, po trzecie zarzucałam wędkę z przynętą i oczekiwałam z góry przewidzianych rezultatów,.. Oj jaka to była walka i jaka męczarnia. 
Wyliczałam mu, że są  okresy posuchy i takie kiedy chce mi się wyć, bo akurat nic się w okół mnie brak aktywnego zainteresowania... - Zwierzałam się mu szczerze, że ostatnio nawet szczerze zapytałam jednego takiego co o tym myśli. On powiedział, że mam to " coś" a jeżeli już ma się to "coś" to już na zawsze bez zależności od okolicznościach. Oczekiwałam potwierdzenia, że on nadal widzi we mnie kobietę, że niby w okresie  pisania listu do niego zabrtakło  mi w moim przekonaniu tego. "czegoś"... Ach do stu tysięcy szkalnych bawołów, poczułam się tak jakbym sama sobie wymierzyła policzek, ale to z dzisiejszej perpektywy i dlatego właśnie dzisiaj mogę być dumna z siebie, bo jestem już kimś innym inna wersją tej samej osoby, która widzi stopień swojego beznadziejnego uwikłania w zależności emocjonalno - ekonomicznej i że teraz oddycham pełną piersią pierwszych promyków wolności. A ta wolność zaczyna się wewnątrz.  
- A jak to się stało tak jakbyś miała mi to opowiedzieć krok po kroku ?
- Hmm, może trochę to jest już zmęczenie materiałem, ale przede wszystkim to...
- Pisałam mu - kontynuowała Cyntia przypominając sobie coraz więcej szczegółów z listu; pisałam mu, że to przez to, że miejsce na związek jest we mnie wciąż zajęte i to przez ojca moich dzieci, i że z tym walczę?
- Bo ty zawsze byłaś szczera.
- A jak można inaczej? 
- Są osoby, które konstruują sobie takie pozy na pokaz dla świata na zewnątrz...
- Znam takie przykłady, ale trzeba być nadzwyczaj silnym, żeby w takich układach dać sobie ze sobą radę, albo trzeba mieć niezwykle rozwiniętą świadomość możliwości wyboru pomysłu na siebie bez zależności od okoliczności, środowiska i warunków.
- Ale co mu napisałaś konkretnie? 
- To co mówiłam a potem tłumaczyłam mu, że moje intencje co co krępowania jego wolności są żadne i że pomimo, że miejsce mojego partnera jest już zajęte przez niego to i tak chcę ofiarować mu wolność. To znaczy, że zarówno na ścianach mojego mieszkania jak i wewnątrz mnie wciąż jest miejsce na jego zdjęcia lub raczej zdjęcia z naszej wspólnej przeszłości, bo jest ojcem moich dzieci a to dla naszych dzieci ważne....Zasłaniałam się dziećmi...
- I wciąż wiszą jego zdjęcia na poczytnym miejscu w Twoim mieszkaniu?
- Tak sie stało, że już wiedziałam, że powinnam je zdjąć, ale wciąż bałam się, że jak go zdejmę, to stracę kontakt z... no właśnie; prawdopodobnie się domyślasz jak to wyglądało, bo po co się powtarzać, chodzi o to, że życie mi pomogło?
- Możesz wyznać w jaki sposób? 
- W różny.
- Powiesz?
- Powiem; Po prostu raz ze względu na to, że ktoś mi przyniósł ogromną ramę, piękną do lustra, o jakiej zawsze marzyłam. 
- Co ma rama do zdjęć?
- No więc jak powiesiłam to ogromne lustro to zabrakło ściany na zdjęcia.
-  Ha, ha, Cudne - śmiała się Jul'a.
- Aa, po drugie trochę pomógł mi Micho.
- Ten Twój korespondencyjny przyjaciel? 
- Yhm.
- A Ty Cyntio, czy on w ogóle istnieje, czy Ty go sobie wymyśliłaś?...
- Czasami mnie samą nachodziły wątpliwości.
- Oj, przyznaj się.
- Kochana, ze szczerą chęcią bym sie przyznała, bo wiesz jak u mnie jest z przyznawaniem się po prostu lubię siebie na tyle, że wiem, że możliwość zaistnienia idealnego człowieka jest bardzo mało prawdopodobną okolicznością i raczej kocham siebie całą a szczególnie swoje braki i załamania perfekcji.
- A skąd to masz ? 
- Z gustu a może ze szkoły lub duszy. Bardzo wcześnie odkryłam, że to co naprawdę jest piękne jest przede wszystkim autentyczne i  prawdziwe, tak jak faktura, czy naturalny kolor, któremu daleko do perfekcji i właśnie przez to zawiera w sobie piękno.
- A więc on istnieje? 
- Tak. 
- Sama w to wierzysz - iteregowała Cyntię Jul'a z uśmiechem wyzwania. 
- Wiesz; ja go pamiętam i pamiętam jego posturę, głos i sposób mówienia.
- I co to on? 
- Skopiowanie kogoś do takiego stopnia w Pl a nawet przy użyciu najbardziej wyszukanych osiągnięć nauki i techniki światowej jest bliskie zera.
- Więc to on i jest na prawdę? 
- Ojej, no tak tylko podjął decyzję konkretną jakąś w stosunku do naszej relacji i zapomniał mnie o tym powiadomić i kropka. 
- Aj, ci faceci - skomentowała Jul'a przeciągle. 
- Tak samo jak babki - usmiechnęła się Cyntia.
- Ojej zobacz my tu gadu, gadu a chłopcy na śliwkach.
- Raz od wielkiego dzwonu...- chciała kontynuować Cyntia.
- Słuchaj, muszę lecieć...powiedz tylko w jaki sposób pomógł Tobie Micho. 
- Wiesz gdy go spotkałam to byłam już bardzo zdecydowana na emocjonalne rozstanie z Gregor'em. 
- A właściwie miałam w sobie już determinację po raz pierwszy na prawdę dojrzałą i taką do końca. A widzisz była jeszcze Halszka z St. Ni z tego ni z tego do mnie zadzwoniła i też mi pomogła. 
Zaprosiła do St, oferowała, że  mi pomoże  wyprowadzić się ze związku i pomóc tak jak sama sobie pomogła, twierdziła, że rozumie moje uwikłanie... Kurka w zielone; przecież ona do mnie dzwoniła już jak z  Micho... i to w czym ona mi pomogła to był fakt tego, że ktoś rozumiał mnie, że przez to samo przechodził i że są  to podobne przypadki do moich...
- To dalczego wciąż jesteś w Pl., w takim razie? - zdziwiła się Jul'a.
- A wiesz, to było w czasie, gdy ja przygotowywałam moją pierwszą, autorską i indywidualną wystawę i chciałam pociągnąć sprawę.
- Zrozumiełe.
- Wiesz tak na prawdę, to ja już byłam gotowa na emocjonalne rozstanie się z Gregor'em kilkakrotnie tylko, że brakowało mi narzędzi i oparcia w sobie. Jak wybuchła ta sprawa z ogrodem  to się do niego zbliżyłam znów trochę, bo poczułam się bardzo zagrożona i wiotka i w ogóle...
- Oj wiem, no już dobrze, dobrze...
- A już powoli się zabliźniam po tej tragedii, a Myszka z Arl'ą zbiera teraz owoce. Teraz to chcą sprzedać dom i nagle ogród, o który tyle było tarabanu nagle okazuje sie im mało potrzebany, ach życie.... 
- No coś takiego???
- Wiem, że to dziwne niby ze względu na wybudowany dom za płotem, ja go lubię, bo wpisuje się w plany jakie miałam co do tego skrawka ziemi, ale dla Arl'i i mamy to na prawdę tragedia, bo one miały zupełnie inną wizję; nadal mają zresztą. 
- No ale dlaczego pomógł Tobie Micho.
- Sprawa z ogrodem też mi pomogła.
- Wiesz w to to już mi trudno uwierzyć? 
- A bo wiesz, to jest ta moja teoria znajdywania pozytywów w każdej sytuacji. Po pierwsze przez tą sprawę teraz piszę, bo okazało się, że odszedł mi problem działki... i wielu innych spraw, które stawały się chwilowym sposobem na pojedynczy moment, na przeżycie chwili. 
- A jak będzie z pisaniem? 
- Okaże się z czasem, ale piszę praktycznie całe moje życie i jest bardzo małe prawdopodobieństwo, że kiedyś przestanę. 
- W takim razie powodzenia życzę - ale na prawdę szczerze. 
- Dzięki - uśmiechnęła się Cyntia.
- Powiesz mi czy mam już iść?
Jul'a zaczęła zbierać swoje manatki, to znaczy nachyliła się po torbę porzuconą na krześle obok chwilowo.
- Ojej no Micho mi pomógł, bo miałam do kogo pisać. A tak to pisałam do Gregor'a przede wszystkicm, Micho okazał się fajnym czytelnikiem ale od czasu kiedy dowiedział się, że jego postać posłuży mi jako drugoplanowy bohater, zresztą za jego piśmienną zgodą i akceptacją...
- Ach tak - powiedziała Jul'a spoglądając w kieruntku torby i przesuwając się na fotelu tak, że usiadła nieco sztywno w pewnej odlegości od oparcia. 

- Wczoraj byłam u Anuchy. Leży na hematologii. Zaniosłam jej trochę książek i przez szybkę mogłam pokazać, że kupiłam dla niej spódnicę, o której marzyła. Ostatnio jak byłam u niej to zgadałyśmy się na temat ciuchów. Mówiła mi o tym, że szuka bardzo określonej spódniczki letniej. jeszcze rano...
- Dopiero teraz mi o tym mówisz? - prychnęła Jul'a bardziej niż zdumiona. 
- A wiesz jakoś tak zagadałyśmy się...
- No i co u niej...Cieszyła się z tej spódnicy?
- Rozjechała jej się buzia w uśmiechu od ucha do ucha - zrelacjonowała Cyntia  a wyobraź sobie, że tę spódnicę to kupiłam wczoraj rano. Byłam w mieście i tak mnie coś pchało, żeby wstąpić do"Lumpa". Ostatnio oszczędzałam metodą ziarnko do ziarnka, już przez dłuższy okres czasu, więc postanowiłam, że sobie coś kupię. 
- Poszłaś po coś dla siebie a znalazłaś spódnicę dla przyjaciółki, o którą Ciebie prosiła? 
- Właśnie...
- Cyntia ja lecę...
- Jeszcze tylko Tobie powiem, że  Anucha dzwoniła jakoś na krótko przedtem, że sobie kupiła nowe włoski i nowe oczki i chciała mi przyjść zaprezentować te swoje atrybuty dobrego samopoczucia na obecny moment.
- Przyszła? 
- Była
- Cyntia ja muszę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz