poniedziałek, 10 lutego 2014

Generał jubel i psy

- W każdym razie poczekajmy - mówiła Gwen -  prędzej czy później tak czy inaczej sprawa się pewnie wyjaśni i będziesz wiedziała co w trawie piszczy. 
- Wiesz, bo zobacz co on tu do mnie pisze - analizowała Bonia po raz enty rozciągając się w kolorowe tasiemce nad każdym pół - słowem domiemanego adoratora własnych wdzięków. 
- Dla mnie ten ktoś kto tam siedzi za tym obrazkiem na skype'a i na profilach różnych na Fa, dla mnie ten człowiek ma przydomek : Generał Pit - masz coś przeciwko?- oznajmiła Gwen. 
- No fajnie, tylko posłuchaj o tutaj... - znów się rozciągnęła a może się zgubiła w detalach wczorajszej wymiany zupełnie lekceważąc to co słyszała z drugiej strony. 
- A Ty wiesz, że ja jestem Wół - metal a nie Szczur - metal?- zapytała a raczej poinformowała Bon'ia.
- O tak; pomyliłam się? - odpowiedziała pytaniem zaskoczona Gwen i dalej ciągnęła - To zupełnie zmienia postać rzeczy poczekaj zaraz znajdę jakie są prognozy dla uni Twojej z Generałem w zmienionej odsłonie...
- I co tam znalazłaś? - po chwili niecierpliwiła się Bonia zainteresowana ewentualnym nowym modelem swojego losu. 
- Pisze, że możliwe jest chwilowe zauroczenie, które z pewnością skończy się bardzo szybko a także, że szkoda wysiłku na próby, bo wszystko prędzej czy później skończy się fiaskiem.
- Biednemu zawsze piach w oczy - oświadczyła Bon'ia. 
- Lepiej teraz niż kilka lat później - próbowała podnieść ją na duchu -  Jakiś czas temu poznałam dziewczynę, która trwała o fałszywym zdjęciu, to znaczy ona po czasie mówiła, że warowała przy "fałszywym pysku"  przy namiastce relacji kilka lat blokując sobie własne życie. 
- To znaczy?
- To znaczy, że ktoś się bawił jej kosztem aż się znudził... 
- Na prawdę?
- Zdarza się. 
- Możliwe, że to jest jedna z tego rodzaju zagrywek ciężkiej altyrelii lub żartu,  z którego potem trudno wybrnąć obojgu - zauważyła rozsądnie Bon'ia. 
-  Poza tym grzebałam w internecie - kontynuowała - i znalazłam rozmówki a w nich zupełnie jota w jotę ten sam fragment, który pojawił się na moim profilu i o matce bibliotekarce i ojcu marynarzu i o domku w stylu cape code i o żonie, która w dodatku ma tak samo na imię, mówię Tobie kropka w kropkę...Kopia. 
- Bon'ia ja muszę lecieć, bo wiesz, tak czy inaczej zawsze staraj się zobaczyć sytuację z pozytywnej strony. 
- No właśnie, bo może to ktoś inny próbuje pokazać, że jest mną zainteresowany? 
- Czasami pewnie skuteczny może się okazać każdy sposób - zobaczymy co się przetrze z tego sosu, bo wiesz Bon'ia najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny, lecę bo ktoś dzwoni do drzwi frontowych.
Okazało się, że przyszedł Mark, po kasę. 
Gwen jest stałą klientką Mark'a. Mark zbiera dla niej ramki wszędzie gdzie da się. Gwen za każdym razem objecuje sobie, że starczy jej już ramek na conajmniej kilka żyć, ale potem przychodzi Mark i ma ramki za ceny śmieszne po prostu. Tym razem mu powiedziała zdecydowanym tonem, żeby sobie poszedł i że ramek ma już więcej niż chciałaby się do tego sama przed sobą przyznać, więc koniec...
Mark posmutniał, ale pokiwał głową ze zrozumieniem i chyba zdał sobie sprawę w tej chwili, że świat jego dochodów się właśnie skurczył trochę. 

Zadzwonił  Micho i rozmawiali jak za starych czasów. 
- Mieszkasz już w swoim mieszkaniu? - dopytywała się Gwen. 
- A gdzie tam, ... na razie parę "bzdurek" skombinowałem sobie dopiero i szafę do bedroom'u składadam jeszcze... poza tym living room pusty, mam za mało czasu się tym zająć wszystkim. Nawet szukałem czegoś, ale tak się składa, że poza weekendem to cały dzień jestem w pracy praktycznie. A jak za dużo mebli od razu się nazwozi to też źle, bo trzeba mieć miejsce do składania, więc jak szafę skończę to trzeba będzie znowu coś kupić - pewnie łóżko(?). A następnie pralkę, tzn raczej pralko - szuszarkę, bo gdzie znowu pranie robić... 
- Szuszyć - Gwen zdołała się wbić z poprawką.
- No właśnie suszyć - przyznał jej rację Micho i zaraz podjął przerwany wątek - problem jest, że jak jest człowiek zmuszony z braku miejsca innego do życia to się wprowadza i nawet do pustego, ale ja mam gdzie spać i w ogóle to wiesz, to się wszystko rozciąga w czasie i tak to jest... 
- Prawdopodobnie znacznie bardziej niż za czasów moich licznych przeprowadzek w St przeprowadzałam się osiem razy a Gregor to dopiero, bo wiesz; zanim się do Barby przeprowadził to tam dopiero osiadł, teraz będzie kilka lat, bo tak to też nim rzucało po ewentualnościach losowo - różnych. 
- A w St, to też inaczej było a tu też inaczej jest wszystko - powiedział i zamilkł tak jakby coś przeżuwając lub się nas czymś zastanawiając.
- Po przyjeździe do Pl mieszkałam najpierw z Myszką u góry a wszystko stało w paczkach, na strychu w drugim pokoju w garażu i w szopce. Dopiero jak Rażka z rodziną się przeprowadziła to ja zeszłam na dół. Jak się dorwałam do rozpakowywania to miałam jeden jubel, bo w kartonakch tak wszystko było upchane, żeby się wzajemnie zabezpieczało, więc jak zaczęłam się rozpakowywać to dosłownie...
- Meksyk - uzupełnił Micho.
- Właśnie. 
 - Pewnie z początkiem wiosny się wreszcie tak z grubsza wprowadzę - skończył Micho i roześmiał się tym swoim stłumionym, czkającym, nieśmiałym śmiechem dla różnych funkcji; dla usprawiedliwienia siebie, dla zatuszowania skrępowania, dla ułatwienia bardziej bezpośredniej formy komunikacji, dla ośmielenia swojego rozmówcy, że teraz to on zaprasza go do podjęcia konwersacji, bo on już tymczasowo skończył, dla potwierdzenia, że skończył i dla wypełnienia przerwy a także dla kilku niuansów, których wyliczanie mija się z sensem przytaczania, bo wnosi mniej niż istotne szczegóły do toczącej się akcji. 
- A ja muszę obciąć włosy przy samej skórze - tragedia ale pewnie odrosną.  Staram się jak mogę zachować dobrą minę i nastrój bez głębokich dołków - wysypała się Gwen na jednym tchu. 
- Aż tak źle? No pisałaś, że coś tam sobie z włosami porobiłaś, ale to wydawało mi się, że jakoś sobie poradzisz...- Micho zastosował swój wypróbowany wypełniacz w postaci skrępowanego śmiechu, który miał powiedzieć o tym, że oto znalazł się w kłopotliwej sytuacji, bo trudno mu znaleźć odpowiednie słowa na ten moment.
- Jak teraz obetnę włosy to na chrzciny Zuli będę jechała w perułce albo w turbanie. 
- Albo w kapuluszu, bo ja pamiętam, że Ty ubierałaś kapelusze nawet jeszcze przed Twoją przebudową Cynt'io oj~!, chciałem powiedzieć Gwen - poprawił się Micho. 
- Mam znajomego, który chce mnie podrzucić do Dublina swoim samochodem. Jeździł dużo po Europie swego czasu więc wie, że tam jest ruch innostronny. 
- No to może i lepiej niż samolotem tylko daleko i męcząca sprawa, bo wiesz prom...i to wszystko, daleko poza tym,  ale zabrać się można z większym bagażem; od razu tyle co wysłać paczkę i lecieć razem wzięte...
- Micho wybierz się kiedyś do Dublina skorzystam z okazji, żeby się spotkać z wnusią a Ty zobaczysz Irlandię... - mówiła Gwen ze śmiechem w głosie. 

Potem tak jakoś niepostrzeżenie przeszło na lotniska i na psy.

Więc najpierw było o psie, który przyszedł obwąchać  bagaż Cynt ale stał smutny. 
Okazało się bowiem, że ona wiozła do St całą masę świeżych liści bzozowych, które jej zresztą zgniły w czasie podróży i musiała je wywalić po powrocie. 
Liście miała ususzyć na miejscu na herbatki w celu oczyszczenia organizmu. Pies przyleciał obwąchał jej walizki i stał tak bardzo smutny, że Cynt w celu pocieszenia psiaka zapragnęła do pogłaskać po głowie co ten przyjął z wdzięcznością i nawet machnął kilka razy czubkiem ogona w wahadłowym ruchu ale bez specjalnego entuzjazmu.
- No i przyszła Sobota wieczór - popatrz - mówił Micho - trochę ten tydzień czuję w kościach, pogoda się lepsza trochę zrobiła a tu trzeba siedzieć w pracy. Wczoraj padnięty byłem, że tak sobie posiedziałem trochę, a że tv leciał to zamknąłem oczy i tak tylko słuchałem sobie z zamkniętymi oczami...
- Znam ten rodzaj przemęczenia.... 
- Ale potem to się nawet wyspałem, bo spałem dziewięć godzin... od dziewiątej wieczór do szóstej ramo - relacjonował Micho - ... ale jakoś mi to potrzebne było... no to tak na teraz...- śmiał się Micho wyjaśniając tym to czego chciał uniknąć w formie dopowiedzenia lub zakończenia zdania. 
- Co Ty już chcesz kończyć? - wyrwało się Gwen.
- Lepsze czasy nadejdą zapewne... - usprawiedliwiał się Micho.
- Ale miałeś dokończyć o tych psach na lotnisku... 
- Aaa no tak, to dokończę. 
- Ale dzisiaj to znaczy teraz - zarządziła Gwen. 
- Zupełnie zapomniałem, ale chciałem tylko nowy temat zacząć. 
- To sobie zapisz gdzieś to potem mi powiesz - doradziła zawsze usłużna przyjaciółka. 
- W związku z tym psem co Ty opowiadałaś, że go głaskałaś na lotnisku to ja też mam taką historię...
- O tym mówię właśnie. 
- No więc gościu jechał do Pl, bo miał tu narzeczoną, teraz to już żonę, bo oni teraz w Marylandzie mieszkają i pożyczył walizkę od znajomego na podróż, bo była jakąś większa czy coś.. 
- Mówisz o Jur i Ev? 
- E co Ty?, to są inni ale też z nimi się znają... 
- Ach...
- No więc gościo pożyczył tą walizkę, bo była podobno większa, bo do swojej to miał problem, żeby swoje rzeczy pomieścić wszystkie...no mało ważne... Okazało się, że problem był na lotnisku w Kat, bo przez Fraft leciał, problem był, że psy zaczęły się robić nerwowe jak tę walizkę wyczuły, więc chłopaka wzięli na bok walizkę też, wszystko sprawdzili i było im łyso bo to co miał to wszystko było legalne, facet był czysty tak czy inaczej... okazało się później, że ten kolega jego trzymał te walizkę gdzieś tak ... a miał kota w domu i ta walizka to było ulubione miejsce, na którym ten kot siedział i dlatego psy widocznie wyczuły kota i była afera no ale w końcu dali mu spokój i wypuścili z lotniska. 
- Ha, ha - śmiała się Gwen - a to dobre. 
- Wczoraj była Iz'a i mówiła, że znów ma dwa koty. Jednego rudego i jednego białego, co ma długie włosy i tego białego chciała oddać....
- E. Gwen, przecież wiesz...
- Mówiła, że spokojny...
- Tak słyszę, że chcesz powtórki z rozrywki lub może coś w tym rodzaju...
- No tak wiem, bo ja rozumiem może potem, a zresztą już się odzwyczaiłam jakoś od zwierząt ... za dużo problemów - zdecydowała Gwen co było niespodzianką dla niej samej, że tak łatwo jej przyjść po rozum do głowy. 
- I tak pewnie lepiej na teraz przynajmniej - ocenił Micho bierzącą sytuację Gwen. 
- Też tak myslę - zamyśliła się Gwen a Micho ucichł. 
-  A ja się dzisiaj poleniłem z rana trochę a potem pojechałem z Tatą do miasta...wiesz tu tak się mówi jak się jedzie właściwie poza miasto do tych dużych centrów handlowych powiedzmy, bo my mieszkamy praktycznie w centrum.
- Obudziłam się dzisiaj bardzo szczęśliwa..
- Tak jak wtedy co myślałaś, że już po Tobie? - śmiał się Micho nadal z tą jego rozlaną akceptacją na wszystko co go w jakiś sposób dotknęło.
- A tak, tak z tym, że tym razem to już byłam przekonana o tym, że żyję ale nawet to samo światło napełniało przestrzeń i liście kwiatów doniczkowych wyglądały jak z przeźroczystego pergaminu i w ogóle tak było prawie w poza ziemskiej odsłonie...
- Długo to wszystko było takie inne?
- Znacznie krócej tym razem i nawet mi się żal zrobiło, że tak szybko się wszystko zmieniło jakby dosłownie latarką ktoś podświetlił  całość w ciągłym ruchu... Ale może mi się tak wydawało, bo element paniki był poza moim rejestrem wrażeń... - zamyśliła się Gwen.
- A no tak, ale ja mówiłem, że pojechaliśmy z tatą do miasta...
- My też tak mówimy, bo kiedyś tereny gdzie stoi budynek, w którym mieszkam to było przedmieście z polami uprawnym, z krowami pasącymi się u końca ulicy, bo tam były rozległe łąki i  ze słońcem ogromnym wstającym co rano na horyzoncie i kogutem piejącym u nas i po sąsiadach. Teraz to praktycznie się wielkomiejskość dookoła zrobiła większa niż w śródmieściu, ale i tak mówimy, że idziemy czy jedziemy do miasta, co jest komiczne lub śmieszne już w tej chwili.
- No tak a jak by trzeba o tym powiedzieć tak prawidłowo? 
- Że idę do centrum, bo tak się nazywa ta dzielnica. 
- Pojechałem z tatą, - podjął Micho - żeby do domu pokupić więcej rzeczy, bo rodzice generalnie to już tylko w domu siedzą, bo w te mrozy to się boją, albo na krótko tylko, a tam jest parking podziemny i można wszystko z wózka załadować prosto do auta i jakoś zimno mniej dokucza a na przykład taki sąsiad to płaci kobiecie i ona mu wszstko kupi, bo ten z chodzeniem ma kłopoty z powodu astmy czy tam czegoś... 
- Moja mama wciąż wszystko koło siebie robi sama i zakupy i lekarzy załatwia i pamięta o wszystkim o czym pamiętać powinna i jest na prawdę bardzo ale to bardzo zaradna i stara się trzymać rękę na pulsie wszystkiego.  
- Oj w tym wieku to już rzadko się zdarza - skomentował Micho. 
- Wczoraj jak zwykle byłam pół dnia na skype z Lylli i z małą a potem jeszcze rozmawiałam z Yanną. 
- Dobrze, że z diewczynami swoimi porozwmawiasz trohcę, bo to zawsze inaczej...
- No tak ale wiesz mam jechać na chrzciny i uzgodniłam z Lylli, że na prezent zrobię dla małej sukienkę na drutach...
 - Raz tam o prezentach pisałaś do mnie.Ty umiesz przygotować prezenty, bo potrafisz włożyć serce Twoje w to a Lylli z Pawłem przecież znają sytuację jaka jest...
- Nie wazelinuj, bo i tak jesteś za daleko - śmiała się Gwen.
- A film obejrzałem ten Twój na You - Tube - ciekawy... w St czytałem starego testamenu trochę to nawet mi się przydało, a czytałem ale w angielskiej wersji. 
- Wiesz z czego to może  wynikać?, ale też mnie ciągnie do czytania czy oglądania filmów w angieskim?... jakoś tak przyjemnie mi się robi. 
-Jest też taki autor chyba rosyjski czy ruski Zacharia Sitshin czy jakoś tak... on parę książęk napisał, jedna to była 12 - sta planeta... być może ze spotkałaś się z tym, poza tym to koszule piorę jeszcze...
- Ojej dobrze, że mi przypominasz muszę sobie pranie wstawić jeszcze dzisiaj a ksiązki, o którym mówisz to też są mi znane. 
- Jakby było lato albo wiosna to na wieczór by można było jeszcze wyjść gdzieś, bo zawsze się tutaj coś dzieje ... ale w taką pogodę to nawet, a bez sensu. 
-  A mówiłam Tobie, że mi rury odmarzły i mogłam się na reszcie wykąpać? - pochwaliła się Gwen ignorując minorową wstawką Micho.
- O tak to musiałaś nawet być zadowolona. 
- Kąpiel wspaniała. Wiesz, też było trochę zamieszania, bo już wszystko przygotowałam, sprawdzam; ziemna leci całą wydajnością rury a ciepła z początku puszcza pęczek taki bąk wodny a potem leci chwilę woda bardzo przebarwiona rdzą po czym zmienia się w zaledwie dwie cieniuteńkie strużki. Chciałam poczekać ale tak wolno leciała, że ta co się zdążyła nazbierać szybko traciła temperaturę. 
- I co wykąpałaś się ?
- Zrezygnowałam więc na tamten moment. Ale coś tam później robiłam i przez przypadek z przyzwyczajenia chyba otworzyłam kran i poleciała ciepła woda co prawda małym ciurkiem ale poleciała. 
- A no to dobrze -  uznał Micho. 
- Wyczytałam, że analizy wody w źródłach leczniczych mają dużą zawartość magnezu, wapna i potasu. Włożyłam więc te tabletki do wody :)) Tylko, że woda w źródłach leczniczych ma wciąż taką samą temperaturę zarówno podczas zimy jak i lata, która wynosi cztery stopnie Celsjusza. Temperatura wskazuje na podziemne pochodzenie tych źródeł, ale jak na mnie to stanowczo poza moimi możliwościami przystosowawczymi.
- Cztery stopnie to rzeczywiście trochę za zimno się kąpać nawet w domu - doszedł do wniosku Micho. 
 - Za to woda z zawartością żelaza nawet w postaci rdzy zdecydowanie szkodzi zdrowiu. Zdrowe natomiast są kąpiele z dużą zawartością soli kuchennej. Tak więc mogę się kąpać na zmianę raz w wodzie z dodatkiem minerałów a potem w wodzie przyprawionej na słono - śmiała się Gwen. 
- No to może na Twoją konserwację zdrowia wpłynie?
- A może mojej urody? - dopominała się wyraźnie o pochlebstwa Gwen, które Micho olał na zupełnym luzie. 
- A to ja też bym z tą solą spróbował, bo już słyszałem... tylko, że prysznic w moim przypadku to prysznic mi lepiej jakoś pasuje. 
- Wolę wannę przy zapalonych świeczkach - wysypała się Gwen - jakiś miesiąc temu - kontynuowała - włożyłam jedną obrączkę z platyny, jedną ze złota z rubinami (maleńkimi) i kilka srebrnych pierścionków, bo taka jest cała zawartość szlachetnych metali i kamieni jakiej się dorobiłam, bo tak właściwie to absolutnie miałam w głębokim poważaniu z czego biżuterię noszę. 
Okazuje się, że jak biżuteria jest z miedzi to jest uzdrawiająca a zrobiona z mosiądzu, który posiada domieszkę miedzi już jest szkodliwa. A woda ponieważ leci przez rury metalowe to też się nałyka tego żelaza, bo woda ma pamięć. Poza tym traci strukturę kryształków, gdy zakręca pod kątami prostymi a tych mija na swojej drodze sporo. 
- No to wszystko są takie tam... - uznał Micho a Gwen postanowiła zmienić temat. 
- Jak się kąpałam to było słychać, że mama kąpała się u góry także. Widocznie ona też czekała na kąpiel przez ten cały czas. 
- Oj to miałyście obie z czego się cieszyć - zaopiniował Micho i zamilkł.
- Kąpiel aż tak wyczekana musiała być udana i rzeczywiście zrobiłam sobie walentynkowy prezent i byłam w niebo - wzięta jeszcze na długo potem - wyspowiadała się Gwen. 
- A bo to tak jest, że jak się człowiek przyzwyczai do czegoś to potem mu źle jak to coś się jakoś inaczej złoży - zrelacjonował Micho. 
-  Czy w St bywałeś  w arabskich restauracjach? Kebaby? - zapytała Gwen zupełnie pomijając chęć usłyszenia odpowiedzi i kontynuowała dalej. - Oni zawsze leją wodę do herbaty z góry z dużej wysokości tak na wyciągnięte ramię.
- No bo to woda trochę ostygnie w tym czasie - oferował Micho swoje przemyślenia. 
- Tak samo zresztą robią spadkobiercy wszystkich kultur, gdzie zachowały się archaiczne czy tradycyjne metody parzenia i picia herbaty. 
- A jak tak sobie przypomieć te ceromie związane z piciem herbaty, dajmy na to z jakońskich filmów to człowiek by sobie sam zaraz chętnie herbaty sparzył - rozmarzył się Micho. 
- Więc zaczęłam tak nalewać wodę - kontynuowała Gwen - to znaczy tak z góry. Okazuje się, że w czasie gdy woda leci z góry to splata się w warkocz i się elektryzuje czyli jej poszczególnie cząstki nabierają prawidłowych kształtów w postaci symetrycznych gwiazdek. 
- A tak przysłałaś mi film o tym, że woda jest z kryształków i że te kryształki w zależności od wpływów otoczenia się różnie kształtują i wiesz obejrzałem sobie i nawet ciekawe było.
- Jak byłam zapisana do tego zrzeszenia uzdrawiaczy poza konwencjonalnym metodami - o czym już kilka razy wspominałam Tobie...
- Coś mi się otwiera z tyłu głowy, że opowiadałaś o terapeutach, radiostetach i tym innych jasnowidzących i jasnosłyszących...
 - No więc jak do nich należałam, to co stamtąd wyniosłam to przede wszystkim  techniki uważnego życia w szczegółach i detalach, kultywowania umiejętności życia w niuansach i tak samo znajdywanie równowagi i radości w szczegółach, bo zbyt często tracimy życie na to lub w  tym co pospieszne i  w stałym pościgu właściwie bóg wie za czym, w tym stałym wyścigu szczurów, przeoczamy sens i piękno życia a przede wszystkim zaprzeczamy  powiązaniu człowieka  z naturą co potem się na nas mści na oddzieleniu od naturalnych resortów podtrzymujących zdrowie i życiowe procesy. 
- E.. tam Gwen takie to wszystko ciężkie i człowiek musi się rozdrabniać...
- W czasie oglądanie jednego z rosyjskojęzycznych filmów - kontynuowała Gwen raczej do siebie samej niż biorąc pod uwagę inne zdanie swojego rozmówcy -  natrafiłam na wiadomość o leczeniu Helico - bakterii grzybami w postaci surowej o rosyjskiej nazwie Wiesiołka. Program był oczywiście o Białorusi, bo tam najwięcej jest uzdrawiaczy i ludzi o takim rozłożeniu pól energetycznych, że mogą leczyć innych. 
- A o tym Wiesiołku to słyszałem, ale myślałem, że to jest roślina...
- Wystukałam "Wiesiołek - grzyb" a googlach,  bo chciałam się dokładnie przyjrzeć temu wiesiołkowi, ponieważ w naszej rodzinie od pokoleń były skłonności nabywania tych bakterii, które żyją kosztem człowieka, doprowadzając w końcu do zagłady żywiciela zupełnie tak samo jak ludzkość robi z ziemią, ale to tylko tak na marginesie. 
- I co znalazłaś? 
- Tego grzyba? Tego grzyba widziałam tylko na tym filmie i nadal poszukuję jego polskiej nazwy.
- A to jest grzyb?
- No tak grzyb. A wiesz,  tak na serio to chcę obejrzeć film do końca. To jest jeden z moich ulubionych tak jak np; Forest Gump czy Czekolada i wiele innych. Asia mi go wysłała. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz