czwartek, 20 lutego 2014

Przepis na wątróbkę

"... You, - he said - are one terribly real thing in a 
terribly false world, and that, I believe, is why  
you are in so much pain..."
                                              cytat z "Better Loft"

Lajo wiedziała już o tym, że jest wciekła.
Odkryła, że jakiś Lj włamał jej się do jej kompa i wyczyścił jej wpisy w jej skrzynce w okresie dotyczącym konkretnych wydarzeń i bardzo określonego środowiska.  
Pozostawało pytanie jak sobie poradzić z zaistniałą sytuacją? 
Można było tak jak zawsze uznać, że ostatecznie życie potoczy się dalej...
Postawa taka to jednak następna fala bezsilności, z której musiała a raczej miała obowiązek się podnieść. 
W niedawnej przeszłości dwa razy w małych odstępach czasu, dopóściła do tego, aby znikła pamięć w jej lapku stwierdziła, że dosyć (!), i że skrzynka mailowa jest doskonałym lokum dla kolekcjonowania jej twórczości literacko - poetyckiej. 
Pomyliła się sromotnie. Otóż Ci, którzy ją potwornie, wybitnie i wyjątkowo zawiedli chcieli się wybronić oczywiście jej kosztem z własnych wyrzutów sumienia. 
- Spodziewają się w dodatku, że w ramach konieczności zachowania ich twarzy dla wyższej sprawy poświęci jeszcze raz samą siebie - wytykała sobie swoją opieszałość w podjęciu kroków być może strasznych lub co najmniej karkołomnych.
- Co za tupet i jaka perfidia... - powtarzała za każdą falą emocji podążającej tym samym utartym, bo już wyżłobionym szlakiem w korytarzach połączeń neurologicznych...
Lajo była jednostką nad wyraz cierpliwą i odporną i przygotowaną na różne wiry i lassa losu a może nawet huragany oraz dramaty i kontrasty, które powinny w ostatecznym rozrachunku jej służyć jako wyklarowanie sytuacji, ale takie nadużycie praw i uzurpowanie sobie władzy przerosło nawet jej możliwości poradzenia sobie z zastaną sytuacją w sposób jej znany. Nauczyła się bowiem ignorowania różnych mało dogodnych niuansów, detali, bzetów lub subtelnych powiedzmy utrudnień ale ostatecznie zlikwidowanie prawie dwóch lat dorobku piśmienniczego zasługiwało jednak na jej uwagę i dokładnie przeanalizowanie źródeł oraz konsekwencji czyli przyczyn i skutków. 
Musiała sobie zdać sprawę z okoliczności w jakich stoi od kostek po pachy i czego się może spodziewać po tych, którzy tworzą pozory całkowitej uczciwości i prowadzenia gry w/g ustalonej wiązki mieszczącej się w katechetycznie wyśrubowanych standardach. 
- Co za obłuda i na prawdę czarna studnia - wydymała usta w pogardzie. 
Gdyby jeszcze potrudził się na tyle i zlikwidował kilka wpisów, które mógłby uznać ostatecznie za za bardzo obnażające prawdę dla jego nieposzlakowanego wizerunku w imię, którego musi krzywdzić innych. Wymazać,unicestwić, zlikwidować  przeszło rok jej pracy (z nawiązką ~!) - jakim prawem? 
Póki co postanowiła jak w każdej dla siebie wygranej dotychczas kampani o dobro "zakwefionych" i we własnym piekle się smażących, ukołysanych we własnych wyrzutach sumienia aż do całkowitego zamroczenia pierwiastka bycia człowiekiem, który umie ponieść konsekwencje własnych czynów...
No cóż postanowiła po pierwsze spojrzeć na sprawę tak jak ona wygląda realnie, że ma do czynienia ze stadem, które w codziennym wymiarze jest obarczone tchórzem, brakiem bohaterskiego i szlachetnego wzięcia na siebie swoich przewinień i ewentualnych poślizgnięć, w wydaniu najniższej nędzy i biedy na jaką było stać takiego martyra lub męczennika własnego cienia, który właśnie dopadł Lj'a i przycisnął czyli na tyle na ile to możliwe spojrzeć na winowajcę z ramienia empatii.  
A wiadomo współczucie to tyle co uznanie, że ten który jej zawinił zachowuje się tak jak chciałaby być może ona sama się zachować w obronie własnego wizerunku teraz  lub ewentualnie  jakiegoś jej wcielenia, gdyby było ją stać na taką twardą, grubą skórę.
Skórę miała delikatną przez całe życie mleczno różaną i "aniołkowatą" lekko cukierkową i co miała zrobić z takim fatem lub darem? Musiała akceptować siebie taką jaką była i kropka. 
Ponieważ obecny stan zawieszenia na kimś kto jej zawinił w konkretny sposób lub może uczucie oskarżenia kogokolwiek bardzo ją bodło postanowiła zejść z mało wygodnych rejestrów, bo się męczyła bardziej niż sam Lj we własnym piekle, którego na własny użytek się dopuścił.  
Potem postanowiła przypomieć sobie dziewięć poziomów świadomości aż do zapomienia w/g teorii przedstawionej przez Deryl'a Bashar'a. Ponieważ ta forma okazała się złudną przeszła do dziewięciu potęg życia tego samego pióra. Zaczęła więć od podążania za intuicją lub pragnieniem i wyborem zaangażowania czy inwestycji własnej energii poprzez działanie i doświadczanie co prowadziło do refleksji aż do wyciągania wniosków czyli nauki oraz wzrastania przez rozwój własny aż do przenikania czyli współodczuwania i empatii aby skończyć na zapomnieniu. 
Po dźwignięciu wszystkich kolejnych aspektów potęgi życia w dziewięciu stopniach poczuła się nieco lepiej chociaż wciąż jeszcze szukała pomocy w wyczyszczeniu intencji  postawy własnej tak aby żyło jej się lżej niż z oskarżeniem kogokolwiek o jakąkolwiej mamałygę. 
Natępnym krokiem było uświadomienie sobie, że zawsze mogą pojawić się odbicia od właśnie ujawnionej postaci odbicia czyli echa przeszłości i ubezpieczenie się na przyszłość  w razie takiegoż echa, które z pewnością nastąpi, bo wiadomo, że tak działają poznane przez nią prawa uniwersalne kierujace życiem, istnieniem , trwaniem, ułudą lub iluzją zwaną egzystencją i  pozornym życiem. 
Nastawiła się przede wszystkim na "teraz" zostawiając biednych pokutników im samym i wymiarom oraz wartościom na jakie sobie właśnie zasłużyli we własnych nakładach dostowania energetyczno - magnetycznej jakości tworzenia wizerunku na użytek ich samych. 
Jak zawsze zdała sobie sprawę, że jej droga jest rozpisana na lata i że ma czas na doskonałość aż do nieskończoności i dłużej.
Poczuła zdecydowaną ulgę i westnęła.
W tym momencie ma już za sobą donośne zwycięstwa i wie, że wybrała jedyną możliwą strategię, bo jeżeli dana jednostka uzna, że ma prawo być katem, może wiedzieć, że ma tylko dwa wyjścia, jedno, że już na zawsze będzie musiała być katem o coraz większym zasięgu własnych możliwości albo musi się nastawić na odbicie w lustrze podobnych znacznie wzmożonych konsekwencji, które sięgną winowajcę - Amen i git czyli gitara jak mówią Kiepscy... 
Lj napytał sobie poważnie. Opisana skala jego poczynań to tylko jedna grudka na drodze odwracanych kamieni. Jeśli nawet teraz cieszy się rezultatami własnych z gruntu "złych" czynów niby dla dobrego ostatecznego rezultatu to wiadomo, że sięgnie go potrzask jaki sam na siebie zastawia prędzej czy później. Możliwe, że się oczyszcza przez działalność charytatywną raz w miesiącu czy od okazji do okazji - jednak zadośćuczynienie w określonym kierunku będzie mu stało kością w gardle po wsze czasy, aż stanie na przeciw konieczności spojrzenia mu w oczy. 
Tą działkę postanowiła zostawić siłom większym od własnego umysłowo - wrażliwościowego wyposażenia na zastany etap. 
I znów poczuła, że się odepchnęła od własnej ściany.
- Jest lepiej o niebo czyli dobrze - uznała w miarę zadowolona.  
Codziennie o ile dała sobie taką możliwość odnosiła sukcesy na drodze życia bierzącą chwilą nazwaną przez mądrych "Tu i Teraz" i koniecznością dostrzegania piękna istnienia bez uzależnienia się od doznanych cierpień lub okoliczności tym bardziej mających korzenie w dawno zażegnanym bagnie lub jego konsekwencjach. 
A może właśnie przez doznane zawody i spojrzenia w upakażającą głębię ludzkiej nędzy oraz uplątania w ochronę własnych interesów "Chwila" jak u Wisławy Szymborkiej  jest czymś znacznie więcej niż odmierzonym czasem.
Poprzez doświadczenia konieczności powstania z kolan w tymczasowej  kałuży widziała w tej kałuży oceaniczny bezmiar szansy zamiast czeluści lub bezdennej odchłani uwikłania w jęki i kwęki bezsilnej rozpaczy. 
Tym wyrażniej i donioślej oraz śmielej  im bardziej musiała uciec w objęcia zaistnienia w danym momencie bez reszty bez  sprzedawania siebie zaprzeszłym męczennikom ról jakie w pocie czoła na siebie przyjętych w imię czego właściwie?
Zawsze jeżeli ktoś gdzieś robi komuś krzywdę - przypominała sobie dotyczas  zawsze aktualną i potwierdzoną zasadę, więc jeżeli ktoś robi komuś krzywdę to robi ją przede wszystkim sobie. Robi ją sobie poprzez kogoś ale wiadomo, że za przysłoniętą całością kryją się ścieżki forsy czyli pozycji, statusu i prestiżu i tym podobnych pozornych  świątyń wznoszonych na  gruzach wyobrażeń o tym kim był winowajca w istocie.  
Czuła jak z każdą chwilą powziętych intencji czy nastawienia na uwolnienie siebie a tym samym tych którzy byli przyczyną niedawno odkrytej ochydy powieksza się jej pojemność lub możliwość pogłębionych oddechów ulgi.
Czuła obmywające ją fale oceanicznego wprost rozprężania dotychczas zagęszczonych, sprężonych i intensywnie skondensowanych napięć, jakie mogły być określone mianem wściekłej złości. 
Czy na pewno bezpodstawnej? 
Powyższe pytanie to tylko dopuszalna faza na  wahanie, bo tak na prawdę była przekonana o konieczności konsewetnej i kompleksowej realizacji powziętych intencji.  
Nastawiała się więc na uwolnienie siebie od jakiegokolwiek nawarstwienia zmartwień i podrażnień, kolnięć czy zniewag a zamiast tego samoistne wypełnienie, ulgę, spokój i nasycenie harmonią piękna obecnej, bierzącej chwili przez to, że ona "jest" w tym momencie i tej chwili w tej mini sekudzie "jest!" stanem istnieniem i trwaniem samym w sobie i poprzez siebie.  
Czuła w sobie święto i chwałę konieczności znalezienia się poza zakresem dziejących się wydarzeń i była po raz enty zwycięzcą nad własnym czychającym na nią upodleniem zaplądatania się w mało produktywny konflikt.
Czuła wdzięczność bezgraniczną i wypełniły ją "nieme" lub niedoszłe łzy szczęścia. 
Mogła tylko zasygnalizować prośbę o to aby w ten sam sposób ulżyć licznym  żebrzącym  o udostępnienie podobnej możliwości przejścia ponad sobą i odczucia zalewających fal ukojenia i spokoju oraz egzaltacji  odbicia się od szokującej miernoty niskich wibracji. 
Jej udziałem bycia w tym momencie były rejony przewspaniałych toni. 
Sekret polegał na decyzji zaistnienia w danej chwili z odseparowaniem od wszystkiego co jest zaprzeszłą grządką lub zagonem czyli tak zwaną historią, przyczyną, konsekwencją oraz koniecznością. 
Sekret polegał na pozbyciu się przereklamowanej dojrzałości a w zamian tego wejścia we wrota dawno pożegnanej dziecinnej wprost radości istnienia bez zależności od drapieżności współzawodnictwa, rewalizacji i wyścigu zbrojeń lub konkurencji o to kto lepszy. 
Była "ponad".

Napisała o tym wszystkim do Micho. 
On jej napisał bardzo roztropnie i rozsądnie: 

"...Co Tobie Lajo napisać? Tyle co zawsze chyba, że każda odoba, każda jednostka jest inna, inaczej swiat odbiera, inaczej przeżywa, inaczej sobie radzi z problemami, co dla jednych oczywiste dla drugiej skomplikowane. Każdy z czymś się musi wzmagać jeden ma łatwiej drugi trudniej... generalnei też żyjemy w czasach kiedy nawet jest poza tonem okazywanie jakiś słabości itp...
Tak się teraz porobiło i dlatego więcej ludzie jeszcze problemów mają... taka kultura i taka cywilizacja... i jeśli umiesz rozpracować albo zrozumieć siebie i innych to jest duży sukces..." 

- Dzięki Micho - szepnęła Lajo - właśnie tego mi trzeba; neutralnej ręki wyciągniętej w zrozumieniu jej samej. 

"...ja chociaż widzę, że wszędzie trudno czasami jest znaleźć takie jakie powinno być wszystko, bo idę generalnie z pędem grupy albo stada jeśli mam na to siłę... Jak piszesz zdrowie i samopoczucie jest najważniejsze... a pustelnia?...Tzn pustelnia, o której pisałaś kiedyś tam przedtem... Każdy tam jakąś pustelnię ma, dzisiaj jedni mają fizyczną inni psychiczną a inni obie, albo wogóle dają sobie spokój ... i tym jednostkom może najłatwiej jest żyć...

Jako dziecko Lajo cieszyła się każdą zmianą pogody. Czy to słońce czy deszcz wszystko było godne ekscytacji i w wieku lat prawie pod sześdziesiątkę otworzyła sobie zapomniane furki i odgruzowała zablokowane przejścia... 
W wieku dorastania zauważyła, że bardzo lubi burzę i różne dramatyczne formy atmosferycznych urozmaiceń, które były lustrem jej duszy. 
Właśnie mniej więcej  w tym okresie i we wczesnej dorosłości zaczęła unikać kującego, ostrego słońca i nadmiernie rozgrzanego powietrza, a przede wszystkim amerykańskiej "paruwy" gorącej zupy zawieszonej w powietrzu i ogłupiającej duchoty. Lubiła popołudniowe ulewne deszcze zawsze przynoszące ulgę. Po powrocie do Pl'u poważnie przeszkadzały jej długotrwałe okresy wyziębienia i krótkie pochmurne, ciężkie  dni niskiego nieba, bo tam było rozleglejsze jak wszystko. Zawiesiste jesienne grzęzawiska były na początku straszne. Przede wszystkim musiała się zdobyć na tolerancję siarczystych mrozów. Te ostatnie rzeczywiście starała się omijać szerokim łukiem.  
Najbardziej, o czym często wspominała  lubiła przebudzenie wiosny i jej wybrzemiewanie za każdym razem inne oraz kolorową, słoneczną, łagodną jesień... też z roku na rok różną. 
Lato dla Lajo było zmęczone, stojące i zabrudzone. Jednak zdarzały się lata kiedy pogoda była  wyreżyserowana na jej  specjalne zamówienie o czym była w stuprocentach przekonana. 
Jeżeli chodzi o zimę  też czasami spełniała jej oczekiwania lub ciche życzenia. Zeszłoroczna była niezła z perspektywy widoków, nawet tych z okien jej mieszkania. Tak bardzo ją poruszały i tak bardzo cieszyły, że wszystko inne miało minimalną wagę, nawet historie, z emocjonalnym ładunkiem ponad horyzonty w momencie zaskoczenia lub przyłapania jej w swoje kleszcze. Lajo jednak była doświadczonym w tej chwili siłaczem i umiała sobie poradzić z sytuacją każdą w ciągu kilku minut co najwięcej.

Szukała i poszukiwała odblasków szczęścia i radości w każdej sytuacji i we zwykłej codzienności o czym świadczy poniżej zamieszczony list napisany do Micho: 

"...Zrobiłam sobie bardzo ekonomiczne danie. Wątróbki drobiowe z jabłkami.
Ale pycha!
 Kupiłam kilogram wątróbek zdaje się kurzych. Potem je lekko przepłukałam a następnie obsmażyłam na małej ilości jakiegoś tłuszczu z obu stron. Uwaga olej bardzo strzela. Z tego powodu najlepiej jest robić to w głębokim garnku z pokrywką. Obsmażyłam je w dwóch partiach. Wątróbki kupuję w małym sklepiku nieopodal Biedronki. Głównie dlatego, że u Violetty... no właśnie... Uwielbiam to. Uwielbiam, że moje ekspedientki mają imiona; można sobie w sklepie uciąć miłą pogawędkę, wymienić przepisy, porozmawiać z zebranymi przypadkowo ludźmi, czasami się pośmiać... i to jak? 
Pośpiech jest obcym ciałem w tych fajnych z trudem wiążących koniec z końcem sklepikach, które wciąż wytrzymują konkurencję Asa, Biedronki, Netto i Realu. Wszystkie nieopodal. Wolę i wybieram personalny charakter usług. 
Moje dziewczynki bardzo się dziwiły, że z moją ulubioną aptekarką doszłyśmy wspólnych korzeni rodowych. Jej dziadek Marunowski, też umarł jak wszyscy męscy potomkowie jak się okazało wspólnej gałęzi Marunowskich na raka żołądka, też z pod Warszawy z okolic z których pochodził mój ojciec. I w ogóle okazało się, że jesteśmy ósmą wodą po kisielu. Mamy sporo wspólnych daleeeeeekich kuzynów. Nawet w drzewie rodowym, w którym mam przeszło 1000 osób i 7 wpisanych pokoleń została pominięta, bo ostatecznie ustalenie dokładnego połączenia naszego pochodzenia wymagałoby wyprawy do parafii naszych wspólnych przodków. Podróż daleka. Cel szlachetny, ale takie wyprawy zawsze mogą poczekać.
Pani Wiesia kosmetyczka a właściwie Wiesia (z tego co wiem to siedzi w mieszkanku o przeciętnym metrażu bez zamku i hektarów na więc bezpośrednio Wiesia i już)... Wię Wiesia to też już z korzeniami tradycja. Zawsze jak przyjeżdżają do mamy córcie to idziemy do saloniku Wiesi, na jakiś zabieg, taki prezent od mamy. 
Ania w aptece, a Violetta (przez "V" na jej własne życzenie) w mięsnym... - kolorowo. 
Jak byłam z Jan'ą na wyprawie, to ona też obeszła swój rewir sklepów czy prawie kiosków i też była po imieniu  ze ekspedyjentkami . O tej mi opowiadała, że jej brzdąca w wózku woziła a o tej, że się przeprowadziła do bloków w inny fyrtel Bydgoszczy, ale wciąż tu pracuje, że ma stałych klientów, wszystkich zna, wie dokładnie pochodzenie swojego towaru, ręczy za to, że nawet małym dzieciom z jej produktów można zupki robić, a o tamtej zna obu rodziców, którzy kiedyś tam się rozwiedli na prawdę można się zakochać w legendach tworzących siatkę, o którą opiera się życie dzielnicy...
Więc wracając do przepisu. W innym małym sklepiku kupiłam sobie dwa kilo jabłek po 1 zeta za kilo. Do jedzenia chyba są raczej nieprzydatne. Są za to wspaniałe do wątróbek. A więc jak już obsmażysz wątróbki podlej je ciutką wody i włóż drobno pokrojone w sporą kostkę jabłka. Bez potrzeby obierania, ale wyjmij pestki i worki nasienne. Nakryj pokrywką i niech one te jabłka zrobią się miękkie, niech dojdą na małym ogniu. Można posolić i popieprzyć, ale ja z tego zrezygnowałam. Danie na prawdę pycha. Można i do chleba i do ziemniaków. 
Z domu wyniosłam przepis na wątróbki z cebulą w talarki i zeszkloną. Wątróbki tak samo lub obtoczyć mąką przed przysmażeniem i dodać cebuli poczekać aż się zeszkli. Też można dodawać soli i pieprzu, ale to kwestia wyboru. Bardzo smaczne, chociaż zupełnie inne danie. Oba dziecinnie proste. Polecam..."
Micho odpiał:
"... A  potrawa z wątróbki wygląda apetycznie... muszę tylko wątróbkę załatwić tnz przynieść ze sklepu... A jak w firmie komputerowej w VA jak pracowałem to mieliśmy całkiem fajną kantynę i żarcie było dobre zupełnie, bo tak gotowane trochę na "homemade american" i tam z kolei brałem zawsze porkchop'a z jabłkami też smażonymi i z cynamonem... bo tak  było akurat w zestawie obiadowym...
A co to znaczy "zeszklić"?  Piszesz "...dodać cebuli i poczekać aż sie zeszkli..." w tym Twoim przepisie??...
"
"...Cebulę można zeszklić czyli tak podsmażyć aż się zrobi semi przeźroczysta i wiotka, albo można ją dłużej smażyć i na większym ogniu i wtedy się ją trochę przypraży czy przy - próży na lekkie odcienie brązów do różnych okras czy sosów itp. to znaczy jest jeszcze lekko przypalona też; lekko gorzkawa w smaku, ale dotychczas używałam tylko kilkakrotnie. Tą wątróbkę z cebulą to chyba lepiej jest doprawić trochę pieprzem i solą 
 Uszyłam sobie koronkowe rękawki do sukienki i wygląda super. Koronka kiedyś była tak samo droga jak biżuteria ( w czasach średniowiecza aż do epoki wiktoriańskiej). Koronkarka to był bardzo poważany zawód. Szwaczka też miała nieźle. Wszystko kiedyś szyto ręcznie i było to rzemiosło. Praczka już była dużo niżej w hierarchii zawodowej. Ciekawostką jest to, że kiedyś lekarz był niżej niż artysta. Artysta, ktoś kto może zrobić portret czy projekt architektoniczny, napisać sztukę lub skomponować arie muzyczne to były najwyżej stojące zawodu na dworach królewskich. Było też bardzo niewielu artystów. Chociaż dużo więcej rzemieślników i ci byli bardzo poważani. 
Nie było dziennikarzy a artyści byli też kronikarzami historycznymi oddającymi historię wiernie w zależności od potrzeb danej władzy. 
Po tym jak skończyliśmy wczoraj rozmawiać przeszła tutaj ogromna nawałnica. Dosłownie wiadrami lało. Dziś jest bardzo parno, chłodno. Wilgotność w powietrzu jest bardzo duża, nawet w mieszkaniu. W mieszkaniu jest trochę cieplej, co jest niebywałe..."

"... U mnie też padało i nawet szukałem czym mam się zająć. A dobrze było poczytać Twoją pocztę..."

"...Deszcze też fajne są bębnią i niebo robią ociężałe i ciemne i zieleń przy nich inaczej wygląda i bardzo uspakajają. Lubię każdą pogodę..." 

"...A tak tutaj też leje, no znaczy aż za bardzo, bo się odzwyczaliliśmy od deszczu ostatnio... ja aż tak, żebym zwracał uwagę na pogodę, to też rzadko, pogoda stała mi się trochę obojętna od czasu kiedy na zewnątrz przestałem pracować. Tutaj bardziej się pogodę czuje, bo wiele spraw trzeba załatwić pieszo. Parasol trzeba mieć. Z parkowaniem w mieście też jest przetegowane, to co jeszcze nowo pobudowane to jakoś da się, chociaż to też różnie bywa, a o starych to lepiej od razu zapomnieć, bo się człowiek robi nerwowy od środka. Co do ciepła to ja się do ciepłych krajów nadaję... zresztą zawsze jeszcze w St mówiłem, że w Polsce za zimno dla mnie... no ale się inaczej porobiło..."

"... Dla mnie St latem były za gorące ciutkę a tu jest od jesieni do wiosny za zimno. 
W Irlandii za mokro. W Anglii za tak samo jak w Irlandii. Eeeee podobno sa idealne miejsca na naszym globie jeżeli chodzi o pogodę, Kiedyś widziałam, jeszcze w St program o podobnej tematyce. Teraz to się nawet z Twoich maili śmieję..."

"...oj sorry Cyntio , jestem przebudzony...a może ogłu
piały trochę po przebudzeniu. Zdaje się telefon mnie obudził od Ciebie być może czy coś innego... Napisz czy to Ty dzwoniłaś? 
A zaczęło sie od oglądania jakiegoś filmu..."

Kwestię isntnienia Micha w jej głowie lub w realu w końcu rozstrzygnęła. On jej korespondencyjny przyjaciel istniał jak najbardziej tylko w równoległym wcieleniu za czasów kiedy czuła się Cyntią czyli epoki, która przeminęła z wiatrem. 
Jako Lajo w końcu zrozumiała skąd i jak poczęła się Gwen a w konsekwencji Lajo. 

"...Everything you are runnig away from is 
in your head..."
                                 cytat z "White Nights"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz