środa, 5 lutego 2014

Zioła

Gwen wyznaczyła sobie przedwczoraj, że następnego dnia znaczy jutro znaczy czwartego miała iść po zakupy i popłacić rachunki. 
Stało się jednak tak, że wczoraj pod wieczór zdała sobie sprawę, że jutro jej uciekło, bo ten dzień, który miał być następnym dniem był dzisiejszym, a dla skomplikowania całej sytuacji zdała sobie sprawę, z tego, że ten dzień, który jej uciekł i ten dzień, o którym myślała, że był dniem wczorajszym a tak na prawdę był dzisiejszym wszystko to stało się wczoraj pod wieczór. 

Właśnie to chciała wyłuszczyć Lylii, gdy ta odwrociła się od zlewu, gdzie coś dłubała tyłęm do niej przy akompaniamencie lecącej wody z odkręconego kurka nad zlewem.
Z przodu ekranu jak zwykle miała przed sobą wizerunek bawiązej się i gaworzącej Zuli. 
Lylli (w gumowych rękawiczkach po łokcie ociekających wodą) w jednym ręku trzymała butelkę do mleka Zuli a w drugim spiralną szczorkę na drucie, jakiej się używa do mycia butelek. 
Trochę postała słuchając po czym patrząc wciąż uważnie na Gwen zapytała z lekkim uśmiechem ale zupełnie poważnie:

- Mama, o czym ty mówisz?
- Próbuję Tobie córuś wytłumaczyć, że uciekł mi cały dzień...
- Zdarza się - powiedziała zdawkowo Lylli i odwróciła się do przerwanego przed momentem zajęcia. 
- Wiem, że się zdarza wczoraj było czwartego a dziesiaj jest piąty... kurak rogaty, jak to było? 
- Mamo dobrze, całkiem dobrze i logicznie mówisz - oceniła Lylli zwracając się do ściany przed sobą. 
- Kochana miałam iść czwartego zapłacić rachunki a okazało się, że czwartego było wczoraj a ja byłam przekonana, że jest trzeciego... a sprawdzałaś czy jest w Spar ta szczotka co nia poluję? - chciała wiedzieć Gwen.

- Mamo, mamo popatrz na nią, popatrz...- przerwała jej Lylli nudne wywody roztrargnionej i zagubionejej duszy. 
Gwen widziała, że Zula wyjmuje sobie smoczka z ust a potem próbuje sobie go prawidłowo włożyć tam skąd właśnie go wyjęła, ale z jakiegoś powodu wydało jej się, że ta cała operacja jest zupełnie normalnym wydarzeniem... 
- Przecież ona to powtarza już od jakiegoś czasu, prawda? 
- No tak ale coraz lepiej - pochwaliła małą młoda mama. 
- O tak codziennie jest inna - zachwyciła się mama mamy.
- O moje skarby, o moje najdroższe perełki, ojejku jak ja kocham swojego małego szkarba, oj bym zjadła na poczekaniu!!! - rozsypała się Gwen nagle uśmięchnięta od ucha do ucha tak jakby przeszły jej nagle wszystkie troski świata. 
- Mi też czasami jakiś dzień ucieknie...- rzuciła pojednawczo Lylli w stronę Gwen.
- No tak, tak a wiesz...kiedyś wybrałam się na targ, bo wydawało mi, że właśnie jest Poniedziałek. Wszystko było dobrze dopóki szłam prostro przed siebie; słońce świeciło, niebo było pogodne jakoś dopiero w pobliżu rynku dotarło do mnie, że ulicą, która zazwyczaj aż się roi od samochodów 
przejeżdża ich nadzwyczaj mało... Zdziwił mnie fakt, że wszystkie sklepy są pozamykane. Potem przez chwilę myślałam, że jestem gdzieś na księżycu, bo ulice były zupełnie wyludnione i puste. Było na prawdą dziwnie. Przez dobry kwadrans rozglądałam się dookoła... 
- I co?, kiedy zaskoczyłaś co się dzieje?
- Jakaś kobieta szła na przeciw i obserwowała chyba mnie od jakiegoś momentu... - analizowała swoje wspomienia Gwen.
- I co?, zaczepiła Ciebie? - dała się wciągnąć Lylli w opowiadanie Gwen. 
- Ja ją zaczepiłam... 
- Już to widzę; Przepraszam a może wie pani o co tu chodzi? Co się właściwie dzieje? - Lylli wpadła w akcję bez reszty starając się w jej wyobrażeniu naśladować wizerunek zagubienia swojej mamy, bo Gwen musiała przyznać robiła z dużym oddaniem i talentem...
- Ale śmieszne - rzuciała Lylli i zamilkła. 
- A...bdwwwwu... Adbguuu, Aguuu...- nawiązywała do tematu Zulka próbując powtórzyć sztuczkę ze smoczkiem.
- A może chcesz, żeby poczytać Tobie bajeczkę? Patrz babcia ma bajeczkę, zobacz co tu u góry pisze: " C A L I N E C Z K A"...- opowiadała Gwen zainteresowanej wnuczce, która na moment przerwała swoje opowieści i z ciekawością wpatrywała się w ekran...
- Zobacz jak ona już umie się koncentrować - pochwaliła Gwen zaciekawionego maluszka, który zapomniał na chwilę o wszystkim a centrum jego uwagi pochłonęły kolorowe obrazki na ekranie...
- Zobacz co tu jest; Taka mała dziewczynka...
- I co się stało? - zwróciła się do Gwen Lylli
- A wyszło na to, że to Niedziela...
- Ha, ha, - śmiała się głośno Lylli - to do Ciebie podobne mamo... 
- Hi,hi - śmiała się szczęśliwa Zulka obserwując Lylli.
- Oj wiem - uśmiechnęła się Gwen i dlatego właśnie to opowiadam, żeby było się z czego pośmiać - orzekła nawet zadowolona z efektu jaki udało jej się sprowokować.
- Ale dzisiaj piękny dzień - stwierdziła Gwen -  będę musiała wyjść chociaż na moment.
- U nas mży i jest szaro - powiedziała zniechęcona Lylli - chyba będziesz musiała do nas przyjechać to przywieziesz nam trochę pogody i słońca - zarekomendowała nieco weselej. 
Gwen wiedziała, że jest to raczej mało prawdopodobne, żeby mogła w najbliższym czasie się wybrać ot tak na kilka chwil na monet, na kawę i zobaczyć Lylli i swoją wnusię więc postanowiła zmienić temat:
- Najlepiej to zawsze myśleć, że jest teraz, bo jutro i wczoraj trudno znaleźć...Zobacz jak jutro się obudzę to znów będzie dzisiaj i w tej chwili i tak samo zniknęło wczoraj i jest teraz...
- Oj mamo, mamo Ty i te Twoje przemyślenia... 
- No tak córuś; a zobacz jakbym pojechała do Australii to dzisiaj rozmawiała by z Tobą a żyłabym tak na prawdę o dzień do przodu, czyli żyłabym w Twojej przyszłości... - referowała zaabsorbowana  Gwen.
- No tak mamo, ale tak na prawdę i tak byśmy w tym samym momencie rozmawiały - wtrąciła Lylli.
- Zobacz, zobacz jak ona się do mnie wygina i jak słucha tego co ja mówię... - ucieszyła się Gwen
- Zula patrzy na komputer, bo kalwiatura się świeci i to jest jej ostatni konik; jak dorwać w swoje łapki mojego kompa (?). 
- To może przywiozę jej swój stary? - zadeklarowała Gwen swoją przydatność.
- Są takie interreaktywne zabawki dla dzieci ..
- Takie brzydkie, plastikowe? - zapytała rozczarowana tak oczywistą wymianą zaoferownej przez siebie  usłużności na jakiś kolorowy plastik - z mojej praktyki wynika, że dzieci zawsze najlepiej się bawią "prawdziwymi" przedmiotami, takimi jakimi posługują się dorośli. 
- Ale tam są różne guziczki i dziecko też potrafi się zająć - protestowała Lylli podając Zuli żyrawkę.
- Proszę Bubu proszę; zobaczacz Twoja żyrawka Soffie - mówiła nieco wolniej i bardzo wyraźnie uśmiechając sie zachęcająco do bzdąca, który natychmiast wyciągnął rączki do swojej  ulubionej zabawki. 
- Dzidzia lubi swoją Sofie - wtórowała z ekranu Gwen też w naturalnie spowolnionym tempie w tym samym czasie przerzucając oczka na drutach bez konieczności patrzenia na to co robi. 
- Od kiedy Ciebie pamiętam mamo to zawsze dziergałaś patrząc na wszystko dookoła.
- A wiesz, że ja swój pierwszy swetr zrobiłam w wieku dziewięciu lat?
Gwen zamyśliła się od zawsze miała niezwykłe zdolności manualne i artystyczne, które zresztą odziedziczyły po niej jej obie córki. Możliwość wykreowania czegoś fantastycznego z czegoś co inni uważali za rzecz zbędną, mało istotną lub wręcz pozbawioną wartości estetycznych dawała jej absolutne poczucie satysfakcji i zapewniała natychmiastową gratyfikację każdego podjętego wysiłku. Sam proces powstawania czegoś co dla innych było mało osiągalną sprawnością też dawał jej mnóstwo satysfakcji i samozadowolenie. Chodziło jej zawsze raczej przy tym podniesienie wartości danej rzeczy raczej niż zaprezentowanie skali swoich umiejętności czy tym bardziej chęci wyróżniania się na tle pozostałych. Świadomość tego była gwarantem na zgodę ze sobą samą oraż absolutnej pewności, że jest jej ze sobą dobrze w czasie inwestowania w każdy kolejny wysiłek kreacyjno - relaksacyjny ale przede wszystkim twórczy. 
- No tak i z prawdziwego komputera to dziecko może coś oderwać i połknąć i wówczas to na prawdę się robi trudna sprawa - zastanawiała się głośno Gwen wracając a włąściwie spadając z chwilowego refleksyjnego oddalenia w moment teraźniejszy...
- Lylli coś jej odpowiedziała krzątając się po kuchni, ale trudno było zrozumieć, bo mała szeleściła swoimi zabawkami cały czas im obu wokalnie asystując i starając się naśladować wszystko to co obie na przemian mówiły... a zresztą Lylli musiała mówić podczas wykonywania szeregu obowiązków, które przecież musiały być ogarnięte, ponieważ należały do codzinnych zadań i codziennej rutyny, więc Gwen zaprotestowała: 
- No ale Ty mówisz, mówisz a ja słyszę tylko piąte prze dziesiąte..- poskarżyła się - A wiesz, że znalazł sie sweterek i już mogę nadgonic trochę z sukienusią Zulki...
- Przecież widzę, że ją męczysz.
- Będzie taka bardziej prosta, bo na internecie te wszystkie dziergane lub robione na szydełku sukienki są za bardzo napuszone i bardzo falbaniaste - opowiadała swojej córce nieco marszcząc przy tym czoło i składając usta w lekki dziób, z powodu wyrażonego powątpiewania co jakości omawianych wyrobów rękodzielniczych, które wciąż pyłgały w jej wyobraźni bardzo wyraźnie.
- Też wolę proste...- przyłączyła się Lylli. 
- Mówiłam, że znalazłam sweterek... - chciała podjąć przerwany wątek ale jej córka podążyła z pomocą;
- O to fajnie a gdzie był? - zapytała Lylli wykręcając się trochę od kuchni w stronę komputera...
- A leżał sobie w salonie koło koszyka... - wytłumaczyła Gwen i zaraz na jednym tchu dodała -  a wiesz, że od wczoraj piję zioła... 
Rozmowa toczyła się nadal jak zwykle o wszystkim i o niczym i było na prawdę rodzinnie chociaż za pośrednictwem skype'a to i tak było super. 
Gwen od czasu do czasu wracała do kuracji ziołami i to też był spójny rys obu jej tożsamości zarówno Cyntii, jak i profilu wybranego na teraz. Ten teaźniejszy był  bardziej  własny przez to, że chronił ją przed tym co chciała zamknąć i pozostawić za sobą na tyle na ile to było możliwe. Musiała się zmierzyć ze sobą od początku  teraz od chwili do chwili i z momentu na moment. Zdawała sobie bowiem sprawę, że dopóki trzyma za stare to nowe ma małe szanse na zaistnienie, rozwój i rozkwit. 
Przypomiało jej się jak jakiś czas temu; och,  to już musiało być z kilka lat temu jakieś dwa lub trzy a może cztery lata wstecz przez jakiś czas wciąż piła szałwię... 
W tym czasie sny Cyntii były bardzo ważne, to znaczy dla niej samej, bo przywiązywała do nich bardzo dużą wagę... A raczej do swoich snów w postaci medytacji czynnych - jak je nazywała na swój użytek, podczas których z uwagą śledziła obrazy i przypisywała im różne symboliczne  znaczenia, niektóre się sprawdzały niemal natychmiast inne nieco później albo zupełnie się rozwiewały... Poza tym pozostawała zawsze sprawa tego czy jej interpretacja była trafna. 
Uczyła się co jest czym i jakie są powtarzające sie elementy, które są wymiernikiem podobnych lub takich samych znaczeń. Było to uczenie się nowego języka; abecadła niemal w dodatku były okresy gdzie zaobsorbowana jakąś akcją tak jak teraz pisaniem czy przed tem kreowaniem płasko - przestrzennych kompozycji na szkle z masy papierowej, były okresy intensywnego zagłębienia się w fizyczne zaangażowanie w przekształcanie materii do tego stopnia, że  natchniony świat próżni zapełniony jej wizjami, isniejący poza sferą manifestacji w określonych gabarytach materialnych, przestawał mieć dla niej znaczenie priorytetowe i wówczas dorobek już wyuczonych wzorów częściowo zanikał.  To co jest nam mało przydatne lub wręcz bezużyteczne ulega prawie natychmiastowej degradacji. 
Co prawda jest tak, że ktoś kto już raz grał na pianinie po latach przerwy z większą łatwością wróci do swoich umiejętności niż ktoś kto siada do pianina po raz pierwszy. Jednak tak czy siak część posiadanego wyposażenia zanika lub ulega przeobrażeniu. 
W trakcie porządków w swojej poczcie natknęła się  na list pisany do swojej przyjaciółki z czasów szkoły średniej, z którą do dziś utrzymuje sporadyczne kontakty a wówczas było to prawdopodobnie i z tego co dzisiaj Gwen pamięta; chwilowo zacieśniona wymiana korespondencyjna  właśnie o ziołach a konkretnie i między innymi o Szałwi.  

"...Od rana piję herbatkę z szałwi..." - pisała Cyntia. 
"...Szałwia to zioło o właściwościach przeciwzapalnych. Powinno pomóc na staw biodrowy oznaczony pulsującym czerwonym światłem..." 
- Aaa, przypomniała sobie Gwen - przecież było tak, że wciąż bolało ją biodro a ból tak właściwie koncentrował się w lewej pachwinie. Z tej okazji robiła sobie wszystkie możliwe badania, ale medycyna konwencjonalna wykryła wielkie zero anomalii z czego Cyntia się nawet ucieszyła, ale tylko połowicznie, bo przecież czasami nawet powolny spacer był wysiłkiem woli skoncentrowanym na pomijaniu odnotowywania ostrego bólu. Wlokło się to ze dwa lata a później jak się pojawiło tak znikło i od tej chwili ma spokój. Zdaje się, że zauważyła, że ruch nawet taki jak szybki marsz pogarsza sprawę. Postanowiła więc wypocząć ale tak na całość. Kładła się tak często jak było to możliwe, spała całymi naręczami,  może trochę mniej niż Micho ma to w zwyczaju, ale spała po brzegi. Korzystała z bardzo gorących kąpieli, które bardzo lubiła w ilości na jaką jej przyszła ochota, jadła zdrowo. Koncentrowała się na tym co mogło jej dać najwięcej przyjemności w danym momencie przez jakieś dwa tygodnie i oczywiście piłą szałwię w zasadzie wciąż i po jakiś dwóch tygodniach wszystko jej przeszło jak ręką odjął i jak się okazało na trwałe to znaczy aż po teraźniejszy moment. 
- A co ja jej tam dalej napisałam? - Gwen spojrzała z ciekawością na ekran swojego kompa i zaczęła z uwagą czytać. 

"... Wywar z Szałwi i pozytywne myślenie o tym, że jest on pomocny na pewno leczy. 
Koguty u mojej sąsiadku Ul i jeszcze gdzieś dalej w okolicy wciąż od samego rana zdzierają gardło. Jak tak małe zwierzę może z siebie wydobyć tak donośne dźwięki przez tak długi okres czasu? Pewnie zapowiadany deszcz, w końcu nadejdzie. Mama skarży się na łamanie w kościach. 
To też dobry omen spełnienia się moich modlitw w codziennych pacierzach próśb o trochę wody z nieba na spragnione wilgoci pola, lasy i ogródki. 
Oczywiście współczuję mamie. 
Nocą śniła mi się C. Yon  - moja chrzestna i siostra Myszki. Długa to była historia i zawierająca mnóstwo detali i szczegółów. Tocząca się fabuła obejmowała średnią córkę Rażki - Dali'ę i moje światełko Lylli. 
Wstałam bardzo ciekawa tego w jaki sposób sen ten się zrealizuje w mojej rzeczywistości tym razem (?).
Rozwiązanie rebusa nadeszło zupełnie przez przypadek i dopiero wieczorem; Okazało się, że Myszka z Rażką rozmawiały rano. Opowiadały sobie między innymi o tym, że wyniki badań Dali są dużo lepsze i że Lylli wybiera się do lekarza w Poniedziałek. Późniejsza konwersacja obejmowała mamy i Rażki planowaną wyprawę do C Yon. 
Moje zdumienie i zaskoczenie było dość imponujące. Jak to mogło się stać, że niektóre fakty ze snu były wyraźną kopią rozmowy lub odwrotnie, że rozmowa było kopią mojego snu? 
Konkluzja była taka, że oto w czasie marzeń sennych potrafi mi być przekazana treść lub przedmiopot rozmowy między bliskimi mi osobami. Czyli za pomocą obrazów lub pisma obrazkowego w ruchu przekazywane są informacje o emocjach, uczuciach, nastrojach jak i o wydarzeniach, które mają nastąpić..."
- Aaa - pomyślała Gwen -  to wówczas jeszcze było przede mną odkrycie informacji o kronikach Akashi.... A to bardzo ciekawe. 
- Ciekawe co jeszcze uświadomi mi ten list o tym jak następował mój rozwój? - chciała wiedzieć zupełnie zafascynowana i prawie natychmiast zagłębiła się w mało spodziewaną lekturę:

"... Zdarza się, że moje nocne majaki są bardzo dosłowne a czasami użycie symboliki czy metafor i przenośni zasłania przejrzystość lub prawdziwe przelanie treści. Zawsze jednak sny ostrzegają, klarują, wyjaśniają i przygotowują do wydarzeń jakie mają nastąpić. Wciąż są dla mnie źródłem prawdziwej fascynacji i zastępstwem żywej rozrywki. Jestem daleko od moich najbliższych ale sny uprzedzają mnie o wszystkich ważnych wydarzeniach. Dzięki temu wiem kiedy mam i w jaką stronę skierować moje intencje, uwagę, czujność i koncentrację. Wiem, że to co mi się śni już się stało bo zawsze istniało i było i nadal jest do pewnego stopnia opcją w jakiejś innej przestrzeni a traz jest jeszcze mała chwila, żeby zmienić nadchodzące wydarzenie w moich realiach..." 

- Sporo już wiedziałam wówczas ale prawdopodobnie nieskończoność opcji i wariacji danego wydarzenia dopiero niedawno mi się trochę bardziej wyklarowało - zastanowiła się Gwen - musiałam znać przynajmniej z grubsza fizykę kwantową i teorię strun, ale dzisiaj wiem także o tym, że owe przestrzenie są przestrzeniami równoległymi istniejącymi w jednym czasie i że czas jest tylko sprawą umowną... 
- Prawdę powiedziawszy to sprawa z czasem i istnieniem zarówno przeszłości jak i przyszłości w jednym czasie a także wszystkich możliwych i ewentualnych opcji danego wydarzenia nadal mnie przerasta... - zadumała się bardziej sceptyczna niż przed momentem i bardziej skłonna wierzyć, że głębsze wyjaśnienie sprawy czaso - przestrzeni i wielowymiarowości do nieskończonej potęgi jest absolutnie poza jej zasięgiem przynajmniej na obecną chwilę..."
 Po przerwie na herbatę i sok zrobiony z marchwi, buraczka oraz brukwi...
- O właśnie - zreflektowała się Gwen. Opowiadała dzisiaj Lylli śmieszną historię z brukwią. 
Bardzo się ucieszyła gdy znalazła brukiew na rynku. 
Okazało się, że ładnie oczyszczone korzenie super bomby witaminowej są trochę zmrożone i wahała się nad zakupem polecanej przez jej nauczycielko - poradniczkę od  rozwiązywania problemów internetowych stale na nią czyhającychających. Sprzedawczyni powiedziała jej, że zbiory brukwi powinny się odbywać po pierwszybh przymrozkach, bo wówczas dopiero wydobywa się prawdziwy smak brukwi. Było to do uwierzenia, bo Gwen wiedziała o szeregu owoców i warzyw, które należy zbierać po pierwszych przymrozkach dla oczekiwanej jakości.
 Były to między innymi Tarnina - odmiana kolczastej i krzaczastej odmiany śliwki, którą  mama zbierała z nią z jako małą dziewczynką już gdy sad pełen był śniegu a potem te same fioletowawo - prawie czarne owoce  o smaku cierpkiej słodyczy były podawane jako  zakąska zalewana octem do wódki, którą jej ojciec wypijał przy różnych okazjach z sąsiadami. 
Jej i jej obu siostrom oferowane były tylko zakąski ale za to godne zapamiętania, bo podane w ilościach tyle co uwzględniał to tylko luksusowy i rzadki rarytas. 
Kiedyś nazbierała owoców jarzębiny dwa pełne kotły do gotowania weków. Drobne owoce obrała cierpliwie z łodyżek, zasypała cukrem na wino, po to aby chwilę później wyczytać w przepisie, że Owoce jarzębiny są trujące przed pierwszymi przymrozkami. 
Niektóre lekcje drogo kosztują ale za to pamięta się jej całe życie. 
Gwen pamiętała też, że gdzieś czytała o żurawinie, że właśnie żurawinę zbiera się z jej naturalnego środowiska jakimi są płytkie rozlewiska i bagna w terenach zalesionych, czyli prawdopodobnie o kwaśnym odczynie gleby, więc wyczytała, że żurawinę  także należy zbierać po pierwszych przymrozkach, bo w innym wypadku jest zbyt kwaśna... 
Ale wracając do zaczętego wątku to Gwen posłuchała handlarki i kupiła trzy dorodne głowy zmarzniętej brukwi. W domu bała się, że w lodówce brukiew się jej rozmrozi i wówczas szybko ulegnie zepsuciu, więc dwie brukwie włożyła do zamrażalnika. Wczoraj je rozmroziła i ma nauczkę na przyszłość. Otóż te z zamrażalnika były mniękkie i gotowe się popsuć natomiast ta w lodówce zachowała swoją świeżość. 

- Na przyszłość trzeba brać sprawę na chłopski rozum - przecież ludzie hodowali brukiew od bardzo dawnych czasów a dopiero od kilkunastu lat dysponują zamrażalnikami - tłumaczyła Lylli.
- No właśnie, a przecież pisało, że w Polsce panują mrozy; trzeba było ją wystawić na zewnątrz - poradziła jej córka. 
- Albo do werandy, poza tym szukałam już w internecie. Znalazłam potwierdzenie informacji o niektórych owocach jakie trzeba zbierać po przymrozkach ale zero o warzywach w tym kontekcie - zapewniła swoją najstarszą latorośl. 
- No to wpisz Brukiew - poprosiła od pół roku świeżo upieczona mama. 
- Ty wpisz, bo ja muszę odłożyć druty - przekomarzała się Gwen. 
- Ty, bo ja muszę wytrzeć ręce - sprzeczała się z nią uśmiechnięta Lylli.
- Oj no dobrze już dobrze - ustąpiła starsza z kobiet.
Po chwili gdy przy akompaniamencie stukających naczyń kręcącej się po kuchni Lilly i stukotu zabawek małej Zuli, która zadowolona wydawała bardzo rozbrajające wysokie dźwięki podobne do łagodnej melodii, Gwen mogła kontynuować zaczętą rozmowę na na temat Brukwi.

- Kochana, więc absolutnie nic żadnej wzmianki o zbiorach po przymrozkach. Wyczytałam natomiast, że jest to warzywo bardzo popularne na północy Europy i z tamtąd pochodzące. Szkocja, Norwegia i Finlandia traktuje to warzywo jako obowiązkowe i wielu potrawach codziennych i świątecznych, należy do kapuścianych.
A na marginesie mówiąc wiesz, że do kapuścianych zalicza się kalarepa, w której zjadamy rozrośniętą łodygę, Kalafior i Brokuły oraz krzyżowanie Kalafiora z Brokułą, w którym zjadamy kwiata, wszystkie odmiany Kapusty oraz gatunki Jarmużu, w którym zjadamy liście, a teraz 
Brukiew, którą pamiętam z czasów wczesnego dzieciństwa, w której zjadamy korzeń...
- Na prawdę pamiętasz? - spytała zaciekawiona Lylii
- O tak,... nawet pamiętam, na którym polu była i pamiętam ją w różnych okresach rośnięcia...A wiesz że w tej encyklopedii wyczytałam, że Brukiew co ciekawe może się przyczyniać do niedoczynności tarczycy, gdyż spożywanie zbyt wysokich dawek jodu powoduje niedoczynność tarczycy tak jak w przypadku kalafiora i wielu innych kapuścianych. 
- Na prawdę? - zdziwiła się Lylli.
- Na prawdę, wiesz ja te sprawę dodawanego jodu do soli kuchennej wałkuję już od jakiegoś czasu. Wydaje mi się, że stoi za tym producent lekarstw na niedoczynność tarczycy... - kontynuowała w tej chwili lekko rozeźlona ofiara jodowanej soli jak przypuszczała.
- Mamo Ty zaraz ... - wtrąciła łagodnie córka ofirary przypuszczalnej ofiary jodowanej soli kuchennej. 
- Oj kochana zobacz na całym świecie są dosłownie miliony ludzi chorych na niedoczynność tarczycy i ciekawe, że na obrzeżach i marginesach kultury zachodniej tam gdzie cywilizacja dociera z opóźnieniem lub fragmentarycznie brak jest zachorowań na niedoczynność tarczycy... - mówiła poekscytowana Gwen. 
- A wiesz, że Mart zaszła w ciążę po tym jak zaczęła stosować kurację na niedoczynność tarczycy? 
- A tak wspominałaś już coś na ten temat...
- Inka znalazła pracę - poinformowała Lylli prawdopodobnie kojarząc to wydarzenie z zaczętym wątkiem z terenów rodziny Pawła zamieszkałej w Cork. 
- O to bardzo dobrze a gdzie? 
- W Polskim sklepie.
- To znaczy, że Ronan teraz zajmuje się dziećmi?
- Daje radę, wiesz te dwie starsze dziewczynki idą na cały dzień praktycznie do szkoły... - analizował Lylii.
- A no tak - przytaknęła Gwen.

- Ale zaraz -  obudziła się Gwen...
- Gdzie to ja byłam, ach no właśnie; przecież czytałam list od Luvi... cmoknęła z brakiem akceptacji poprawiając się jednocześnie do Luvi...

"...Czasami mogę jeszcze zrobić korektę..." 
- A już wiem - powiedziała do siebie Gwen - to było o moich snach i że mi się sprawdzają i jak - przypomniała sobie i znów się pochyliła nad dalszą częścią listu;   
"... Czasami mogę jeszcze zrobić korektę a czasami struktura czy treść danego wydarzenia jest już za bardzo utrwalona lub utwardzona..."

- Czyli to jest okres kiedy intensywnie wszystko zmieniałam w czasie snu, intencjonalnie za pomocą woli ingerowałam w świadomie śnione sny - przypomniała sobie już trochę znużona i jednocześnie zastanowiła się - ciekawe ilu ludzi coś takiego przeżywa i to beż kursów Silvy? 

"....Myślę, że na tej zasadzie pracują wszelkie przepowiednie.." 

- Oj tak, tak - pomyślała i dodała sama dla siebie; tak działają wszelkie przepowiednie  i dlatego są zawsze jedną najbardziej praowdopodobnych  opcji tego co jest możliwe lub mniej więcej prawdopodobne dla danej osoby w najbliższej przyszłości na podstawie już nabytych doświadczeń i wzorów intereakcyjnych. 
- No ale zobaczmy co to ja tam napisałam dalej:

"...Myślę, że tak pracują wszelkie przepowiednie, horoskopy, wróżby czy nasza intuicja lub przeczucia. Są tylko najbardziej prawdopodobną wersją naszej przyszłej rzeczywistości, Spełnienie się ich czasami można zmienić. Czasami możliwa jest kosmetyka i korekta już prawie ugruntowanej wersji ich realizacji w wersji materialnej, a czasami nasza interwencja  jest wykluczona. Prawdopodobnie nasza ingerencja jest wykluczona wówczas gdy od jakiegoś czasu już podążamy w kierunku określonego apogeum i wszystko jest już bardzo utwardzoną formą. Interwencja w takich wypadkach jest bezskuteczna co możemy zobaczyć w czasie snu, bo zawsze jest podana informacja czy nasze wzmagania z ciekłą postacią materii przyjęły się czy zostały odrzucone. 
Rozwój i odszukiwanie pozytywnych stron w każdej spotykanej na naszej drodze sytuacji jest podstawą do przystosowania i do odpowiedniego nagięcia się czy wykazania elastyczności nas samych z kolei do naszych oczekiwań. Jest to więc współpraca obustronna z jednej strony to my możemy zmienić czekający nas los w/g przepowiedni z drugiej musimy być gotowi na przyjęcie tego co jest nam przeznaczone z nastawieniem na odszukanie w danej sytuacji warunków czy pierwiastka o jaki już od dłuższego czasu zabiegaliśmy..." 

- Eh westchnęła Cyntia mądra byłam dziewczynaka, chyba myślałam, że odkryłam Amerykę - powiedziała z lekkim przekąsem Gwen. 

"... W moim przypadku zarówno rozliczenie numerologiczne zwyczajne jak i w wersji mistrzowskiej wypełnia się naprzemiennie pewnie tak samo jak w życiu każdego innego śmiertelnika. 
W normalnym cyklu rozliczeniowym jestem po prostu jedynką umocnioną zerem a od zawsze wspiera mnie ósemka. Ta ostatnia cyfra zapewnia powodzenie lub co najmniej zabezpieczenie materialne a także postawę wojownika..."

- Ciekawe, że pieczęć w kalendarzu Majów, pod którą zawiera się data moich urodzin jest samoistntym wojownikiem a główny jej przekaz to tyle co unikaj walki - przeanalizowała zakres swojej wiedzy pogłębionej o powierzchowną znajomość kalendarza Majów Gwen.

"... Pionierem byłam i czułam się nim od zawsze. Zawsze pokazywałam i odkrywałam dla wielu to co dla mnie było oczywiste. Często też na prawdę walczyłam o to co wedłóg moich założeń jest jedyną słuszną postawą. Czytelna rola przywódcy czy raczej ukrytego lidera jak dotychczas zdarzała mi się rzadko, ale i tak wypełniam drogę jaka jest wyzanczona dla parametrów określonych przez cyfry a nazwanych moją drogą czy moim przeznaczeniem.... 

Tu Gwen poczuła się na prawdę znudzona swoim listem do swojej koleżanki, który przetrwał w jej skrzynce kilka lat. 
- Ależ ja tłukę to samo na około krzaka wciąż od nowa i od początku od tylu lat z niewielkimi zmianami - uznała z lekką awersją. 

Poczuła się na prawdę zmęczona, ale ku swemu zaskoczeniu zaczęła sobie przypominać dzisiejszy sen i uznała, że ten sen też należy opisać w "Kartkach z pamiętnika":
 Chciała zrobić ze swoich przeżyć wiersz ale wyszła jej tylko wersja robocza do wiersza, który być może powstanie kiedyś tam być wersją nadającą się do edycji. Póki co to jest ciężka wersja prozo - wiersza ale z czasem się wysublimuje i nabierze lekkości myślała z przekonaniem. 

"...Wykonywanie pod sufitem akrobatyczny konfiguracji jest wykluczone przez poczucie zbytniej lekkości i przestrzennej rozpiętości na wszechprzestrzenność bez konkretnej zwartości i wagi bez określnonych  i zdefiniowananych podziałów na części ciała dla przykładu.

Co prawda nadal istnieje przylepność do zadań, wyzwań i idei abstracji wolnej wyobraźni. 

Rozwiązaniem jest spłynięcie do fizycznej powłoki, bo ona daje gwarancję poczucia się indywidualnym bytem pomimo ograniczeń. 

Materializacja poprzez ciało jest manifestacją poznania możliwości pomimo ograniczeń poprzez inspirację i ekspresję....  

Ciało jak ubranie służy, pomimo że uszyte z emocji przebytych: od uniesień i zachwyty po wycie. 

W materialnych konkretnie wylansowanych  wymiarach ciało jest częścią drogi czyli doświadczeniem, którego łakniemy w zgęszczonym aspekcie egzystencji. 

Ciało służy kumulacji i jest środkiem spowolnionej lokomocji pomimo narastających ograniczeń z wiekiem lub podczas chwilowych zapaści lub zanikania wydolności. 

Na siłę lub poprzez wolę się utrzymam w zachwycie dobrostanie lub wpadnę w życie; w rytm wciąż szybciej migających świateł, dźwięków aś do tunelu metra w formę, która dla wielu oznacza koniec lub niebyt. 

Pod sufitem problemy, z którymi się styka materialna postać rzeczy to fraszka.
Pod sufitem zanikają takie problemy jak brak synchronizacji i że rażą mnie dysonanse i że o harmonię trudno podczas gdy ona jest łatwa, bo wszystko jest różne i ma swoje osobne wytyczne.

Pod sufitem lub znacznie wyżej zanika tłumienie odczuć przez pozory i pozy, znikają myśli i zostają tylko odczucia bez definicji co dobre lub złe w określonej sytuacji. 

Omawiana postać rzeczy to błogostan i stały zachwyt w którym brak dynamiki i rozwoju i przez to jest bardziej niż nudny po czasie. 

Nadaje się do chwilowych wypoczynków na iony lat lub moment w zależności od potrzeb.
W formie konkretnej materializaci życie bez wentyli na zachwyt przez stworzoną iluzję to tunel  oczekiwanego  końca doświadczeń na czas koniecznego scalenia i odbudowy przez piękno i ciszę.

Już słyszała w swojej wyobraźni komentarz Lylli:

"...Mama a Ty jesteś pewna, że Ty jesteś wolna od nałogu zażywania... no wiesz... jakiś grzybów albo ziół? ..." 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz