środa, 23 lutego 2011

Śladami Kaprysa. Cdn.

Zastanawia mnie bardzo możliwość rozpoznania moich nastrojów przez Kaprysa. Jak takie małe ciałko pokryte rudo - białą kombinacją futra w pięknie zakomponowanych plamach na całości, umie rozpoznać moje samopoczucie.
Teraz już wiem dlaczego nie musiałam pić, palić czy wręcz źle się czułam, określając to delikatnie, gdy chciałam skorzystać z udogodnień poprawiających nastrój czy wynalazków medycyny konwencjonalnej. Mój organizm nie tolerował żadnych używek. Otóż ostatnio dowiedziałam się, że większość życia spędziłam na naturalnym "Hi'ju" w ogóle o tym nie wiedząc i nie zdając sobie sprawy, że dopuszczalne są inne wszechświaty odczuwania rzeczywistości. Otóż mój kot wie kiedy wypadam z obłoków i ciężko ląduję na ziemi. Podczas mojej normy trwania czy bycia mogę zagłaskać przejaw życia pod tytułem Kaprys, a spokojnie nie usiądzie na kolanach czy nie położy się na klatce w pobliżu twarzy tak jak to lubi najbardziej. Czym się kieruje? Jak rozpoznaje? Jakie instrumenty są mu dostępne?
Jak tylko wypadnę z błogości, gdzie się zaraz czuję nieprzeciętnie i nieznośnie źle, czuję nagły spadek energii, gasną kolory otoczenia, muszę ubierać okulary, bo niedowidzę i po prostu odechciewa mi się wszystkiego, On Kaprys o tym wie. Przychodzi i doprasza się komunii dusz. Siada na mnie i okupuje moje ciało dopóki wnętrze się nie przeciśnie na powierzchnię odczuwania czy doświadczania rzeczywistości. Intensywnie mruczy i na prawdę widać, że bardzo pracuje nade mną. Rzeczywiście mi pomaga. Zdejmuje ze mnie naleciałość czy ciężar a jak tylko poczuje, że oto moja osoba wraca do siebie zawija się i ma mnie w nosie. Znów zaczyna się dokuczanie, chce iść tu, chce tam i wyraźnie się nudzi i nie bardzo wie co ze sobą zrobić. Może jest to jeden z tych leczniczych kotów. Byłoby tak, gdyby nie fakt absolutnej nietolerancji obcych osób i zapachów pozostawionych po ich odwiedzinach. Jest to więc taki dar tylko dla mnie.
Pojawienie się go w moim życiu jest ze wszech miar zastanawiające. Bardzo przeżywałam odejście Śnieżki. Wybrała raka. I bardzo ją zdołał wyniszczyć przed samym uśpieniem. Moje promienne Światełko, moja starsza latorośl, często mówiła mi: "... Mama Ty musisz mieć kota..." Nie zgadzałam się z jej opinią ale tylko na zewnątrz. Wewnątrz wiedziałam, że ona zna mnie bardzo, bardzo dobrze. Bardzo tęskniłam za obecnością formy życia w kociej odmianie. Były jednak powody, dla których absolutnie nie widziałam warunków dla kolejnego kota w moim życiu. Po pierwsze chciałam zahamować pojawianie się kotów w moim życiu, bo one odchodzą, czy wyrażam na to zgodę czy nie. Po drugie moje mieszkanie poza okresami odwiedzin dzieci przystosowane jest na pomieszczenia pracowni. Mały, nowy kot to jak małe dziecko, potrzebuje dużo intencji i uwagi i wyrozumiałości, czasu. Byłam za bardzo pochłonięta swoim światem, żeby udostępnić komfort rozwoju małego żyćka. Jednak bez przesady, co kilka dni powstawał z dostępnych mi materiałów: makulatury z gazet i kleju z mąki następny kot. Koty otrzymali moi wszyscy krewni. Koty, koty, koty.
I przyszedł dzień, kiedy w piwnicy zrealizował się czy zmaterializował się kot. Nie chciał jeść, ani pić, tylko chciał być głaskany. Do dziś nie zaczyna jeść dopóki nie odbierze porcji wygłaskania i nie upewni się, że nasze oczy się spotkają. Zawsze rewiduję siebie. Czy na pewne moje oczy wyrażają wystarczającą dawkę miłości, tej którą widzę w jego oddanym spojrzeniu.
Kot wiekowo prawdopodobnie pochodził z ostatniego miotu jesiennego. Miał około roku, bo była właśnie jesień. Był wygłodzony, chudy i bardzo czujny. Nie podobał mi się. Zawsze wybierałam koty o jednolitym umaszczeniu. Ten był biały i miał rude plamy. Śmiać mi chce, bo teraz doceniam każdą plamkę na jego dobranym i doskonale dopasowanym ubranku. Podziwiam z jakim wyczuciem i artyzmem został zaprojektowany. I absolutnie dostosowany do moich potrzeb pod każdym względem. Jak on to robi.
Piwnica pozostała jego ulubionym miejscem przebywania. Pojawia się tylko gdy jestem sama. Latem się uspołecznia i króluje na środku największego klombu trawy w ogrodzie. Goni motyle i wyczynia salta w oddaniu się temu zajęciu. Straszy okoliczne koty. Zimą wyczekuje momentów mojego gorszego samopoczucia, żeby się ze mną zjednoczyć w pokonywaniu cięższych chwil. Tak jak gdyby był z góry przygotowany na to, że jestem bez przerwy okupowana przez swoje przepracowywanie otoczenia we wszystkich jego barwach i kolorach. Nie mogę się nadziwić przedziwnym kombinacjom symbioz jakie oferuje życie z poszczególnymi kocimi przejawami mojej egzystencji. Każda była inna i każda odzwierciedlała okres mojego życia.
 Wracając do Kaprysa. Jak szybko nauczył się swojego imienia i jak chętnie na nie reaguje. Jak wiele słów rozumnie, zupełnie tak jakby słowa były wiązkami energii rzucanymi w jego kierunku. Jestem nim urzeczona jak każdym poprzednim kotem w moim życiu. pomimo, że te poprzednie też do mnie przyszły i też były wyczekiwane i oczekiwane. Żadnego kota nie kupiłam. Pojawiały się i odchodziły. Nigdy jednak nie wyobrażałam sobie, że w moim życiu zagości dachowiec rasy europejskiej o biało - rudej sierści.
Kilka dni temu pod koniec ocieplenia i pozornego przedwiośnia, spadł śnieg. Pojawiła się konieczność odśnieżenia w okól domu, ścieżki do garażu i do śmietnika oraz odcinka najtrudniejszego, chodnika przed domem. Przyszła Kasia. Mama ma specyficzną, nieco dłuższą ścieżkę zapewniającą możliwość ominięcia  spadających  na nią zwałów śniegu z dachu. Zastanawiałam się jak wytłumaczę Kasi w jaki sposób ma być odgarnięty śnieg i wtedy zauważyłam kocie ślady. Kot widocznie poprzednio nauczył się chodzenia po oczyszczonej ze śniegu przestrzeni, bo dokładnie narysował przebieg ścieżki. Nie było więc kłopotu. Ponieważ pozostałe ścieżki też należało wyczyścić tak by wszyscy domownicy byli ukontentowani, więc znów zaczęłam się zastanawiać jak zdołam pokazać Kasi bez wchodzenia w zaspy z białego, zimnego puchu. Ale i tym razem zobaczyłam ślady kota, których przed chwilą nie widziałam. Więc znów nie było zadania ponad moje moje możliwości komfortu. Kocie ślady prowadziły dokładnie do drzwi garażu, ale co dziwne od nich nie wracały chociaż drzwi garażu były zamknięte jak zawsze. Tak samo do śmietnika, gdzie i jak podział się kot. przecież nie wyparował. Nie było jednak czasu na rozważania. Kasia czekała na instrukcje. Chyba nawet nie zauważyła, że ślady kocich stopek kończą się na drzwiach garażu i przy śmietniku. Nawet nie rozmawiałyśmy o tym, że kocie ślady narysowały wzory według których ona odśnieżała, chociaż nigdzie w pobliżu nie było podobnych.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz