poniedziałek, 3 lutego 2014

Pompa

      Cały dzień był pochmurny i ciężki. 
Koguty w sąsiedztwie piały na deszcz jak zwariowane. W końcu...dobra Bozia w swojej łaskawości potrząsnęła od niechcenia kropidłem. Kilka kropel spadło na spieczoną ziemię. Co bardziej zagęszczone partie liści na drzewach pozostały tak suche, że nawet przetrwał na nich przyschnięty kurz. Suchy, sypki piaseczek zaczął zastepować glebę. Wszędzie wyglądało jak przed deszczem. Na wykafelkowanym podwórku można było policzyć rzadkie plamki a raczej małe kropki po tym co miało być deszczem.
      Za oceanem Cyntii bardzo brakowało uroków związanych ze zwykłą tutejszą codziennością: koguciego piania o poranku, gdakania kur zawiadomiających głośno o rutynie zniesionego jajka, poszczekiwania piesków o zmierzhu aż do gęsniejącego zmroku, ogrodów z przelewającymi się kwiatami przez płot...
     W Pl z kolei tęskniła za nabrzmiałym chrzęstem rozjazgotanych cykad w ciężkim, zawiesistym powietrzu, za codzienną, popołudniową ulewą niczym oberwaniem chmur latem, za pięknem i swobobą wiosny, za najlepszą pogodą w ciągu roku każdej wczesnej jesieni, za zimą krótką z dużymi skokami temperatur i kapryśną aurą. 
Zimą bywały burze z błyskawicami i piorunami i zawieje i zamiecie śnieżne, śniegi zasypujące samochody wraz z dachem i zaraz potem mrozy oblekające przeźroczystą powłoczką nawet najmniejszy listek i źdźbło trawy jak w krainie baśni. Bywały też oceany białej ciszy kiedy w czasie zimy ustawał ruch na ulicach i przestawały latać samoloty...
Cyntia przypuszczała, że istnieje duże prawdopodobieństwo tego, że idealizuje minioną przeszłość i życie w tamtej odległej rzeczywistości. Zakładała więc, że to wynik dystansu i stłumionej tęsknoty za tym co przeminęło ale wciąż gra w jej duszy, bo część jej jaźni już na zawsze się zrosła ze skrawkiem ziemi pod tamtymi gwiazdami. 
Najważniejsze jednak dla wciąż młodej duchem kobiety było to, że w każdej sytuacji i na każdym lądzie czy jakim - bądź  zakątku, w każdej pogodzie potrafiła znaleźć, naświetlić i podnieść to co było najlepszego w zastanych okolicznościach. Można powiedzieć, że mottem jej sposobu przetrwania od chwili do chwili była właśnie agenda dotykania tego co najbardziej odświętne przez stałą celebrację zwykłej codzienności. 
     Świat za wielką wodą czasami otwierał się dla niej bardziej. Robiły to wspomnienia zazwyczaj pozostawione odłogiem. Ostatnio dlatego, że odkryła „Przerywnik”. Tak bowiem chciała nazywać moment, na który Gregor wyrwał się z rodziny jak jej się wydawało wówczas i w co chciała wierzyć na ponad sto procent, że jej miłość, mąż i ojciec jej dzieci - wróci za lada przecinkiem lub na jakimś skrzyżowaniu słów.
W „Przerywniku” mieściła się jej dwuletnia znajomość z mężczyzną, który teraz jak się okazało był zupełnie kimś innym niż tamten młody Dav'i z przed lat. To w tamtej znajomości odnalazła w swoich wspomieniach siebie leżącą w białej pościeli nasyconą i wsmakowaną w rozłogi trwającej przyjemności.
Czy pamiętasz Dav'i skrzący las? - mówiła do niego teraz po latach, gdy korespondencyjnie się odnaleźli, mając małe pojęcie, że Dav jest już zmienionym przez życie "Amadeuszem" zapominając całkowicie, że i przez nią przetoczył się drabiniasty wóz pełen tobołków, walizek i bagaży zawierających doświadczenia uzbierane po drodze. 
Co prawda ostatnio zaprowadziła generalne porządki w oparciu o własną przebudowę...ale ta wspomiana szeroko zakrojona transformacja znacznie bardziej oddaliła ją od Dav'a lub jego teraźniejszego wcielenia nazwanego Ed'winem - prawdopodobnie, niż mogłoby to wynikać z uświadamianych sobie zlepek.
Cyntia Bella Maru z męża Runo zmieniła swoje personalne dane pozostając tylko przy miejscu i dacie urodzenia.
Jako Gwen Lajo Turban najczęściej używanej w formie po prostu Gwen Turban była kimś kto miał zarówno z ówczenym Dav'em jak i z obecnym Ed'em jeszcze mniej wspólnego niż w poprzednim przekroju tożsamości.
Wspomienia stały się dla niej historią bliskiej osoby zamiast jej własną. Mimo wszystko lubiła czasami do nich wracać nawet kiedy przychodziło jej odnosić się do siebie jako do swojej wersji równoległej czyli swojego wcielenia raczej niż do samej siebie...Zbudowany dystans pozwalał jej żyć tu i teraz. 
Podczas przeglądania poczty z ostatnich kilku lat trafiła na listy pisane o Cyntii i Dav'im do Ed'munda. Właśnie o skrzącym lesie. Rozczuliła się nawet ciutkę, bo przecież nawet sam czytelnik byłby skłonny do podobnej reakcji.
Zresztą oto jeden z fragmentów listu do... Hm... powiedzmy, że dla ułatwienia Gwen będzie nazywała dawnego młodego Dav'a – w teraźniejszej formie czy odkształceniu, będzie go nazywała po prostu Ed'im.
Oto więc objecywany fragment listu do Ed'a:
„... Czy pamiętasz skrzący las?
Leżeliśmy obok siebie i opowiadałam Tobie o skrzącym lesie w Lis. Na skraju jeziora lub może raczej rzeki w Lis był sosnowy las cały pokryty błyszczącą warstwą łusek rybich. W lesie tym najbardziej połyskiwało w blaskach i błyskach słońca samo runo. Zalegała na nim gruba warstwa luźno poprzesypujących się wyschniętych, rybich łusek niczym masa bezbarwnych cekinów. Cekinami tymi wyścielane były ścieżki oraz gałęzie i pnie sosen. Od czasu do czasu tu i tam owe skrzące łuski wybijały smugi tęcz. Wyglądał ten las jak coś poza możliwością realnego świata. Zaprowadził mnie tam chłopak, który wpadł mi w oko a ja jemu być może. Chłopak ów był właściwie moim kuzynem jakąś dziesiątą wodą po kisielu. Panowała między nami nieśmiała, młodzieńcza atrakcja – obustronna - jak mi się wydaje.
Zapamiętałam ten spacer do dziś pomimo, że nasze losy się zeszły tylko na oczko lassa losu. 
Jakież zażewie uczuciowego uniesienia mogłoby się oprzeć ofercie zaczarowanego lasu?
Jakimiż wybrańcami losu byliśmy aby nam były rzucone tęcze pod nogi?
Dzisiaj zarówno Gwen jak i Cyntia wiedziały obie , że takie prezenty od bogów zdarzają się raz od wielkiego dzwonu.
A wszysto skończyło się na jednym nieśmiałym, niewinnym pocałunku, zaledwie muśnięciu warg jak dotyku skrzydeł motylich. Pamiętam jeszcze, że później moczyliśmy bose stopy w zimnym strumieniu u skraju lasu zagłębiającym się w świetlistą łunę pomiędzy drzewa rosnące w dużych odstępach od siebie.
Były spacery za ręce po skrzącym lesie. I były ściszone rozmowy wśród porozpinanych tęcz.
Sosny w tym lesie posiały się sporadycznie tu i ówdzie i tam w dużym rozproszeniu przez co potężne a ich konary rozpościerały się luźną siatką nad naszymi głowami prawie w poziomie.
Na gałęziach sosen pełno było dużych, czaplich gniazd. Pełno było trzepotu dużych skrzydeł pomiędzy połyskującymi pniami i tchawiczego krzyku dużych białych ptaków.
- Pamiętasz co mi wówczas powiedziałeś?- pytała w kolejnym liście. 
Powiedziałeś mi wtedy, że gdybyś miał porównać mnie do wyobrażenia jakiegokolwiek zwierzęcia to byłby to duży, biały ptak, byłaby to duża, biała czapla spokojnie pląsająca po płyciźnie nadbrzeżnych wód.
Odpowiedziałam Tobie, ze wolę szare czaple lub żurawie. Uparłeś się, że kojarzę się Tobie z białą czaplą.
Dziwne jest to, że pamiętam tak bardzo wyraźnie szczegłóły tamtej rozmowy. Pamiętam pościel i spokój i że było rano. Pamiętam widok za oknem na przeciw łóżka pełen gęstych liści olbrzymiego Klonu...”
Współczesny Ed w odpowiedzi na powyżej przytoczony list pisał tak o przeżyciach Cyntii i Dav'iego:
... Hm... O lesie, o lesie chyba mi uciekło gdzieś, ale o Czapli Białej coś mi się otwiera z tyłu głowy...Coś o Białej Czapli... i o Tobie. O szczegóły mi trudno, bo są zamazane... Prawdopodobnie to było tak jak piszesz... a jeśli tak to było... tzn porównanie Ciebie do Czapli Białej to dlatego, że białe, duże ptaki kojarzą mi się ze spokojem i majestatem, a Ty jakoś tak uspakajająco działałaś.. i można się było... tzn, że było to czuć tak jak spokój... a brak mi słów.
Jak byłem z Tobą to się wyciszałem od zgiełku i bieganiny... dobrze było mi dobrze.
Chociaż z tym lasem też mi coś chodzi po głowie ale trudno mi określić w jakim kontekście.... Wiesz, to był czas, że dużo leniwie rozmawialiśmy, ale też dużo uciekło z mojej głowy. Podobno każdy ma jakieś wybiórcze wspomnienia czy jak tam to nazwać..
Zresztą Ty lepiej wiesz, jak to wszystko działa z pamiętaniem i w ogóle...”

  - Z dużej chmury mały deszcz – pomyślała Gwen.

     Po trzyletniej prawie korespondencji i  dość częstych rzadkich konwersacjach telefonicznych Gwen i Ed są właściwie bardziej obcy, w przekonaniu Gwen niż podczas kiedy zarówno Cyntia jak i Dav poszukiwali siebie wzajemnie. 
Oboje szukali siebie w St podczas, gdy oboje mieszkali w Pl.
     Trzyletnia korespondencja zdecydowanie zamazała jakość tamtych wspomnień i oddaliła ich nawet na chęć kontynuacji utrzymywania kontaktu.

     -Jak to dziwnie czasami jest? - dumała Gwen rozstali się zachowując o sobie najlepsze miemanie. Przechowywali o sobie wspomnienia całymi dekadami po to by po trzech latach wymiany listów definitywnie straciś tlącą się dla siebie iskę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz