środa, 6 kwietnia 2011

Swaty









Bóg w dom

Nieprzespane noce płatkami
rozpływających się róż w zapach mięty spadają.
Pozbawione baśni -
bezszelestnie otwierają drzwi i okna - na oścież.

Zarwane noce wytrącają
z ramion siostry śmierci. Od jednej zapałki - pożar...!,
Płoną zatopione w ciszy diamenty,
otulone językami ognia - cierpliwe odpowiedzi.

Bezsenna noc to gość w towarzystwie
luster, echa i przewodnika prądu
z... jęczącym gongiem zmywającym
resztki nadziei na normę.

W tyradach walki z pościelą rośnie siła
w tunelu kumulacji - i piękno szronu,
czystość szadzi u bram brzasku
- westchnienie akceptacji.

Aż szkoda, że odchodzi taki ktoś
- pojawia się bezczelnie,
znika pozornie bez śladu.
Bezsenne noce są... bezcenne.

  • chA.
Bydgoszcz, 13 Październik 2010. r.

Na przyjęciu Jollucha czuła się piękna nie zależnie od nieefektownych, niereprezentacyjnych ciuchów. Z tego świata wypisała się jakiś czas temu, ale zawsze może powrócić, jeżeli zechce zainwestować trochę kasy i czasu w swój wygląd fizyczny. Jollucha zawsze czuje się absolutnie czysta i piękna jak uświadomi sobie swoje zaplecze. Tym zapleczem są całe kosmosy z galaktykami i z planetami i z gwiazdami w ciszy klękającymi nad rzeką w czasie podnoszenia się wieczornej mgły. Tym zapleczem jest cud istnienia wszystkiego we wszystkim. Cud można tłumaczyć jak skrót do tryptyku pod tytułem „Ciało – umysł – duch”. Cud był tym większym cudem, że Jollucha zdawała sobie sprawę z własnej malu – lu – lu – lu – lu – sieńkości. Ona spek kurzu, odrobina tryliardowej części niewidzialnej cząsteczki cząsteczki miała zaplecze mieszczące w sobie nieskończoność większą niż jakakolwiek wiedza może ofiarować. A jednak istniała i jej istnienie potwierdzała radość przeżywania każdej dostępnej formy piękna, a pięknem nie koniecznie estetycznym czy eleganckim było wszystko. Wszystko, co było ludzkie nie było jej obce. Wszystko tworzyło ją z jej iluzją otaczającej ją rzeczywistości. I wtedy Janek – mąż jej siostry a jej szwagier – zapytał a właściwie stwierdził:
  • Wydajemy za mąż Jolkę? Szukamy dla niej męża?
Wszyscy zebrani w okół stołu zgodzili się jednogłośnie jak rzadko. Janek natomiast wystosował pytanie o parametry ewentualnego kandydata do ręki.
Jollucha poczuła zakłopotanie ale nie powiem, nawet chętnie przystała na swatanie i zrękowiny w domyśle, urządzone jej kosztem dla jej dobra.
Usłyszała swój własny głos:
  • Ale musi być obrzydliwie bogaty. Mam męża na utrzymaniu w razie czego, a do tego zdaje się, że znajdą się powody dla wydawania pokaźnych sumek.
  • Musi być reprezentatywny w skali posiadania zadbanych zębów i wolę takich z czupryną niż bez.
  • Dobrze żeby miał samochód, bo ja swój przetrwoniłam na rynku ciał i emocji. A także dobrze, żeby miał swoje mieszkanie.
  • Musi dobrze wyglądać i mieć odwagę ubrać czerwoną koszulę i czarne spodnie.
  • Musi być kosmicznie dobry i kompetytywny w stosunku do mnie, wrażliwy i inteligentny.
  • Musi kochać siebie najbardziej ze wszystkich rzeczy w sposób nieoczywisty ale pewny.
  • Musi być szczęśliwy nie zależnie od okoliczności. Szczęśliwy w ten sam sposób co ona, to znaczy po cichu ale wyraźnie.
  • Musi rozumieć jej niektóre wrodzone przywary takie jak dysleksja i to, że czasami się gubi i nie wie czy już jest w niebie czy jeszcze na ziemi.
     
Goście zaczęli machać rękami i pomrukiwać, że za długa ta lista życzeń. A Janek zabrał głos:
  • No ale to, żeby był bogaty to musisz odpuścić.
Na co usłyszał zdecydowaną odpowiedź swojej szwagierki.
  • łeee – machnęła ręką Jollucha - takich co to chcą spodnie ofiarować to ja mam na pęczki. Każdy patrzy, żeby się wbić na mieszkanie. Ja potrzebuję prawdziwego testu potwierdzenia własnej wartości i zaspokojenia realizacji siebie jako kobiety, urozmaicenia codzienności a nie dodatkowej kupy problemów i zmartwień. Nie po to chciałabym z kimś wchodzić w zażyłość i komitywę, żeby sobie pogorszyć dotychczasową egzystencję tylko ułatwić.
  • Ty się zastanów czy Ty w ogóle chcesz faceta – przemówiła Grażka.
  • Właśnie Ty się zastanów – podrzucił jakiś kobiecy znany głos.
  • Jest coś w hiszpańskim wierszu – kontynuowała monolog ta, do której skierowana była prowokacja – który mówi o tym, że wszyscy śmiertelnicy są tak na prawdę aniołami wyposażonymi tylko w jedno skrzydło, żeby móc fruwać musimy znaleźć sobie kogoś kto posiada skrzydło do pary. Wówczas trzeba się trzymać w bardzo dobrej komitywie i porozumieniu a także bardzo blisko siebie, żeby nie runąć na ziemię, bo później trudno się pozbierać.
... O ho ho ho! Jollucha to twardy orzech do zgryzienia i swaty w jej wypadku nie są taką łatwą zagrywką jak się mogłoby wydawać...” – myślała sama zainteresowana w międzyczasie toczącego się dialogu. Zaczęły mnożyć się wspomnienia i przykłady z czasów naturalnego doboru kandydatów na życiowe zawieruchy, dole i niedole... Toluś dla przykładu chodził w konkury po ciężkiej pracy, więc u wybranki była okazja, żeby się wyspać gdziekolwiek siadł sobie. Jakiś tam inny wylewał w obliczu przyszłych możliwych teściów wszystko co przed nim postawiono na stole. „... I tak dalej i dalej potoczyły się referaty o różnych przypadkach zalotów i flirtów czy przyjaźni przekształcanych w poważniejsze formy zażyłości...
... piaszczystą żółtą drogą jedzie wóz a za nim idzie wolno wielki i ciepły, pomarańczowy pies a nad nim unosi się zapach miodu w frunących za nim leniwie brzęczących pszczołach...” – o czym ja właściwie myślę - pomyślała Jollucha przyłapując się na niezidentyfikowanej formie twórczości, jednocześnie zdając sobie sprawę, że właśnie przelała w słowa odczucie chwili; leniwe i dobre, ciepłe i swobodne. W momencie przyłapania się na bezsensownej, nikomu niepotrzebnej w tym momencie kreacyjności zdecydowała o powrocie w kręgi toczącej się przygody realnie smacznych właśnie podgrzewanych potraw. U Grażuli i Janka zawsze była smaczna ryba.

Tak na prawdę to nie swaty były w głowie i na głowie Jolluchy. Żyła ona otwierającą się przed nią własną drogą szans i nadziei na własną niezależność materialną na długo na nią czekającą prawdziwą satysfakcję i jeszcze dłużej kiełkującą w niej świadomość o takim samym prawie do sukcesu dostępną jej samej jak każdemu innemu życiu pod słońcem. Wszystko co dotychczas robiła w Polsce było chęcią przełamania jej passy zawodów i poczucia zacierania czy zacinania się w trakcie procesu wychodzenia do społeczeństwa, nawet w najprostszej i podstawowej społeczności jaką jest rodzina. Sprawa działki  nią poważnie, ale to bardzo złamała, bo okazała się być potwierdzeniem jej dotychczasowych wzmagań w walce o siebie. Przez kilka miesięcy Jollucha z trudnością mogła złapać oddech, gdy jej wzrok a co za tym idzie myśli dotknęły działki, a przecież właśnie działka otaczała ją bezpośrednio. Upokorzenia na taką skalę jeszcze nie przeżyła w swoim życiu. Przez ostatnich kilka miesięcy próbowała całość niedawnej przeszłości odkreślić grubą kreską i coraz częściej jej się to udawało. Jednak wystarczyło, że przechodząc do szopki spojrzała na kupę poprzesuwanych kamieni na miejsce gdzie właśnie teraz miały rosnąć tulipany, irysy i cebulaki, albo na plac pod czereśnią, który kosztował ją tyle zachodu, czasu i nakładu energii a teraz całkowicie zrujnowanej formie niszczył zamysł całości kompozycji jej planu. Najważniejszą jednak sprawą był całkowicie zatracony kontrast dużych kamieni i małych, który zrealizowała Jollucha. Zabezpieczyła ona półkolistą przestrzeń małych kamieni przed nadmiernie porastającym zielskiem przy pomocy luźno splecionych worków zrobionych z długotrwałego włókna plastikowego podłożonych pod warstwę drobnych otoczaków przywiezionych znad Brdy. Na początku chciała kupić taką folię ogrodniczą w Castoramie, ale po obejrzeniu tej ostatniej i policzeniu kosztów, postanowiła raczej poprosić swoich krewnych mieszkających na wsi o worki od niektórych pasz. Między folią z Castoramy a folią uzyskaną z poprzecinanych worków była taka różnica, że jedna była czarna i droga a druga biała i za dziękuję. Dla Jolluchy kolor, który przykryła warstwą kamieni był nieistotny. Istotne było to, że worki te przepuszczały powietrze i wodę a skutecznie broniły przed przerastaniem kamieni przez zielsko, które normalnie trzeba usuwać regularnie przynajmniej co dwa tygodnie w ciągu lata. I jej przewidywania sprawdziły się; zielsko pojawiało się ale bardzo rzadko i to tylko kilka rodzai o być może bardzo małych nasionkach, których nie zatrzymała plastikowa bariera. Arka zaatakowała folię na podstawie swojej bardzo wyrafinowanej wiedzy ogrodniczej. Z wielką pasją kazała wynajętym pracownikom usunąć każdy jej kawałek. Już teraz widać efekty na kamieniach zrobiło się bardzo zielono. Ciekawe czy będzie tu co dwa tygodnie przyjeżdżała, żeby usuwać chwasty spod czereśni. Jollucha nie zamierzała się do tego zadania dotykać. Całe to bohaterskie przedsięwzięcie wielkiej znawczyni potrzeb ogrodu - urlopowiczki uskuteczniającej czynny wypoczynek kosztem swojej siostry przyprawiało Jolluchę o autentyczne uczucie nudności. Folia przygnieciona warstwą kamieni i w zasadzie niewidoczna, gdyby nie przesunięcie kamieni tworzących półokrąg miała podwójną funkcję. Po pierwsze już szerzej omówione blokowanie zielska, po drugie miała oddzielać warstwę drobnych kamieni do gleby. Kamienie nawet małe a tym bardziej w zwielokrotnionej ilości mają swoją wagę i nawet kiedy nikt po nich nie chodzi samoczynnie poprzez siły grawitacji wnikają w ziemię. Jest okres kiedy czereśnie są dojrzałe i pod owocującym drzewem zaczyna się ruch. Lepiej już dalej nie komentować decyzji przygodnej ogrodniczki od siedmiu boleści. Każda czynność Jolluchy w ogrodzie tak jak i w jej życiu była efektem analizy, dlatego wszystko co tam dotychczas zrobiła ma swoje logiczne uzasadnienie. Współwłaścicielki ogrodu, które przez cały pobyt Jolluchy w Polsce nie poniosły żadnych kosztów z powodu utrzymania działki i drobnych remontów takich jak wylewki podłóg w piwnicy i nie tylko, w swoich poczynaniach uporządkowania działki i wywiezienia zgromadzonych przez Jolluchę z trudem materiałów, nie respektowały żadnych jej wysiłków ani dotychczasowych osiągnięć. Jak w takiej sytuacji można się teraz spodziewać aktywnego udziału Jolluchy w pracach dotyczących działki? No jak? Przecież takie żądania wysuwane w jej kierunku są delikatnie powiedziawszy nielogiczne i bardzo niekonsekwentne.
Jedna 200 litrowa beczka i kilkanaście plastikowych 150 litowych beczek , wywiezionych przez nagle poczuwającą się do obowiązków właścicielki części działki, miało swoje przeznaczenie. Po zakopaniu w ziemi miały być małymi akwenami w okół strumienia dla bardzo oportunistycznych i szybko rozprzestrzeniających się roślin wodnych takich jak tatarak, kosaciec żółty, czy kilka rodzajów sitowia, oraz wysokich bazi słodkowodnych czy kilku gatunków trzcin... Beczki miały utrzymywać wilgoć, jak również ograniczać ekspansję roślin. Te beczki nie spadły z nieba. Jollucha je kupiła. To była jej własność, tak jak wiele zniszczonych jej rzeźb, będących powstającą serią elementów dla już realnego w marzeniach Jolluchy wodospadu. Wszelkie zgromadzone materiały nie były kupą śmieci, miały swoje przyszłościowe przeznaczenia. Wszystkie zgromadzone rzeczy były zdobyte nakładem pracy i kosztów.
Jollucha na prawdę uporałaby się już z większością bólu i upokorzenia jakie powodowały zniszczenia jakich dopuściła się jej siostra, z których usunięcie potrzebnej folii i przygniecenie tulipanów, irysów i cebulaków wcale nie było przestępstwem najgrubszego kalibru, gdyby nie to, że wiosna narzucała jej możliwość obserwacji kroków jakie podjęła jej siostra celem uporządkowania działki. Agh...!
Powtarzała sobie, że to co jej nie zabiło na pewno ją wzmocni. Póki co to tylko nie umiała pohamować drżenia na całym ciele, za każdym razem kiedy przechodziła koło kolejnych śladów rozbuchanej i oficjalnie zaakceptowanej i popartej przez członków rodziny żywej zbrodni.
Jollucha starała się być szczęśliwa mimo wszystko i udawało jej się to bardzo często poza momentami bezpośredniego kontaktu z terenem ogrodu.
To co było jej odskocznią, to kilka rysujących się szans na zmianę i pojawiającą się możliwość czy perspektywę tego, że w końcu uda jej się przepchnąć siebie przez barierę nakładaną przez samą siebie. O takim powtarzanym w swoim życiu schemacie wiedziała od bardzo dawna, oj od dawna. Prawdopodobnie od czasu klęski w dostaniu się na studia. Jollucha nie miała wyścia „B” a to, na które bardzo liczyła zatrzasnęło jej drzwi przed samym nosem różnicą jednego punktu. Wtedy były takie czasy, że dostawało się dodatkowe punkty za pochodzenie, albo te punkty były skrupulatnie odejmowane co wykazywały potem tablice ogłaszające wyniki konkursu czy egzaminu, który i tak, o czym Jollucha dowiedziała się po czasie, nie był uczciwy. I to właśnie rozłożyło ją na części pierwsze. Z racji wykształcenia jej rodziców zabrano jej pięć punktów. Ale to też było tylko wymówką. Jollucha miała świadomość, że jej prace były bardzo dobre, zdecydowanie bardzo dobre. Chodziło o bardzo dużą i nieuczciwą konkurencję. Już w Warszawie doświadczyła pierwszego ciosu poniżej pasa. Gdańsk, gdzie przegrała jednym punktem był już tylko powtórzeniem sytuacji w innej wersji.
Sekretarka przyjmująca teczki z pracami spuściwszy okulary na sam koniuszek nosa i przechylając całą głowę do przodu tak, żeby mogła spojrzeć ponad okularami swoimi zmęczonym, wypranym z emocji wzrokiem zapytała przeciągając trochę ostatnie sylaby z charakterystycznym zaśpiewem powątpiewania i z nadzieją, że ona ma rację:
  • A panienka z protegowanych...?
Jollucha użyła metody jej mamy – „koniec języka za przewodnika” - i odpowiedziała pytaniem:
  • A co znaczy protegowana?
Sekretarka spojrzała przez otwarte okna i poruszyła się pokazując w języku ciała, że na prawdę nie chcę odpowiadać na to pytanie.
  • Protegowana... to... znaczy..., że hm...., że panienka... ma kogoś... no wie panienka... kogoś kto... panienkę..., panienkę ... u b e z p i e c z a... ? ,...?
  • Nie wydaje mi się. - Jollucha sama się zlękła tego jak sucho brzmiała ta odpowiedź i już wtedy poczuła, że podłoga w sali przyjęć interesantów jest jakaś bardzo miękka.
  • A panienka z jakiego miasta??
  • Z Bydgoszczy.
  • A... Bydgoszcz... Bydgoszcz... to prowincje artystyczne – prawda dziecinko?? - to postaw tą teczkę tam o tam za tamtym kątem pod ścianą.
Po ogłoszeniu wyników, że po przeglądzie teczek Jollucha nie została dopuszczona do egzaminów sama zainteresowana miała okazję sprawdzić, że nikt nawet jej teczki nie raczył otworzyć. Papierki pocięte w równe paseczki, które określały uporządkowanie prac według technik nie były nawet o milimetr przesunięte. To był pierwszy cios poniżej pasa. Potem była cała artyleria podobnych przyciągających się wzajemnie i eksperymentujących na jej ciele, umyśle i duszy przypadków potwierdzających prawo przyciągania sobie podobnych. Takiej serii razem z bardzo poważną chorobą jeszcze nie doświadczyła w swoim dotychczasowym życiu. Jej choroba dopadła ją w wieku 22 (!) lat i wydawać by się mogło, że zamknęła jej przyszłość. Ale życie Jolluchy na chwilę, to znaczy na całe 6 lat, jeżeli policzyć od wystawy w wieku lat 13, toczące się główną przelotówką, postanowiło skręcić na bezpieczne dla niej. bo znane z pierwszych doświadczeń szkolnych, ścieżki. Były to rzadko uczęszczane ścieżki w zaczarowanych lasach i często tylko sobie znanych obszarach marginesu społecznego zamiast szerokiego nurtu radości i sukcesu. Przez kilka dekad Jollucha przewijała się od jednej próby, do następnej nie wierząc w możliwość ostatecznego powodzenia i możliwości samorealizacji w dziennym świetle dostępnym według jej obserwacji tylko szczęściarzom i protegowanym. Nigdy jednak nie straciła poczucia własnego talentu. Miała z nim kontakt i zdawała sobie sprawę o obowiązku wobec samej siebie i społeczeństwa o rozwijaniu tego o czym była przekonana. Wiedziała, że każdy jest taką zbiornicą talentów i uzdolnień. Przez świadomość swojego talentu i potwierdzaniu się zaobserwowanego stanu rzeczy nigdy nie zrezygnowała z kolejnych prób realizacji czy spełniania się poprzez udostępnione jej środki. Konsekwentnie wierzyła w swój talent. Przez fakt rozpoznania swoich uzdolnień miała i łatwiej i trudniej. Łatwiej dlatego, że nie musiała szukać. Trudniej dlatego, że znalazła... Nawet biblia potrafiła wwiercić się w jej sumienie. Była to przypowieść o zakopywaniu talentów. Talent był jednostką płatniczą w czasach Starego Testamentu tak samo jak moneta wzięła swoją nazwę od bogini bogactwa Monety w czasach antycznej Grecji. Jollucha nie miała najmniejszej wątpliwości, że skoro ona czuje się tak bardzo bogato wyposażona czy posiada świadomość takiego wyposażenia, to jej wewnętrzne bogactwo musi się kiedyś zamanifestować w pełni i zapewnić jej nie tylko samorealizację ale i niezależność materialną. Nie wiedziała jednak jak usunąć z drogi sobie samej samą siebie. Teraz na reszcie znalazła odpowiednie narzędzia i zdawała sobie sprawę, że na reszcie jest na drodze oczyszczonej z lęku o zagwarantowane dla niej i jej przypisane niepowodzenie. Dotychczas wiedziała, że doświadczenia lubią się powtarzać i zupełnie nie wiedziała jak przerwać łańcuch zrobiony z tych samych oczek? Jak wyjść poza własne doświadczenia? Jak wydostać się z koła, po którego zewnętrznym obwodzie wciąż chodziła wprawiając je w ruch? Czasami też spadała, ale o ile zachowała odpowiednią ilość równowagi - miała poczucie jakiej takiej równowagi, ale i powtarzającego się schematu w jej życiu. Taka postawa, najlepsza jaką mogła sobie udostępnić niczego nie zmieniała w jakości jej życia powtarzającego te same wstrząsające przeżycia w najróżniejszych wariacjach i wersjach. Ostatnio opisywane zdarzenie z ogrodem było jedną z takich powtarzających się wersji czy wariacji ogromu dramatu jaki co jakiś czas manifestowały jej niekontrolowane wibracje.
Kto szuka ten znajdzie i Jollucha na reszcie znalazła odpowiedź.
Największym jej bogactwem, w które wyposażyła ją natura była możliwość wnikliwej obserwacji. Jolluchę niezmiernie zawsze cieszył fakt, że często to do czego inni dohodzą za pomocą czytania i dostępu do informacji ona pozyskiwała drogą obserwacji i poprzez wyciąganie wniosków z własnych doświadczeń. Nie stroniła też od czytania. Przeciwnie miewała okresy absolutnego pożerania książek. W bibliotece odkryła regał z prehistorią archeologiczną. Dopóki nie przepuściła przez swój system całości tego, co tam było od pierwszej do ostatniej książki, Jolluchy po prostu nie było dla świata. Tym bardziej, że akurat w tym okresie na przeszło rok czasu była pozbawiona dostępu do komputera. Więc ekscytowała ją także wiedza zdobyta przez innych. Najważniejszą obserwacją Jolluchy, która została jej udostępniona przez samą siebie był fakt połączenia następstw jej własnych myśli. Po śmierci Anuchy i Marysi jej siostra Grażka była jedyną osobą w jej otoczeniu, która chciała i miała cierpliwość jej słuchać. Teraz, gdy już rozwikłała tajemnicę na własny użytek nie musi już przytłaczać Grażki systematycznym streszczaniem własnych spostrzeżeń i obserwacji – dzięki Bogu i ludziom. Biedna Grażka! Jak ona to wszystko wytrzymała? Jollucha analizowała własne sny a potem analizowała ich dokładną ale niespodziewaną realizację w życiu. Robiła to już kilkanaście dobrych lat. Jeszcze w Ameryce nauczyła się śnić świadomie. To znaczy ingerowała podczas snu we własne sny zmieniając ich przebieg. To co manifestowało jej życie to była zawsze udoskonalona wersja tego co mogło być oryginalną historią ze świata snu. Ciekawostką było to, że naukowe opracowania o tym do czego sama doszła czekały na nią dopiero w Polsce i to w języku angielskim.
Sen jest też myślą. Dla Jolluchy sen był ciekłą substancją materializacji rzeczywistości. A więc momentem, w którym jeszcze dopuszczalna była interwencja. Dzięki temu doświadczeniu Jollucha zaobserwowała, że słowa z Biblii nie zależnie od tego czy sama Biblia jest oryginalną wersją i czy ma swoje pierwowzory czy nie, potwierdzają się. A konkretnie wątek o tym, że słowo stało się ciałem. Jollucha wiedziała, że przeważnie ludzie myślą werbalnie. To, że akurat ona najczęściej posługiwała się obrazem było raczej ewenementem i wyjątkowym sposobem określania i rejestrowania wiadomości i spostrzeżeń i w ogóle życia. Jej pierwszym językiem był rysunek i często werbalny efekt powstawał lub był wynikiem udostępnionym na drodze transformacji czy korelatywnej, równoległej, alternatywnej ścieżki. Słowo u zarania swojej egzystencji jest przede wszystkim myślą. Sen jako obraz też jest wiązką myśli, często tak szczegółową, że wypowiedzenie czy określenie całości zajęło by znaczną ilość czasu podczas, gdy obraz przekazuje te wszystkie informacje za pomocą jednego uderzenia informacyjnego.
A więc jej myśli, te przekazane podczas snu, potwierdzały się czasem z taką niesamowitą ilością szczegółów na jawie, że Jollucha sama nie dowierzała sobie. Zaczęła więc zaraz po przebudzeniu zapisywać to co jej się śniło i wersję przez siebie poprawioną czy udoskonaloną tego co nazywała dla siebie ostatnim momentem. Później sprawdzała, żeby nie było, że coś prefabrykuje na użytek własnej rozrywki. Śniły jej się na przykład kwiaty na stole u jej sąsiadki i przyjaciółki Marysi. Kwiaty bardzo wyraźnie określone i opisane w szczegółach. Jollucha wykręciła wazon atrakcyjniejszą stroną w swoim kierunku. Tego dnia zadzwoniła Marysia, że jest jakieś ciekawe spotkanie u niej w mieszkaniu. Na stole w pokoju dokładnie tak jak śniła Jollucha stały kwiaty ze snu. W tym samym wazonie. Stół był nakryty wyśnionym obrusem. W wazonie stały kolorowe georginie, cynie i kilka astrów. Marysia widząc jak bardzo Jollucha wchłania scenerię koncentrując się na kwiatach, podeszła do stołu i wolno przekręciła bukiet tak, że Jollucha zobaczyła atrakcyjniejszą jego stronę. To jest tylko jeden z codziennych przykładów wertowania tego co miało się wydarzyć w czasie marzeń sennych każdej poprzedniej nocy. Czasami spływały całe pasjanse i filmy dotyczące najróżniejszych akcji jakie miały się wydarzyć i potwierdzić w jej życiu. Teraz już od pół roku Jollucha z wyboru nie ogląda telewizji. Był czas kiedy dla zabicia czasu i dla wyciszenia lub oddalenia kotła napierających na nią emocji i myśli telewizor w jej domu był włączony cały czas. Jollucha wyśniła ciąg zdarzeń w jednym z seriali dotyczących aktorki, dla której w ogóle ten serial oglądała. Następnego dnia z niesamowitym zdumieniem oglądała w telewizji swoją wersję wydarzeń napisaną zapewne przez scenarzystę kilka dobrych miesięcy wcześniej. Jedynym wnioskiem jaki się nasunął autorce tekstu było potwierdzenie się jednego z pierwszych naukowych twierdzeń, że myśli realizują się w rzeczywistości. Jollucha więc była świadoma tego, że musi nauczyć się selekcjonować myśli i je wybierać. Myśleć myśli świadomie tak jakby to ona była decydentem i wolą dozwalającą na myślenia a nie, żeby myśli myślały nią - jej mózgiem. Nie chciała być przedmiotem dla samej siebie czy instrumentem, przez który przepływają najróżniejsze myślokształty, które często w żaden sposób nie reprezentowały tego czego realizacji, materializacji czy manifestacji chciałaby się spodziewać w swoim życiu. Teraz wiedziała, że zabawa dzieci w świat „Na niby” jest wprawką do wizualizacji, które się później spełniają i realizują.
Od momentu zbierania dowodów na potwierdzenie tezy znalezionej w Bibli, że myśli są niezaprzeczalnym budulcem naszej rzeczywistości, a idąc dalej tym tropem, że rzeczywistość nie ma nic wspólnego z realnością jest tylko jej iluzją, Jollucha była już bardzo bliska od znalezienia i wypracowania metod uczenia się prawidłowego myślenia. Prawdą jest to, że każda pomyślana myśl już na zawsze istnieje i żyje własnym życiem przyciągając do siebie sobie podobne. Tak więc myśl tak jak wszystko inne co jest naszym otoczeniem wraz z naszym własnym ciałem jest tylko wibracją i wola nasza polega na świadomej selekcji tych wibracji. To co dopuścimy u zarania powstawania naszej realności to się jako ta realność dla nas sfinalizuje w materialnej postaci. Zanim powstał stół był najpierw myślą o tym stole. Tak jest ze wszystkim. Następnym krokiem w życiu Jolluchy na drodze do rozpoznania tajemnicy, było przypadkowe trafienie na wszystko to co było potwierdzaniem jej przemyśleń i doświadczeń. Ostatnio już tylko od czasu do czasu, ale był czas, że pasjami słuchała filozofii czy światopoglądu przedstawianego przez małżeństwo Esther i Jerry' ego Hick'sów. Przedstawiali oni jedno prawo uniwersalne, które rządzi życiem. Prawo przyciągania sobie podobnych lub trzy „P” : Prawo Przyciągania Podobieństw. Czyli jeżeli ktoś żyje według czterech „A” to taka właśnie rzeczywistość czy materialność oparta o cztery „A” jest jego udziałem; Afirmacja siebie, Adoracja siebie, Akceptacja siebie, Afektacja siebie. Co ważne zasady te nie będą realizowane tylko przez siebie samego, ale i całe otoczenie. Ważne jest też to, żeby posiąść umiejętność przez stałe ćwiczenia podawania myśli tak, żeby inni to sami zauważyli i zastanawiali się na czym polega źródło sukcesu danej osoby, niż żeby były nachalnie o tym informowane, bo wówczas sami sobie sikamy na własne nogi, lub sami siebie olewamy. Ostatnio Jollucha odkryła, że znacznie skuteczniejsze jest poczucie szczęścia w każdym momencie życia niż każda ilość tych samych cyfr, bo w to też wierzyła przez jakiś czas, czy liter wprowadzanych we własne życie. Poczucia szczęścia nie zależnie od okoliczności można się nauczyć.
Jollucha widziała już pierwsze rezultaty opisanej strategii wprowadzanej we własne życie. Wiedziała, że słodkich owoców będzie coraz więcej. Owoce te były zachwycające. Chciała jej jeść powoli, żeby każdym kęsem się móc do syta delektować.
Wiedziała, że kompetytywny partner, który nie będzie się obawiał czerwonej koszuli i czarnych spodni też się pojawi na jej drodze życia w taki czy inny sposób. Jollucha sama nie mogła się nadziwić dlaczego i skąd u niej wziął się ten szlagier czy schemat czerwonej koszuli i czarnych spodni. Przecież to był strój macho. A ona wersji macho w wykonaniu męskim, w swoim życiu nie dopuściła dotychczas i nie zamierzała tego zrobić teraz. Żaden z jej dotychczasowych partnerów takim typem nie był. Prawdopodobnie był to swego rodzaju test potwierdzający otwartość i gotowość jej partnera na udostępnienie i możliwość zapłodnienia nowymi horyzontami czy spostrzeżeniami swojego umysłu.
Z faktem dostosowywania się jej partnerów do jej tylko z resztą jednego pragnienia co do stroju, łączyły się przezabawne historie.
Fakt odejścia Grzegorza w swoje własne życie połamał Jolluchę i to solidnie. Kogo rozłam rodziny i perspektywa samotnego macierzyństwa nie złamałaby chociażby tymczasowo? Jollucha nie mogła się tego w żaden sposób spodziewać. Według jej dotychczasowych obserwacji jej małżeństwo należało do udanych. Jollucha nie wiedziała czego od życia się spodziewał ojciec ich potomstwa, ale znalezienie lepszej wersji tego, co było między nimi było według niej nadzwyczaj trudne jeżeli nie niemożliwe. Grzegorz doszedł do podobnych wniosków tylko o kilka dekad za późno. Za dużo historii się między nimi nabudowało, a szkoda, byli dla siebie stworzeni i takie piękne owoce ich uczucia się zrealizowały w ich realności...
W każdym razie jedna ze znajomych Jolluchy doradziła jej, że na jednego mężczyznę najlepszym lekarstwem jest inny mężczyzna. Jollucha nie narzekała na brak zainteresowania ze strony przeciwnej, bo pół światu tego kwiatu. Wybrała więc weterynarza z Polski. Który jest jednym z głównych bohaterów zabawnej historii dotyczącej czerwonej koszuli i czarnych spodni.
Grzegorz się spóźniał po odbiór dzieci tej Soboty. Jollucha miała już plany. Za stołem siedział ubrany w czerwoną koszulę i czarne spodnie weterynarz o imieniu Gerard G i przeglądał mapę planując ich wspólny wyjazd. Jak widać panowie dzielili te same inicjały ale nie tylko. Pojawił się Grzegorz ubrany w czerwoną koszulę i czarne spodnie. Panowie zostali sobie przedstawieni i podali sobie ręce. A Jollucha pomyślała, że życie potrafi być lepszym reżyserem niż dobry film.
Ale to nie koniec interesującego wątka z czerwoną koszulą. Było to jakiś rok później, też latem, ale już pod koniec. Jollucha z dziećmi została zaproszona na urodziny jednego z synów swojej przyjaciółki. Ponieważ dzieci chciały się spotkać i zobaczyć jedną ze swoich ulubionych dorosłych Grzegorz miał odebrać dzieci z przyjęcia urodzinowego. W międzyczasie Jollucha zdążyła się zoriętować, że weterynarz jej nie zupełnie podszedł, więc wymieniła go na informatyka o imieniu Jan. Janek sam z siebie bardzo lubił czerwony kolor i miał sporo czerwonej garderoby. Jollucha zasugerowała tylko czarne spodnie. Grzegorz poprosił o klucze do bagażnika Joli samochodu, bo chciał przepakować bagaże dzieci. Wtedy został poinformowany, że klucze ma ten a ten siedzący tam a tam, bo to on kierował. Gości było bardzo dużo. W obszernym salonie Jollucha siedziała w towarzystwie młodych mam a po przeciwnej stronie zajęty poważną dyskusją z sąsiadem siedział Jan. Jollucha obserwowała jak Grzegorz, który ubrał tego dnia czerwoną koszulę i czarne spodnie podchodzi do faceta, który jest podobnie ubrany. Panowie wyciągają do siebie ręce. Potem Jan sięga do kieszeni spodni. Następnie Grzegorz wychodzi przez frontowe drzwi. Jollucha zdążyła pomyśleć, że historia lubi się powtarzać i przybiegły jej córeczki pożegnać się z nią.
Każdy z jej dotychczasowych partnerów nie obawiał się zrobić jej tej małej przyjemności posiadania w swojej garderobie czerwonej koszuli i czarnych spodni. Nie inwestowała też w taką ewentualność zbyt dużych nakładów energii czy czasu.
Następny jej partner też będzie miał taką koszulę i spodnie. Przynajmniej na taką ciągłość w życiu mogła sobie pozwolić. Poza tym każdy z jej dotychczasowych partnerów czuł się w świecie wszechobecnej elektroniki jak ryba w wodzie i fajnie by było gdyby ta zasada też się potwierdziła. I jeszcze jedno wszyscy byli ściśle związani z fotografią.
I jak tu nie cieszyć się życiem. Ono potrafi być zaskakujące i nieprzewidywalne, nieoczekiwane i bajecznie zabawne. 


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz