niedziela, 16 lutego 2014

Zielona ewolucja

"... When I was five years old my mother always told me that happines is the key to life. 
When I went to school they ask me what I wanted to be when I grew up. 
I wrote down: "happy".
They told me that I didn't understand the assignment, and I told them
they didn;t understand life..." 
                                                                                                 - Jonh Lennon



Z okazji prawie całkowicie pominiętych "walentynek" Gwen zastała w swojej skrzynce pocztowej naręcze życzeń. Wystkie od kobiet. 
Ojej bez obrazy dla kilku panów, którzy pofatygowali się złożyć szrmancki ukłon w jej stronę bez szczególnych zobowiązań. Wiadomo wyjątki potwierdzają regułę. 
Z zaistaniałego stanu rzeczy cieszyła się z dwóch powodów; po pierwsze, pożegnała się z desperacją na tle braku ułożenia sobie życia partnerskiego, po drugie, że jednak ustabilizowało się wokół niej kółeczko znajomych i przyjaźni, które były gotowe zaoferować wsparcie i podanie ręki oraz dażyło ją sympatią. 
Na reszcie po nagłej śmierci Anuchy i zaraz potem Marychny, które przypięczętowało odejście Śż, kiedy to zamknęła się w pracowni na dwa lata w prawie całkowitej izolacji od świata, teraz nawet jeżeli  tworzy i w dalszym stopniu poszukuje izolacji, (bo jak inaczej można pisać?), to jednak otaczało ją kilka dobrze życzących jej osób dażących ją sympatią na zasadzie podobnego nastawienia z jej strony w ich kierunku czyli reakcji zwrotnej.  
Bon'ia okazała się szczególnie wylewna, ale to wnikało raczej ze stanu jej serca lub ducha gotowego wskoczyć w każdy mezalians lub huśtawkę dla konieczności zbudowania dla siebie siatki funkcjonującej na zasadach rodziny zastępczej. 
Bo Boni'a przychodziła intensyfikację przedostatniej prostej, podczas gdy Gwen już wyszła poza krytyczny zakręt lub moment. Otóż Gwen zdawała sobie sprawę, że  więzy rodziny pierwotnej stają się prędzej czy później drugorzędne. Dzieci wychowuje się tak czy inaczej bardziej dla świata niż dla siebie... A jeżeli zabraknie konstrukcji rodzinnej utworzonej w konkretnym powołanym do tego przedziale wieku, to potem jest o to coraz trudniej między innymi dlatego, że potrzeby tego rodzaju są coraz rzadzie spotykane i coraz mniej znaczące.  W przypadku Boni stało się tak dlatego, że skład najbliższej rodziny zawierał tylko i wyłącznie matkę o nadprzeciętnie wysokim natężeniu toksyczności i wzajemnym nastawieniu antagonistycznym. Miała szereg kuzynów i znajomych, były to jednak dosyć skromne zaspy z możliwością roztopienia się za pierwszym testem podniesienia temperatury, albo nawet wydmy ruchomych piasków z taką samą dozą wpisanego bezpieczeństwa czy zapewnienia o mniej więcej trwałej deklaracji. 
O ile list od Bon'i spowodował refleksję i empatyczne przemyślenia na temat rozległości z jaką jej przyjaciółka  ma teraz do czynienia, o tyle list od Beat wprawił ją w dobry humor, bo zapewne z kąta  intencji podzielenia się z Gwen podobnym stanem ducha został do niej wysłany. 
 Beat wysyła jej pozdrowinia z uśmiechem i życzeniami oraz w jednym zdaniu przypomiała jej o współnie spędzonych rok temu Walentynkach i że właśnie minęła rocznica. 
"...Równo rok temu spałyśmy ze soba po naszej wystawie - pamiętasz?..." - pisała i przed Gwen stanął jak żywy obraz pracowni, lub pomieszczenia służącego za pracownię wynajmowanego przez dwie czy trzy artystki.  Spały w oparach tempertyny i w intensywnym zapachu farb olejnych i z gadaniem do samego świtu. Rankiem wpadła jedna z bardziej zaangażownych organizatorek zakrojonego na szeroką skalę przedsięwzięcia  i na śniadanie przyniosła im po pączku. Pączek z nadzieniem popity gorącą herbatą zjedzony w dławiącym twórczym "smrodku" był nawet pożywnym akcentem na początek dnia po zarwanej nocy. 
Było coś w opisanym doświadczeniu co pamięta się przez całe życie z rzędu tych łączących ludzi poprzez minimalną ilość czasu w podobnym życiowymy punkcie, jak się okazało z wielu względów. 
- No tak, jak zawsze - myślała opisując świeże wydarzenia w kolejnym podtytule tym razem o zielonej rewolucji myśląc jednocześnie o tym jak nagiąć wątek do czekającej ją poważnej fuzji.
No tak - napisać do Gwen jedno zdanie a zrobi się z tego epopoja, ballada albo legenda na kilka stron jak przytoczony tekst poniżej. 
"... Ojej kochana, dopiero dzisiaj zobaczyłam wiadomość od Ciebie. 
Wiesz dla mnie ta nasza "rocznica", o której mgliście już pomyślałam jakoś tak wcześniej... więc ta "roznica"  wiąże się dla mnie z bardzo dziwną mieszaniną  uczuć. Z jednej strony wiem, że to rok jak z bicza trzasnął,  czyli  że to tylko rok, z drugiej wydaje mi się, jakby to było wieki temu albo w zupełnie innym kosmosie, z jakiejś innej bajki lub jakiejś równoległej realności. 
Wydaje mi się, że tak się dzieje przez to, że od jakiegoś czasu piszę. Tak się wkręciłam, że zdarza mi się bardzo często, że gubię poszczególne "kartki". To znaczy a to myślę, że jest jakiś dzień tygodnia o okazuje się, że właśnie trwa weekend albo co  chwila zaliczam zderzenia z tak zwanym realem. 
Przez to pisanie to czas dla mnie pracuje zupełnie w odrealnionym aspekcie. 
Z jakiegoś powodu to co najchętniej bym powiedziała, gdybym musiała jakoś określić porę lub datę w przyłapanym momencie dla przykładu teraz; z pewnością chciałabym powiedzieć, że trwa cały czas jedno "teraz"  bez podziału nawet na noc i dzień. 
Jeszcze do niedawna doba miała dla mnie mniej więcej dwunastogodzinny wymiar lub określoną w czasie wartość godzin lub minut w godzinie. W tej chwili jest tak, że czas zlał mi się w jakąś jednolitą masę bez wyszczególniej pory. 
Podobno wiosna idzie, bo przebiśniegi walczą o swoje pięć minut aby zanansować światu, że oto budzi się życie. 
Bardzo jakoś spokojnie przyjęłam propozycję Jolki o wydaniu mojej "książki". Tak jakby to była po prostu logiczna część jakiejś całości, w której biorę udział, ale która należy do jakiegoś innego wymiaru. 
Po prostu wiem, że muszę się przygotować na zakres innego nieco nastawienia, bo podobno jak to ujęła "moja siostra z równoległego wcielenia", wydanie książki to jest ogrom pracy... 
- W porzo - pomyślałam. 
A Beat'uś oczywiście wzajemnie najlepsze powalentynkowe.
Ale jeżeli chodzi o tę siostrę. 
Podczas spotkania z Jol'ką w jej szkole ( jest właścicielem i dyrektorem prywatnej szkoły plastycznej), więc podczas naszego spotkania w jej szkole, każdy kto przechodził wrzucał coś w kształcie; 
- O widzę, że to odwiedziny siostry - w stronę Jol'i.
- Siostra przyjechała? Ojej trudno Was odróżnić - dolatywał jakiś głos z korytarza...
Podobno mam już dwie siostry, o których wiem, że są były lub ewentualnie dopiero ich w takiej roli doświadczę lub mam chwilową amnezję, w każdym razie Anucha w/g mojej córki też należy do podobnej branży "rodziny".
Bardzo mi miło, że wciąż pamiętasz nasze romantycznę randezvous  w zapachu terpentyny i farb olejnych. 
Buziaki i całusy oraz cmoksy.

Na co Beat wysypała się w podobnym tonie chociaż tylko w formie streszczenia: 

"...Oj dobrze, dobrze - tworzysz i szczęśliwa w swych endorfinach jesteś. To super!
Rocznica jest dla mnie okazją by powspominać jak się śmiałyśmy serdecznie z naszych głupotek, anegdot i że było nam po prostu dobrze?...
I masz rację, dla mnie to jakiś kosmiczny swiat równoległy. 
I mnie  także się wydaje, że jakby to wczoraj było, a nie wieki temu!
Dobre prawda?
Tak wiosna walczy o swoje. Ptaki w naszym ogrodzie kąpią się  na rozpuszczającym się lodzie z oczka wodnego! Brodzą po swoje kostki w lodowej kąpieli i pryskają na wszystkie strony dookoła.
Fajnie je oglądać!..." 

Ptaki Beat uruchomiły wyobraźnię Gwen, bo były jak żywe pomimo, że zawarte tylko w jednym zdaniu.
- A jednak jesteśmy w jakimś stopniu  podobne - pomyślała Gwen.
- Mamy podobne otwarcie na przyrodę i reprezentujemy podobną wrażliwość. 

Bonia się rozlała, Beat wymieniła podobną tęczę spostrzeżeń i wrażeń, jedna z córek się odewała, od kogoś dostała garść serduszek, potem był też kwiatek; róża zdaje się,  kto inny przysłał jej piosenkę Preleja "Love me tender" na co ona odesłała " You are beautiful to me" w wykonaniu Joe Coker'a. 
Doszła do wniosku, że wymiana korespondencji z Beat najbardziej ją odświeżyła i była najbliższa jej obecnemu stanowi ducha. 
Nakładały się ze sobą w wielu warstwach lub płaszczyznach oraz w treści pomimo, że każdy fragment jest umoczony w indywidualnym sosie. Chodzi o to, że obie są zakręcone czy zahaczone na temacie  przemian jakie zachodzą globalnie względem szeroko pojętej ewolucji. 
Zresztą wszyscy, którzy wysłali jej życzenia lub skupili się na najbliższym gronie w dzień deklaracji i potwierdzenia wiedzy o istnieniu wysokich pułapów lub pułek, wszyscy są ostatnio w tym samym stopniu dotknięci przemianami w procesie odwracania się ziemi podszewką na zewnątrz. 

Micho też coś tam z siebie wyrzucił: 
Odpisała:
"... Dzięki fajnie, że należę do osób, do których warto jest wysłać życzenia..."
 Na co Micho odpisał w kilku słowach; 
"... A dziękuję... w ogóle to zawsze jakieś zmiany są potrzebne, bo wydaje mi się, że jak są to jest lepiej, albo się lepiej czujemy... najgorsza to taka stagnacja jest i ciągnięcie się sytuacji bez końca czyli jak jest marazm. 
I jak tam po następnej nocce... Wyspałaś się dobrze? Ja się nawet wyspałem przynajmniej tak mi się wydaje w tej chwili. Jakoś dziwnie na zewnątrz dzisiaj rano... jakby miało się zciemniać zamiast rozjaśniać... Na razie kawę wypiłem i rozciągnąłem kończyny..."

Walentynki Gwen przeoczyła prawie w całości dlatego, że wciągnęły ją myśli i marzenia, z których zdała sobie sprawę właśnie w dniu kiedy większość ludzi myśli o kimś kto jest w jego życiu lub o tym, że trzeba by sobie taką osobę do dzielenia codziennej  codzienności jakoś skombinować lub wytrzasnąć. 
Doszło do niej, że jej repatriacja odbyła się dla niej pod znakiem przede wszystkim ogrodu i planami związanymi z jego zagospodarowaniem. 
Miał to być ogród przelewających się kwiatów i warzyw o mało regularnych grządkach. Warzywa miały być wpisane w całość jako zdecydowany akompaniament  całości. Bo warzywa dla wówczas jeszcze Cyntii były absolutnym pięknem i pełnią i obietnicą głęboko satysfakcjonujących posiłków. 
W ogóle przyjechała z modelem zmodyfikowanej zielonej rewolucji. Rewolucji, która próbowała znaleźć odpowiedź na wciaż te same problemy być może w bardziej skondensowanej formie po ciężkich doświadczeniach kontrastu pierwszych konieczności działania człowieka na skalę globalną i pierwszych kolosalnych błędów. 
Już po tym jak to w latach sześdziesiątych i siedemdziesiątych globalna populacja ludzka zachłystnęła się możliwością wykarmienia szybko wzastającego zapotrzebowanie na zahamowanie epidemii głodu zaczęły wyrastać centra bliskie marzeniom zagospodarowania ziemi poprzez przede wszystkim rozwój duchowy i w zegraniu z ziemią zamiast jednoelementowego ukierunkowania na jednogatunkową jakość. 
Zielona rewolucja poszła torem rewolucji przemysłowej i poprzez kontrast dotarła do najróżniejszych rozwiązań, w których człowiek zaczynał istnieć jako elemet wpisujący się w całość procesów, których uruchomienie gwarantuje stałą poprawę wszystkiego zamiast element odgórnej kontroli i jako istota uprzywilejowana. 
Śmieszne są reakcje ludzi, którzy widząc po raz pierwszy w życiu grzyby dziwią się tego rodzaju wytworom natury, bo na pustyniach grzyby są zjawiskiem raczej rzadkim i możliwym tylko przy skomasowanym i skondensowanym oraz ukierunkowanym wysiłku zaprogramowanym na stałą kontynuację. 
Większość rolników nawet jeżeli chciałaby zmienić obecnie stosowaną technologię upraw to czuje się jak w zastawionej pułapce, w której źle traktuje ziemię, zwierzęta oraz siebie samych, bo robi pierwsze kroki zaledwie w procesie poznawania praw przyrody w zamian za nastawienia na wydajność i produkcję bez miłości do inwentarza z konieczności przetrwania oraz zapewnienia wyobrażenia o przeciętnie obowiązyjącej  życiowej stopie lub przeciętnym standardzie. 
Gwen przyjechała z marzeniami, które wciąż leżą na wciąż doskonalącym się stosie. 
Leo i Fran pomogli jej wysublimować "własną grzędę". Na obranej belce zadbania o własne podwórko poukładała wyobrażenia o możliwości uwolnienia się od obligacji istniejącego systemu na tyle na ile to możliwe i udało jej się to osiągnąć tylko od innego końca. 
Gwen wyobrażała sobie, że zacznie od zamontowania systemu solarnego na dachu dla możliwości korzystania z darmowych źródeł energii. I tu od razu natrafiła na pierwszy szkopół. Otóż Myszka, która była czynnym elementem w społecznej realizacji projektu założenia gazu czyli także ogrzewania gazowego pożerającego więcej funduszy niż to przyzwoite, dla której takiego rodzaju rozwiązanie było najlepszym z wówczas istniejącym i dla której to był szczyt marzeń i najwyższe osiągnięcie życiowe powiedziała "vetum". 
Gwen uczestniczyła w procesie przebudowy życia ich rodziny poczynając od światła, którego źródłem była lampa naftowa i świeczka do prądu i gazu poprzez centralne ogrzewanie, które już było osiągnięciem ponad przeciętną wygodę. Palenie w jednym piecu było o sto procent lepsze niż w każdym pokoju piec kaflowy i konieczność codziennego trudu w rozpalaniu ognia. Wobec powyższego Myszka uznała a także postanowiła, że to co jest jest najlepszą możliwą formą, bo w jej wieku to już do końca swoich dni pragnie, aby zostało tak jak jest i na takim poziomie jaki wywalczyła z Władem.
Po co jakieś dodatkowe wydatki i jakieś dodatkowe herce megije i wymysły skoro tak jak jest to jest znacznie lepiej niż ma wielu?
Gwen myślała o studni głębinowej, o zapewnieniu sobie czystej, zdrowej wody. Ale skoro woda leciała z kranów, co też było przecież cudem to po co zmieniać to za co trzeba i owszem płacić z miesiąca na miesiąc ale za to jaką ma się dostępność i wygodę. 
Gwen marzyła o ogrzewaniu, być może w dalekiej przyszłości, o tym aby ten wielki dom ogrzać za pomocą ogrzewania gorącą wogą z wnętrza ziemi za osiemdziesiąt patoli, które mogły w każdej chwili zlecieć z nieba... Ale to była przecież utopia zarezerwowana dla uprzywilejowanej elity. 
- No dobrze zostawmy duże skoki - bo gotówka poszła w rozdrobnionej formie na cele doraźnego życia i co tu mówić, że do dzisiaj już byłaby spłacona... Było, minęło trzeba skorzystać z możliwości zapomnienia. 
Ale tak to jakoś jest, że łatwiej zapomnieć coś czego można doświadczyć zamiast mrzonek i braku spełnienia marzeń szczególnie, gdy były niemal w zasięgu ręki. 
Potem była sprawa ogrodu i metod, które Gwen podpatrzyła podczas swojej tułaczej przeszłości po różnych krańcach globu oraz na internecie. 
Jako małe dziecko a póżniej jako mała dziewczynka i to jeszcze w Js urządzała "ogródki" znosząc okoliczne kwiaty i kamienie pod ówczesny dom. Sadziła te swoje zdobycze zaraz za zasięgiem łańcucha Di. 
Jako jedyne dziecko jej rodziców wiedzę o roślinkach miała zaszczepioną w genach a w tej chwili jej zasób wiedzy się bardzo powiększył i rozszerzył oraz zmodyfikował. Zaczynając od sadzenia owocowych lasów przez zapaleńców a konto przyszłości w perma - kulturze aż po wykorzystanie snopków słomy i odpadów ze stołówek oraz liści aż po ... nieba i sufit... 
Nosiła w sobie cały zapas wszelkiej wiedzy a do tego miała jeszcze internet w zasięgu jako najbardziej pomocne narzedzie z pomocnych, co tu dużo mówić. 
Zielona ewolucja, perma - kultura i jej zasięg poczynający od pojedynczej działki to po prostu marzenia które szybują jak ptaki na obecny moment. 

- A trudno -  westchnęła Gwen -  może w następnym wcieleniu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz