czwartek, 13 lutego 2014

Karuzela

- Ale wiosna dzisiaj ... cieplutko - rozpływał się Micho - hurra - wyrzycił albe bez wykrzyknika, lekko stłumione i za szybko zgasłe słowo, jakby w obawie o przereklamowanie oczywistej rozkoszy. 
- Przyjemnie tak bardzo... - kontynuwował rozciągając się w zakazanej uciechy ponad miarę - zupełnie zapomiałem, że to zima była czy jest albo ma jeszcze się ciągnąć... 
- Moje rośliny doniczkowe zaczynają pospieszną a właściwie przyspieszoną wegetację - wkręciła się Gwen - bo dotychczas miały  spowolnioną transformację...a nawet zatrzymaną na kilka ostatnich tygodni przed przełomem bożonarodzeniowym, po prostu stały w miejscu. Wczoraj zauważyłam nowe pędy u wielu podlewanych roślin. To też oznaka - mówiła jakby za szybko, jakby miała za małą grządkę pod własne słowa, - to też oznaka -  powtórzyła jednocześnie wciągając oddech -  że idzie wiosna. Bardzo się cieszę. Różnie to jeszcze może być, ale myślę, że ten rok obszedł się, jeżeli chodzi o zimę, - uzupełniała poruszoną kwestię - bardzo łagodnie, jeżeli chodzi o pogodę. Najwyraźniej nawet pogoda chciała dogodzić przyrodzie.

Micho milczał i Gwen doszła do wniosku, że wciąż przeżywa swoją ekstazę i stan upojenia albo odwrotnie boi się odkryć i być może chce ukryć odczucia frajdy i odczuwanej błogości, bo Micho szybko popadał w zawstydzenie ze względu tego co w/g objektywnej oceny mogło mieć konotację zbytniej frajdy obojętnie z jakiego powodu. 

- Wiesz, czytałam ostatnio, że rośliny reagują na emocje - kontynuowała licząc na to, że się znów rozkręci. 
- Lubią być kochane i adorowane i różnie się rozwijają w różnych środowiskach. Ich wzrost i wydajność może zmienić na przykład puszczana im na zasadach regularnych muzyka. Muzyka bowiem zmienia kształt kryształków energetycznych (zależnie od rodzaju i natężenia dźwięków), które docierają do tych roślin i utrzymują je przy życiu. Otóż pewne określenia docierające do człowieka też zmieniają kształt kryształków energetycznych do niego docierających i dlatego pewnego rodzaju brak dbałości i konkretność wypowiedzi prowadzi do zamieszania emocjonalnego.

- O, Gwen Ty umiesz kochać roślinki - w końcu się ocknął - zawsze miałaś ich dużo a Twój balkon zawsze się wyróżniał w całym bloku. Pamiętam miałaś takie czerwone duże kwiaty...
- Ach masz na myśli ten balkon w GB? - zdała sobie sprawę - tak, to były Pelargonie - Piękne prawda?
- No, ale takie mieli różni ludzie i w innych kolorach też... tylko, że u Ciebie one były posadzone razem z takimi bordowymi...
- Wiem, wiem też mi się podobało to zestawienie; czerwone pelargonie i bordowe niemal fioletowe liście w Pl nazywane trzykrotką lub wilkiem... 
- A jeszcze stały tam z tyłu duże doniczki a w nich miałaś pnącze co robiło się jesioną takie bordowe i pomarańczowe....
- Winobluszcz - wskoczyła w zdanie swojemu rozmówcy,  aż ten się prawie przewrócił ze swoją informacją, ale zachwiał się tylko na moment, zaczerpnął oddechu i kontynuował wykazując odwagę i wolę dokończenia tego co miał na myśli.
- No właśnie... i to tam pnącze wchodziło na dach balkonu i... to nawet było ładnie. 
- A na balkonie miałam wiklinowy fotel, który mi zginął podczas transportu moich rzeczy, jedyna rzecz, o której braku zdałam sobie sprawę po dwóch latach. 
- To szkoda.
- Część mebelków z balkonu stoi teraz w werandzie - kontuowała Gwen tak jakby ta szkoda mało ją dotknęła w istocie lub po prostu wybierała ją zagłuszyć, bo tak wygodniej na bierzący moment. 
- Zawsze mówiłaś, że w Pl jest duży ogród...
- Micho daj spokój - poprosiła Gwen - już trudno. 
- A tak rozumiem - uciął. 
- Wiesz to co się stało to moja wina, bo okazałam zbyt duże zaufanie - ciągnęła celem usprawiedliwienia zaistniałych okoliczności ale także po to aby rozbudzić w sobie nagły dzwonek - bo widzisz nawet w Biblii, zresztą we wszystkich "księgach świętych" obojętnie jaką religię czy światopogląd wspierają pisze, że realizacja swoich marzeń na czyimś terenie skazana jest z góry na fiasko.
Gwen przystanęła po czym dokończyła w poczuciu ulgi:
- Uznałam teren mojej mamy za własny, bo taka była deklaracja słowna wszystkich zaiteresowanych partii. Moja odpowiedzialność w całości przedsięwzięcia polega na tym, że uwierzyłam ślepo w możliwość wolności zamiast od razu zrozumieć rozpiętość ograniczeń. 
- Ja tam... - zaciął się Micho.
- Wiesz, wolałbym mówić do Ciebie jak dawniej Cynt, bo się do tego przyzwyczaiłem za bardzo - zmienił temat i Gwen skorzystała z okazji, żeby skręcić.
- Jak Tobie tak wygodniej to proszę - uśmiechnęła się.
Zapadła mało wygodna przestrzeń więc Gwen skorzystała by jeszcze bardziej się oddalić z terenu zagrożenia emocjami, które były dla niej wciąż trudne. 
- Chcesz, masz ochotę mam coś luźniejszego. 
- A posłucham. 
- No to zaraz o czym to ja?  - zgubiła się Gwen - o czym to myśmy? 
- Rozmawialiśmy o Biblii i o innych książkach - podsunął delikatnie Micho. 
- A właśnie; - podchwyciła jak ratunek  - wynotowałam sobie trzy cytaty z książki, którą czytam...
- Chcesz, to znaczy czy masz ochotę ?
- I owszem - powiedział Micho a potem dodał upewniając ją, że on jest tu na poważnie i wyraża gotowość - chętnie. 
- Trzy cytaty z czytanej książki zaczęła głosem prelegenta - ja pociągnę bez krępacji tylko moment ...- dokończyła w bardziej normalny sposób. 
Micho milczał wyraźnie udostępniając jej przestrzeń.
- Jeden;  "... Rozkwitaj tam gdzie wyrosłeś..."  - przeczytała.
- Dawaj, dawaj zachęcał Micho: 
- Dla mnie to tyle co wskaźnik na to, że jeżeli mój los czy składowa doświadczeń oraz wypadkowa marzeń wtrąciły mnie w ramy czterech kątów realności w jakiej jestem  w tym momencie razem ze swędzącą wysypką czy rejonami, które pozwalają na odkrycie na jakiej zasadzie działa lub funkcjonuje lub wyklucza funkcjonalność dana społeczność np rodzinna, to w tych warunkach mam sobie zagwarantować najpiękniejsze możliwe okoliczności rozwoju. 
- Hm... - sceptycznie skomentował Micho.
- No dobrze może przegięłam z tymi "najpiękniejszymi", ale wiesz najlepsze na jakie mnie stać tak, żebym wciąż mogła je kontynuować pomimo oporów we mnie samej. 
- A o co Tobie chodzi? - spadł z księżyca lub innej znacznie odleglejszej planety Micho. 
- Chodzi mi o to, że - zamyśliła się Gwen, bo widzisz jeżeli pomyślisz o czymś zbyt nierealnie to...
- No właśnie... - podsumował Micho.
- Powiem Tobie co powiedział mi Leo zanim się zeszli z Fran i ślad po nich zaginął. 
- Mówiłaś, że to z książki - poczuł się nagle zagrożony czy może trochę zazdrosny Micho...
- No widzisz stało się tak, że on mi tę książkę podsunął i potem... - ucięła Gwen, bo zdała sobie sprawę, że ma okazję trochę się przejechać po Micho tak zupełnie albo prawie na czysto.
- Mogę Tobie podać tytuł? - zapytała niewinnie. 
- A teraz to ja jestem w środku różnych spraw... 
- No fajnie - ucieszyła się Gwen uznając, że jej plan się powiódł - to powiedzieć Tobie co wiem o tym pierwszym pukcie do końca?
- A powiedz, bo nawet mnie to zaciekawiło - odpowiedział Micho odnosząc zwycięstwo nad sobą. 
- Pamiętasz takie małe karuzele, które kiedyś były na placach zabaw w parkach? 
- A może i wiem, o co Tobie chodzi... to były takie płaskie platformy...
- No o to biega właśnie - prawie, że klasnęła w dłonie uszczęśliwiona Gwen, bo po pierwsze dzielili wspólne wspomienia dzieciństwa a po drugie to była wymarzona ilustracja potrzebna jej w tej chwili jako argument. 
- Pamiętam taką zieloną...- ciągnął Micho.
- Ja pamiętam dwie zielone jedną na placu, gdzie było kiedyś kino co ciekawe, działkowe kino na naszej ulicy prawie że na przeciw domu, w którym teraz mieszkam - wyłuszczyła wspomnienia Gwen - a druga była na placu zabaw w pobliskim parku Jord'a, też bardzo blisko...
- A to było tak, że jak ktoś się chciał dosiąść to musiał najpierw rozkręcić karuzelę i na nią wskoczyć - szedł Micho po już wytyczonych torach. 
- Zdarzyło się Tobie, że rozkręciłeś karuzelę za szybko? 
- Ja byłem taki... ale widziałem jak to zrobił inny chłopiec - wsunął się wprost idealnie Micho.
- I co się stało jak wskoczył a karuzela była za szybka?- odwzajemniła się Gwen w osiągniętej uni.
- No wiesz wyleciał, ale był cały, bo tam były takie krzaki - dochodził do apogeum w konstelacji proponowanych  możliwości zrozumienia co do pociągnięcia podsuniętej treści Micho co dziwne zupełnie bez emocji podczas gdy przeciwna strona aż kipiała z zachwytu.
- I tak dotarliśmy do szczytu (~!) - powiedziała tuląc lub ukrywając swoje zaangażowanie  usatysfakcjonowana partnerka dość normalnego dialogu widzianego z pozycji mało przetartej wizji całości, co do możliwość treści rozumianych płasko czyli literalnie, a co tu mówić o włożeniu ich  w życie. 
-  A jakiego szczytu - zapytał partner przygody dosyć osowiały, bo zostawiony gdzieś po drodze. 
- Chciałam powiedzieć puenty. 
- A jakiej puenty? - zapytał coraz bardziej ogłupiały Micho.
Gwen wzięła głęboki uspakajający oddech i zaczęła łagodnie.
- Widzisz jak ktoś za bardzo rozkręcił tę karuzelę i wskoczył to siła odśrodkowa wywaliła go w krzaki - tłumaczyła z nagle narosłą pulą cierpliwości dla powolnej powtórki z oczekiwanych rezultatów. 
- To już mówiliśmy - okazał przytomność w odcinku wykrojonych dla niego informacji Micho.
- Otóż jeżeli ktoś wymyśli sobie tak piękne okoliczności własnego rozwoju, że są za bardzo ponad jego obecną sytuację to się mu jego realność odwinie i to na prawdę poczuje na sobie. 
- Aha, chyba to łapię - włączył się Micho powoli z dopuszczalną dozą możliwych w razie konieczności wątpliwości. 
- Oczywiście, że rozumiesz. Każdy musi iść we własnym rytmie i we własnym tempie, bo jeżeli się za bardzo rozgląda dookoła i za bardzo chce być w podobnej sytuacji do cudzej to spotka go wielkie rozczarowanie jak chociażby brak udziału partnera w seksie.
- Aaaa.... - pogubił kroki, lub raczej zapomiał słów Micho.
- Ojej głodnemu chleb na myśli - śmiała się - tak mi się jakoś coś przekręciło - usprawiedliwiała się ona. 
- Zdarza się - powiedział ze zrozumieniem on.
Gwen była pewna, że mogłaby go teraz ugryźć lub cokolwiek ale była oddzielona dystansem i brakiem tej samej płaszczyzny. 
Postanowiła wykazać się opanowaniem ponad własną skalę. Zaczęła więc pochylając się nad kartką. 
- Drugi punkt... - już chciała się oddalić ale jeszcze postanowiła sprawdzić:
- Czy rozumiesz ten pierwszy? 
- Myślę, że tak - odparł szukając potwierdzenia bardziej w niej niż w sobie.
- No dobrze - powiedziała i szukając w sobie bramy na cierpliwość a tak na prawdę po cichu licząc, że tym razem oboje się złożą jak dwie komki tej samej kanapki.
- Posłuchaj jeżeli to co sobie wymyślisz, jeżeli jakieś Twoje marzenie sięga zbytnio wygórowanej perpektywy to nawet jak tam wejdziesz to zlecisz o ile chciałeś przeskoczyć swoje ograniczenia zamiast ich przepracowania w sobie. 
- No ale są tacy, którym się udaje...
- Bo wszystko zależy od czystej, abstrakcyjnej wiary, wiara góry przenosi - poczuła, że angażuje się za bardzo więc postanowiła nieco spuścić z tonu - wiara, nastawienie ale przede wszystkim wiedza. Jeżeli dla przykładu coś Tobie spadnie to gdy to podnosisz wątpisz, że możesz to podnieść? Po prostu wiesz, że to jest możliwe bez jednej kropli wątpliwości. Po prostu wiedza jest równoznaczna lub równorzędna z akcją. Brak akcji, brak decyzji to męka wątpliwości i poniewierka po emocjach - prawda? 
- No tak, wiem jak to jest - powiedział Micho z wystarczającą dozą przekonania o zrozumieniu omawianej kwestii, tak, że Gwen na reszcie oddetchnęła skrycie. 
- A ten drugi - nabrał animuszu i rozpędu czym potwierdził, że omawiany zakres można w końcu zostawić za sobą. 
- Drugi fragment ...
- Chyba miał to być punkt... - powiedział dla stwierdzenia faktu i dla ugruntowania swojej pozycji Micho.
- Po drugie: "... Gruba żona i wielka stodoła nigdy nie zaszkodzą mężczyźnie..." - wyrzuciła z siebie Gwen i zaraz dodała z satysfakcją reklamującą obecny stan posiadania fizycznej prezentacji. 
-  Dla mnie to tyle co: " ... Od przybytku głowa nie boli..." czyli wszystko co jest składową sytuacji zarówno to co nam się uśmiecha jak i to co jest jakie jest pozostaje naszym wyposażeniem czyli bogactwem, z którego należy korzystać - dokończyła na jednym wydechu. 
- A to jasne - podłączył się Micho - kobiety w pewnym wieku to nawet wyglądają dziwnie jako dziewczynki... - w końcu się trochę odkrył w roli wierzchniej sznytki w kompozycji proponowanej kanapki w aktywnej wyobraźni Gwen. 
- No to trzeci, bo po co się tu zatrzymywać - stwierdził rozsądnie Micho trochę przyspieszając co na prawdę spodobało się Gwen.
- Dajemy - powiedziała z rosnącym oczekiwaniem współuczestnictwa prawie, że zadeklarowanego przez Micho. 
- A ten drugi też omawiałaś z Leo? - nagle oddał jej pięknym za nadobne Micho bając się rozhuśtać po to tylko, by poleciec za wysoko i upaść na zbyt twardą ziemnię.
-  Ojej Micho - zaoponowałą ona chcąc go trochę ugłaskać przed czychającymi obawami - przecież My ze sobą byliśmy jak bezcielesna jedność...
W chwili gdy to mówiła niemal fizycznie poczuła jak Micho, który miał ochotę już wdepnąć w akcję nagle się zwinął niczym dotknięta Mimoza. 
Cmoknęłą przez zęby z poczuciem braku akceptacji ale już sama miała wątpliwości czy brak przyzwolenia na wylęgające się odczucie było  przeznaczone dla niego czy właściwie dla jej własnej dezaprobaty. Kiedy jednak doszła do oznaczonej krawędzi o nazwie "dezaprobata" - to od razu pokazały się jej nowe widełki... Na rozdrożu znów musiała roztrzygnąć czy brak zatwierdzenia dla swojej postawy wynikający z początkowej fazy obserwowanych uczuć względem z jednej strony tego co reprezentował Micho a z drugiej ona dopuszczająca do siebie jego obraz, w którym był o nią na tyle zazdrosny, że tracił grunt pod nogami...  czy też być może była to postawa potwierdzająca w ogóle to, że sama przecież ustawiła go na torach, które w tej chwili jej zaprezentował. 
- Ale przecież Ty i ja nasza przyjaźń to zupełnie inna para kaloszy - zaczęła czując, że oto sama grzęźnie. 
- A właście co mnie tam obchodzi co Ty z innymi masz czy jak tam - powiedział Micho podnosząc się  dumnie o własnych siłach z kolan - powiedz co tam było w tym trzecim punkcie - dokończył. 
Z jednej strony była pełna podziwu i chciała chętnie skorzystać z podsuniętego fortelu, z drugiej... 
hm, z drugiej strony żal jej było, bo oto straciła to na co pracowała prawie od samego początku rozmowy.
- Trzeci punkt jest takiem zakończeniem czy nakładką dla pierwszego i drugiego i jest najłatwiejszy w moim przekonaniu i dosyć oklepany - usłyszała swój własny głos jednocześnie biorąc głęboki oddech wskazujący na akceptację tego co najlepsze zarówno dla niej jak i dla niego w obecnej sytuacji:
- "... Kwiaty zawsze odwracają się do słońca..." - przecisnęła się przez jakąć ciasną przełęcz  na wygodną polanę uciekając z lasu,  w którym czym głębiej by weszła tym byłoby z pewnością więcej niepewnych zakamarków.  
-  Dla mnie to tyle co to - kontynuowała już radośniej, - że należy zawsze w każdej sytuacji poszukiwać najjaśniejszej wersji danej okoliczności innymi słowami trzeba szukać szklanki pół - pełnej zamiast pół - pustej, nie zależnie od tego jak można by porównać dane uwarunkowania względem innej znanej realności, ta która jest nasza zawsze posiada rezerwy wyciśnięcia z niej lepszej strony monety, niż ta która pozwala na rozleniwienie duchowe czy chodzenie na łatwiznę porównawczą czy osądy lub oceny zamykające drzwi i blokujące otwieranie się. 


" ... The only person should try to be better than,
is the person you were yesterday..."
                                        - Beautiful Minds.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz