wtorek, 18 lutego 2014

Sweterek

"...- It's impossible -
said pride 
 - It's risky - 
said expirience
- It's pointless - 
said reason
- Give it a try -
whispered the heart..."
                      - Beautiful Minds



"...Z tego co pisałeś już kilka razy to wygląda na to, że lubisz tańczyć. Czy tańczysz tylko w jednym stylu czy w różnych?   
W moim dorosłym życiu miałam tony różnorodnych radości; najwięcej pochodzących ze świadomego macierzyństwa i z tego, że zawsze miałam jakieś swoje pasje realizowane na tyle na ile życie na to pozwalało i z tego w końcu, że życie zawsze dostarczało możliwości zachłystywania się jego pięknem.
Z bardzo wczesnego wieku pamiętam, że taniec może przynieść całe naręcze radości, zapomnienia się i poczucia wolności. 
Moje dorosłe życie było na tyle poplątane, że... zabrakło w nim cieszenia się podstawowym dobrem jakim jest oparta na silnych podstawach moralnych rodzina a co za tym idzie tego wszystkiego co układ oparty o tradycyjne rozumienie wartości rodzinnych może ofiarować. Między innymi może ofiarować radość stałego obcowania partnerskiego oraz od czasu do czasu także taniec z ukochanym mężczyzną. I tego trochę mi żal. 
Czy mam możliwości jeszcze przeżyć coś podobnego? Myślę, że zapomniałam jak się tańczy. Dlatego jak piszesz o tym jak potrafisz jeszcze się cieszyć tańcem to cieszę się z tej możliwości dla Ciebie ale jednocześnie coś mnie ściska w dołku. Uczucie, któremu daleko do zazdrości czy zawiści po prostu zdaję sobie sprawę, że byłam siłaczką i odnoszę wrażenie, że dużo mnie pominęło z tego co życie może ofiarować. 
A teraz kura najeżona, zredukowana jestem do pozycji obserwatora tego co się toczy wartkim strumieniem dookoła i czuję, że czasami jestem wobec tego bardzo bezradna. Staram się zajmować własnym rozwojem i mobilizuję swoje siły nad pracą nad powrotem do jak największego dostępu do zdrowia. Pracuję nad tym, żeby odrzucić lęk i zacząć żyć. Czy będzie to możliwe? Osiągnęłam już więcej niż wydawało się to osiągalne i to wszystko co udało mi się odzyskać traktuję z ogromną wdzięcznością ale i ostrożnością i respektem i stąd pochodzi moja być może przerośnięta postawa zachowania dystansu wobec możliwych wyzwań losowych.
Pozostając w zupełnej szczerości ze sobą to i tak moja radość z tego, że wciąż masz możliwość cieszenia się tym co życie niesie. Możesz mi uwierzyć, że moja radość na codzień jest większa i bardziej bezinteresowna niż infantylna tęsknota czy popłakiwanie w kułak za tym co minione lub powiedzmy spełnione w mniejszym stopniu niż na to liczyłam w mojej wczesnej młodości ..."
- Kiedyż to ja pisałam? - zastanawiała się Lajo.
- Prawdopodobnie adresatem był Micho ale to musiało być przed tem zanim przeszłam przez miażdżące tryby wyżymaczki kasy jaką przyszło mi zainwestować w moje pierwsze kroki na arenie próby sił co do przebicia się w lokalnym, hermetycznie zamkniętym i odpornym na możliwości rozszerzenia swojej kubatury na dodatkowego potencjalnego konkurenta , artystycznym świadku. 
Pozornie się poddałam i zrezygnowałam z jakichkolwiek działań - bo być zagrożeniem i być traktowanym jako potencjalny konkurent  to jest komplement. Wiem, że to co zrobiłam posiada swoją wartość i ta wartość sama się dopomni o swoje miejsce i zaistnienie. 
Być może częścią dopełniającą całość jest funkcjonujący ogród z szarym kotem, czarnym pieskiem, kozą i z kurnikiem... być może w innych wymiarach i w innym wcieleniu, ale wiadomo, że zostały rzucone kości, bo to wszystko istnieje w mojej wyobraźni na równi realne i tak samo cudowne jak dzikie piękno w sado - ogrodzie zaraz za zamkniętą furtką... 
To co zapisało kartki moich wzmagań pozostanie niesamowitym osiągnięciem rehabilitacyjnym z dodatkowym bonusem zaliczonych wystaw i trwałych przyjaźni a konsekwencją będzie wydanie książki. A to jest następny kroczek w samorealizacji i satysfakcji w ciągłym przetwarzaniu własnych twarzy w taki sposób by nadal pozostać zintegrowaną całością.    
Korespondencja z Micho była ważną otoczką lub dodatkową siłą stawania się w określonych dopasowanych na moje wymiary zagospodarowanych przestrzeniach w czasie. 
- Wszystko to jest niesamowitą gratką, bo niby w tym samym czasie jeden jest w stanie osiągać kosmosy podczas gdy ktoś inny udostęnia sobie tylko kwadracik no powiedzmy sześcian przestrzeni i wierzy, że to jest najwięcej co jest mu rzucone pod nogi - myślała Lajo. 
- Weźmy Micho on żyje sobie w swoich wymiarach i ogromnie się buntuje gdy musi przekraczać zakreślone kontenery wygodnych dla siebie zonów. Kupił sobie sweterek o czym napisał do Cyntii. Na pytanie jakiego jest koloru omawiany zakup... 

"...uff, uff, czy to takie ważne jak co wygląda?, żeby o tym pisać..."- skarżył się na początku ale potem sumniennie bardzo wszystko jednak opisał;

"...A w ogóle co do kolorów to poszedłem właśnie sprawdzić do szafy dokładnie, te kolory... 
Sweterek... bo to jest generalnie taki T - Sheert raczej cienki, bawełniany co można na koszulę nałożyć aby kołnierzyk widać było... więc w skrócie nazwałem sweterkiem. 
Tułów albo "tronco" po hiszpańku - whatever to nazwać ma taki trochę ceglasto - pastelowy, natomiast rękawy trochę takie szare i takąż obwódkę wokół szyi.
A teraz sposób mojego kupowania:
1. Podoba mi się kolor czy zestaw, ok. 
2. Jakość, bo jakie musi być jakość jak zabraknie jakości to jak to ja nazywam się zaraz "rozdoi" po pierwszym praniu, a w tych sklepach raczej jakościowo ok rzeczy są.  
3. Cena.
Wszystko było optymalne tzn. moje kryteria - przeszło więc kupiłem. a w głowie został mi tylko sweterek i cena... no taki już jestem..." 
Lajo prawie słyszała ostatnie stwierdzenie Micho podkreślone skrępowanym śmiechem w jego wydaniu. 
- Czy potrzebne są takiej strukturze jakieś zmiany. Cokolwiek by się działo spadnie na cztery łapy i z każdego upadku się podniesie - pomyślała  i zamyśliła się. 

"...Dziś widziałam cuda na dworze. Niebo było szaro - bure ale z jakiegoś powodu ciepłe w odcieniu. Prawdopodobnie przez ciepły odcień błękitu, który się w jednolitej ponurości jesiennej zaplątał. Na tle złamanego błękitu przez bardzo swojską szarość a nawet pewnego rodzaju znajomej, oczywistej ociężałości zobaczyłam popielato - grafitowe gałęzie i konary drzew tak doskonale zharmonizowane z tłem, że aż zatrzymałam się z ciężką miską gorącego prania boleśnie naciskającego na brzuch, o który oparłam niesiony, parujący ciężar. 
I wówczas zobaczyłam wykończenie całości obrazka, punkt zborny, pazur: Ogniskiem kompozycyjnym omawianej sceny był domek dla ptaszków z czarnym okrągłym otworem stanowiącym wejście do mieszkania dla przyszłorocznej rodziny prawdopodobnie sikorek. Sikorki najczęściej zajmują przygotowane dla nich mieszkania. (Sikorki bogatki). I w tym momencie przyleciała jedna ptasia mama usiadła na gałązce blisko okrągłęgo wejścia i przymilnie zapitoliła dopełniając całości. 
Jak niewiele potrzeba aby serce wznieść i obudzić uśpioną ostatnio radość?
Piękne słońce daje po oczach. 
Ależ się już za nim stęskniłam. Chociaż tylko kilka dni spowijała gęsta, tajemnicza mgła i głodny połykający dalszy plan chłód..."
- Teraz ma się na wiosnę czyli napisałam ten kawałek jesienią ale rok lub dwa do tyłu - wyliczała Lajo - i z pewnością teraz gdyby powtórzyć klatki lub kolejne zdjęcia z montażu opisanego scenariusza zachowałbym się tak samo. Nawet mogę na siebie popatrzeć z rozrzewnieniem stojącą prawie pod pergolą trochę z boku od werandy i zamarłą z ciężką miską gorącej kopy prania wspartej na brzuchu i delektującą się sceną z ptaszkiem doglądającym swoich obowiązków i wyzwań wyznaczonych przez trwanie. 
Micho pisał do niej: 
"...Dobrze, że się wybrałaś na spacer, bo to zawsze inaczej niż cały czas w domu i trzeba też świeżym powietrzem pooddychać... a ja też odkryłem w ostatnim tygodniu ciekawa rzecz, bo tam staw między parkingami gdzie pracuję. Staw jest taki schowany trochę i poniżej i drugi troszkę wyżej co spada woda z niego czy też jakieś źródło inne....
I jak to zaczęło rozmarzać to pojawiły się tam Mallardy z zielonymi główami takie same jak w Stanach...nawet. Jest tam miejsce, że można posiedzieć i nawet może piknik zrobić jakieś ale to się sprawdzi jak się wiosna zrobi już... ale jest to jeszcze na teranie przynależącym do firmy..."

Cyntia pisała do Micho przy innej okazji; 
"...Postryljać po tieczeniu - popłynąć strumykiem
Poguliać po świeżom wozduchie - wyjść na spacer ;)

Ojejku jak Tobie ciężko.
 Ale fajna notatka. I sweterek też mi się spodobał a te stawy to już bardzo..."

Za chwilę przyszła odpowiedź od Micho do Cyntii:

"... "Poguliać" ... to mi się kojarzyło z bawieniem się ... tzn z zabawdką jakąś... 
A dlaczego mi ciężko? .... Bo piszesz: "Ojejku jak Tobie ciężko"...
O a zapomniałem, że to co przysłałaś na You Tube z Amstrongiem - też świetny...no ale to wiadomo... gdzieś mam taką kompozycję slajdó czy prezentację widoczków z podkładem właśnie "Wanderful World"... tylko gdzie... musiałbym odszukać... Coraz większy mi sie bałagan w Pc robi... sam mam trudności cokolwiek odszukac ale to z braku organizacji i poświęcania czasu..."
Pisała ona:
"... Zawsze jak coś napiszesz to ufasz pufasz i wdzdychasz jak by ojej już jakieś katorgi dostąpił. 
"Poguliać" to właśnie pospacerować i co dziewne zawsze dodają "po świeżym wozduchom" - po świeżym powietrzu. To znaczy to jest zazwyczaj razem..."

I jeszcze za jakiś czas następny kawałek:


"...Lata i zimy są fajne na samym początku i ku końcówce. 
Słońce potrafi bardzo wymęczyć. Skwar zabiera siły. Duchota zabija ducha. Unikam też zderzenia z pocałunkami mrozu i przenikliwego zimna. Jest coś w zmaganiu się ze skrajnościami pogody, ale wolę wiosnę a jeszcze bardziej i nade wszystko złotą polską jesień tutaj i indiańskie lato tam gdzie spędziliśmy najważniejszą część naszego życia. Lubię zapachy, kolorystykę i harmonię i temperatury jesieni. Bardzo lubię. 
Dzisiaj znów więcej było rozebranych z kolorowych sukienek drzew. Tym bardziej wyróżniają się te, które jeszcze się pysznią barwami. Przepięknie zabajone są teraz Berberysy, Perukowce, bordowo - listne Kaliny... w ogóle wszystkie drzewa... 
Niebo dzisiaj nad miastem miało fioletowy kolor przechodzący w rozproszoną niebieskość. Tak ślicznie podkreślało stare budynki i zabytki w panoramie i wszechwładnie panującą jesień. Kolor powietrza jaki był dzisiaj widziałam raz jeszcze tylko. Gamy fioletów i lila w powietrzu zapamiętałam z Austrii z czasów mojej młodości zabarwionej świeżą miłością do przyszłego ojca moich córek. Z tamtej perspektywy pagórkowatej i malowniczej Austrii - Polska była szara, zaniedbana, zmęczona, prawie ukrzyżowana i zapyziała. Nawet kolor powietrza wówczas nad Polską pamiętałam jako szaro - bury, czasami zmęczony antycznie szlachetny błękit. Surowość miejsc, w których spędziłam dotychczasowe życie przekontrastowane z bajkowością prawie nierealnie pięknej Austrii. Ale widać wszystko w życiu się zmienia. 
Cała byłam dzisiaj do samego centrum każdego atomu w moim ciele przesiąknięta urodą jesieni. 
Oby trwała jeszcze..."

Zaraz przychodziła odpowiedź od Micho:

"... A w Wiedniu to ja byłem na chwilę jeszcze przed wyjazdem do Stanó... Też mi się podobał... nawert miejscami Kraków mi przypominał tylko czyściej było i wogóle jakoś tak ładniej... Teraz ten Wiedeń już podobno inny tzn więcej podobno bałaganu trochę i dużó ludzi różnych ze wschodu po tych zmianach politycznych wszędzie, ale może to plotki?..."
A niżej jeszcze dodatkowy dopisek:

"... A ja nie lubię jesieni... na szczęście nie ma jeszcze jesieni... Trzeba wyjechać stąd, żeby nie było jesieni..."

Na co Cyntia chwyciła pióro;

"...Jesień to bardzo dynamiczna pora roku. Ta tegoroczna zachwyca mnie bardzo. Codziennie inaczej wszystko wygląda nawet ten sam krzak i te same drzewa i w ogóle widok z każdego okna i na zewnątrz. Jeszcze wczoraj było więcej żółcieni, dziś opustoszało wiele gałęzi. Za to czereśnia w żółtej szacie się pyszni. Tak w ogóle wszystko bardziej dramatycznego wyrazu nabiera. Jak zostaną nagie gałęzie i spadnie śnieg to w ogóle bardzo dramatyczna sceneria. Musi wiać wówczas silny wiatr żeby poruszyć gałęzie, często natomiast pomiędzy nimi sobie hula. 
Już nie mogę się doczekać. To znaczy wszystko i to co jest i to przewidywalne bardzo mnie ekscytuje i bardzo mnie cieszy. Wciąż jeszcze przez samą prostotą formy czyli zimy panuje wszechwładne bogactwo swoisty barok - przeładowanie formy nad treścią. Latem dzień do dnia w tym względzie podobny i zimą. Wiosna i jesień jest bardziej urozmaicona i zmienna. Latem tkwi zieleń czasami nawet zmęczona i przykurzona a zimą nagie drzewa i często brudny śnieg... Chyba, że tak zaraz po otuleniu puchem ziemni - bielą. Wówczas wszystko wyglądać będzie uroczyście, czysto, świeżo, świątecznie i z elegancją niesłychaną. Często gdy świeżo spadnie śnieg jest taka cisza dookoła, wytłumienie dźwięków i ich wytłumienie... Inaczej niż gdy deszcz popada i jest szkliście i przeźroczyście niemal i wówczas wszystko bardziej słychać jest bardziej akustyczne i  donośne, bezpośrednie.
Prawdopodobnie lepiej wtedy śpiewać dla przykładu ptakom albo człowiekowi.
 Same dźwięki są jakby dłuższe. Deszcz czyści, przepycha i myje powietrze... 
Śnieg też czyści ale inaczej zatyka, nakrywa i uszczelnia..."

Potem był fragment, który gdzieś przepadł, a nastęnie znów jej list do niego: 

"...Chyba to wyczułam, że do mnie piszesz. Pomyślałam o naszej ostatniej rozmowie. Było tam kilka takich momentów w tej rozmowie, które przypominały mi nasze dawne układy, bliskie bardzo układy. Chciałam Cię tak dla zwały poprosić, żebyś poszedł ze mną na spacer, bo pogoda wieczornego lata piękna była... A właściwie to chciałam przerwać Tobie to gderanie czy marudzenie o nieudanych czy mało udanych związkach ludzi, w których oni trwają, bo w nich im i tak lepiej niż w samotności a może z wyobrażaniem sobie zmian nie mogą sobie poradzić, bo człowiek się przystosowuje do siebie i swoich układów i warunków. Weszłam Tobie w zdanie przerywając ten posuwisty monolog na racjach, którego budujesz swoją filozofię, że nic lepszego w życiu nie ma więc po co szukać, kiedy to co masz jest najlepsze... ; "...Micho... " wyrwało mi się po dawnemu. Miękko tak jakoś, że sama się tym zasępiłam jak to zabrzmiało i wtedy Ty też po dawnemu wpadłeś w moje niezaczęte słowa: " ...słucham Ciebie Cyntio..." Z całym absolutem uwagi jaką jesteś w stanie zogniskować w jednym momencie... taki laser zainteresowania tym co mam do powiedzenia jak kiedyś... Musiałam się pogubić. Nie miałam wyjścia. Coś tam przebąknęłam i nie zupełnie wiedziałam co powiedzieć, bo tak zwałiło mnie z nóg ta Twoja skondensowana uwaga. Natężenie napięcia, że oto mam coś ważnego do powiedzenia, że zupełnie już nie wiedziałam co miałam do powiedzenia na początku. A do tego zrobiło mi się głupio, że Ty na prawdę przyjmiesz wszystko co powiem z najwyższą uwagą, a ja nie miałam właściwie nic do powiedzenia, bo doświadczyłam nagłej próżni i zupełnego speszenia. 
Wstyd mi było, że oto teraz w tak ważnym momencie muszę wysupłać jakąś niekonkretność, coś zupełnie bez sensu, bo ten spacer jakoś zupełnie mi się wydał bez sensu... Udało się rozbić to skomasowane napięcie uwagi, uciec w jakieś coś zupełnie nie tak jak na to zasługiwała chwila... Zaraz wróciłeś też do porzuconego wątku, usprawiedliwiania i utwierdzania i podstaw utrwalania tego co jest bez konieczności zmian. Mój zawód z powodu tego, że było to takie zgrzybiałe i mszaste, by przeogromny. Kontrast z tamtą chwilą był kosmiczny. Ale i tak już teraz z całej rozmowy pamiętam najwyraźniej tych kilka ułamków sekund... Och.. fajnie było wśród tej napiętej ciszy i Twojego oczekiwania na mnie. Musiałam to popsuć, bo nie miałam prawa tego pociągnąć. Nie licowałoby to z tonem tego czego oczekujesz od naszej nowej wersji... Nie lubię tej wersji. Wolałam tamtą. 
Teraz wyszło słońce. Z rana miałam iść do urzędów, ale tak bardzo lało. W mieszkaniu było zupełnie ciemno jak podczas zapadającej nocy lub ledwo budzącego się poranka. Waliły pioruny i błyskało po niebie, aż jaśniało w oknach. Za oknem natomiast nawet jeden wiaterek nie drgnął liściem. Lało nieruchomymi, nieprzerwanymi grubymi strugami prostopadłej wody nie pod skosem jak zazwyczaj w deszczu, tylko tak prostymi, grubymi strunami wody, od których uginały się gałęzie. Podzwoniłam więc do urzędów i dowiedziałam się szybciej a nawet sprawniej i dokładniej wszystkiego o co mi chodziło w sprawie przyjazdu Yanny do Pl'u. 
A wiesz, ze ja najbardziej lubię wybierać pieniądze właśnie w Citybanku, bo pokazują ile mam jeszcze kasy na kącie a każdy inny automat mówi, że mam zadzwonić do mojego banku, który wiadomo jest za wielką wodą. 
Ej, Micho choć pójdziemy na spacer. Też lubię te amerykańskie chaszcze i lniana zwisające też mnie to wszystko urzekało. Swoją urodę mają też pojedyncze drzewa tak jak w Kanadzie i tu w Polsce. Jest w tym taki spokój i senność - odpoczynek. No to choć pokażę Tobie największe drzewa w okolicy. Jak lubisz za rękę czy na haczyk małych palców. Już nie pamiętam jak my chodziliśmy ze sobą... Pamiętasz? Ja nie..."

Kiedyś tam z kolei on napisał do niej: 

"... Ej Cyntio, ale mi rzeczywiście niespodziankę zrobiłaś tym listem...
Dzisiaj znalazłem w skrzynce kopertę, otwieram, patrzę a tam... wiesz ciekawe ale wszystkie te ujęcia pamiętam gdzie i jak a nawet i to kto nam robił zdjęcia. 
Poza tym co na nim jesteś w czarnej kreacji złotem poprzetykanej... na jakiej to było party??...A my tak rzeczywiście wtedy wyglądaliśmy... 
Hmmm... trudno uwierzyć... no w każdym razie dziękuję bardzo...."

- Jak to czasami jest w życiu(?), gdy człowiek przechodzi w krótkim czasie przez tony transformacji i rozwoju; zaledwie kilka lat a wydaje się jakby to było z odległych kosmosów i z innego wymiaru lub z ziemi ale lata, lata temu co najmniej dekady... - myślała Lajo z rozrzewnieniem.

Za oknem wstawał wiosenny poranek brzemienny obietnicą lepszej pogody i lżejszych niż dotychczasowe tonów. 
- Wspaniałe jest życie:)! - pomyślała Lajo przygotowana na każdą ewentualność jako na dobro, na które jest gotowa i otwarta i się udostępnia w całości bez zastrzeżeń na przygotowania i uprzednie preparacje. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz