niedziela, 1 maja 2011

Zapach mężczyzny

Tego co stało się ostatnio Jollucha nie mogła przewidzieć w swoich najśmielszych marzeniach. Najpierw na face book'a wskoczyło jej zaproszenie cioci koleżanki z ławy szkolnej jej starszej córki. Elka nie należała do grona jej ścisłych znajomych. A poza tym kiedy to było, kiedy jej córki wraz z gromadą dzieci emigrantów polskiego pochodzenia biegały po osiedlu wśród falujących w powiewach wiatru gałęziach wierzb płacących, których było tam wyjątkowo dużo. Osiedle jakoś się tak nazywało od tych wierzb. Mieszkało tam dokładnie 12 rodzin asymilujących się w społeczeństwo amerykańskie Polaków. W czwartki dzieci Jolluchy wraz z nią i ich ojcem jeździli na obiady czwartkowe, do jednej z bogatych dzielnic otaczających śródmieście. U Wiesi zbierała się śmietanka emigracyjna Polaków. Po obiedzie rodziny wyjeżdżały każdy swoim samochodem do pobliskich muzeów, które w czwartki i w weekendy miały wstęp wolny. Starsi powoli chodzili po salach lub przysiadali na ławkach samotnie lub przeważnie w parach i sobie coś tam szeptali patrząc na eksponaty. Czasami zebrała się grupka zainteresowana dyskusją na jakiś ważny temat. Dzieci zaopatrzone w bloki i odpowiednie przybory do rysowania i kolorowania leżały na dywanach i używały przeniesionych narzędzi i towarów. Czasami jacyś rodzice pochyleni nad pociechami coś im tłumaczyli. Te czwartki fajne były. Więc w środy Jollucha na osiedlu, na którym mieszkała urządzała dzień dla dzieci emigrantów polskich. Nawet jak już Grzegorz poszedł szukać swojego niezależnego szczęścia, Jollucha nadal kontynuowała spotkania dla dzieci, które już nie w pełni Polakami jeszcze wciąż nie czuły się zupełnie rdzennymi Amerykańcami.
Środowe spotkania polegały na wspólnych zabawach wszystkich dzieciaków polskiego pochodzenia. W Soboty natomiast dzieci wożone były do domu polskich związków czy zażyłości – tak się to miejsce nazywało – gdzie choreografka uczyła dzieci tańczyć mazurków, oberków, kujawiaków, różnych wersji krakowiaków, polek, chodzonych polonezów i zasiali górale też było a jakże.
Po tańcach Jollucha organizowała zajęcia plastyczne dla dzieci Polaków. Na wielkanocne zajęcia Jollucha przygotowywała wydmuszki przez cały rok pracowicie wydmuchując każde jajko jakie przyszło jej użyć we własnej kuchni. Miała tych wydmuszek cały stos wytłaczanek. Po za tym co drugi tydzień wykładała dzieciom język polski bez żadnej granicy wiekowej. Grupka dzieci polskich emigrantów miała bardzo zróżnicowany przekrój wiekowy.
Tak czy inaczej w tej grupce bawiących się pod gałęziami płaczących wierzb dzieci była także niejaka Magda chodząca do jednej klasy z Emilką. Ojciec Magdy i mąż Elki byli braćmi. Lubiącymi alkohol braćmi z czego ojciec Magdy bardziej pociągał niż Tadek. Elka akurat była w Polsce. Więc się zdzwoniły. Jollucha nie tylko nigdy w życiu nie spodziewałaby się, że jeszcze kiedykolwiek będzie rozmawiała z Elką, a tego co od niej usłyszała o dramatycznych losach jej małżeństwa jeszcze mniej. W każdym razie to wśród znajomych Elki Jollucha wyczaiła Jana. Tego samego, który w tamtym okresie miał sporo własnej czerwonej garderoby. Tego to już najzupełniej w świecie nie mogła przewidzieć, że znajdzie Jana M. Na face book'u, że będzie z nim korespondowała i rozmawiała przez telefon to już zupełnie było poza jej wyobrażeniami.
To było podczas rozmowy przez skype'a z Janem. Jollucha wyraźnie poczuła zapach Jana z przed lat. Nie omieszkała mu o tym napisać, wyjaśniając, że według niej to jest zapach hormonów męskich, który u każdego mężczyzny ma swoiste zabarwienie. W notatce do Jana rozważała dlaczego takiego zapachu nigdy nie czuła u Grzegorza. Może z wyjątkiem dwóch przypadków. W obydwu tych przypadkach było to zaraz po wyprowadzeniu się Grzegorza w swoje własne, osobne życie. Za każdym razem była zdumiona, że jej mąż, kochanek i ojciec córek ma tak intensywny zapach.
Emilka to potwierdziła. Być może przy wyprowadzaniu się Grzegorzowi było nie było; towarzyszył stres i wydzielanie jego gruczołów było zwielokrotnione.
Ostatnio rozmowy z Janem przeszły na Toykę Camry, jaką Jollucha oddała innemu Janowi już w Polsce, żeby ten zechciał się wynieść z jej życia. Zapachu tamtego Jana Jollucha na szczęście nie czuje i nie chce czuć ani pamiętać.
A tu nagle on zadzwonił. Po ilu? Po sześciu latach. Po rozgłoszeniu, że sprzedał jej Toykę, którą Jollucha po prostu kochała, było nie było przywiozła ją z Ameryki i to był rodzinny samochód ze wspomnieniami. Jan zadzwonił powiadomić ją, że właśnie chce ją sprzedać. Paliła za dużo więc odstawił ją gdzieś w stodole, a kupił jakiegoś dzwońca o ładnej reprezentacji ale dużo mniej luksusowego nawet jak na polskie warunki i jeździł tym tanim w eksploatacji. Jollucha chcąc niechcąc pomyślała, że Jan jednak na coś liczył. Może marzył o tym, że się kiedyś z Jolluchą jeszcze zejdzie w przyszłości i przyjedzie w bagażniku Toyki, która dla Jolluchy była częścią jej porozrywanej rodziny.
Ileż zabiegów kosztowało przystosowanie amerykańskiej produkcji samochodu do europejskich warunków ten tylko wie kto sam przez to przeszedł. Ile też kasy taka operacja pochłonęła. A już trudno. To, że Jollucha już raz rozstała się ze swoją Totką i teraz musi przechodzić przez to jeszcze raz było bardzo dziwne. Co prawda Jollucha pomyślała ostatnio o tym, że zaraz jak tylko będzie posiadała pracownię potrzebny jej będzie samochód. A właściwie samochód potrzebny był jej od zawsze. Tylko teraz wspomnienie jej Toyki spowodowało ten przykurcz w sercu. I pewnie ten przykurcz postanowił się zmaterializować w jej realności. Samochód miał już 16 lat. Powoli zbliżał się więc do granicy wieku, w którym po dwudziestu latach w motoryzacji należy się ranga zabytku dla każdego samochodu.
Jollucha nie była w stanie kupić swoich wspomnień wpisanych w ten samochód. W sercu wciąż była pierwszą właścicielką Toyotki. I już tak zostanie i tego nikt nie zmieni. To, że ją przywiozła do Polski po tak wielkich trudnościach jakich doświadczyła jeszcze w Stanach, już było cudem. Dostosowanie do warunków prawa drogowego w Polsce następnym.
Opowiadają sobie z Jankiem z Krakowa, czyli jej znajomym z czasów jej do niedawnej młodości o sentymentach związanych z samochodami. Janek ma ich sporo. I nawet się trochę mógł rozpisać na temat samochodów, bo na inne tematy, to jakoś skąpo sączy słowa. Ale fajnie jest. Jollucha traktuje Jana jak bardzo, bardzo dobrego przyjaciela z dawnej przeszłości. Miał przyjechać na jej urodziny, ale już nie zdążył i prawdopodobnie dopiero na jej imieniny się zobaczą. Może skoczą wspólnie nad morze, żeby powspominać. A jest co oj jest.
Na urodziny Jollucha dostała bardzo dużo życzeń od znajomych na face book'u, ale najbardziej rozleciała się pod wpływem postawy jej starszej córki. Już w dzień poprzedzający jej urodziny Emilka dzwoniła, że zadzwoni następnego dnia do swojej mamy z okazji jej urodzin. Pierwszy telefon wczesnym rankiem z życzeniami był dla Jolluchy był od jej promienistego światełka. Później były jeszcze trzy telefony przed samym przyjęciem a następnie jeszcze kilka w trakcie przyjęcia. Poza tym Emilka umieściła chyba cztery posty z życzeniami na ścianie face book'a Jolluchy. Przy nagraniu Warszawskiej kapeli podwórkowej Jollucha musiała się poryczeć, bo zaczynało się od słów : „ U mojej matuli...” i się poryczała i później jak opowiadała Janneczce swojej koleżance jeszcze z podstawówki o tych postach to też miała łzy w oczach.
Jan z Krakowa też zadzwonił.
Trochę gadali.
W między czasie Jollucha nawiązała bliższy kontakt z niejakim Rakiem, który wyraźnie czyta jej bloga, bo zmienia na book'u swoje reprezentacje profilowe zależnie od wątków przeczytanych informacji. Napisał do niej wiadomość i tak się trochę bliżej poznali. On potrzebuje pomocy a Jollucha ma w sobie charytatywną strunę, chociaż niezbyt napiętą. Było nie było przez dwa lata obierała ziemianki na obiady dla biednych w bydgoskiej Bazylice.
Na internecie Jollucha zaczęła uczestnictwo w klubie dyskusyjnym prowadzonym przez Georga z Kalifornii. Jednym z pierwszych rozważanych tematów był związek duchowości z seksualnością. Jollucha napisała, że był w jej życiu okres kiedy ona - Jollucha realizowała się jako kobieta między innymi poprzez sex z wybranym przez siebie i kochanym mężczyzną, który przez swoje odejście bardzo ją zranił, ale i otworzył furtkę do dalszego nieoczekiwanego rozwoju Jolluchy w omawianej dziedzinie. Jollucha dalej opisała etap, na którym teraz jest, w którym do przeżyć sensualnych znacznie przewyższających przeżycia największych orgazmów jakich doznała kiedykolwiek nie potrzebny jest jej mężczyzna a tym bardziej jej własne ciało fizyczne, gdyż najpotężniejszym organem seksualnym jest nastawienie własnej jaźni na odbiór wrażeń niekoniecznie poprzez receptory fizyczne. 
To stwierdzenie pozwoliło autorce ocenić pojemność jakościową grupy. To, że jej wypowiedź znalazła adoratorów i powszechną akceptacje i uznanie świadczy o tym, że na reszcie trafiła na ludzi, których jej zakres przeżyć i poziom rozwoju nie jest obcy. 
To jest jedno z najważniejszych odkryć Jolluchy. Nie jest już taka osamotniona w tym czego nie udało jej się przekazać nikomu kto dotychczas czytał jej bloga. Niesamowite poczucie satysfakcji. Grażka też wie o czym mówi Jollucha. Ale George jest pierwszym mężczyzną, który wie o czym ona mówi i to bardzo cieszy naszą narratorkę tekstu.  
April napisała, że planuje podróż do Polski i że w najbliższym czasie wyznaczy datę.
Po raz pierwszy od 9-ciu lat jej sąsiadka bliźniaczego domu ją odwiedziła. W tym samym czasie była także Janka jej koleżanka ze szkoły podstawowej. Na strychu podczas oglądania prac sprawa pracowni lekko drgnęła wsparta przez wiedzę Ulki i Janeczki... Może coś się .ruszy w tej sprawie.
Grzegorz się zaoferował do zrobienia strony.
Zbliża się spotkanie w jej ulubionej kawiarni Kolorowej na Batorego prowadzonym przez reprezentantkę „Zwierciadła”.
Wszystko płynie i rozwija się po prostu fantastycznie.
Jednak najsmaczniejszy kąsek do opisania Jollucha zostawiła na sam koniec i teraz, gdy już miała się pochylić nad każdą przechodzącą pod jej palcami poprzez klawiaturę komputera literką, Jollucha zdała sobie sprawę, że w tej sprawie zobowiązała się do milczenia. Z czasem i ta tajemnica będzie wiadomą na razie trzeba cierpliwie czekać. Ale fantastycznie się życie jej ostatnio otwiera i układa – na prawdę zdarzają się coraz większe cuda. I kondensacja ich jest bardzo zadziwiającym zbiegiem okoliczności pracującym na korzyść autorki tekstu :) (!)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz