wtorek, 11 lutego 2014

Rocznica

"... Maybe you have to know the darkness
before you  can appreciate the light..."

                                                 - Madeline L. Engle


- Tato mi umarł - powiedziała Kas przybitym głosem... 
- Kas a wiesz, że dzisiaj jest rocznica śmierci mojego ojca? - zapytała Gwen próbując opanować wstrząsający nią dreszcz. 
- Było tragicznie, dopiero dzisiaj odjechali goście...

Od rana Gwen zupełnie zapomniała, że to dzisiaj jest oficjalna rocznica śmierci jej ojca. 
Wczoraj o tym rozmawiała z Lylli, ale wczoraj dotarły do niej wiadomości o zaręczynach jej chrzestnicy, która ponad pół roku temu odwróciła swoje życie. Wyjechała z północy Europy gdzie mieszkała Siedem lat na południe Ameryki północnej i tam zaczęła swoje życie z nowo wybranym  a teraz już świeżo upieczonym  narzeczonym.
Więc jasne, że temat 17 rocznicy jakoś się rozmył w całej rodzinie na korzyść zaręczyn Ronny. 

Już po drodze do domu ustaliła, że zadzwoni do Kas z prośbą o pomalowanie włosów. 

Po złożeniu wyrazów współczucia i najszczerszych kondolencji jakoś trudno było Gwen swoją prośbę wyłożyć więc sie wahała ale Kas jej wyszła na przeciw ;
- A dlaczego dzwonisz ? - zapytała domyślająć się za pewne o co chodzi. 
Z powodu praktyk lub doświadczeń przeprowadzanych na jej własnych włosach, które zaczęły wyglądać jak obce lub peruka z obcych Gwen już dwukrotnie odwoływała ustalone uprzednio terminy na możliwość zlikwidowania odrostów mając nadzieję, że zaradzi powstałemu problemowi swojej nowej jakości fryzury. Nowa fryzura mogła być zakwalifikowana jako szopa albo jako pudel przed wizytą u u psiego strzyżyciela ewentualnie afro z lat sześćdziesiątych lub nieco poźniej. 

A tu taki szok - jakaż wanna !!!
- Oj, to jeszcze jakiś czas potrwa zanim w życiu Kas się poukłada i jakaś normalność powróci...- pomyślała przypominając sobie jak podobne doświadczenie zmieniło jej mamę siedemnaście lat temu.
Odejście jednego z małżonków przez wielu psychologów jest kwalifikowane tak samo jak śmierć tego, który wypisuje się z więzi dla własnych interesów. 
W przypadku Cyntii sprawa się na prawdę przewlekła, bo skutkiem znikania i pojawiania się Gregor'a i ojca jej córek puściło jej zdrowie. 
Za długo liczyła na możliwą szasę i za bardzo cierpiała nad rozkopaną ale wciąż pustą mogiłą, z której, ten który "umarł" w jej życiu wciąż dawał nogę a raz nawet zmartwychwstał na okres dość znaczny. 
Potem znów wisiała nad tą samą rozrytą w ziemi raną bez możliwości domknięcia wieka trumny. 
Tak więc wciąż jako Cynt nauczyła się żyć pomiędzy możliwościami w obie strony w rozdarciu ale był to kosztowny garnuszek lub kromka codziennego chleba. 
W końcu dorosla do decyzji własnej ale wówczas okazało się, że poprzednie przepychanki były odpowiedzialne w dużym stopniu za stan rozstrzaskanej formy czyli zdrowia. Jeszcze jako Cynt wsparła się na korespondencji z Micho i były dni a nawet czasami tygodnie, w których wydawało jej się, że wyszła ręką obronną. Jako Gwen postanowiła podjąć decyzję o ostatnim gwoździu do trumny, że określone realia są jej przyjaciółmi. Postanowiła więc wyjść sobie samej na  przeciw by sobie służyć jako swoje własne wsparcie o jedność, której jest cząstką czyli ogromem i potęgą bez granic opartą o przestrzenie i nieskończoność kosmosów  i trzeba przyznać, że bywają dni, w których jest jej tak jakby łatwiej. Trzeba przyznać jest coraz łatwiej.  Zaczęła wracać do światów, w których jako dziecko potrafiła być szczęśliwą bez względu na okoliczności. 
Całość okazała się tak wielką trampoliną jej losu,  że zaczęła używać poznanych instrumentów, narzędzi, metod  i technik w celu wsparcia losów innych a tych okazało się sporo wokół.
Robiła to chętnie bo dźwigając innych utrwalała granice swoich nowych lądów powoli je rozszerzając na zakres coraz bardziej ryzykowny, bo zawsze mogła wrócić do istoty i do rdzenia poznanych i aplikowanych uniwersalnych praw uniwersalnych , o które oparło sie jej nowe życie. 

Gwen trochę ochłonęła ale jeszcze nią telepotało, gdy zadzwoniła Lylli, że była z małą na zastrzykach i że wszyscy mówili, że Zula wygląda na roczne dziecko w tej chwili. 
Mała zaraz poszła ziuziu i spać, bo była pora i tyle widziała jej Gwen co dosłownie jedno lub dwa słowa. Przez jakiś czas gadały z Lylli o zaręczynach Ronny i o tym, że Yanna wciąż robi biżuterię na sprzedaż ale przede wszystkim dla własnej satysfakcji. 

Potem odpisała jej Jolka tak ogólnie, że ma ciężkie życie; 
Na to Gwen ją trochę postawiła do pionu w znany sobie sposób;  
"...Kochana, po pierwsze poczucie winy jest bardzo mało produktywnym uczuciem i zaśmieca Tobie Twoje życie i jest tyko pozornym schronieniem dla zranionej chwilowo ułudy wpisującej się w podłamany obraz duszy. 
Po drugie każdy człowiek robi to co mu się najbardziej opłaca. Wiedocznie Twój mąż uważa, że przez to, że orze w pocieczoła to zgobywa dla siebie jakieś uznanie a nawet podziw. 
Po następne  czuje się przez to lepszy i praca prawdopodobnie jest odpowiedzią dla niego a może nawet  obranym sposobem na życie oraz pomysłem na siebie i to fantastycznie, że umiał sobie takie znaleźć.
Czy on jest numerologiczną czwórką może?
Ale jeżeli on sobie zabezpieczył swój wizerunek dlaczego Ty się wpisujesz ze swoim życiem jako ofiarą na poczet  jego dominującej wizji o Twoim miejscu w jego iluzji dla wsparcia siebie samego. 
Ty przecież jesteś osobną indywidualną wartością, której droga jest zupełnie inna jakością niż zagwarantowany cień Twojego męża i ojca Twoich dzieci.   
A wiesz działają tu  różne przewagi i dysonanse oraz przeciążenia  w związku, które załatwia mu praca ponad ludzką wytrzymałość może nawet namiastkę uczuć przez uznanie i litość ze strony pozostałych? 
Można i trzeba zachować empatię i współczucie, szacunek oraz poważanie ale przede wszystkim trzeba zdać sobie sprawę, że gdyby dwie osoby w rodzinie wybrały ten sam model trwania to mogłoby by być znacznie gorzej niż w tej chwili lub jest obecnie, bo kto by trzymał się świata w ramach przyzwoitej normy? 
Kochana spróbuj znaleźć oparcie w tym, że masz takiego kogoś kto chce być z Tobą tak bardzo, że aż podejmuje się  opisanych przez Ciebie środków czy metod. Przede wszystkim jednak szukaj oparcia we większej części siebie poza tym co jesteś wstanie zobaczyć, usłyszeć, odczuć lub pomyśleć. 
Trwaj pięknem bytu wszystkiego we wszytkim i spróbuj znaleźć dystans od nadużyć ze strony wyobrażeń o mężu  harującym jak wół lub osioł dla całości sprawy. To jest jego odpowiedź na zastaną sytuację i on się z tym czuje dobrze na swoim zagonie, dlaczego oddajesz mu także swój? Wydaje mi się, że ulżysz mu przez zadowolenie i  radość na króre on jest w stanie zapracować. Pozwól mu na dumę powziętą z możliwości zobaczenia jakie są rezultaty jego wysiłków i harówy oraz, że właśnie dzięki jego postawie Ty masz własne miejsce, o którym wiesz, że istnieje.
Jeżeli chodzi o Ciebie, to przecież masz prawo szukać i wiesz dobrze, że próbowałaś i nadal próbujesz znaleźć więcej niż to co robisz w tej chwili.  
A jeżeli masz "fuchy" to przecież się dokładasz na tyle na ile możesz a wyrzuty sumienia to są zmory i trzeba z nimi zrobić porządek na tyle na ile da się. 
Ale stanowczo zabraniać sobie wrogich Twojemu poczuciu wartości  myśli i samoudręczania, bo masochimz jest bardzo mało efektowną i efektywną oraz bardzo przeciętnie atrakcyjną katapultą w życie :) 
Otrząśnij drżące łzy z Twoich rzęs i stań na przeciw codzinności uzbrojona w najlepsą możliwą formę, na którą stać Twoją wyobraźnię. 
Głowa do góry i ciągnij ku słońcu. 

Jolce się spodobało, bo napisała; "...Dzięki za słowa otuchy i zrozumienia - kocham Cię..."  

Potem herbata dwie grzanki i korespondencja do Boni raczej pod wspływem impulsu. 

Generał się rozmył ale za to na skype'a Boni wpadło aż pięć facetów o podobnych potrzebach szukających bratniej duszy gdziekolwiek każdy z nich mógłby ją znaleźć na świecie. 
Otóż jako tłumaczka tekstów wysłanych Boni i jej własnych (pisanych przez Bonię), przypomiała sobie smak rozmów w języku, który zdążył się w jej duszy zaszczepić jako narzędzie innego cięcia rzeczywistości niż jej ojczysty jakiego używa przed i  po repatriacji. 
Wynikiem uświadomionych sobie tęsknot skreśliła list do swojej przyjaciółki;  
"...Zastanawiam się czy ewentualnie mogłabyś mi pomóc? 
To znaczy ; napisałabym Tobie krótki tekst o mnie w jezyku angielskim. 
Po prostu fajnie byłoby korespondować z kimś po angielsku dla przypomnienia sobie tego języka. Jest szansa, że podszlifowałabym znajomość angielskiego na tyle, że może w następstwie mogłabym zacząć pisać w tym języku zarówno poezję jak i prozę w formalnej formie.  
Zresztą zastanów się jak taki tekst miałby brzmieć a ja Tobie go przetłumaczę. Jak na razie wykluczam możliwość konsupcji relacji ponieważ moja sytuacja jest zbyt skomplikowana ale przypomnienie i nauka języka i owszem...".

Odpowiedź przyszła migiem to znaczy następnego dnia po południu;

"... Napisz. Dodaj tylko zdanie, w którym zawrzesz informację w rodzaju, że moja koleżanka chciałaby poznać kogoś z kim mogłaby korespondować. Wobec tego (że niby ja o to pytam  - pisała Bonia przypominając, że list ma być w jej imieniu) czy on ma kolegę lub znajomego, (pewnie znajdzie kilku), który byłby zainteresowany propozycją ewentualnej korespondencji dla celów przypomnienia i podszlifowania  języka mojej znajomej. 
Jak co wieczór Kubuś wyciągnął mnie na spacer, właściwie to już noc była. Było tak fajnie i cicho, bez samochodów. Weszliśmy w boczną uliczkę i go puściłam ze smyczy. Wybiegał się, wyszalał, obsikał co sie dało. Szłam spacerkiem i tak sobie o nowej mojej przygodzie dnia myślałąm, że a może to kolejne głupoty i wygłupy znudzonych żołnierzy. A może to ten sam kretyn w przebraniu i w innej masce? Czyżby zbieg okoliczności? Jak to możliwe, żeby aż pięciu mundurowych na skype mi się zameldowało? 
Potem doszłąm do wniosku, że niech tam się dzieje co chce, byle stać na straży, bo idiotkę to łatwo z siebie zrobić. Generał David zamilkł. Widocznie trzy zdjęcia od siebie to kres tego co chce zaofiarować drugiej stronie. Zmęczona byłam tymi wrażeniami. Po powrocie sprawdziłam tego nowego Raymonda na Fa - major NATO. Ma ze dwadzieścia profili. Poszłam spać. Dzisiaj sprawdzę pocztę. Mark przysłała mi zdjęcia z telefonu komórkowego, ale są poza moimi możliwościami otworzenia ich na moim kompie. Spróbuję w bibliotece, bo może brakuje mi odpowiedniego programu... " 

Gwen ze zdziwieniem stwierdziła że już popołudnie usiadła więc w fotelu z następną  herbatą tylko na chwilę dosłownie żeby przejrzeć zalegałego materiału od lat w jej skrzynce mailowej.  
Wyciągnęła list bez adresata zatytuowany "Pies".
Wpadł jej w ręce w trakcie czyszczenia notatek. 
W nadziei znalezienia licznych odpowiedzi przeczytała całość. Jej nadzieje na znalezienie jakiegoś śladu osoby, do której napisała ów list zostały rozwiane. Brak jakiegokolwiek śladu. 
- Po prostu jedna z "kartek" orzekła i zaczęła czytać, bo jak zawsze była ciekawa co było w treści. 

"...Mama była i wciąż jest piękną kobietą. Bo z godnością noszona starość potrafi emanować pięknem..." - widniało w brudnopisie. 
Cynt zamyśliła się.

- A jak się ubierała? - pomyślała i wróciła do treści. 
Z jakiegoś powodu trafiła wzrokiem na akapit, który potwierdzał jej myśli: 

"...Zawsze wiedziała jak podkreślić i uwypuklić swoją urodę..." - czytała dając się unieść treści i wspomnieniom. 
- Zaraz pisałam to 11 - go czerwca 2007 roku. 
Ciekawe co wówczas się działo w moim życiu... - znów popadła w zamyślenie; zaskoczyło ją to, że styl jej styl był zupełnie taki sam a czasami miała wrażenie, że był znacznie bardziej bezpośredni.
"... Zresztą nadal ją widać na ulicy. Jest elegancka, zawsze zadbana starsza pani w zdecydowanie dobrym guście i wyczutym stylu z uwzdlędnieniem wymagań chwili. To w jej fatałaszkach i dodatkach jako mała dziewczynka się kochałam. Jako trochę starsze dziecko,  gdy znalazłam jakieś remiscencje jej stylu z mojego wcześniejszego dziciństwa to miałam wrażenie, że te porzucone fragmenty pochodzą z jej właściwej elegancji i splendoru. Porzucony na klatce schodowej czarny zamszowy but na naturalnym klinie z korka z otwieraną piętą i ładnie wykończonym frontem wyglądał jak jeden z butów z mojej własnej szafy, bo w każdym wieku znalazłaby dla niego miejsce. Znaleziona torebka damska z naturalnej skóry w miękkim brązie i o podłużnym kształcie tak jak by można było do niej schować okrągły podgłówek o szerokości poduszki otwerana na boczne zawiasy z długimi rączkami też podobała się Gwen od jej wczesnej młodości do dzisiaj tak samo jak całe jej dzieciństwo. Jakiś pasek z gustowną klamrą, broszka, kilka sukienek i bluzek, które zabrała ze sobą do St, i które tam rozleciały się ze starości po prostu, były w ponadczasowym stylu. Do dzisiejszego dnia już po przebudowie i już jako Gwen pamiętała wzory i rodzaj tkanin z jakich były uszyte ubiory jej mamy.  Potem przyszły lata sześdziesiąte, które powoli dopiero dzisiaj umie docenić, bo tak na prawdę uważała je zawsze jako głównego winowajcę zaprzepaszczenia mamy w wersji, którą najbardziej znała, 
No ale to tyle refleksji... 
- Jeżeli będę tak odpływać to skończę czytanie tego kawałka za kilka dni a do przeanalizowania tego co ocaloło z poczty po generalnych porządkach został jeszcz wóz i trochę - upomiała siebie Gwen. 
"... już tam w Jc podobały mi sie materiały jej sukienek i znalezione tu czy tam buty czy nieużywane na wsi skórzane, stylowe torebki w kształcie walców a nawet biżuteria, które już podobno wyszła z mody..." 
- Och,  do dzisięcu kosmatych Azorków!,  przecież myślę w tej chwili o tym samym o czym myślałam dobrych kilka lat temu, mało tego prawie tak samo jak wówczas o tych samych rzeczach - zdała sobie sprawę niepomiernie zdziwiona Cynt jako Gwen w nowej odsłonie. 
"... Jako młoda dziewczyna przeniosła się do miasta do Tor, ale swojego męża poznała w rodzinnej wsi powstałej wokół dużego stawu przeciętego brodem w poprzek. Mój ojciec mieszkał dokładnie na przeciw jej domu. Oboje znaleźli pracę w Tor i tam się przeprowadzili. . Z wyboru czy dla zrealizowania marzeń o wybudowaniu domu w ukochanym Tor przenieśli się do Jc. Razem uruchomili i rozruszali gospodarstwo i ojciec wyjechał budować dom. Rozdzielili się ona robiła kasę na prosperującym i wzorowo funkcjonującym gospodarstwie a on budował dom w Bydzi. Działki budowlane w Tor okazały się za drogie jak na ich zaplecze budżetowe. Mama sama prowadziła gospodarstwo i opiekowała się trójką małych dzieci zawsze schludnie i czysto ubranych i zadbanych pod każdym względem. Znalazla się na tymczsowym dorobku i spisała się bardziej niż doskonale. To  dzięki rozmachowi ojca i dzięki uporowi, konsekwencji i zawziętości mojej mamy mam teraz dach nad głową. 
Na podstawie ubrań jej wczesnej młodości, które do dziś pamiętam kształtował się mój gust i upodobania do konkretnych stylów. Kiedy dorastałam z wielkim  rozczarowaniem obserwowałam jej przemiany dla nadążania za rewolucyjnymi trędami w modzie. Ona nadążała za potrzebami czasu i wyłapania momentu i chwili w panującej modzie a ja tęskniłam za jakością jaka ginęła w naśladownictwie w chęci wbijania się w zmiany i oczekiwania jakie niósł duch czasu. Każda z nas trzech sióstr jako małe dzieci i we wczesnej młodości a także w latach dojrzałych jest i była niepowtarzalną wartością urody, charakteru i osobowości oraz indywidualności. Każda szukała własnej, niepowtarzalnej ścieżki rozwoju w procesie rozłożonym na całożyciową drogę i wyzwanie..."

- A by to do drewnianego Kuraka na patyku! - ocknęła się Gwen - herbata mi wystygła a przecież jeszcze muszę napisać do drugiej Jolki. 
- Jak to mówiła Yanna? - przypomniała sobie - "jestem pitna (?)" muszę sobie zrobić drugą herbatę i siadam do kompa. 
- E najpierw napiszę uznała i otworzyła kompa. 

"... Z dziesiątego na jedenastego Lutego siedemnaście lat temu zmarł mój ojciec..." - zaczęła. 
"...Wciąż myślę o tym jakie to musi być wspaniałe uczucie wydać książkę swojego ojca. 
Zapomniałam Tobie pogratulowć. 
Więc gratuluję z całego serca. Dzielę Twoją radość i łzy szczęścia. 
Ostatnio wkręciłam się w wir pracy - i piszę. 
Wiesz, to się wszystko jakoś tak porobiło samo. Najpierw mi Becia zaproponowała, że jak skończę to ona mi powie, gdzie już ukończonę powieść czy sagę na internecie wrzucić. Ona sama piastuje nagrody literackie i dla mnie to jest fantastyczne, że akurat zobaczyła coś w mojej prozie, bo wiersze uznała, że są różne i słusznie. 
Hmm...właściwie trzeba sięgnąć do znacznie wcześniejszych źródeł do chwil zaraz od pojawienia się mojej fizycznej powłoki w świecie materii jako manifestacji artystycznego ducha. Jednak takie podejście byłoby za obszerne, więc może opowiem Tobie od czasów kiedy zainteresowała się mną  Marychna, która sama napisała kilka książek. 
Wiele osób w przeszłości proponowało mi napisanie czegoś tylko wszyscy mówili ogólnie bez konkretów. Marychna była pierwsza, która ujęła sprawy "po męsku". (Co za głupia metafora ale skoro jest i tłumaczy zakres potrzebnych gabarytów treściowych to poproszę).
Tak więc ona zaczęła zbierać " po cichu " czyli może jednak jest to podejście na jakie stać raczej płeć piękną powiedzmy jedną z wielu moich przyjaciółek. Tak więc uzbiera z nich średniej grubości książkę i wysłała do swojej publicystki. 
Dopiero, gdy przyszła pełna entuzjazmu odpowiedź powiedziała mi o swoim postępku. 
W liście od tej osoby aż Waw'y jak byk stało, że zamawia u mnie sagę. Temat dowolny. Do tego jeszcze dodatek, że mój styl  jest wymarzony do takiego rodzaju twórczości. 
Zamiast się cieszyć to ja zakopałam się w szoku; przecież to za trudne i czy poradzę i że takie arrasy przerastają moje horyzonty.
Marychna nadal robiła podchody, ale w połowie swoich zabiegów nade mną wzięła i przeniosła się w wymiary poza materią. 
Narobił się ambaras... 
Ale za chwilę miałam coś innego w głowie i przez dwa lata wytężonej pracy przygotowywałam wystawę. Szkoda, że na pojedyńczej wystawie autorskiej i jednej w Wa-w'ie zbiorowej jak na razie skończyły się moje ambicje. 
Wkręciłam się w pisanie i mój kilkuletni wysiłek wzmagania się z materią w celu udochowienia jej czyli dania jej własnego życia i własnego oddechu oraz skazania na stałą ewolucję w czasie pozostał na grzędzie sukcesu rechabilitacyjnego.  
Musiałam pojechać do Wa - w"y by spotkać Becię a ta zaczęła pracę nade mną od początku, żeby moją własną wiarę wskrzesić, że to co robię jest dobre jeżeli chodzi o wszystko czego dotkną moje ręce, że chociażby jeżeli chodzi o klawiaturę i rzędy czarnych znaczków wysypujących się na ekran spod moich palców. 
Becia absolutnie przekonała mnie o tym, że mam szansę napisać sagę lub powieść i że w/g jej opinii mam złote pióro w łapie. 
Tak więc stało się, dałam się wciągnąć i teraz jestem pozytywnym wirem wkręcona po pachy. 
Były też od początku sygnały z Twojej strony. 
Kochana napisz czy możemy się spotkać po dwudziestym, bo czekam na nowy komputer, na którym będę mogła przenicować moją pocztę na postać książkową jeżeli chodzi o czcionkę i jej wymiar w punktach i o akapity i likwidację nadużywania lewej strony, czego wymaga wymiana korespondencji w świecie maili. Muszę więc poświęcić się w nastpnym etapie formie, bo teraz wciąż kołyszę się przede wszystkim w treści.
Trochę się wygłupiłam jeżeli chodzi o styl ale jakoś tak wyszło.
Pozdrawiam Ciebie serdecznie i się cieszę z Twojej propozycji, bo myślę, że ona jest na prawdę, na serio i już zaczyna być zupełnie na poważnie. 
Pozdrowienia, Cmoksy i Buziaki..." 

Odpowiedź od Jolki przyszła prawie natychmiast: 

"... Gwen, jestem teraz w deszczowej Lizbonie, ale  już jutro wracam. Po sześciu dniach. W Bydzi będę do szóstego Marca kiedy to lecę na dyżur babciowania. Koniecznie się spotkamy kiedy Tobie  będzie wygodnie do podanego terminu. 
Każdy tekst wymaga redakcji, to dużo pracy ale myślę, że damy radę. To duża frajda wydać książkę i dlatego rozszerzyłam działalność o wydawnictwo. Ha, może to się rozkręci. Muszę nareszcie skończyć moją książkę, którą ciągle poprawiam, a teraz wcale nie mam czasu. 
Do zobaczenia i pisz, bo bardzo mi się Twoje pisanie podoba. 
Buziaki. Jola..."   



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz