czwartek, 13 lutego 2014

Metamorfozy

"... We
are
our
choices..."
                 - J. P. Sartre.


- Cześć Cyntio... hmmm...  - zamruczał Micho -  Co tam u Ciebie? ...
- Jednak lepiej się czuję jako Gwen. 
- A to dobrze... ale...- zaciął się Micho od progu...
- Przyzwyczaisz się.
- Przeczytalem wszystko... 
- Mówisz o moim Blogg'u?
- Padać przestało?
Tym razem Gwen pogubiła kroki, bo dlaczego on dzwoni jeżeli tyko jest na siebie nakręcony?
- Tutaj też padało trochę w nocy i nad ranem, ale w dzień jest teraz słońce z chmurami na przemian i ciepło 11stopni... 
- U mnie kwiatek tak urósł, że mi zasłania termometr - usprawiedliwiała się w pośpiechu Gwen czując, że zostawiona jej przestrzeń jest raczej skromna. 
- A to przecież można przesunąć. 
- Dobrze mu tak i do twarzy, ze względu na całość pomieszczenia. 
- A... - powiedział domyślnie Micho i Gwen poczuła, że zwalnia dla przystosowania się do jej stopniowego rozbudzenia co było bardzo przyjemnym zaskoczeniem. 
- Mam taki duży termometr jak tarcza zegara i jest tam temperatura zarówno w stopniach Celsjusza jak i Farenchajta.
- A taki by mi się przydał jak świeżo tu przyjechałem - wyciszał sie Micho.
- No właśnie mi fajnie nawet służył bo go widziałam z okna w kuchni ale teraz krzak za bardzo urósł na zewnątrz i muszę pomyśleć, żeby go gdzieś przewisić. Kłopot w tym, że Gruszka wycięta i trudno teraz znaleźć dla niego odpowiednie lokum. Zresztą teraz to tylko bym go potrzebowała przez ciekawość. Już się przestawiłam zupełnie - oznajmiła Gwen. 
- Więc - zaczął jakby równając kroku - więc albo jesteś zazwyczaj w Castoramie, albo rozwieszasz pranie, albo coś innego kombinujesz albo sobie jakieś inne zajęcie znalazłaś... bo dopiero teraz Ciebie zastałem - dokończył dosyć uszczęśliwiony odniesionym sukcesem.
- Przecież niby dlaczego mam warować przy telefonie - oburzyła się trochę złapana w potrzask czy jakby jego wyrzut. 
- A bo to dlatego, że ... no ja wiem... jeżeli chodzi o komórkę to już mi tłumaczyłaś - zwolnił Micho i Gwen poczuła się trochę lepiej. 
- Ale po Twojej reakcji to myślę, że Ty sobie jednak coś znalazłaś znów innego może piszesz? - zapytał Micho ale mało był zainteresowany jej odpowiedzią, bo skupił się na własnym zaspokojeniu. 
- A ja - kontynuował - się zdrzemnąłem po południu, jakie jest wyjaśnienie tego stanu rzeczy to mi trudno zrozumieć - pochwalił się - widocznie po jedzeniu...
- Gdy się najjesz to krew z mózgu odpływa do żołądka, bo tam jest chwilowo bardziej potrzebna i przez to wydaje się Tobie, że z siły opadasz... - z trudem wsadziła coś niecoś, zaledwie flancę tego co miała do zaoferowania na bierzący moment ale zagon dla niej był za wąski.
- A.... 
Micho nabył mówienia głoski "a" jeszcze w St i teraz prawie każde zdanie tak po polsku przetasowywał, żeby mógł od "a" zacząć jego składnię. 
W Pl'u dla odmiany wszyscy w momentach przystanków stosowali "yyyy" lub znacznie rzadziej "eeee". Gwen była pewno, że Micho robi to co robi zupełnie podświadomie bez sadzenia się na zagraniczną przeszłość. 
- A... gularz z makoronem jadłem i sałatkę jakąś czy coś podobnego co przyrządziłem z półproduktu tzn sos do sałatki z półproduktu... albo po prostu, może po kielichu Sangrii do gularzu... 
- Na zdrowie - wcięła się Gwen bez chęci rozprzestrzeniania się, bo stwierdziła, że na tą chwilę jej plantacje muszą poczekać na lepsze czasy. 
- A dziękuję - orzekł i zaraz skręcił tam gdzie skończył - bo kupiłem kiedyś Sangię...
- Sangrię ? - zdziwiła się Gwen, bo wyczuła moment, że może sobie na to pozwolić.
- A tak to taki trochę napój jak ponch a może... chyba znasz Sangrię?, owocowa trochę jak... właściwie jak lekkie wino...- kontynuował bez oczekiwania na jej wyjaśnienia, dla których miał w tej chwili ograniczoną pojemność - można w Tes kupić, dobre do obiadu, bo mój żołądek lepiej "trawi". 
Dokończył i stanął sam zapewne zdziwiony, że dotarł szczęśliwie do brzegu swoich oczekiwań.
Gwen podniosła rzucony temat  po chwili, trochę jaby zmęczona:
- A to Ty już zaczynasz po francuzku, ledwo weszłeś między wrony a już kraczesz jak ony - docięła mu tak tylko troszkę zresztą zrekompensowała to co chciała mu uświadomić rzęsisto - perlistym ale miękkim śmiechem. 

Właśnie coś piszę; chcesz posłuchać? - zapytała gdy zdała sobie sprawę, że trochę się przebiła i że on teraz potrzebuje odpoczynku.
A chętnie - przytaknął potwierdzając tym jej przypuszczenia, że się zmęczył i szuka odprężenia. 
- Załatwię mu to - pomyslała i zaczęła czytać tekst, który właśnie potrzebował rozwinięcia w jakiejś akcji. Czytała cicho, powoli z rozmysłem rozciągając nastrój ukojenia zawartego w treści: 

"...  Ani krztyny wiatru. Ani jeden w zielonistej zielni zielony listek nie drgnie ani się nie poruszy. Tak jakby wiatr przestał istnieć już od kresu światów do kresu. Kogut już ukończył swoje arie. 
Dzisiaj był tylko jeden zachrypnięty zresztą pod koniec. W pokoju jeszcze mrocznawo. Tylko na górnym fragmencie okiennej framugi jaskrawe światło - cienie zapowiadają pogodę w odwzorowanej części balustrady balkonowej na owej framudze okna właśnie.  Bezpośrednio za oknem gąszcz zielonej zieleni odpoczywa w głębokim cieniu jak w namaszczeniu błogiego spokoju. Tylko znacznie dalej tym samym jaskrawym światłem maźnięta wyskakuje młoda brzuska z ogrodu u sąsiadów. Pięknem się pyszni w porannych blaskach urody własnej..." 

Efektownie zatrzymała się dla zwiększenia planowanego efektu tego co chciała mu podarować z siebie. 
- Ładne - powiedział z uznaniem; to takie świeże i wiosenne i łagodne... - mówił powoli i ciszej niż zazwyczaj Micho, który wyraźnie wpadł w zastawioną pułatkę. 
Gwen postanowiła w mgnieniu chwili, że najlepiej zrobi, gdy pociągnie to co już zdołała zakreślić przeczytanym właśnie fragmentem.... 
Wiesz Micho - zaczęła bez pośpieciu i tak samo cicho jak on aby wyrównać poziomy - To co mi wówczas przed laty tak na prawdę się w Tobie podobało to Twoja chęć życia, zest dla życia, lubienie życia, życie życiem, chęć bycia - mówiła powoli zaszczepiając zarzewie pod domieny rozwój emocji.
On zamilkł w oczekiwaniu na rozwój wypadków a może był po prostu łasuchem jak każdy kto głaszcze swojego egusia? 
- Oj, tak trochę to ona może mu ostatecznie pomóc w potrzebie - uznała rozsądnie. 
- Twoję charakterystyczną cechą były lekko zmrużone oczy w cieniu krzaczastych brwi i w ciemnej oprawie ale zawsze roześmianych, akceptujących oczu i  miałeś taki sam uśmiechnięty głos. W tych oczach czaiła się właśnie taka radość bycia i gotowość dzielenia się tą radością. 
No więc bądź dzisiaj tak samo radosny i niech Twoje oczy i głos się śmieją do życia i do słońca - zakończyła rezolutnie bojąc się, że właśnie podała sobie ręki z przerośniętym patosem. 
- Ach za grubo smarowane miodem, ale wiesz o co biega - sięgnęła do pomocnego wyciszenia zbytnio wybujałego wrażenia, że ona wciąż tonie w jego uroku. 
- O jak ładnie - sapnął Micho z aprobatą - ładnie to powiedziałaś, nawet tak przyjemnie mi się zrobiło - rozkleił się za nadto (a może tylko ciutkę) nawet jak na zastawione sidła więc dodał do rozbicia skondensowanych emocji:
- I o tym poranku też ... - zaciął się - no Ty umiesz posługiwać się słowem - dokończył wyraźnie z siebie zadowolony. 
Gwen uznała, że teraz są oboje na doborowych pozycjach w jakich partnerzy konwersacji powinni się   znaleźć w jakimś pukcie dialogu więc wyraźnie pozwoliła sobie na zasłużony relaks. 
- U mnie też zapowiadał się bardzo przyjemny dzień i rozbudzałem się powoli. 
- To prawda i jak zazwyczaj - pomyślała Gwen i uśmiechnęła się do siebie pozostawiając ową informację do swojego wglądu.  
- A to co powiedziałaś o mnie - postanowił się ustosunkować do wypowiedzi na swój temat - to ja bym powiedział, że mój wygląd odzwierciedlał mój stan zadowolenia... - zastanowił się chwilę a może tylko dobierał odpowiednie słowa - W oczach to się widzi między innymi... mmmm ? - zamruczał w formie znaku zapytania tak dla zwały lub dla pokreślenia genezy swojego ksywy czy pseudo. 
Gwen uznała, że w tej chwili ma bardzo mało do powiedzenia.
- Niech się trochę rozrusza - uznała. 
- A tak pewno było... ciekawą rzeczą jest, że... wiele razy mówiłem o tym tam z różnymi ludźmi, bo zauważyli to także amerykanie, że niby emigranci jak przyjeżdżają, to są tacy uśmiechnięci i zadowoleni...
- A to ciekawe, co z moich obserwacji wynika, że raczej to w rodowici potomkowie byłych emigrantów czyli rdzenni amerykanie mieli dla mnie... to znaczy obserwowałam ich w różnych okolicznościach i doszłam do wniosku, że oni reagują inaczej bardziej z wiarą w to, że możliwe są cuda w naszym narodowym pojęciu. 
- A no tak... - wdepnął w jej bigos Micho - tylko, że ja o czymś innym... chciałem;
- O przepraszam jakoś tak...- usunęłą się zwręcznie czując, że być może zaliczyła lapsa. 
- To nic... Nic to - jak mawia mój tato - W każdym razie... może inaczej... otóż ja chciałem powiedzieć, że nawet Amerykanie to zauważyli, że jak tam emigranci przyjeżdżają do np St, bo tam to chyba bardziej jeszcze widać... to ludzie, którzy to ludzie, którzy spotykali się ze sobą po raz pierwszy, wiedzieli o sobie czasami mniej niż zero, bo pierwszy raz spotykali się poza krajem to tam zaraz i szybko nawiązywali mocne więzy i to w sensie relacji ale takich innych, bo to mogły być relacje ale przyjacielskie i ciepłe facet z facetem, kobieta z kobietą, które później na długo zostają. 
- Wiesz tak jest dopóki jesteś jednym z trybów jak Ciebie los za bardzo popieści to jest tak jak w Pl'u gdzie los ludziom wypłaca równo bez oszczędzania wrażeń...
- A czym mówisz Cyntio?
Gwen łaskawie zmilczała tę Cyntię, bo przecież znali się tak jak mu się pchała na język.
- O tym, że moje wierne koło psiapsiółek i koła wsparcia kilka razy po prostu pękły a teraz też tego doświadczam. 
- A o co Tobie chodzi? 
- a o to, że tam jako ludzie mówiący tym samym językiem i o tych samych mniej więcej korzeniach na tle inności się bardzo szybko ze sobą można zrosnąć na drodze do tych samych celów ale tylko na tak długo, dopóki jesteś w porządanej kondycji i bez uszczerbku. 
- A tak; Poczekaj bo już mniej więcej wiem do czego wypijesz - oznajmił Micho i ucichł. 
- O to mi chodzi - zaczęła Gwen bez zwracania uwagi na ostrzeżenie ze strony świadomego przyjaciela, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Dopóki jesteś jednym z obracających się trybów w zagwarantowanym sosie lub zupie, to jesteś jakimś pionkiem w systemie wsparcia jak wypadniesz to wówczas o ile potrzebujesz więcej niż innym jest to na rękę, wówczas bardzo szybko dowiadujesz się o własnej pozycji zarówno w kręgach funkcjonujących przyjaźni jak w najbliższej rodzinie. 
- A to mogę też przypuszczać, że to jest możliwe - dźwignął sie Michu do ofiarności w wyznaczonej mu chwilowo działce.
- Wiesz mój życiorys jakoś tak od urodzenia obfituje w głębokie i nagłe wywrotki i załamania i to pewnie dlatego takie miraże i szopki mi się pokazują na mojej drodze, ponieważ podobno taki scenariusz w/g wysoko w rozwoju duchowym ustawionych jednostek, sama na siebie wzięłam, zaakceptowałam podobno, że dam radę.
- Możliwe, że tak jest ale ostatnio to ja tak trochę, no wiesz dla przykładu jeżeli chodzi o nauki... może inaczej... powiedzmy chociażby jeżeli chodzi o poza konwencjonalną medycynę to osobiście wątpię w te ich zabiebi, no chyba, że lekarz zaleci. Ojej; no chyba powoli się starzeję, ale powoli staję sie coraz większym sceptykiem do wszystkich domorosłych sposobów leczenia, nawet tego w ramach tak zwanego "ducha", bo od tego są psychiatrzy... 
- A ja odwrotnie - powiedziała Gwen z pewnością siebie potwierdzoną akceptującym kiwaniem głowy pomimo, że przecież któż właściwie mógłby to zobaczyć? Zupełnie zapomiała, że Micho jest na opcji głośnomówiącej i że ona rozmawia z nim zajęta wykańczaniem sukienki dla Zuli; zostały jej rękawki, do sukienki właśnie a potem tylko kamizelka bez rękawków ale za to z kapturem. 
- A bo z Tobą jest inaczej Cyntio - dotarł do niej nagle zmiękczony głos Micho. 
- Ty zawsze jakoś tak powiesz, że ulgę to co mówisz przynosi i taki wprowadzasz spokój koło siebie. 
- Wpuścił się z muzyką w jej duszę w większości czasu korespondecyjno - telefoniczny znajomy od na prawdę długiego czasu. 
- Podobno szukasz egzotyki i hałasu oraz wrażeń jak to Ty powiedziałeś ognia.... - wyrwało się Gwen...
- Eeee Ty masz to wszystko tylko inaczej, to znaczy ty masz ciepło i tony tego czegoś  a ja może i szukam temperamentu ale to chyba jak młodszy byłem bo teraz w przyjaźni to szukam tego co właśnie z Tobą znajduję... chyba się starzeję... 
- A może masz różne potrzeby, które w różnych okresach się różnie uaktywniają? 
Gwen pospiesznie wyciągnęła przyjaciela z chwilowego zagrożenia, że niby chce sobie pozwolić na wytłumaczone laby tylko w tej chwili ponętne i wygodne... a potem może się to wszystko potwierdzić i odbić w PPP.
Postanowiła tak wykręcić kota ogonem, żeby mu to jakoś wcisnąć między wierszami. 
Jeszcze zanim zdołala ustalić wytyczne jak się wdrapać tam, gdzie chciała daną teorię rozświetlić a już Micho sam jakby intuicyjnie wyczuwając poddał jej właściwą kładkę. 
- Cyntio przecież sama mówiłaś, że jak trzeba było to się wszyscy przelękli i wpadli w panikę.
- Żebyś wiedział. Tak na prawdę to w ostateczności tylko Gregor i jeszcze na palcach policzyć...
- No i jak to się do tych Twoich wzniosłych teorii ma tak na prawdę? - podsunął się znacznie bliżej. 
- Teraz nadal tak jest, że liczę na palcach, ale też zawsze tak było. 
- A... to tak, bo zawsze tylko iluś tam ludzi jest potrzebnych bliżej... 
- A tak tylko, że jeżeli jest zgrana paczka ludzi poznających się szybko, bo są w stanie sobie wzajemnie ulżyć w różnym zakresie i sobie służyć na zasadach symbiozy to jeżeli puści jakieś ogniwo, to najlepiej się go pozbyć tak jak u wilków...
- A to też coś nowego, że co u wilków? 
- Micho na pewno wiesz, bo czytałeś te wszystkie powieści okresu młodzieńczego "Zew krwi" i te inne, no chodzi o to, że jak jakiś wilk da się skaleczyć w walce lub zachoruje to te inne go rozrywają na strzępy, bo chodzi o to by stado było w optymalnej kondycji a taki co krwawi zostawia ślady....
- A to kanibale są jakieś - zasępił się Micho ale za chwilę już się pod nosem ledwo słyszalnie roześmiał na zasadzie zgrania z prawami natury. 
- Tak było też w kulturze kilku plemion Indian z Kan i Amer zarówno północnej jak i południowej, że dzieci kiedy ich rodzice się starzeli i stawali się coraz mniej sprawni, to obowiązkiem dzieci tych starszych Indian było poproszenie ich kuzynów, bo wiadomo plemię czy klan to zazwyczaj rodzina, więc te dzieci podobno miały prosić swoich kuzynów o to aby tamci zaskoczyli ich rodziców śmiercią nagłą ale godną i pewną a rodzice byli na to przygotowani, gdy tylko zaczęli opóźniać tempo marszu, bo omawiany przeze mnie obyczaj zazwyczaj dotyczył nomadów. 
- Wiedziałem tylko o tym, że Indianie umieli urzeć w wybranym momencie z własnej woli, bo umieli wpływać na pracę mięśni swojego serca - stwierdził Micho z wrażenia połykając swoje "a" na początku każdej praktycznie wypowiedzi.
- No widzisz więc ja tak kiedyś to wszyskto rozpatrywałam z punktu odniesienia wilków, ale teraz patrzę na całe moje życie z innej perspektywy - podjęła refleksyjnie Gwen.
- A to ciekawe... - wrzucił Micho swoje trzy grosze zachęcając ją to rozwinięcia rozpoczętej myśli.
- No bo widzisz to jest tak... z początku to są takie małe kamyki.... - zaczęła Gwen 
- A to o tym to już mi kiedyś pisałaś zdaje się, że potem cegła na głowę... 
- A widzisz - zaraziła się Gwen uświadamiając sobie, że musi się bronić przed epidemią zarówno "a" jak i "no" w przypadkach kiedy to rozmawiała i kimś kto zawsze zaczynał swoje wypowiedzie od słowa "no", które czasami było stosowane jako potwierdzenie, co wypadku skrzyżowania z angielskim miało śmieszne konotacje.
- A wiesz, że koło Św. gdzie odbywałam praktykę fotograficzno - filmową, ludzie kręcą główami poprzecznie dla potwierdzenia a pionowo na zaprzeczenie? - zapytała łapiąc siebie na owym infekcyjnym "a".
- A to bardzo śmieszne - skomentował Micho śmiejąc się tym swoim śmiechem zapchaj dziurą. 
Gwen odczekała sekundę dla pominięcia cisnącego się jej na usta "a". 
-Jest też gdzieś w północnej Eu jakaś nacja, w której jest podobnie; może Duńczycy albo Beldzy? Powiedział mi o tym Gregor, bo on miał rodzinę w Bl. i oni właśnie kręcili głowami odwrotnie. Byłam wówczas na praktykach w Św i on przyjechał mnie odwiedzić... Dopiero jak mi o tym powiedział to wyłapałam tą tak bardzo przecież różną od naszej regionalnej gestykukalację...
- A bo to łatwo przeoczyć albo uznać, że widzi się tak jak zawsze - wyciągnął się Micho we wsparciu jak zawsze, bo taką już miał w sobie drugą naturę. 
- Wracając do kłębka - podjęła Gwen - otóż zanim stanie się to główne uderzenie w tym wypadku rozpad rodziny i odejście Gregor'a w swoje sprawy, więc zanim dojdzie do demonstracji czy ostatecznej manifestacji osobnych dróg to przez długi czas następuje powolne rozwarcie i powolne dojrzewanie do decyzji... Powiedzmy, że czuje się tak przynajmniej jedno z partnerów od dość długiego okresu czasu lub czasami gwałtownie...
- Lepiej jak są po równi oboje - wtrącił  empatyczne trzy grosze potwierdzając, że słucha   bardzo uważnie Micho.
- Tak, to na pewno - tylko że ja też chcę skomentować całość z nowego punktu odniesienia i wciąż mnie na stare, wysłużone tory ściąga. 
- A to spróbuj od początku  - zaoferował się Micho - albo do wulkanizatora. 
- Więc - powiedziała Gwen pomijając jego komentarz wraz z cichym śmiechem zapraszającym do podzielenia się jego humorystyczną wstawką i zrobiła przerwę na zebranie myśli - więc; chodzi o to, że najpierw w moim życiu pojawiła się mała jakaś zadra być może było to rozczarowanie Gregor'a do samego siebie i ja to przechwyciłam i już się wówczas posypało na zasadzie PPP. 
- A jak to idzie popieprzone pieprzem pieczone - śmiał się Micho równocześnie przepraszając jak i ciesząc się z osłabienia wyciągniętej prze Gwen grubej  rury.
- Najpierw zaczęły się mnożyć sytuacje dziewne; pomówienia niby dozgonnych pisapsiółek jakieś brednie pierwsze pęknięcie ale tak na prawdę to tylko zaostrzenie już panującej zaćmy co do tego, że skręciłam w kontrast... potem rosły argumenyty różne, w tempie błyskawicznym zaczęły nadciągać chmury, które być może wzięły początek w rodzinie Gregor'a, że niby on zasługuje na lepszą przyszłość niż tą, w którą się wplątał... i tak to poszło... potem okazało się, że jak Gregor poszedł to "koło" wsparcia emigranckiej braci zupełnie mnie zostawiło w całkowitym osamotnieniu, bo moje potrzeby się nagle spiętrzyły. Gregor jako ten,  który zapewniał status rodziny i w uprzywilejowanej wśród starej i nowej polonii pozycji, z racji wykonywanej pracy, był zbyt silny i zbyt soczystem kąskiem aby to mnie wspierać. Co prawda on się oderwał od polonii, bo jednak większość naszego wspólnego towarzystwa to byli ludzie tak jak my z dziećmi mniej więcej w wieku naszych dzieci.
- Gwen, wiem to wszystko - przerwał jej Micho.
- Wiem, że Ty to wiesz - prawie, że wyesplodowała jednocześnie szczęśliwa, że jednak przeszedł do jej imienia po przemianie, czyli pod lub może całkowicie świadomnie zdawał sobie sprawę z jej wysiłków transformacyjnych mających na celu wcielenie innej perspektywy a w konsekwencji różnych horyzontów. 
- Wiem, że wiesz powiedziała łagodniej, tylko że ja teraz...
- A tak wiem, że ty chcesz mi to pokazać, że teraz to wszystko inaczej widzisz i chcesz, żebym ja uwierzył, że to wszystko co Ty przeżyłaś jest teraz dla Ciebie pozytywne? - powiedział z głęboko ukrytym powątpiewaniem ale jednak odczuwalnym. 
- No bo popatrz, czy byłaby tym kim jestem gdybym niosła inny wymiar, czy chciałabym pisać te wszystkie kawałki o obfitości i przepychu zielonej zieleni o poranku...
- A to to pewnie byś pisała, bo taka pewnie zawsze byłaś, taka się pewnie urodziłaś, bo nawet ja Ciebie poznałem taką właśnie, a i pewnie Gregor się tym właśnie w Tobie zachwycił.
- Masz rację; moi profesorowie różnie o mnie mówili czasami mi w oczy ale między innymi, że we mnie jest poezja... ale wracając do konkretów to moja przemiana dotyczy tyko rozciągnięcia już posiadanych jakości, ale widzisz to rozciągnięcie zawdzięczam tym wszystkim "lekcjom", które się ciągną, bo stale można coś w sobie rozciągnąć...- rozwinęła się Gwen. 
- Czyli chcesz powiedzieć, że kochasz swoich wrogów? - zaptał Micho znów śmiejąc się tym razem z nutą akceptacji.
- Uczę się tego z coraz większym sukcesem - przyznała Gwen.
- Z tego co wiem to maczają w tym palce też święci ? - zadrwił sobie tym razem poważnie pomimo uśmiechu w głosie, czym dotknął Gwen do szpiku, ale natychmiast sobie przypomniała, że teraz to ona jest na szlaku ku świętości właśnie w świadomym pościgu za doskonaleniem siebie i w takim razie na zaistniałą okoliczność powinna zastosować swoją maksymę, że na "ciele mistrza brakuje miejsca, w które możnaby go zranić", tym bardziej taką pierdołą lub głupotą.
- No cóż należę do osób wyjątkowych i zostałam wypatrzona zarówno przez Leo jak i przez Łylę - odrzekła dopasowując swój ton do tego zaoferowanego przez swojego przyjaciela. 
Poczekała moment, bo Micho miał na chwilę zablokowaną umiejętność mowy i zaczęła: 
- Z niektórymi sprawami, to znaczy z tymi bierzącymi jest mi trudniej sobie poradzić. Dla przykładu; Mój tato tak jakoś wybudował ten dom, że wszystko w nim słychać szczególnie to co się dzieje u góry. Wyobraź sobie, że Myszka codziennie się skrada w okolice pomiędzy biurkiem Arl'i a jej łóżkiem. Słyszę jakieś gmeranie tak jakby kabli przy ścianie, na której opiera się moje łóżko, udrzenie o podłogę jakąś częścią metalową lub dziwne grzechoty po czym dosłownie po kilku minuatch, zawsze dosyć szybko - wychodzi znów starając się iść cicho co też słychać.  Staram się to na prawdę ignorować, ale do ósmej chrzęszczącej kury kwaśnej, pytanie samo się ciśnie. Więc sobie dobudowuję wytłumaczenie,  że ma jakieś interesy... a wiesz szkoda na to prądu zużywać... jej sprawa.
- A to jest specyficzna sytuacja - zaczął Micho zdając sobie sprawę, że za każdym słowem może wpaść a sypkie, samozaśsiewające się szybkie piaski. 
- A bo to rzeczywiście jest historia pokoleń a przede wszystkim ślady przeżycia wojny stała chęć kontroli wszystkich ruchomych elementów a także udowodnienia, że jest się jedyną nieomylną siłą i że decyzje podjęte muszą być potwierdzone późniejszymi rezultatami  lub efektem potwierdzającym słuszność odwrócenia wszystkiego do góry brzuchem, za wszelką cenę tak więc konieczna jest doza kontroli i stałej inkwizycji, inwigilacji. Jest tylko taki szkopół, że Myszka się w tej chwili wspiera tylko o Ar'lę, reszta zasmakowała co znaczy wtykanie nosa w sprawy czyjeś, że jak się kaleczy to samemu się z ranami trzeba liczyć... Każdy kto pozwala sobie na szarpanie własnego własnego spokoju lub bardzo mało produktywne wyrzuty sumienia dąży do zastraszenia ewentualnych możliwości dopadnięcia jego duszy przez ciężkie przeżycia i dlatego uważa, że musi wszystko wiedzieć i się kształcić poprzez zabieranie siłą dóbr nawet intelektualnych, bo taka jest tego rozpiętość i tego co jest wymiarem intymności drugiej osoby. Jeżeli tak robi, to poniewiera się w wymiarach własnego piekła i własnej męki na codzień. Dziwna jest bowiem technika chęci osiągnięcia dobra poprzez zło i zadawanie cierepienia w imię ochrony interesów własnych. Ale  widzisz... 
- A tak widzę uszami  - chełpił się Micho swoją spotrzegawczością w mało adekwatnym momencie..
Gwen zignorowała z całości to co powierzchownie robił, bo wiedziała, że on odbiera na falach, o które jej chodzi, to znaczy na dosyć ciężkich  i Micho robi co może, żeby jej pomóc skręcić na tory, o które jej samej chodzi.
- Słuchaj więc;  też patrzę na to wszystko już  z perspektywy koniecznego etapu, czyli to ustanie i osiągnę wolność a wszytko zależy od tego kiedy dojdę do tego, że przestanie mi przeszkadzać tak do końca obecna sytuacja - definitywnie podsumowała Gwen z poczuciem tego, że wie gdzie w tej chwili tak na prawdę stoi.
Oboje poczuli ciężar właśnie przewróconej haudy więc naraz oboje zaczęli mówić.... 
- Oj no dobrze powiedz co chciałeś powiedzieć - uprzejmie odsunęła się na bok ona.
- A nie Ty pierwsza coś zaczęłaś - odwzajemnił się on.
- Jeżeli tak bardzo Tobie na tym zależy, to przyznam tobie, że o część sekundy byłam lepsza więc skorzystam z rzuconych mi pod nogi laurów i z okazji i owszem powiem...
- Czekam, czekam...
- Skończyłam już przód i tył sukienki i teraz zacznę rękawki, jeszcze tylko przyszyś guziczki po tym jak skończę rękawki... 
- A to bardzo ładnie, to się Lylli ucieszy.
- Tak to jest, że teraz na razie to Zula się po prostu cieszy, gdy mnie usłyszy... patrzy w moją stronę i się rozpływa w uśmiechach. 
- A pewnie kiedyś to zobaczę - zaofiarował się dzielnie Micho.
- A Ty co chciałeś powiedzieć? - podłożyła się usłużnie Gwen, bo taka była kolej rzeczy...
- A bo wiesz, skończyliśmy, to znaczy ja mówiłem, że ludzie się na emigracji zżywają ze sobą szybko bez zależności, to znaczy we wszstkich środowiskach kulturowych niezależnie od kraju z jakiego przyjechali... tak samo było też w UK, gdzie masowo wyjeżdżali po 2004 roku... Irlandii też i wogóle... być może jest to tak, że dzielą wspólny interes, los poniekąt, wspólną przygodę, wspólne doświadczenia....
- To jest fenomen przeze mnie zwany koloniami. Jak wyjeżdżałam na obozy harcerskie czy na obozy wędrowne swego czasu to właśnie tak było... czy na kolonie to właśnie tak było, że czasami wiara zebrana przypadkowo zżywała się ze sobą bardziej niż często ta ze szkolnej ławy, bo z tamtymi ludźmi dzieliło się już dłuższą wstążkę i bardziej regularną - wykwieciła się Gwe
- Mmmm - zamruczał Micho a potem poprawił; Yhmmm... i zakasłał zaciągając się jednocześnie papierosem. 
 - Czy wiesz, że tak niedawno bo pod koniec osiemnastego wieku palenie na ulicy było nielegalne, przestępczością było również palenie w salonach a potem nagle wszyscy i wszędzie palili a teraz znów się wszystko odwraca - powiedziała myśląc jednocześnie o tym, że w jego pokoju zapach jest raczej wstrętny, a firany o ile je ma muszą być zmęczone od tego dymu, którym on sobie wędzi od środka własne płuca. Głośno natomiast powiedziała, bo on tam po drugiej stronie zaczął kaszel niby taki "po" lub "przed" - grypowy. 
- Tak to prawda, że tu znacznie trudniej przyjaźnie nawiązać, a nawet odnowić te stare kontakty. Każdy już jest jakoś"urządzony" i ten nowy jest raczej zagrożeniem niż  urozmaiceniem czy pomocą w sensie możliwości pokazania się od ludzkiej strony. Tam wyjeżdżamy czy przyjeżdżamy jako ofiary i oczekujący wsparcia do tych bogatrzych i budujemy im przekonanie, że oni są nadrzędną siłą czy strukturą po pojawieniu się tutaj stajemy się jakąś grzędą nadrzędną, która jest potrzebna o ile może się stać przydatną, ale w wypadku użyczenia im tego co sami wydarli ciężkim poświęceniem....
Micho pokasływał i dawał do zrozumienia, że on rozumie. Gwen podjęłą następną próbę dotarcia do sedna tak aby oboje mogli spojrzeć na omawianą sytuację z podobnego odniesienia. 
 Każdy już jest jakoś "urządzony" albo raczej ułożony czy ustawiony społecznie i tak jakby pilnował starego porządku i znanych mu układów. 
Tam odwrotnie i to niezależnie od wieku ludzie otwarci byli ale nawet amerykanów to dotyczyło, to znaczy chętnie eksperymentowali dopuszczając do towarzystwa obcokrajowców. To rzeczywiście było bardzo ciekawe. 
- A to prawda - udało się wyszarpnąć całe zdanie zdławionym głosem Micho i zaraz zaczął się męczyć z następną falą tego samego. 
- Zdaje się, że do dobrego tonu, szczególnie w tych warstwach uprzywilejowanych społecznie, do których akurat my oboje to znaczy Ty także, ale my oboje mieliśmy jakieś szczęście sie znaleźć z każdej mozliwej strony, więc zauważyłam nawet taką zależność, że im wyższe to były progi, że względów ekonomiczno - genetycznych, to było to aby dobrze traktować tych, na których plecach zasadza się dobrobyt ich kraju to znaczy na stałym zasilaniu elementem ludzkim i różnokulturowym wydaniu na ziemi, która tak na prawdę należała do emigrantów do samego ustanowienia o kraju.
- A no tak ... - powiedział spokojnie Micho.  
 - W Austrii mieszkaliśmy przez dziewięć miesięcy i oni byli bardzo pozamykani, chociaż nie wszyscy i kilka przykładów było innej postawy - ciągnęła niestrudzona Gwen.  Ale w większości jednak odgradzano się od zalewających fafluchtów. Zresztą Polacy popisali się tam najgorszą z najgorszych opinią... 
- W St. wszędzie czekała taka otwartość i chęć asysty...- trochę przez to, że "...byliśmy aktywnymi  uczestnikami histoii, tworzącej się  w reflektorach świata..."
- A to jest chyba cytat z Twojego wiersza, co kiedyś mi go przesłałaś.
- Cieszę się, że pamiętasz..
- A bo to było, to zdanie w tym wierszu było takie bardzo ... dobre - podkreślił Micho tym razem super poważnie. 
- Wszystko się skrupiło a najważniejsze to było to jak Pl pod sztandarem "Solidarności? I JPII się rodziła w świadomości świata.   
- O tak po "Solidarności" to każdy wiedział, że Polska jest w Eu i że graniczy z "Germany" i z "Rosją" - wpiął się Micho dość skutecznie. 
 Tu odwrotnie, a jeszcze jak się dowiedzą, że w jesteś repatriantem, to znaczy Ci którzy są w podobnej sytuacji też z jakiejś emigracji przyjechali jakoś szerzej są otwarci, ale tubylcy się jeżą i fanfurzą, stroszą i człowiek się jak o połyskliwy metal odbija. Też to czuję. 
- A no właśnie... - potwierdził Micho i znów się obficie sztachnął. 
- To znaczy wszędzie podchodzą do Ciebie ludzie bardzo serdecznie Ciebie zapraszając do wspólnych biznesów o ile Ty będziesz oferować bazę czy fundament budżetowy, bo o dużą kasę Cię wszędzie posądzają i zawsze przy każdej okazji chcą ściągnąć jak najwięcej i oskubać do gołej skóry o ile to byłoby możliwe, nawet w rodzinie. To jest bardzo ciekawe spostrzeżenie, że tam Ci dawano a tu jak się okazuje zabierają i to nawet przez ludzi, którzy stamtąd zaledwie na dwutygodniowe wakacje przyjeżdżają - zapeżyła się Gwen i zaraz zaczęła kąbinować jakby tę sytuację z pozytywnej strony odwrócić ale tak na prawdę, żeby poczuć autentyzm dopasowania odpowiedniego klucza dla puszczenia śluzy i spłukania złych emocji. 
- A wiesz teraz na Wyspach to też podono jest inaczej - skorzystał z przerwy w monologu Micho  uspakajająco wpływając na poziom prowadzonej rozmowy. 
- Tam jest ruch innostronny i na ulicy to ja się bardzo gubię, a jak tam pobędę to znów jak przyjadę tutaj zaczynam się czuć głupio - wyznała Gwen. 
- Teraz to tam jest też wszystko inaczej, bo wiesz jeśli chodzi o teraz to jeździć po Eu jest Ok, ale te anglosaskie kraje z tym ich lewostronnym ruchem są "pokopane". Byłem swego czasu w Londynie, chyba jeszcze zanim zaczęliśmy pisać na necie i pamiętam, że głowa mi chodziła we wszystkie strony nawet jak miałem przejść przez ulicę, więc akutat za jakąś podróżą autem w tamte okolice... to ja postoję. Muszę przyznać brakuje mi podpału, tym bardziej, że prawdopodobne nawyki mam tak wpojone jak koń pociągowy. Ale jakby co przeleciałbym sie do Lond'u jeszcze kiedyć. Co innego Irii, ale Lond fajne miasto, podobało mi się i to bardzo...
- Tak sie stało w moim życiu - zaczęła Gwen zostawiając wątek "pokopanych anglosaskich krajów" na boku - że wyjeżdżałam w Pl na jeden przewrót a na drugi, ten który się zaczął zrujnowaniem centrum Ny wyjechałam z St. Jak jechałam na samolot, to przejeżdżałma obok dziór w ziemi ziejących smrodem palonych kabli i plastiku w dużej ilości - katastrofalne wrażenie. Ale teraz to St powróciły do formy i się znów wydźwignęły obronną ręką. 
- A bo Ty wyjechałaś za wcześnie, żeby na własne oczy zobaczyć jak się St pogrążyły... ale swoją drogą jeżeli o Wyspy chodzi to....
- Lylli i Paweł też to przeżyli, to znaczy emigrację, ale to w innej zupełnie postaci, bo najpierw ściągnęli tam Pawła jego znajomi a potem to on ściągnął, zanim ściągnięto jego to już egzystującej grupy znajomych, całą swoją rodzinę i kupę przyjaciół. Chociaż Lylli też mi opowiada o wielu znajomych z pracy... Coś takiego taką gotowość nawiązywania znajomości można było zaobserwować na przykład na koloniach czy obozach czy chociażby na studiach czy w szkołach, gdzie gromadzili się ludzie najpierw z całego województwa tak jak u mnie w plastyku a potem z całej polski szkoła, w której poznałam Gergor'a. Tamte przyjaźnie do dziś dnia funkcjonują i przetrwały. 
- A tak, bo jechałaś na ten zjazd z Waszej szkoły to mi nawet pisałaś - przyznał Micho. 
- Teraz już rozumię działanie zjazdów organizacyjnych w różnych firmach. Po tych zjazdach często powstają ukrywane romanse śródpracownicze, poza rodzinne. Znam kilka takich przypadków osób samotnych, które właśnie w trójkąty wchodzą na tych imprezach z ramienia pracy. To są  bardzo interesujące i intrygujące sprawy... 
- A ciekawe spostrzeżenie i prawda też oczywiście - przytaknął Micho i znów uciekł do możliwości pomocy ze strony papierosa. 
- Zdarzyła się nawet przedziwna historia. Zjazd z podstawówki był zorganizowanym w domku letniskowym, bardzo dużym, najlepiej chyba ustawionej gościówy z klasy, to znaczy bardzo znanej architektki bydgoskiej... Wyszła za mąż późno i jej syn należał do późno urodzonych dzieci. My wszyscy mieliśmy już dzieci dorosłe a kilkanaście osób miało wnuki w wieku jej synka. I ona na tym zjeździe zahaczyła się o człowieka, który pójdzie na każdą okazję i każdą laskę przeleci, o ile tylko to byłoby możliwe. Mam małe pojęcie konkretnych detali,  bo tylko o tym słyszała pokątnie, więc możliwe, że to jest pomówienie lub plotka ... 
- A jak się to skończyło rozwodem? 
- Przepraszam Micho ale zdałam sobie sprawę, że nawet jeżeli o takich faktach wiem to powinnam całość przemilczeć skutecznie i w całości więc pozwól, że się wycofam...
- A tak to robisz właściwie i ja też pewnie bym na Twoim miejscu trzymał język na miejscu...- udzielił jej pochwały połączonej z należną jej reprymendą.
- To są dziwne sprawy. Gdyby nie ten zjazd, to prawdopodobnie na ulicy by się nie poznali, bo wszyscy tak bardzo się pozmieniali - przyznała mu rację Gwen poprzez definitywnie potwierdzoną ucieczkę z terenów trudnych. 
- O jednej facetce to tylko jej białe kolanówki z granatowym paskiem pamiętałam  - kontynuowała.  A witaliśmy się wszyscy ze łzami w oczach bardzo, bardzo serdecznie i tak jakby łączyły nas nie wiadomo jakie historie i przeżycia, gdy tymczasem kształtowały nas te same wpływy i to samo środowisko. Dzieliliśmy kolor ścian i ławek szkolnych i twarze tych samych nauczycieli oraz widok z okien. Jedna z dawnych współtowarzyszek doli okazała się być już prababcią i to osiemnastoletnia wnuczka właśnie jej sprezentowała prawnuka. I wiesz, że to było możliwe. Ona straciła rodziców zaraz po tym jak skończyła szkołę podstawową i żyła opiekując się sporo młodszym bratem. Wyszła za mąż bardzo wcześnie, bo w ciążę zaszła jako szesnastolatka. Potem jej córka urodziła córkę w wieku niepełnoletnim no i jej wnuczka też miała osiemnaście lat w tej chwili, ale w ciążę zaszła w wieku siedemnastu lat. 
- A kręcą się niektórzy szybciej a niektórzy jak się rozejrzą o co chodzi to już zaczyna być za późno i wolą bo pewnie wygodniej z wielu względów.
Pies gdzieś poszczekuje ale jakiś stary chyba jest - śmiała się Gwen nagle bardzo rozluźniona -  albo bardzo szybko biega i jednocześnie szczeka, to chyba jest właśnie taki przypadek. Ujadanie przez zadyszkę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz