poniedziałek, 3 marca 2014

Marzenia umierają ostatnie...

"...People who shine from within don't need a spotlight..." - Deryl Anka

"...Detachment is not that you should own nothing, but that nothing should own you..." Surisa S. 

Lajo poczuła jak to co należy do innej rzeczywistości niż isota jej  istnienia: się powoli od niej odkleja. 
A właściewie stało się to od razu.
Tak jakoś pomiędzy jednym a drugim mrugnięciem. 
Zaczęło się od tego, że przyśniły jej się śmiecie. Zawsze jak śniły się jej śmiecie to okazywało się, że zostawiała za sobą doświadczenia, które blokowały ją pod jakimś względem. Jakaś siła, czy wewnętrzne przekonanie albo nastawienie woli a może uparte trwanie o tym, że to co jest jest chwilowym zaskoczeniem czy zanieczyszczeniem pola magnetyczno - energetyczynego za moment  minie. Była wewnętrznie przekonana o tym że wiara góry przenosi i chciała wierzyć, że tak właśnie jest. Wiedziała, że się coś dzieje co akceptowała dlatego, że przechodziła przez dane doświadczenia, doświadczała czy dotykała zdarzeń, a może nawet była w samym centrum... ale właśnie dlatego, że była w centrum wciąż mogła siebie obserwować jak z pozycji oka cyklonu. Po prostu odbierała to co się dzieje jak jakiś film, w którym ona zgodziła się zagrać przyznaną lub wybraną rolę. Ale tak wewnątrz i tak od środka cały czas wiedziała  o tym, że niezależnie od wszystkiego wciąż oddycha i nadal pod stosem "śmieci" istnieje jako rdzeń, oś, istota rzeczy, kwintesencja lub jądro, nadal jest radością trwania.
Otrząsnęła się niczym pies po kąpieli w nadspodziewanie zimnej wodzie... Otrząsnęła się ze wszystkich zmartwień o to, że dźwignięcie się o jedną grzędę jest ponad jej siły, że się tłuką za miedzą, że giną ludzie w wypadkach motoryzacyjnych i różnych i że powodzi im się różnie. Przestała się zadręczać  o wszystkie bratnie dusze udręczone bardziej niż ona i powiedziała sobie, że wystarczy się wyleczyć z kolejnej infekcji i że najważniejsze by się posuwać do przodu,  mniejsza z tym w jakim tempie. Zdała sobie sprawę, że dla wielu komfort, z którego korzysta na codzień  dla wielu "bogatych" i pyszniących się etykietką "sukcesu" z jakiejkolwiek strony, więc dla wielu jest to przestrzeń zamknięta bez dostępu. 
Oczywiście chodziło jej o odczucie siebie jako jedności trwania wszystkiego we wszystkim poprzez wszystko. 
Wiedziała o tym coraz bardziej dotykalnie. 
Wymyśliła sobie to określenie już dawno i coraz bardziej doznawała zakresu w jakim może zawierać się wszystko poprzez wszystko. 
Zastanawiała się jak określić swoje stany uniesień i wzruszeń, które zamykały zakres opisywanych wrażeń intelektualno - odczuciowych i doszła do wniosku, że nazywnictwo wszystko rujnuje albo tylko  za bardzo zakleszcza w trudne do strawienia ramy,  to co było poza możliwością zawarcia w słowie.
Dwa dni oglądała małe lub większe gospodarstwa na internecie, w których ludzie na prawdę dbają o swoje zwierzaki i próbują im zapewnić "ludzkie" warunki. 
Wiedziała, że podnosząca się świadomość będzie dotykać coraz szersze kręgi. Powoli wejdą w życie prawa na podstawie, których przedsiębiortwa lub raczej kołchozy przystosowane do produkcji na wielką skalę będę musiały przestrzegać zasad ochrony środowiska.
A jeżeli zawiodą zaufanie społeczne to ulegną zniszczeniu przez własną lekkomyślność i zachłanność. 
Jedynym dostępnym lekarstwem dla przykładu na pakowanie kur przez całe ich życie w śmierdzących, dusznych, skrajnie głośnych kurnikach ze stałym faszerowaniem ich antybiotykami i hormonami dla osiągnięcia najwyższej wydajności, -  więc była absolutnie przekonana -, że na obecną sytuację jest tylko jedna rada. Tą radą jest reakcja konsumentów.
Zmiejszenie zapotrzebowania na produkt tego rodzaju biznesów. Jeżeli uda się zbudować jak największą ilość małych wielobranżowych, samowystarczalnych gospodarstw lub prawie samowystarczalnych to producenci wielkich ilości towaru o obniżonej jakości będą musieli kapitulować. 
Bo obecnie coraz bardziej będzie się liczyła jakość.
Ludzie zaczynają zauważać cenę płaconą za napychanie brzuchów byle chłamstwem. 
Wartość życia będzie polegała na koncentrowaniu się na bierzącej chwili zamiast na standarcie dnia jutrzejszego. W związku z tym wszystkie produkty zaczną powoli nabierać przybliżonych i wymiennych cen. Czyli o tym co jest potrzebne będzie decydowało rzeczywisty popyt zamiast kultuwowania standardu czy podkreślania wydundanych kwalifikacji o przewadze jednej jednostki nad drugą.
Reklamy przestaną mieć znaczenie konieczności istnienia. 
Po prostu wartości zaczną mieć podobną i wymienną skalę zapotrzebowania. 
Potrzebne jest tylko podniesienie świadomości, w której każda poszczególna jakość jest konieczną dla równowagi istnienia kategorią. Bo bez deszczu i bez burzy słońce jest po prostu udręczeniem. 
Indywidualność jest poza kategorią lepszą lub gorszą. Indywidualności czyli jednostce należy się godny standard życia po prostu dlatego, że istnieje, bo przez to inni mogą istnieć inaczej. Gdyby zabrakło rozwarstwienia, zabrakłoby także ludzi, którym do życia konieczne są reflektory czyli specjalne traktowanie i prestiż i społeczna ranga. 
Ludzie Ci tak na prawdę umierają na codzień w pogoni za następną okazją wyróżnienia się na tle innych. 
Kultury zachodnie są w tej kwestii prekursorem i podnoszą poprzeczkę zrozumienia, że gdy zabraknie szacunku dla grup mniej uprzywilejowanych znika także osoba, która chce się wybić poprzez ich nędze wielu czy brak szczęścia, powodzenia i odpowiednich warunków poczynając od dzieciństwa większości... 
Cieszyła się z faktu, że dla coraz więcej ludzi podchodzi do aspektu życia w sposób zabawowy. Jakież piękne domki dla kurek wymyślali ich teraźniejsi lub przyszli właściciele:  jak dla księżniczek. Każda kurka miała własne imię.. i często każda była innej rasy. Tak jak w jej magicznym dzieciństwie. Mówiono o każdej jak o członku rodziny lub o przyjacielu. Opowiadano o tym, że każda ma swoją osobowość i indywidulne cechy różniące ją od reszty towarzystwa w kurzym domku. 
 Poznawała rodzime korzenie po tym, że dla przykładu w doborze niosek znajdował się białoczub polski. A jeżeli chodzi o psy ogar polski, lub czasami owczarek nizinny lub podhalański.
Czasami obiecywała sobie, że przyłoży się do wychowania polskiej rasy kotów na bazie dzikiego rysia i zwykłego kota o bardzo miłym usposobieniu. Jeżeli można było wychodować w Amer kota savanę to co stało na przeszkodzie aby trochę sobie poszaleć?
Niektórzy hodowali także rasę kóz karpackich czasami w formie miniaturowej.... też bliskich jej sercu, bo wybranych ze strefy klimatycznej lub może na obszarze sztucznie narzuconych granic narodu, wśród którego zaczęło się jej życie w zmaterializowanej formie.  
- Od razu przypuszczałam, że to są Polacy... - myślała uśmiechając się pod nosem. Bo to akurat, że jest Polską z dziada pradziada miało znaczenie tylko o tyle, że istniały teraz konkretne rasy i gatunki, czyli różnice, które posiadały konkretne zbiory cech różniące ich od innych i tym samym reprezentowały bogactwo i możliwość wyboru. 
Pisała po polsku.
Każdy język dzieli rzeczywistość inaczej. Ale po polsku jakoś było jej najbardziej po drodze. Może się to zmieni, ale tekst czy treść w innym języku jest już zupełnie inną treścią. Było coś w szumiącym i szumnym strumieniu polskiej mowy, może jej własne korzenie od iluś tam wcieleń a może tylko wybór na obecną edycję?
Podobały jej się gospodarstwa, w których na danym terenie wypasały się najpierw krowy i konie a także kozy lub owce. Potem przyjeżdżały kury w domkach na kółkach i z przenośnym wybiegiem. A jeszcze po krowach, koniach i kozach czy owcach ścinano trawę, bo na łące zostawały zawsze jakieś badyle, jaskry czy czasami osty lub inne, które wychodziły poza zakres jadłospisu zwierząt żywiących się zieleniną. Po skoszeniu przychodził czas na kurki, bo kura ma przyrodzone drapanie w ziemi i wyszukiwanie kąsków. Kura dlatego w ogóle żyje. Grządka przygotowana i wynawożona przez kury była idealnie przygotowana czy spreparowana na warzywnik. 
A... różne były pokazane rozwiązania, zależnie od tego co kto sobie wybierał jako priorytet. Dla przykładu dla jednych najważniejsze były systemy aquatyczne czyli hodowanie roślin na zasadzie oczyszczania wody dla ryb. Byli też i tacy, którzy stworzyli system dla kur bez żadnego dożywiania co ciekawe... 
Zachwycały ją gospodarstwa parające się wielobranżowością, w których na poczytnym miejscu a nawet podniesiona do rangi priorytetu była agenda skierowna na ocalenie i zachowanie rzadkich lub ginących gatunków regionalnych zarówno dla roślin jak i zwierząt. 
Interesowało ją sadzenie lasów owocowych oraz pierwsza wyczynowo potraktowana produkcja truffli w St. 
Okazało się, że truffle jako dotychczasowy smakołyk, są rarytasem czyli wzrastanie popularności tego specjału spowoduje obniżenie cen. Oby tylko zachować jakość. 
Teraz ponieważ jest to towar o najwyższej cenie kręci się koło handlu w tej branży organizacja z mafijnym zapleczem spokrewniona. 
Jest dla przykładu znana powszechnie sprawa, że Chińczycy (Kitajce - po rosyjsku - uśmiechnęła się do siebie Lajo) a więc Chinczycy karmili trufflami swoją trzodę. Po tym jak okazało się, że Francuzi oprócz ślimaków i żab jedzą i to "świństwo" zaczęli kombinować jak sprzedać chińskie truffle na europejskim rynku. Na tego rodzaju ofertę reflektowała elita świata a przede wszystkim Włosi.
Szybko okazało się, że Chiński produkt jest dużo mniej aromatyczny i że jest tylko tańszą alternatywą. Ale znaleźli się tacy, którzy zaczęli łączyć lub mieszać truffle europejskie z trufflą chińską. Odróżnić je może każdy wykwalifikowany szef kuchni... ale co tu dużo ukrywać co się uda przemycić to czyjś zarobek i standart życia. 
Ostatnio coraz więcej powstaje sadów frufflowych. Popularność zmiejszy cenę i zadba o zachowanie zróżnicowania gatunków w zależności od określonych cech. Z trufflą jest tak jak z winem smak i aromat omawianego specjału zależy od ziemi i klimatu. Wymaga ziemi wysoko wapiennej, w której czynnik Ph podchodzi do granic ośmiu lub wyżej... Co niezmiernie ucieszyło Lajo to fakt, że wśród sadów dębowych posadzonych właśnie dla tego celu coraz częściej i coraz więcej jest sadów leszczynowych, na których korzeniach rośnie gatunek czarnej trufli.
Kiedyś marzyła o obsadzeniu swojej hektarowej działki orzechem laskowym najlepiej ze względów czysto estetycznych borodowolistną odmianą.
Po prostu weszła do sklepu i rozejrzała się co jest najdroższe w Pl'u.
Okazało się, że najdroższa jest wódka czyli nalewki, które chciała robić i nawet się za to zabrała ale to natępna historia, w której Myszka odgrywa główną rolę. 
Las leszczonowy był o tyle ciekawy, że gwarantował podwójne zbiory. Jedne w postaci orzechów jako jeden z najdroższych w tej chwili produkt roślinny  naziemny, podczas gdy drugi oferował zbiory z pod ziemi. Co ciekawe okazało się, że trufle rosną w symbiozie z Wierzbą, Topolą, Kasztanem, Lipą i Leszczyną oraz oczywiście Dąbem. 
W zależności od drzewa z którym owa narośl czy szczególnego rodzaju roztocze, żyje w symbiozie otóż w zależności od drzewa, które jest żywicielem można wyróżnić poszczególne gatunki. 
Okazuje się, że do szukania truffli dużo bardziej nadają się psy niż swinki jak było to dotychczas utarte, bo zdarzało się, że świnki zjadały znalezione truffle jako własny deser. 
Trudno w tej chwili wyselekcjonować rasę psów, która do tego celu nadaje się najlepiej. Ale Lajo była pewna, że z czasem powstanie takowa tak samo jak rasy psów zaganiające owce. Podobno bezkonkurencyjne są owczarki Colie. 
Przeglądając dawne notatki zauważyła, że małe gospodarstwo w dużym stopniu niezależne od systemu było jej marzeniem od dawna, po prostu miała je we krwi tak samo jak język polski.
I chociaż o tym pisała to w każdym wcieleniu wydawało jej się, że zawsze marzy o tym od nowa tak jakby zapominała, że to już raz lub może kilka razy przeżyła wcześniej. 
Coś na ten temat musiała pisać do Micho kilka lat temu, bo fragment jaki wysekcjonował być jej anioł stróż czyli Leo lub Łyla, dotyczył właśnie omawianego wątku. 
Lajo coraz częście się zastanawiała jak to jest?; na jakikolwiek temat by pisała zawsze podchodził jej fragment z odruchowo przeglądanej korespondencji z Micho, który dotykał tematycznej kombinacji i często w bardzo dosłowny sposób. 
Otóż pisała do Micho swego czasu; 
"...Daleka krewna a raczej powinowata lub dziesiąta woda po kisielu jest w tej chwili  właścicielką pięknego jak na moje wymagania gospodarstwa. Jego urok między innym polega na tym, że jest jedynym gospodarstwem otoczonym pustką. Z daleka okolone jest rzadkimi małymi w tle budynkami. 
Ma bardzo ładnie zakomponowany dziedziniec w kwadracie otoczony małym domkiem od drogi. Domek do przebudowy i remontu oraz murowaną stodołą pamiętającą zamierzchłość też wymagająca intencji, z pustą szopą, w której koniecznością byłaby wymiana okien i kilku innych aspektów...z garażami o czterech kompartmentach, pustym kurnikiem i pomieszczeniem gospodarczym oraz drewutnią do całkowitej utylizacji. Jedno z pomieszczeń w garażu i w szopie całe przeznaczone jest na pocięty opał drewniany i węgiel na zimę. 
Oczywiście po zainstalowaniu płytek solarnych, na pewno zużycie opału byłoby znacznie niższe. 
Może nawet udałoby się zrobić ogrzewanie z ziemni gorącą wodą jak mają niektórzy lekarze i adwokaci. 
Woda, którą się do wszystkiego używa pochodzi ze studni pomimo, że w domu są krany ale woda z nich leci za pomocą pompy zaistalowanej na prąd. 
Brak kanalizacji czyli jest okazja aby zrobić własną oczyszczalnię ścieków.
Brak wygód takich jak łazienka i prysznic oraz ubikacja, ale to jest w zakresie remontu. 
Z wiązku z tym, że jest zapas wodu studziennej o dobrej jakości zbieranie wodu deszczowej można by pominąć zupełnie.
Omawiane zabudowania okolone są sado - ogrodem, który ostatnio został zniwelowany do pojedynczego pasma drzew przy budynkach. 
Szkoda, ale trudno. Podobno za dużo było trawy do koszenia a chodziło o odzyskanie skrawka ziemi ornej. 
Trawa do koszenia to na prawdę mało produktywna sprawa. Kiedyś przy pałacach istniały trawniki i tak się zakorzeniły powszechnie, że trudno znaleźć inną formę estetyki, która przemawia do powszechnie zaakceptowanego stylu czy gustu.  Za stodołą jest też zarybiony staw, w którym latem i z wieczora kumkają głośno żaby. 
Lico domku czyli kuchnia jest skierowana na południowy wshód. Dlatego od drogi lub z okien salonu i stołowego można zaobserwować przepiękne zachody słońca. Wschód jest zasłonięty stodołą, rzędem wysokich Topól rozłożystych za stodołą i garażami. Za to wśród wysoko podciętych wiekowych Topól można posadzić smardze i dynie, bo od lat spadające liście spowodowały warstwę na prawdę urodzajnej gleby. Koło Topoli można też posiać zarodniki purchawicy olrzymiej, chronionej w Polsce chronionej, ale za granicą u braci Czechów można dostać zarodniki w wielu sklepach rolniczych. Można też posiać zarodniki czarnych łebków a na samym skraju pewnie urosły by sowy. 
Na ścianach i szczytach południowych można by posadzić winogrono. Bo sado ogród jest przede wszystkim od wshodu. 
Od zachodu gospodarstwo okalają wiekowe orzechy włoskie sadzone podobno jeszcze za pradziadka właścicielki, który podobno wybudował dom, szopę, studnię i stodołę. Garaże to dodatek ojca obecnej gospodyni. 
W ogóle noc na tym pięknym pustkowiu latem jest wypełniona zapachami, komarami i jest bardzo głośna. Ale to są dźwięki przyrody i jej piękna. 
Po prostu wymarzona sceneria a na komary trzeba się jakoś uodpornić albo zabezpieczyć... 
Podoba mi się izolacja i przestrzeń oraz wiekowe drzewa od frontu i zawarty potencjał.  Przede wszystkim samotność i wyłączność. Poza tym dużo miejsca na moją twórczość i rozwój..."

Micho napisał do Cynt:

"...No takie gospodarstwo czy domek do remontu z terenem w okół jak piszesz to fajna sprawa... jeśli się by udało tanio kupić do tego. Piszę tutaj ogólnie, tak bez względu, że sprawa dotyczy Ciebie. Można sobie przebudować jak się chce i na swój styl... I można mieszkając sobie z dala od świata trochę. A jak się auto ma to wtedy świat jest w zasięgu ręki... Fajna sprawa i wiele ludzi już tak robi... W Twoim przypadku też wydaje mi się godne zastanowienia. Mogłabyś wykazać swoją całą inwencję w organizowaniu i przerabianiu wszystkiego tak jak by Ci się to podobało i bez niczyich ograniczeń...
 Zawsze to możesz mieć w swoich planach tak czy inaczej..."

Cynt odpisała:  
"...Jedno z moich marzeń tak właśnie wygląda. Jakieś małe, odsunięte od ludzi, wygodne siedzisko z kominkiem, samochodem do dyspozycji z psem i kotem a nawet a może koniecznie z  kozą i dyniami rosnącymi gdzieś tam w ogrodzie i dobrze, żeby było dużo miejsca w zabudowaniach, tak żebym miała swój obszar do różnorakiej działalności. Słusznie i bardzo celnie to wszytko opisałeś. Najbardziej uszczęśliwia mnie tworzenie mojego własnego, małego raju. 
Gdyby jeszcze była duża piwnica - na pewno zawiozłabym tam moje butle do robienia win, moją całą piwnicę. I mogłabym się zając rozprowadzaniem tych win po różnych gospodarstwach agroturystycznych. 
W ogóle dom przebudowałabym tak aby miał werandę i wejście reprezentacyjne ale także to od kuchni a przede wszystkim zrobiony byłby ze słomy a część dachów byłaby zieloną łąką, z której można zbierać siano dla kóz, bo ze względu na ograniczoną ilość ziemi na jąką chciałbym sobie pozwolić to byłaby sprawa bardzo ważna. Uwielbiam kozie mleko, sery, twaróg, kozie masło, które jest białe i kozie mięso szczególnie do kapuśniaku i warzywnej zupy. 
Na baraninie najlepsza jest pomidorowa. 
Co do drobiu to chciałabym mieć między innymi przedstawicieli białoczuba polskiego, zielononóżkę, gołoszyję, czubatki różne, ojej ile ras które mi się podobają niektóre znoszą jajka niebieskie lub o zielono zabrarwionej skorupce... a z kaczek koniecznie kaczki szare szkockie a także czarnule, które jako jedyne znoszą czarne jajka bo ciekawe, perliczki koniecznie srebrne i szare, Indyk na każdy przyjazd dzieci, gęsi w określonych gatunkach takie bardziej łaskawe, ojej trochę drobiu by było... Bez pawi, strusi i bażantów...chociaż może?
Ależ tam pięknie było. Ta przestrzeń, ta zapierająca w piersiach muzyka natury zależna od pory roku i dnia i wolna od dźwięków współczesnej cywilizacji. Duże możliwości usamodzielnienia się od systemu, bo z systemu to tam jest tylko prąd, od którego można byłoby się uwolnić w jakiejś części lub całkowicie Szkoda, że brakuje wartko płynącego, małego strumienia, dla skonstruowania turbiny wodnej i dodatkowej urody.
Tam jest na prawdę pięknie. 
Mam jednak nadzieję, że takich pięknych w podobny sposób czarodziejskich, magicznych miejsc jest dużo. Podobno na Mazurach można spotkać dużo wciąż w przystępnych cenach budynków do remontu czyli całkowitej przeróbki z zachowaniem cech charakterystycznych, czy z utrzymaniem charakteru zabudowań czy oddanie stylu lub rodzaju naturalnej urody. Lubię jak widać jakąś rysę autentyczności zachowaną i zgodną z resztą oprawy... I spokój, spokój, spokój... 
Okazje się trafiają coraz rzadziej, ale na początku mojego pobytu w Pl'u dość często zdarzały się podobne propozycje. Ludzie łapali wiatr w żagle za granicą i pozbywali się w tempie natychmiastowym mało wartego majątku tutaj jako dodatkowego obciążenia... Sporo było ogłoszeń kiedy jakaś rodzina chciała pilnie sprzedać cały swój dobytek w związku w nagłą decyzją o emigracji czy z powodu nagłej decyzji uniknięcia strat czy cokolwiek. Jeszcze teraz  można czasami coś znaleźć w tu i tam, ale ostatnio rzadko analizuję i  zaglądam do podobnych ogłoszeń. Tak jednak jest, że marzenia umierają ostatnie. Może więc w następnym wcieleniu...:) Ha, ha, ha :)..."

O tym że Cynt istniała Lajo była w stu procentach przekonana, bo sama przecież przechodziła przez transformację. 
Trudniej było z Micho. 
Napisała ostatnio do niego dwie wiadomości w celu podtrzymania znajomości. 
Pozostały bez echa. 
- To dziwne może rzeczywiście Micho to historia całkowicie wymyślona przez Cynt, wyssana z palca, a teraz odczytywana i wspominana przez nią samą?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz