poniedziałek, 17 lutego 2014

Lajo

"...When she 
transformed into a 
butterfly, the
caterpillars spoke
not of her beauty
but of her 
weirdness. They 
wanted her to 
change back into
what she always
had been.

But she had wings..."
                    - Dean Jackson


To się zaczęło już od jakiegoś czasu. Teraz Gwen była w poważnych tarapach. Tarapaty Gwen jak zawsze były skomplikowane a nawet złożone i nawarstwione ale tak głównie to składały się z dwóch kłopotów.
Po pierwsze wiedziała, że z Micho co do tego pierwszego będzie ciężko ale o tym nieco później. 
Po drugie dieta i jej życiowe utrapienie czyli stale powtarzany efekt jojo. 
Po trzecie to jej tarapaty jednak składały się z większej ilości kłopotów, niż te które chciała wymienić na początku. 
Po następne to była sprawa jej robienia czegoś z niczego a nawet sztuki ze śmieci. 
Gwen się już taka urodziła, że wszędzie widziała swoje możliwości kreatywnego przetwarzania ale najbardziej ją uszczęśliwiało pokazywanie urody tam gdzie inni z góry przekreślali istnienie szczególnie w antyestetyce na codzień. 
Drażniła ją ilość wywalanych rzeczy. We wszystkim widziała potencjał na lepszą wersję. Zdawała sobie sprawę, że to sprawa napędzania rynku i wszechstronnie rozpasana przyspieszona kosumpcja nowości jest konieczna w obecnie wytworzonym modelu cywilizacji, ale i tak w starym widziała lepszą duszę do obrubki niż w zupełnie surowym. 
Ludzie wywalali różne rzeczy, w których czasami wystarczyło to czy tamto zmienić to czy tamto pomalować lub przeistoczyć i było jak nowe tylko zancznie bardziej wysmakowane i lepsze. 
Dzisiaj na przykład ktoś kto robił remont w blokach wywalił przy okazji dwie kanapy. 
Jako nowe były średnio ciekawe i z pewnością nadundane patosem nowoczesnie przereklamowanego wyszukania sztucznej stylowości  i zagrożone pozorandztwem na lepszą alternatywę niż osiągnięty wygląd. 
Gwen tyko spojrzała i od razu widziała dla nich aranżację i specyficzne warunki oraz otoczenie i materiał z półki na strychu. Miała tych materiałów całą szafę uzbieranych na różnych wyprzedażach a przede wszystkich z ciucholandów w dniach za złotego do trzech złotych. Co droższe to było dla innych. 
Ona miała oko, które pozwalało na selektywne wybory i dojrzenie jakości tam gdzie przeoczyli ją poprzedni szperacze i poszukiwacze skarbów.
Dlatego teraz patrząc na obie kanapy skazane na zniszczenie i być może utylizację albo powolny proces gnicia od razu widziała je w dobranej tapicerce i w takim wykończeniu, że walory tego co jako nowe było raczej z przeciętnej estetyki na pewno by zyskały na prezentacji i obróbce duszy gdyby przeszło przez jej ręce i śpiew powstały z tęsknoty podnoszenia zarówno ludzi jak i przedmotów z tymczasowego upadku do ich właściwego blasku i wartości. 
Wiedziała jednak, że musi sobie odpuścić, bo miała już za dużo pieknych przedmiotów i różnorodnego  rodzaju wyposażenia na kilka takich mieszkań jakie okupowała w obecnej chwili.
Gwen musiała się nauczyć oddać przedmiot, który stanął na jej drodze sile woli w taki sposób aby mogła się cieszyć z samego wyobrażenia, które na nią spadło ale pozostawienia jego bez realizacji i sprawdzenia swojej pomysłowości w realu. Uznała to za lekcję z ćwiczeń o uwalnianiu własnych kreacji przed zrealizacją zamiarów lub wyobrażeń. 
Cokolwiek się stanie z zawartym potęcjałem w obu spotkanych meblach oddała zastaną w sobie przebudowę  jakiej innej okoliczności lub intencji różnej od interwencji własnej. 
W St zaczęła urządzać mieszkania innym i wówczas zgarniała różne meble i robiła z nich natychmiastowy pożytek ale w Pl'u cierpiała by jej mama więc dała sobie spokój. 
Myszka robiła to z miłości. Po prostu sama podjęła największy wysiłek z możliwych i dla swoich dzieci chciała lepszych warunków. Wierzyła i polegała tylko na sobie bez wiary z możliwości swoich dzieci i dlatego zamiast więcej wybierała dla nich mniej wysiłku i mniejsze zaangażowanie lub mniej pracy, bo uważała, że tak jej dzieci osiągną szczęści i spokój, którego jej życiu zabrakło. 
Uważała, że swoje życie harała w pocie czoła i tyrała zajeżdżając duszę więc chciała dla swoich córek coś co pozwoli na lżejszy kaliber. 
Ale tak się stało, że zarówno Wład jak i ona byli w tej swojej eskapadzie po wymarzone  szczyty usatysfakcjonowani i szczęśliwsi niż większość ludzi pętających się bez marzeń i bez celów a za rękę z lękiem i unikaniem wszelkich form ryzyka. 
Jej ojciec natomiast powtarzał; "Kto nie ryzykuje ten nie ma", "Lepiej grzeszyć niż żałować, że obyło się bez grzechu" i tym podobne mądrości ludowe jak dla przykładu; "Nie ma złego co by na dobra nie wyszło" 
*[Cyntia,Gwen a teaz Lajo  pisała już do kilku lat (i nadal zamierza kontynuować swoje wytyczne wynikające z opracowanego dla siebie programu literackiego),  z pominięciem wyrazu "nie"stosując całą gamę innego rodzaju zaprzeczeń lub próbując takiej budowy zdania aby uzyskać jego pozytywną formę nawet przy omawianiu negatywnych sytuacji. Świadomie unikany wyraz jest przez nią stosowany tylko w przypadkach konieczności przytaczania oryginalnych cytatatów...]
Jak tak przypatrzeć się sielance życia jej rodziców. Prawie przez całe życie realizowali i nadal realizuje chociaż już tylko Myszka  własne marzenia i cele bez względu na koszty własne. 
Miała zawsze swoje zwierzątka, o które dbała, ziemię którą nawoziła i zbierała plony, dzieci którymi się opiekowała ponad przeciętność z całym poświęcienie i jak super matka do prawdy i realizowała wszechstronny zakres talentów, uzdolnień i umiejętności. 
Myślę, że dopóki szła tą drogą to była szczęśliwą i zajętą osobą. A teraz warunki zmuszają ją do nauki szczęścia na swoim własnym ograniczonym przez czynniki różne podwórku, ale Myszka jest uczennicą zdolną i w każdej sytuacji sobie poradzi. Jednym z elementów najtrudniejszych na jej obecnym odcinku okazała się rozdzielność drogi własnej od drogi swoich dorosłych dzieci a szczególnie tej, z którą dzieliła ten sam adres czyli najpierw z Cyntią a po transformacji z Gwen Lajo Trurban. 
Ze względu na konieczność utrzymania granic Gwen musiała zdać sobie sprawę, że jej życie musi się skondensować w czterech ścianach mieszkania, z tego prostego względu, że Myszka miała inną koncepcję tego na co jest w stanie się zgodzić i pozwolić niż potrzeby i zainteresowania Gwen.
Wszystkie propozycje zostały strącone, odrzucone albo jeżeli doszło do ich częściowej realizacji po czasie z wielką pieczołowitością zniszczone lub starte z powierzchni ziemi... Myszka chciała zachować stan lub postać jaki ustalił się na szczycie jej dorobku a Gwen uważała to co zastała za początek lub podstawę do własnego rozwoju czyli espancji. 
Najważniejsza część procesu do współegzystencji został już ustalony, bo Gwen zdała sobie sprawę na czym stoi i wiedziała dlaczego musi znaleźć sobie inne formy wypowiedzi niż te, które uderzały w dobrostan jej starzejącej się mateńki. 
Czyli jeden z jej kłopotów znalazł szczęśliwe wytłumaczenie i wyzerowanie na obustronnej korzyści dla obu stron po równo. 
Gwen nadal mogła robić cały szereg rzeczy w swoim mieszkaniu. Mogła i chciała pisać, bo zajmowało zero przestrzeni współnej. 
Nadal mogła sobie szyć ciuchy w/g własnych upodobań i gustu. 
Mogła dziergać na poczet potrzeb własnych i bliskich. 
Mogła malować pod warunkiem, że najpierw wywiezie lub sprzeda wszystko co dotąd wyprodukowała a było tego sporo. 
Mogła jeszcze marzyć i snuć plany oraz rozmawiać z Micho a nawet czasami wchodzić w reakcję ze spółką Leo / Fran. 

- Oj właśnie Micho~! - przypomniała sobie Gwen.
Micho to był szkopół w natępnych z jej kłopotów wyliczonych w termedii na samym początku. 
- A może będzie łatwiej niż przypuszcza? - pocieszała się w ramach koniecznych. 

Ostatecznie on jest prawdziwy tylko w małym procencie inspiracji zdjętej z jego słów i korespondencji ale tak na prawdę to jest w powieści kimś zupełnie z innego wymiaru i z innej materii, więc możliwe, że będzie łatwiej niż gdyby cała sprawa dotyczyła Micho tego z prawdziewej skóry i zawartości tej skóry od wewnątrz.
Jeśli są ludzie, którzy mogą sobie zmieniać peruki, style ubiorów, wagę i sposób zachowania różny dla różnych okoliczności i w zależności od tego z kim dzielą rosół lub inną zupę dla przykładu przestrzenną to w takim razie ona może sobie zmieniać dane personalne. Co prawda na początku wykreowane postacie głównej bohaterki powstawały pod wpływem potrzeb chwili. Jako Cyntia Bella Maru z męża Runo zaistniała dla potrzeb sagi. Potem musiała przejść transformację tak aby było ciekawie, bo w powieści dziać się coś musi. Potem doświadczyła tęsknoty za dawną zawartością głównej bohaterki, którą imię zmieniało daleko dalej niż się tego spodziewała kreatorka wyzwania na tworzenie koniecznego zamieszania i akcji. 
A teraz? 
No cóż teraz wciąż wolała siebie jako Cyntię i do Gwen miała ciągłe wąty. 
Najpierw więc dodała do całości Gwen Turban drugie imię Lajo, powtałe jako rezultat przemieszania dwóch sylab oryginalnej i pierwotnej wersji jej prawdziwej tożsamości. 
Potem zdała sobie sprawę z dużą dozą zdziwienia, że podpisuje różne świstki ale tylko na kartkach tworzonej historii dodanym z potrzeby chwili imieniem Lajo. 
Potem zaczęła się podsuwać w tej wersji różnym bohaterom spadających segmentów. 
Teraz przyszedł czas na Micho. 
- Jak on też przyjmnie następny jej "kaprys"? 
- Czy zrozumie motyw chęci doświadczenia siebie w innej wersji tożsamości dostępnej tylko mu, jako drugoplanowemu bohaterowi oraz innym aktorom tworzącej się dramaturgii - każdego dnia odcinek. Oczywiście całość dostępna jest też dla aktywnej wyobraźni czytelników, bo to przede wszystkim dla nich, żeby im było przyjemnie, bo Gwen jest raczej ciężkie podczas gdy Lajo ma odcień marzeń a może nawet w całości  nazwiska Gwen Lajo Turban to właśnie Lajo tworzy tajmnicę. 

- Hej Micho... 
- A witaj Gwen..
- Dzwonię, bo chciałam....
- A ja wiem co chciałaś - powiedział pewien swego Micho.
- Jak to domyślasz się? Czego? 
-  I tu zaskoczę Ciebie -  mówił Micho nadal bardziej pewny siebie niż zazwyczaj. - Przecież po pierwsze zawsze jestem pierwszym czytelnikiem zanim jeszcze jesteś gotowa cokolwiek opublikować po drugie wiem o czym Ty myślisz... 
- Jak to?
- A tak, że jestem w Twojej głowie jestem z Twoich myśli i z marzeń i z oczekiwań... 
- Ach to cudownie zgadzasz się?, bo jak Ty się zgodzisz to reszta jakoś tak niezauważalnie zmianę przyjmie i się zaadoptuje bez specjalnych szmerów - wyrzuciła z siebie wciąż jeszcz Gwen.
- A no pewnie, po co wprowadzać mało warte komplikacje trzeba sobie iść na rękę.
- Jeśli tak jak mówisz znasz moje myśli to o czym myślałam idąc dzisiaj do fryzjera?
- A to dobrze zrobiłaś, że poszłaś do fryzjera skoro miałaś kłopot z włosami.
- Mówiłeś, że wiesz..., że czytasz moje myśli, bo jesteś tak samo z moich wyobrażeń jak reszta iluzji?
- A powiedziałem coś takiego to prawda.
- W takim razie o czym myślałam idąc do fryzjera? - Gwen zastawiła pułapkę jak jej się wydawało godną zdemaskowania swojego korespondencyjnego przyjaciela, z którym czasami rozmawiała za jego przyzwoleniem lub wiedzą lub wyłączając informację o przebytych dyskusjach i rozmowach, bo po co miał przeżywać fakt, że się różnił od swojego prierwowzoru. 
Zgodził się i wyraził pisemną zgodę na używanie jego postaci i klamka zapadła. 
A teraz jeżeli okaże się, że wie o jej myślach, to w takim razie mówi prawdę, jeśli natomiast wyjdzie, że jest dzwon ale w okolicy to będzie znaczyło co właściwie? 
- A myślałaś o choinkach... - zaczął Micho
- O rany no tak, właśnie. Ludzie wynoszą choinki koło śmietników, bo po prierwsze śmietniki koło bloków są na pierwszym planie dla wygody sprzątających a poza tym choinki są wynoszone z mieszkań po trochu i wciąż jest ich sporo prawda?
- A tak Gwen prawda - przytaknął Micho.
- Powiedz w takim razie co ja o tych choinkach myślałam? - prowadziła swój krzyżowy ogień pytań Gwen mająca nadzieję zaistnieć jako Lajo w kolejnych kartakch.
- A myślałaś, że wiesz jak je wykorzystać i to na dwa conajmniej wiadome Tobie sposoby...to znaczy te choinki.
Gwen odczekała chwilę zastanawiając się czy dowód na istnienie Micho w swojej wyobraźni jest już dostateczny.
- W takim razie jakie są te sposoby? - usłyszała siebie i w tej samej chwili uznała, że jest godną córką Myszki, ponieważ tak jak ona brak jej zaufania i bez przerwy chce kogoś a szczególnie Gwen przyłapać na braku prawdy i wymyślaniu zaistniałych faktów.
- A myślałaś o tym, że choinki można wykorzystać w przemyśle perfumeryjnym a dodatkowo gdybyś miała swoje kurki dla świeżych jajek własnej produkcji.
- O tak? To co te kurki miały by robić z choinką - drążyła Gwen teraz to już sprawdzając samą siebie bo zaczynała poważnie wątpić czy to rzeczywiście ona myślała czy może Micho, który siedzi w jej głowie.
- A tak zaraz Tobie powiem... Poczekaj jak to leciało? Najpierw myślałaś, że odpady, że kurze..., że to co jest wynikiem przemiany materii czyli, że gówienka kurze wydzielają bardzo specyficzny i dość silny zapaszek a raczej odór.... Potem sobie przypomniałaś, że pocięte gałązki świerka lub choinki lub w ogóle iglaków wchodzą w reakcję z amoniakiem i powodują, że smród jest bezwonny a nawóz zachowuje swoje wartości gdyby chcieć go użyć naprzykład w snopkach słomy, w których w Twojej wyobraźni urosły piękne krzaki pomidorów. Zaraz jak to było? Później przyszło Tobie do głowy, że w kwadratowych snopkach słomy... no powiedzmy w słomie jest mało potasu albo azotu albo fosforu już mi trudno to sobie przypomnieć, w każdym razie wpadłaś na pomysł.... - Tu Micho zaczął przemieszczać się i się sadowić... widocznie mówił już ja na swoje możliwości trochę za długo -  wymyśliłaś sobie, że takie snopki, to znaczy inaczej, wymyśliłaś sobie, że będziesz kolekcjonować swoje siusie, (bo innych wstydziałabyś się prosić) w butelkach po mleku w takich galonowych pojemnikach jakie były w St. Potem te siusie będziesz wylewać na snopki, bo jak Twoje mama mawiała z roślinami to jest tak, że jak "gówna zabraknie to gówno masz"... - rozkręcił się Micho i gdy nabrał oddechu by relacjonować co dalej się wydarzyło zadzwonił telefon... 
- Halo Gwen ? 
- Oj jak to się stało właśnie z Tobą rozmawiałam...
- A widzę, że masz zaspany głos pewnie się zdrzemnęłaś trochę? - analizował sytuację Micho.
- Poza tym objecałeś, że będziesz mi mówił Lajo...
- A co się stało? Znów przechodzisz transformację? - śmiał się Micho.
- Przecież z Tobą rozmawiałam i Ty mi opowiadałeś, że chciałam zbierać swoje siusie i inne produkty przemiany materii (??)
Micho milczał jakby go jakiś czołg przejechał albo lepiej. 
Gwen tymczasem się rozejrzała po pokoju i  stwierdziła, że coś jej się poplątało. Co prawda wciąż pisała, ale żeby tak nagle z nocnej Polaków rozmowy zrobił się środek dnia? 
- Ojej Micho... wydaje mi się, że ja spałam...
- A ja też doszedłem do tego samego wniosku.
- Ale Micho dla celów powieści możesz mi mówić Lajo? 
- A co z Gwen będzie? 
- To samo co z Cyntią... na prawdę koniecznie chciałabym tego doświadczyć - Lajo przeszła do jęczącej modulacji swojej wypowiedzi co miało wyrażać bardzo daleko posuniętą prośbę...
- Hmmm... - zamruczał Micho...
Lajo postanowiła poczekać dla efektu próby sił.
- A jeśli na prawdę chcesz to, ale na początku Cyntia wciąż mi wchodziła w drogę... 
- Dzięki - ucieszyła się Lajo ale powstrzymała się od zbytniej wylewności, bo mogłaby sobie odciąć drogę do dalej posuniętych eksperymentów na przyszłość.
- A sen to miałaś no powiedzmy... bardzo śmieszny...
- Uprawa ogrodu to sprawy związane z realizacją samowystarczalności na drodze powolnego uwalniania się od upadającego systemu i tworzeniu nowego z tego co da się uratować...
- A to łagodny wariant przewidujesz - pochwalił Micho.
- A tak bo widzisz to ma być globalna cywilizacja składająca się z małych niezależnych, autonomicznych, suwerennych segmentów, gdzie wszystko funkcjonuje na zasadzie przydatności dla siebie samego i użyteczności dla najbliższego otoczenia, gdzie odpady kolekcjonowane przez system są prawie zerowe. 
- A chcesz mi powiedzieć coś więcej o tym? 
- Wszystko można znaleźć na internecie ale to co mnie ostatnio na prawdę urzekło to kaczki - powiedziała Lajo.
- A ja też bardzo lubię kaczki - stwierdził Micho.
- Pamiętam i nawet mamy takie zdjęcia gdzie Ty zabrałeś mnie i moje dzieci, żebyśmy mogli sobie kaczki pooglądać nad jezioro, które było koło miejsca gdzie mieszkałeś...
- A tak też pamiętam... Kaczki zawsze mi się podobały, żeby sobie na nie popatrzeć i nawet nakarmić jak się jakiegoś chleba zabrało - rozczulił się Micho.
- Kaczki też można chodować z praktycznego względu, bo my mamy problem ze ślimakami, zresztą to plaga na wszystkich miejskich działkach.
- A czemu kaczki? 
- Kury też ale w miejszym stopniu... przede wszystkim jeże, żaby i kaczki po prostu zabijają się za ślimakami, bo to ich przysmak i kontrolują ich populację a jednocześnie zapewniają sobie odżywienie...
- A to na prawdę ciekawe, tylko nawet jeśli zebrałoby się wszystkie możliwe ślimaki to kaczki chcą zjeść więcej. 
- Są różne formy samoawystarczalnej gospodarki, w której jest miejsce na systemy aquaponiczne...i chodowlę larw muszych...
- A co to takiego te aqua...?
- To jest połączony system chodowli ryb i producji dla przykładu rzęsy wodnej, którą uwielbia wszelki drób. 
- A tak coś słyszałem muszę sobie zerknąć jak to jest zbudowane i jak to działa dokładnie...
- Cieszę się... - powiedziała Lajo szczerze.
- A z czego? - Micho chciał sprawdzić czy zdołałał uchronić siebie przed zapadnią grożącą utratą wolności w jakiej się wciąż pławił.
- A ja tylko tak z ciekawości - wyznał czym prędzej. 
- Cieszę się ponieważ czym więcej zrozumienia lub zwolenników tym łatwiej będzie można zarazić płomnieniem przemian do jednej satysfakcjonującej i funkcjonującej działki.
- A Gwen... - zaczął Micho po czym przystanął. Nabrał powietrza. Syknął przez zęby jakby, rzeczywiście walczył z bólem zęba i się po chwili poprawił - A Lajo...
- Dzięki - powiedziała Lajo z uśmiechem w głosie...- o co chodzi? 
- A zapomniałem...

Następnego dnia od rana Lajo napisała do Micho; 

"... Wstał piękny, rześki, czysty poranek pełen ptasiego gwaru i ku zadowoleniu okolicznych kogutów i co niektórych piesków. Nawet samochody przejeżdżające w oddali są jakieś świeższe i konkretniejsze w swoim szumie. Gdzieś kraczą bardzo zadowolone wrony. 
Jest zielono za oknami i pięknie. 
Jak fajnie, że mam do kogo takiego maila na przywitanie napisać. Nawet jeżeli rzeczywiście jesteśmy już tak bardzo różnymi ludźmi jak to zaznaczyłeś na początku naszej korespondencji, to nasze interreakcje bardzo, ale to bardzo przypominają mi, że wciąż jesteśmy tymi samymi ludźmi. Może bogatszymi w doświadczenia, może z większym dorobkiem czy bagażem, ale wciąż Ty jesteś Micho a ja też jeste hm...od wczoraj Lajo.
Ludzie a szczególnie mężczyźni różnie mnie określali, ale ostatnio to ja robię eksperymenty.
Lajo to osoba trochę inna od Cynti i z pewnością różniąca się od Gwen... 
Lajo z wielkim upodobaniem i bez ściemy mówi o swoich całożyciowych marzeniach i o zgromadzonej wiedzy.
Z określeń jakimi częstowali mnie inni najbardziej mi się podoba to Twoje; Biała czapla, tylko że dla mnie to jestem tą białą czaplą w jakiejś bajce i za daleko, żeby użyć jej skrzydeł i pofrunąć do tęczowego lasu. 
Mówili też, że mam klasę, cokolwiek to znaczy, że jestem kobietą luksusową z czym trudno się zgodzić, że jestem mądra, inteligentna i wrażliwa, co potwierdzam, bo to chyba dotyczy każdego człowieka, że emanuje spokojem, to powiedziało mi też kilka osób, bo Ty tylko potwierdzasz, że wprowadzam wygodną bezpośredniość, kiedyś dawno bywałam ładna i podobałam się co niektórym...
Nowa Lajo to kobieta po przejściach ale wciąż ciesząca się życiem i zachłanna jego stałej transformacji i gotowości na konieczną elastyczność w dostosowaniu do warunków lub je tworząca dla siebie i swoich najbliższych... "
Na co odpnek dzisiejszy to też bym pospał sobie... bo to jest zaraźliwe i przenosi się na mnie. Powietrze się przetarło trochę po burzy z małym deszczem i dużymi grzmotami. Wciąż jest rześko i nawet chłodno nieco..."isał jej Micho:
"... Część Lajo.
Jest  jeszcze wcześnie..  może się jeszcze dzień obudzi, bo tak jakby mu się spać chciało. I jak tak patrzę na ten pora

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz