sobota, 1 lutego 2014

Żywopłot

Gwen z przepastną wprost rozkoszą odpoczywała. 
Już pod koniec żmudnego, heroicznego zajęcia jakiego się podjęła zaczyna odczuwać więcej przestrzeni wewnątrz i wokół siebie. Powietrze w jej sypialni wydawało się być dużo świeższe i dużo bardziej ożeźwiające niż wynikałoby to z zamkniętych okien i to już od jakiegoś czasu.
Środek zimy był mało zachęcającą porą do wietrzenia pomieszczeń. 
Zresztą stare, drewniane okna skrzynkowe o niewątpliwej urodzie były tak bardzo rozszczelnione, że z nawiązką zabezpieczały konieczną wymianę powietrza szczególnie gdy wiało. 
Okna uległy dodatkowej degradacji jeżeli chodzi o praktyczność, gdy Gwen usunęła z nich kilkuletnie pokłady białej farby. Straciły na użyteczności ale za to zyskały na urodzie i wyglądzie, o który Gwen usilnie zabiegała. 
Gdy do całości problemu nadmiernej wymiany powietrza w poszczególnych pomieszczeniach  dołożyć drzwi, które z kretesem przegrywały test ze świeczką... 
Po prostu płomień zapalonej świeczki przysunięty do ościeży i framugi drzwi chwiał się na wszystkie strony jak pijany albo tańczył ze zdecydowanym przechyłem a nawet raz zgasł, ale trzeba przyznać, że to mogła być wina zbyt drastycznie zamaszystych gestów Gwen gdy Wald trzymał zapaloną świeczkę. 
Do tej scenerii trzeba dołożyć zamarznięte krany w łazience i w kuchni i to już byłoby wystarczającym usprawiedliwieniem na zaknięte okna przez całą zimę. Pojawiło się jednak drugie dno. Wczoraj był Jurz'y serwisant do gazowego piecyka  a raczej od śrubki i gość, któremu z łatwością mylą się słowa "Cię" i "się" co prowadzić może do kolizji towarzysko - okolicznościowych. Jurz'y został poproszony przez Myszkę do wyczyszczenia piecyka gazowego w jej mieszkaniu. 
W/g uprzedniej umowy między Gwen a Myszką miał po spełnionej usłudze wejść na chwilę do Gwen sprawdzić co z jej piecykiem. 
Piecyk bowiem trząsł się i brzęczał, gdy Gwen podwyższyła temperaturę z minimalnej na nieco wyższą a strzałka w zegarze oznaczającym ciśnienie wody w grzejnikach wędrowała od razu na połowę biało oznaczonych cyfr na czarnej tarczy. 
Jerz'y popatrzył i wysłuchał relacji Gwen po czym oświadczył, że Gwen musi zachować stałą temperaturę to znaczy taką jaka jest w tej chwili nawet w wypadku zapowiadanych dużych mrozów, które miały mieć miejsce już za moment. 
Gwen miała wystarczająco kocy i kołder oraz tak długo jak mogła sobie nagotować wody i wstawić w nogi łóżka tak długo mrozy zagrażały jej tylko w czasie kilku czynności, które musiała zrobić poza łóżkiem. A w łóżku można było jeść i pić i pisać i dziergać sukienusię dla małej Zuli. 
Sukienusia będzie w kolorze zakurzony lila ala zmęczony róż z przewagą a raczej po stronie różu. Akurat podkreślający urodę ze wszech miar podkreślający urodę Zuli. Będzie sukienka z rękawkiem i kamizelka z kapturem ale bez rękawków. 
Wczoraj Lylli nagrała filmik z Zylką w roli głównej w jej statku kosmicznym pełniącym funkcję chodzika. Ależ się obie i Lylli i Gwen uśmiały. Mała wydawa pisk ukontentowania i rozkoszy po czym pośpiesznie łapała jedno z uszek zajączka do ust a później zaczynała podskakiwać mocno odbijając się od siedzenia i lądując nóżkami na posadzce kuchni w różnym tempie każdą z osobna. Raz jedna nóżka raz druga sięgała podłogi później niż byłoby u bardziej zsynchronizowanej osoby. 
Obrazek małego sześciomiesięcznego brzdąca mozolnie przesuwającego się za pomocą podskoków był rozbrajający. 
Po rozesłaniu filmików do wybranych znajomych Gwen oglądała swoją pociechę jeszcze kilka razy zanim przeszła do czekających ją codziennych obowiązków. 
Dramat Gwen polegał na tym, że okres grzewczy przepłacało życiem kilka z jej roślin doniczkowych a część też marniała w dużym stopniu. Co prawda większość wracała do pierwotnego stanu w lecie ale właścicielka zielonych okazów zawsze drżała o skutki następnej zimy. 
Jerz'y tym razem zachował się super przyzwoicie i całkiem do rzeczy. 
Objecał, że po sezonie rozbierze piecyk i wodę z grzejników spuści i że doprowadzi piecyk do dostatecznej używalności na przyszły sezon. 
Pomimo tych wszystkich animacji i rozsterek i chwil radości Gwen Lajo Turban odpoczywała z rozkoszą jak ktoś kto na to na prawdę zasłużył i ze świadomością skończenia ważnego etapu wyznaczonego w długofalowym projekcie. 
Oddychała głęboko z przyjemnością z poczuciem niesłychanego odrodzenia sił. 
Miała wrażenie, że oto w powietrzu jej sypialni zostały rozpuszczone cukierki o eukaliptusowym smaku pomieszanym z miętą i stąd ta świeżość jak czasami po burzy. 
Zawsze tak jest, że pierwszy krok trzeba zrobić niejako pod włos i tak jakby na przekór sobie. Motywacja następuje już po przekroczeniu progu konieczności podjęcia działania i dopiero wówczas jest uzasadnienie oraz podstawa do realizacji następnych zamierzeń w obranym kierunku. Na każdym kolejnym etapie czeka na nas pomoc i wsparcie jako, że jest to samonakręcająca się sprężyna.  
Gwen miała ten pierwszy etap za sobą.
Czuła się jak w Święto lub w Niedzielę. 
Skończona już w tej chwili praca polegała na usunięciu wszystkich zbędnych wiadomości i korespondencji z własnej poczty mailowej ze względu na deaktualizację lub małą przydatność w wykorzystaniu ich w projekcie nad którym pracowała. 
Mrówcza praca nad dokumentem dała jej możliwość skondensowanego spojrzenia na ostatnie pięciolecie własnej i najnowszej historii. Prześledziła w bardzo krótkim czasie kilka lat i dokładnie zdała sobie sprawę z tego jak bardzo jej życie się zmieniło na korzyść oraz miała okazję się przekonać, że zawsze na każdym etapie miała wystarczające wsparcie i konieczną pomoc ku temu aby dźwignąć bierzący moment. 
Dominującym uczuciem podczas końcowego etapu sortowania postów było poczucie wolności i stopniowe pozbywanie się własnego uwikołania o różnej skali i złożoności. Gwen miała przed sobą w pigułce pięć lat wzmagań z losem. Widziała i tak na prawdę mogła doświadczyć wagi  kolosalnych zwycięstw w pokonywaniu kolejnych progów.  
Zobaczyła intensywność i rozległość oraz skalę osiągnięć i przemian jakie stały się jej własnym udziałem. 
Pierwsze przebłyski wolności, przez doświadczanie której właśnie teraz przechodziła zaczęły się od późnego lata tego roku. 
Rok temu w parku z zachwytem obserwowała drzewa dotykające palcami ogniem zajętego nieba. 
Następnego dnia widziała te same wierzchołki potężnych drzew w przeciętnym dziennym  świetle zagwarantowanym przez około południową porę. 
Właściwie powędrowała wzrokiem do miejsc zapamiętanych z teatralnego, dramatycznie przerysowanego spektaklu niesamowitości z dnia poprzedniego po to by się przekonać, że zostały zastąpione kojącym spokojem. 
Nawet wiatr był tak mało zauważalny, że młode gałązki na samych czubkach drzew tylko minimalnym ruchem potwierdzały istnienie ruchów powietrza.  
Muśnięcia wiatru, delikatnymi dotykami pieściły jej włosy i całowały buzię, przesuwały się z lekka tarmosząc i targając jej ubiorem. 
Gwen naszło wówczas odczucie będęce namiastką tego co stało się jej pełnym doznaniem w tej chwili. 
Oddychała. Oddycha ze świadomością przyjemności każdego oddechu i z poczuciem, że teraz jak zawsze już tylko do przodu. 
Wiedziała, że wszystko co stoi na jej drodze to jest tylko pozorna przeszkoda, bo tak na prawdę to wszystko, każde wydarzenie, każda postać pojawiająca się w jej życiu służy i jest po prostu lekcją konieczną dla jej rozwoju dla uzyskania licencji mistrza. 
Miała zerowe intencję aby się napinać, piętnować czy spieszyć. 
Wiedziała, że dostanie tyle czasu ile będzie jej potrzebane w/g twierdzenia, że wzystko co jest nam konieczne będzie nam ofiarowane i że może być tylko lepiej. 
Bilans wskazywał ogromne podkłady darów i korzyści jakie wciąż są jej udziałem. 
Droga, którą przypadła w jej udziale jest największym bogactwem jakie posiada, ponieważ to jest jej zakres doświadczeń i przeżyć przedzierania się przez bardzo zintensyfikowane nawarstwienie niuansów, deltali, fragmentów, segmentów, zbiorów, do coraz większych uogólnień i całości. 
W tej chwili czuła się tak jakby nagle wyszła z gąszczu jakiegoś zagajnika i z perspektywy może obserwać potęgę życia w jakimś borze o wielkich, przeogromnych pniach ale z podłożem porośniętym tylko runem, niską trawą, ciepłym od słońca mchem i kępami jagodzin tu i ówdzie. 
Trochę jak w raju z mało nachalnym słońcem ale pod koniec lata w cieple i w komforcie, w pełni. 
Jak w raju ze śpiewem  ptasiej gawiedzi, której obecny obrazek bardzo odpowiada ze wzdlędu na stran rzeczy. 
Ale zaraz po lesie tu i tam chodzą ludzie. 
Dla każdego z nich las prezentuje inną porę roku. 
Oto zaraz blisko niej przechodzi pani w przeciwdeszczowej kapocie z koszykiem i zbiera do niego dorodne grzyby...
Dlaej jakaś para i jeszcze dziewczynka w kolorowej sukience. 
- Ale dlaczego ona jest sama?- zdziwiła się Gwen niepomiernie.
- Dziewczynko~!? - zawołała niepewnie.
Dziecko z różową buzią i lokami okalającymi jej twarz platynową, jasną chmurą loków w kolorowej sukience przystanęła w motyw łączki wśród tańca i podskoków. 
- Jak masz na imię? - zapytała przyjaźnie Gwen tak aby dziewczynka poczuła się bezpiecznie. 
- Cyntia Bella Maru - powiedziała grzecznie dziewczynka patrząc wyczekująco na pytającą. 
- O, oooo - jęknęła prawie że przestraszona Gwen Lajo Turban... 
- Co Ty mówisz? - zapytała prawie szeptem w celu zrozumienia tego co usłyszała lub sprawdzenia czy to co usłyszała to jakaś ułuda czy prawda (?).
- Dobrze słyszałaś śmiała się dziewczynka; mam na imię Cyntia... - już dobrze, dobrze przerwała jej nagle bardzo pobladła Gwen. 
- Jesteś tu sama?, możesz powiedzieć gdzie jest Twoja mama? - spróbowała raz jeszcze odwrócić bieg rzeczy.
- Moja mama? - dziewczynka rozejrzała się dookoła jakby kogoś szukając...
- Cudwna mała - pomyślała Gwen. 
- Moja mama jest tam o tam siedzi powiedziała dziewczynka wskazując w górę nad głową swojej rozmówczyni.
Gwen powędrowała wzrokiem za wskazówką dziecka. 
Na gałęzi okazałego dębu tuż za nią siedziała... 
- O rany bociana i śnieżnej zamieci (!!!) - podsumowała Gwen. 
Na potężnym prawie poziomym konarze ogromnego drzewa rozmościwszy się wygodnie... 
- Czy ja to przeżyję? - truchlała Gwen odruchowo szukając opacia jakiegoś pnia czy czegokolwiek. 
- Myszka ???- wykrztusiła i zamilkła bo ścisnęło jej się gardło. 
Myszka się tylko zachęcająco uśmiechnęła. 
- Oj coś Ty taka przerażona?- przyszła na pomoc dziewczynka.
- Co TY tu robisz? - przemówiło starsze wcielenie Cyntii.
- Przecież wiesz, szukam kamienia, bo chcę zobaczyć jak to się dzieje że on spada na dół... - powiedziała mała i zaczęła się śmiać ni to przekornie ni zaczepnie. 
- Ty mi się zdajesz? - chciała wiedzieć Gwen na razie zupełnie lekceważąc Myszkę, bo Myszkę prawie, że na siłę chciała zakwalifikować jako ułudę dopóki brakowało im jakiejkolwiek wymiany. 
- Ojej ależ Ty blada jesteś popatrz...- powiedziało dziecko jednoczęśnie pokazując palcem w stronę starszej od siebie kobiety. 
Gwen obejrzała się. Z tyłu za nią stało krzesło, antyczne krzesło od jej  kompletu w stołowym. 
Zamiast skomentować w jakikolwiek sposób bledsza od bieli kobieta obsunęła się na krzesło niczym własny cień. 
- No co tak przeżywasz przecież chciałaś, miałaś na myśli krzesło jakąś chwilę temu prawda? - pytała zadowolona. 
Ofiara wydarzeń tylko posłusznie skinęła głową. 
- Widzę, że wciąż jesteś w szoku - osądziła mała nadzwyczaj elokwentna mała. 
- Jeszcze Tobie powiem, że sama to może jestem ale zawsze ze wszystkimi i ze wszstkim. Ty jesteś też częścią mnie tylko, że Ty podpisałaś zgodę na to, że przez określony czas będziesz wiedziała wszystko linearnie.
- W linearnym wydaniu to ja byłam już Tobą na mngnienie - potwierdziała trochę ślamazarnie Gwen chcąc się wykazać znajomością teorii potwierdzonej praktyką w tej chwili. 
Cyntia jak na zawołanie się rozciągnęła w tysiącach, milionach klatek aż do wersji Gwen we własnej osobie. W momencie kiedy Gwen chciała zareagować w jakikolwiek Cyntia zjechała się znów w jedność jak za pociągnięciem czarodziejskiej różdżki. 
- Dlaczego ja Ciebie widzę w takim razie chciała wiedzieć prawie pijana po pięćdziesiątce. 
- Przecież wiesz, po prostu najpierw uwierzyłaś a teraz jesteś na drodze do wiedzy. 
Między wiedzą i akcją brak jest różnicy. Jeżeli wiesz o czymś że coś jest to znaczy ta rzecz istnieje. 
- Do stu jeden krokodyli - powiedziała Gwen bardzo cicho i odruchowo spojrzałą w górę i nieco za siebie. 
- Sprawdzasz czy jeszcze tu jestem odezwała się Myszka tym razem przetworzona w postać, którą Gwen zapamiętała jako swoją matkę gdy ona sama była w wieku obecnej tu Cyntii.
- Ja chyba śnię - pomyślała zupełnie już zbita z pantałyku, znaczy z tropu. 
Zupełnie zszokowana wciąż siedząca na cudownie przybyłym tu krześle spojrzała na Cyntię parą mało przytomnych oczu. 
Zobaczyła, że mała znalazła kamień i wciąż go podrzuca jakby coś ważnego z tego rzucania kamieniem miało się okazać. Obserwująca wiedziała, że to jest była wersja jej samej ale czuła tylko siebie, myślała za siebie była osobnym bytem w każdym pojedynczym momencie
- A co? Przecież dokładnie pamiętasz swoje przygody z kamieniami - rzuciła ta w kolorowej sukience w kwiatki. 
- Jak to jest - spytała nieco pochylając się w stronę dziecka Ty o mnie wiesz wszystko? - oczywiście; wszyscy o sobie wiemy wszystko. W obecnym towarzystwie Ty jedna wybrałaś tymczasową amnezję. Normalnie wszyscy wiedzą wszystko o każdym to znaczy bez rozróżnienia na człowieka czy drzewo czy ptaszka czy kamień. Jest to tylko kwestia wyboru czyją energię chcemy sobie przybliżyć i wybrać do współpracy. 
- A jak ta energia odmówi? - chciała wiedzieć ta otulona kokonem braku informacji.
- E, to takie tam ziemskie problemy - zaśmiała się a raczej figlarnie zachichotała Cyntia.
- To znaczy? 
- No przecież wiesz ...
- Wiem, ale powiedz proszę - mówiła wciąż poprzez zablokowaną siebie i korzystając z namiastki tego kim się czuła w normalnych warunkach a jednak co dziwne było dla niej samej zachowywała się tak jak zazwyczaj.
- Zrobimy na podstawie stołu - zdecydowała rezulutnie nagle poważna mała dziewczynka o dorosłym nagle sposobie bycia. 
- Chcesz stół, żeby się pojawił tutaj koło Ciebie no niech będzie ten z Twojej kuchni. 
- Czy chcę? - powiedziała Gwen z wahaniem. 
- O widzisz dlaczego pojawiło się krzesło? Bo wyraziłaś takie życzenie może bez słów tym lepiej, bo na poziomie życzenia, że jest to możliwe, że fajnie byłoby usiąść najlepiej na czymś wygodnym; no a na czym siadasz zupełnie wygodnie...
- Na fotelu - wyrwała się ta w starszym wcieleniu własnym...
- No tak tylko, że najwidoczniej w Twoim wyobrażeniu powstało to oto krzesło na bardzo głębokim poziomie - prawda? 
- Masz rację dziewczynko - powiedziała penetrując niedawny arsenał odczuć i własnych myśli Gwen. 
- Mam na imię Cyntia - powiedziała stanowczo mała. 
- No więc do stołu Tobie daleko; po pierwsze potrzebny on Tobie tu jak wół do karety po drugie co prawda jesteś w stanie pogodzić sie z tym co już jest ale możliwość następnego "cudu" w Waszym pojęciu już blokujesz a nawet odrzucasz - referował po dorosłemu wczesne równoległe wcielenie słuchaczki. 
- Ana mówi tak jakby czytała z moim myśli i w dodatku posługuje się moim językiem i moimi określeniami... - ze zdziwieniem odnotowała Gwen.
- Co w tym dziwnego - przecież jestem Tobą częścią Ciebie - mówiła mała czytając z niej jak z otwartej książki. 
 Spojrzała znów w stronę Myszki. Na gałęzi stała mała śliczna dziewczynka o ciemnych prawie czarnych włosach i buzi podobnej do buzi zarówno jej Babci Emmy jak i jej siostry Karmen a przede wszystkim tak jak wygłądała Myszka na nielicznych zdjęciach ze swojej młodości... 
Spojrzała pytająco na Gwen. 
- No co? - zaskrzypiała nieco starczym głosem - zejść z tego wygodnego miejsca potrafię tylko wówczas gdy wejdę chwilowo, w skórę dziecka. 
- Myszka ale Ty miałaś/masz czarne oczy jak rozżarzone węgielki - powiedziała Gwen. 
- Chcę się trochę pobawić z Cyntią więc... - zaczęła pomijając stwierdzenie Gwen - a tak oczy wszystkie oczy jaśnieją na starość tylko czarne najbardziej - skwitowała Myszka i zabrała się do sprytnego oplatania nogami ogromnego konaru, potem zwiesiła się na dół niczym jakieś zwierzątka puściła nogi i spadła na ręce, które były już blisko ziemi. 
Gwen znów oniemiała, żeby jej mama mogła zrobić taką sztuczkę a raczej coś z gimnastyki wyczynowej aplikowanej w/g potrzeb? 
- Wolę Niuń - podsunęła i skierowała się w stronę dziewczynki bawiącej się w podrzucanie kamienia. 
- Myszka przecież Ty jesteś jej/moją matką - rzuciła za nią Gwen. 
- Na Twój użytek i potrzebę przez Ciebie wykreowanej chwili - odkrzyknęła pędząc w stronę Cytii - Mów mi Niuń, bo tak wołano na mnie w domu. 
Gdyby miała bardziej nowoczesne ciuchy mogłaby uchodzić za jej rówieśniczkę - wydedukowała Gwen. 
Przyleciały obie za chwilę do niej szczególnie buzia Cyntii miała szelmowski uśmiech i czpiotowate iskierki w oczach. 
- A wiesz kto jest ta pani co zbiera grzyby jesienią? - Zapytała Cyntia.
- To Twoje wcielenie jakie sobie wybrałaś na za 10 lat - wystrzeliła Niuń. 
Gwen spojrzała w stronę staruszki spowitej w jesieni. Tam gdzie stały dwie dziewnki panowała otaczająca je wiona. Nad nią - trochę późniejsza faza lata  i słychać było jak na mech spadają żołędzie co jakiś czas ze znikomym plaśnięciem a raczej bombnięciem... 
 Usłyszała jeszcze jak jej własna matka we wcieleniu dziecka, mówi niby do niej z czasów jej dzieciństwa; 
- Choć zamienimy ten kamień na kolorową piłkę taką w kolorowe duże kropki - prosiła Niuń. 
- Ale na czerwonym tle? - zapytała Cyntia.
- Może być na czerwonym - odpowiedziała Niuń i na oczach Gwen kamień w jednej sekundzie zmienił się w piłeczkę pamiętaną z czasów kiedy to ona była młodą  matką dla Lilly i Yanny. 
Patrzyła na kolorową piłeczkę wśród leśnego poszycia i rzadkiego rytmu ogromnych pni szumiącgo w górze nad głowami wszystkich boru i poczuła się trochę lżej jakoś mniej wyelianowana. 
I już zaczynały osiadać w niej emocje, gdy usłyszała z lewej strony jakby uginający się mech pod czyjąś wersją kroków. 
Gdyby była taka możliwość to z pewnością spadła by z krzesła ale krzesło zapadło się głęboka w mech a może nawet nieco głębiej i stało bardzo stabilnie. 
- Micho to Ty? - zapytała patrząc na przybliżającego się mężczyznę. 
- Halo; jak żyjesz Cyntio? - zapytał Micho przestępując z nogi na nogę i przystając w miejscu. 
Miał jak zawsze kluczyki do samochodu i bawił się nimi przyglądając się nim jakby zobaczył je poraz pierwszy lub jakby szukał w nich ratunku. 
Gwen miała już sprostować swoje imię ale uświadomiła sobie, że Micho znał ją w wersji jeszcze z przed gruntownej przemiany...
- Ale wiesz, ży przychodziśz do mnie o kilkadziesiąt lat młodszy. Wyglądasz jak młody Bóg i tak jak Ciebie pamiętam najbardziej - relacjonowała Gwen ledwo dosłyszalnym szeptem...
- To jakiś prank prawda? W tej czerwonej koszulce i w oliwkowych spodniach do kolon byłeś gdy pierwszy raz przyszedłeś... - głoś Gwen ugrzązł gdzieś w niej lub poza nią...
- Wyglądasz jak ze zdjęcia... ale tego z przed lat jak znałam Ciebie jeszcze na żywo i oboje byliśmy tacy młodzi... - Gwen drżała z emocji chciała wstać, ale chwilowo było to poza jej wydolnością.
- No tak wróciłem... jakieś pół godziny temu... kuzyna swojego nawet nie poznałem tzn; poznałem, bo był w odmu, ale na ulicy to bym go nie poznał... a co to znaczy że z tym, że niby jak na zdjęciu... bo już nic nie rozumiem... do czego się odnosi ten las... głos masz normalny i tyle... - mówił ze śmiechem - a co robisz teraz?? 
Do Cyntii/Gwne dotarło, że Michu jest jeszcze bardziej zagubiony niż ona i jak do wszelakich białych kruków ona mu to wytłumaczy?- pomyślała z przerażeniem. 
- Przecież sama jestem poza pełnią moich władz umysłowych... 
- Hihi... Ha, ha - rozległo się gdzieś w konarach w znanym głównej bohaterce dwugłosie. 
- Ojej ale jazda ale zwały - zdała sobie sprawę półprzytomna z nadmiaru, z przeładowania bodźców i wrażeń - przecież to Leo/Fran albo Chez/Łyla.
- To Wy gdzie jesteście? - zawołała ignorując na razie zagubionego Micho.
- A mieliście się oddelegować? - pytała raz po raz jak z procy kompletnie urzeczona możliwością nadchodzącej pomocy., 
- Ach to Wy, jakże bardzo się cieszę...
- No tak ale my możemy być i tu i tam - usłyszałą z tym że zakończenie " i tu i tam" było powiedziane w synchronizowanym dwugłosie charakterystycznym dla scalonej jedności dwojga jej przyjaciół - w tym samym momencie. 
Gdzieś nad główą szukającej otuchy zakotłowało się jak nagłośniony trzepot skrzydeł lub łopot olbrzymiej flagi szarpanej silnymi podmuchami wiatru... i powoli z przestrzeni zaczęły się wyłaniać spływające kształty tak jak na filmach o pojawianiu się duchów lub aniołów lub prosto z wyobraźni  głównej bohaterki rozgrywającej się farsy. 
- Bo on się zgodził pod warunkiem, że w zupełnej amnezji - wyrzuciła z siebie kobieca część niebieskiej unii. 
- On to zrobił dla Ciebie - wtrącił znany jej tak dobrze głos pojawiający się jakiś czas temu w czterech ścianach jej mieszkania. 
- Nic się nie stało... w ogóle co za pytanie czy Twoje co tu robię - jestem - mówił Micho jakby spadł z klocka albo z jeszcze wyższej przeszkody.
- On bredzi - stwierdziła Gwen.... 
- Tak, tak, on jest teraz w swoim świecie, widzi Ciebie ale zdaje się ma mały kontakt z otoczeniem, bo tak na prawdę to on tak jakby spał...- tlumaczyła żeńska część unii.
- Lunatykuje - domyśliła się  Gwen.
- W ogóle jak ja wyglądam mam strój letni a na głowie filcowy kapelusz zimowy... obruszyła się niemal w tym samym momencie...
- A widzisz wiesz pomimo, że brak tutaj lustra... 
- Bo akurat przymierzałam letnią kolekcję przed lustrem i a potem chciałam gdzieś na chwilę położyć kapelusz i jakoś tak na chwilę włożyłam go na głowę z zamiarem, że odstawię pudła...
- I nagle znalazłaś się tutaj - śmiał się przedstawicie męskiego punktu widzenia. 
- Wiemy, wiemy - pobłażliwie odezwał się dwugłos.
Gwen chciała im przytego owego ale zabrakło jej wyobraźni czy i jak, bo wciaż czuła się poza swoją wydolnością ogólną mogła tylko obserwować i to musiała się starać aby uciszać swoje emocje, bo wydawały się być jeszcze bardziej niż na ziemi oczywiste i uzurpujące nad możliwość jej własnych gabarytów emocjonalnych. 
- A  wiesz,  że ja znikam zawsze na nie - długo, bo nie lubię na długo znikać - uśmiechał się z zażenowaniem Micho 
- Kurcza znowu jakieś hece z przyjazdem były ale już nie z mojej winy tylko serwerowni dojazdu czy tam coś..... bo dzwoniłem, żeby zjarzyć co sie dzieje..powiedzieli, że coś tam mają chwilowo problem i tyle. ...ale sprawdziłem teraz właśnie i widzę,  że działa... trzeba będzie może o zmianie serwisu pomysleć - denerwował się Micho złapany w potrzask pomiędzy świadomością ziemską a tym co się wyrabiało dookoła w zasadzie tak samo jak Gwen tylko bardziej. 
-To mówicie, że on się zgodził dla mnie ? Zdziwiła się Gwen. 
- Tak dla celów demonstracji - odezwało się jedno z nich. 
Przed siedzącą nagle pojawił się ogon nakładających się postaci. Niektóre znała z kolejki lub jako kogoś obsługującego w aptece lub możliwe, że była to jej koleżanka lub znajomy.
Gwen mogła prześledzić jak każda z tych postaci jest tylko trochę różna od niej ale w końcowej transformacji jest taka sama jak Micho a zaczyna się od niej. 
- Tyle to wiedziałam w teorii na ziemi... - skomentowała, że niby nadąża za całością. 
- No to powiedz co najbardziej Tobie przeszkadza w Micho? - zapytał kobiecy znany i lubiany przez nią głos. 
- Teraz to już nic w zasadzie, bo przeszłam transformację, ale przed momentem to był chyba jego lęk. 
- Jesteś pewna, że jego? - wtrącił się ten, którego poznała najpierw.
- Aaaa... - zajarzyła (jakby to powiedział Micho).
- A no właśnie; Ty się boisz o on w Twojej rzeczywistości pełni funkcję lustra w dodatku chyba za bardzo konkretnie i za sztywno wszystko sobie poustawiałaś, na tyle, że nasz udział jest wykluczony a jak nasz udział jest wykluczony to wówczas wszystko stoi - referowała Łyla znane prawdy..
- O czyli ja to wszystko kreuję dla siebie, ja sobie to wszystko preparuję sama na swój własny użytek? - zadawała retoryczne pytanie Gwen, bo wiedziała jaką będzie odpowiedź...
 - A w ogóle to pół  godziny już jechałem na Śląsk tzn do Jaworzna konkretnie, ale to nie daleko i tutaj autostrada to mi nawet mniej niz myślałem czasu zajmie , a ciocie tam mam tzn nawet moja chrzestna matke , tzn ja spotkalem juz po przyjezdzie ale kuzyna syna jej jeszcze nie, a ma byc tam z zona swoja wiec tak na troche ale bede wieczorem z powrotem bo nie chce za dlugo sie wloczyc a jeszcze wieczor cos tam sobie przejrzec chce na jutro do pracy..... 
......tak czy inaczej fajnie, że tutaj jesteś, ale co Ty tutaj tak siedzisz? - rozejrzał się Micho a potem znikł tak jakby zapadł się w powietrze czy pod ziemię a może odfrunął do tyłu z szybkością, którą trudno sobie wyobrazić.
- Ooo Ray??? - chciała zawołać ale Leo przyłożył sobie palec do ust a  Łyla zrobiła gest ręką płasko położoną oznaczającą ugniatanie np; ziemi czy w tej chwili tylko powietrza. 
- On tu tylko mimo chodem; on śpi i mu się śni piękny las być może, że jak się obudzi to zupełnie zapomni, że tu był - poinformowała ją przyjaciółko - prelegentka. 
- Ach... powiedziała Gwen tajemniczo zniżonym głosem dając do zrozumienia, że dała się wciągnąć w konspirację. 
- Jeżeli już to Wes - Ray to moje rodzinne wcielenia - zaprotestował sąsiad, z którego usług wolała korzystać bartdziej niż z taksówki, bo były znacznie bardziej opłacalne.
- No widzisz Ty masz przekonanie, że on pojedzie z Tobą prawie na koniec świata a on realizuje to co jest w Twoim scenariuszu - poinformował ją Leo. 
No tak tak - przytaknęła Gwen i jednocześnie zawołała  - a co Ty tu robisz? 
- Przecież pomyślałaś o mnie - broniła się Bonia, ale o tym, że Bonia to Bonia to Gwen wiedziała jakoś tak z siebie sama. Poznanie jej byłoby poza jej możliwością ponieważ to była Bonia w najbardziej dotychczas lubianej przez siebie wersji, czyli z przed przygody z Heniem zdaje się..., tym co to Matka jej z nim wszystko spaskudziła, bo bała się zostać sama a więc teraz jest sama jak palec, a może podświadomie bała się, że Bonia będzie musiała zejść kiedyś z obłoków i chciała ją ochronić przed kontrastem....- zamyśliła się Gwen na temat swojej przyjaciółki. 
- No to bywaj, nic tu po Nas - zarządził Leo i oboje bez ceregieli i bez pożegnania znikli znacznie szybciej niż się pojawili. 
- Może teraz już wiedzą, że przy ich pojawieniu mogłam doświadczć szoku i chcieli mi go oszczędzić a teraz bali się, że będę chciała ich zatrzymać - zatrzymała się Gwen na bierząco najbardziej absorbującym temacie. 
- Napisałam do Ciebie - powiedziała otrząsnąwszy się Gwen... 
- "... Być może najbardziej praktyczną wersją płóta jest żywopłot. 
Po pierwsze na prawdę super ekonomiczną. 
Odnóżki lub nasionka najbardziej popularnego żywopłotu można sobie skombinować, bo wiadomo ludzie miewają żywopłoty. 
Można zrobić żywopłot np z bukszpanu, z pigwy i wówczas płot pełni funkcję obronno - użyteczną. 
A co będę Tobie wyliczać; przejrzyj sobie w googolach pod hasłem; "żywopłot" i zobaczysz jakie fantastyczne mogą być np; żywopłoty mieszane w stylu angielskim lub strzyżonym w stylu francuzkim albo jeszcze np; z leszczyny np tylko bordowolistnej lub mieszanej i wówczas masz orzechy późnym latem... 
Wydaje mi się, że to jest super pomysł, bo na prawdę sprawa ekonomicznie opłacalna i urokliwa i może być całkowicie naturalna bez strzyżenia jeżeli będzie to wersja angielska np z jakąś ilością leszczyny..."
- podała jej telepatycznie Bonia podczas gdy Gwen wciąż na nią patrzyła; Ależ piękna była ta Bonia; mała, smukła, zgrabna z dość wydatnym biustem, blondynka z grubym warkoczem matowych włosów trochę pieguska na szczupłej twarzy i trochę za dużymi zębami do całości ale tylko podczas uśmiechu. Uroku także dodawał jej głos z chrypą i poważnie zardzewiały, niski i bardzo donośny - silnny. 
W sam raz jak dla nauczycielki - przeanalizowała szczegóły oswojona już nieco ze swoją sytuacją na krześle w samym sercu ogromnego lasu w środku lata i w środku dnia...Odchrząknęła i głośno powiedziała; 
- Czytałaś? 
- Jak się obudzę to pewnie zajrzę do poczty - opowiedziała, bo  na razie jest noc... 
- Właściwie to teraz już wszystko zaczynało być możliwe lub wręcz realne zdecydowała ta w namacalnie fizycznej powłoce. 
Nawet bez zdziwienia potraktowała wyłającą się postać Lojo siostry Wald'a. Lojo podeszła i bez wtępu powiedziała wiem co mi masz do powiedzenia ale chcę usłyszeć, bo wówczas łatwij do mnie dotrze w 
Twoim świecie. 
- Poznajcie się zaproponowała Gwen. 
Boni'a zaczęła się śmiać a Lojo powiedziała z uśmiechem; - My się znamy. 
- Jak to się znacie no tytaj wszyscy się znają tylko w realu to jest inaczej powiedziała tonem wyjaśnienia Lojo. 
- Mów, bo lecę - ponaglała ją kuzynka z racji tego, że Babcia Gwen i dziadek Lojo było kuzynostwem.
- Ja znikam - zarekomendowała Boni'a - wciąż myślę o płocie i dziękuję za pamięć. 
Bonio znikła bez szansy na do zobaczenia. 
Do Gwen znów dotało jak piękna jest sceneria jej spotkań z zaświtów wzieta. 
- No bo zaczęła  i urwała...
- Wal i tak wiem czego mam wysłuchać - poprosiła roześmiana twarz Lojo ze stopniowo zanikającym tułowiem.
- Byle szybko - zdaje się, że się budzę - poinformowała ją.
- Ojej od czego tu zacząć - speszyła się pytana. 
- No dobrze; bo Ty Lojo zrobiłaś sobie wygodną ślizgawkę w celu możliwości przeżycia bez miłości do sibie, której brak demonstrujesz przez brak miłości przede wszystkim do męża. Jeżeli zgadzasz się z nim być to przestań po nim jeździć, bo używasz go jako lustra wylewając na niego całe swoje rozgoryczenia na siebie, że niby siebie bronisz a tak na prawdę to siebie pogrążasz, ze względu na przyciąganie i magnetyzm to znaczy PPP się kłania a także ze względu na to, że Tobie jest po prostu tak wygodnie ale tak na serio tu utwardzasz i utrwalasz to co już jest i czego korzystasz, bo człowiek robie to co mu się tak na prawdę opłaca... 
Lojo uśmiechała się do końca a potem się unicestwiła... 
Gwen zdała sobie sprawę, że musi wstać i ledwo wstała znikło krzesło a potem i ona pozostał las a potem tylko jego szum o letniej porze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz