niedziela, 9 marca 2014

Opowiadanie


"...The real question is not whenever life exists after death, The real guestion is whenever you are alive before death..." - Osho -


"...I would rather die of passion then of boredom..."

- Vicent van Gogh

Znajomość z Dan to dla Gwen jak większość jej szczęśliwych zbiegów okoliczności zaczęła się od fejsa. Fa okazało się na prawdę szeroko otwartym oknem na świat dla Gwen. Trudno by było w tej chwili wyliczyć co zawdzięcza kontaktom zawartym poprzez omawiany portal społecznościowy.
- Okazuje się - myślała Gwen - że...
- A właściwie jak to się stało w przypadku znajomości z Dan? , że...

- Ach - Gwen wyciągnęła z zakamarka pamięci jakieś wymięte wspomnienie - przecież to zaczęło się od Kat i od spotkań organizowanych przez redakcje Zwierciadła i Sens'u


 Kat przyprowadziła ze sobą Dan, ale jak to się stało, że Gwen z Dan już się znały z fejsa, bo Dan powiedziała przy przywitaniu;

"... Miło mi poznać w realu..." czy coś w tym rodzaju... Lajo wówczas we wczesnym wcieleniu Cynt powiedziała do niej, że trudno jej sobie skojarzyć skąd zna Dan i tamta jej wyjaśniła, że z fejsa. Tak samo poznała Laur, która zaprosiła ją do zorganizowania wystawy w Waw'ie. A przed tem April z Sun Valley w Kalifornii i tylko Dor zamieszkałą w Manchester w Anglii poznała przez Nk. Obie z Dor'ą przeniosły się zresztą mniej więcej w tym samym czasie na Fa i obie znów się zaprosiły i Dor'a poznała przez Cynt sporo jej znajomych, tak samo jak Cynt zapoznała się ze znajomą Dor'y.


Jakoś tak zaraz po wyjeździe do Pozn, gdzie Lajo miała okazję sama wejść do obrazu, w którym mieszka Beat, lub bezpośrednio przed wyjazdem z Wes'em (?)... Gwen i Dan wznowiły swoją znajomość.

Okazało się, że Dan jest jednym z wiernych czytelników blogg'a Gwen/Lajo. Napisała do niej, że jej wiersze są "śliczne" (na co Gwen przymknęła oko) i dlaczego jest tak, że pozostają one w szufladzie? Gwen odpisała prawdę, że się boi i że odwagi trzeba się nauczyć i zacząć daną czynność traktować jak normę i wówczas można powiedzieć, że się pokonało kolejną kafelkę z napisem "lęk". Dan zaproponowała Dan, że chciałaby wysłać jedno z jej opowiadań na jakiś renowany konkurs literacki. Gwen się zgodziła a w konsekwencji znajomość zaczęła nabierać kolorów spotkały się tam gdzie wciąż pomimo wszystko stał pomnik nawołujący o zaprzestanie zbrojeń i o pomstę do nieba z okazji, które są powodem do realizacji zamówień na podobne dzieła sztuki. Co to ma być gloryfikacją tego, że człowiek człowiekowi wilkiem patrzy w oczy i z tego są ofiary walki i męczęństwo?
Z innej strony pomnik jak każda rzecz na ścieżce jest wartością obojętną. Dopiero to co ludzie weń włożą jako treści, odczucia i emocje zaczyna funkcjonować w powszechnej świadomości. Umowna wartość pomnika skumulowana w zbiorowej świadomości jest mimo wszystko negatywna, bo każe koncentrować się na wojnie, na sile, na przemocy i na walce.
Po tym jak się okazało, że pomnik nieco obcięty ze swojej doniosłości przetrwał zamieszanie sporów obywateli miasta o to czy ma wciąż stać na głównym publicznym placu jako część naszego dziedzictwa i historii czy ma zniknąć w ramach dostosowania do różnorodnego przekroju imprez przetrwał też intencje lub domysły wielu o tym, że został gdzieś przeniesiony lub co najmniej wywieziony i odstawiony na boczne tory.

Więc Dan i Gwen umówiły się na placu bez pomnika a spotkały się, ku zdziwieniu obu, na rynku z pomnikiem.


Otóż po przywitaniu poszły do Sabway'u i tak się to wszyskto rozkręciło między nimi, że teraz spiszą umowę lub kontrakt ustalający warunki na jakich Dan zajmnie się rozprowadzaniem prac Gwen za procent. Jedna z prac Gwen, którą Dan wzięła na pierwszy ogień to praca, którą Lylli i Paweł wybrali sobie jako prezent. Gwen postanowiła wszystkim dzieciom w rodzinie zarówno swoim i Gregor'a jak i Rażki i Cypka ofiarować po jednej ze swoich kompozycji. Ta, którą wybrała Ronna pojechała do Wsa na wystawę, a praca wybrana przez Lylli i Pawła poszła na pierwszy ogień w czasopiśmie, które redaguje "Crea - gdy kobiety tworzą", którego głównym redaktorem i założycielem jak się okazało jest Dan.


 Strona główna»Czytelnia»Opowiadania, Szkice literackie»Stacja w Ciążnie z cyklu Szkice Egzystencjalne Marii j.Runo

Stacja w Ciążnie
Luba stała na stacji w Ciążnie. Przyjechała tu w interesach i przy okazji odwiedzić rodzinę. Myślała o prawie nierealnym wydarzeniu z przed lat. Tu na tej właśnie stacji. Patrzyła pod nogi. Powierzchnia peronu wciąż była wyłożona tymi samymi dużymi płytkami z cementu. To chyba było tutaj chociaż ona sama już nie była pewna. Tu nastąpiła jej inicjacja sensualna. Nie seksualna tylko sensualna. Z utratą dziewictwa było trudniej. W końcu doprowadziła do zabiegu chirurgicznego w wykonaniu czyjegoś członka, ale to co dla niej miało prawdziwe znaczenie nastąpiło prawdopodobnie tutaj.
Jeżeli można by wyjść z założenia, że to było tu na tej stacji, to jak to się stało, że ona i on się tu znaleźli sami. Spotykali się zawsze wśród rodziny. Bo była to dość daleka rodzina. Ale zjazdy rodzinne, wesela i pogrzeby były częste, bo rodzina należała do plennych i było ich bardzo dużo. On miał na imię Andrzej i było to można powiedzieć bardzo rzadkie imię w tej rodzinie. Tradycje rodzinne wskazywały na użycie niespotykanych i nietuzinkowych imion. Andrzej miał brata Dionizego. Andrzej się nie żenił. I to było zmartwienie w rodzinie. Dionizy według słów jego własnej matki nieco powolny był i dlatego z pewnością nie znajdzie sobie żony. A synowa Cioci Walenty jak na nią wszyscy mówili, zapewne dlatego, że Walentyny, byłoby za prawidłowo, więc przyszła synowa Cioci Walenty i Wujka Czesława żyłaby sobie jak pączek w maśle. Z Andrzejem całe gospodarstwo by przejęła bez podziałów, bo nie było komu go rozdzielać. Tylko o Dionizego do końca jego dni trzeba by dbać. I uprać i do stołu jak własnego brata prosić zawsze. Dioni jak mówili na brata Andrzeja robotny był i silny jak tur, także na nim nie straciliby młodzi. Tylko Andrzej się nie żenił.
Ale dokładnie jakie łączyło ich pokrewieństwo?
Jej dziadek Hieronim wołany jako Hirek miał dwóch braci: Eligiusza zwanego Lolkiem i Bernardyna, który od najmłodszych lat był Berdym i siostrę o imieniu Hortensja. Hortensja jakoś zawieruszyła się w rodzinnej historii i już drugie pokolenie nie tylko nie wiedziało jakiego zdrobnienia jej imienia powszechnie używano, ale w ogóle o jej istnieniu mało się napomykało. W wieku 18 lat urodziła nieślubnego syna i jakoś tak słuch o niej zaginął. Co prawda Babcia Kazimiera wykarmiła jej syna wraz ze swoim synem – ojcem Lubomiry, jego mlecznym bratem, ale legenda rodzinna głosiła, że karmiła znajdę, biednego sierotę. Matka tego mlecznego brata ojca Lubomiry w tym czasie poszła do pracy na posługaczkę do bogatej rodziny, o czym też jak makiem zasiał było. W ogóle cała historia z nieistniejącą w pamięci rodzinnej Ciocią Hortensją była poplątana i dziwna i tylko czasami ukradkiem jakieś dziwne i często niespójne informacje o niej tu i tam szeptano.
Ciocia Hortensja nie miała więc nic wspólnego z rodowodem Andrzeja. Andrzej był synem Cioci Walenty i Wujka Czesława. Czesław był synem Lolka brata Hirka dziadka Luby. Z tym że historia była nawet jeszcze bardziej skomplikowana. Otóż Lolek ożenił się z Konstancją z Potockich jak ona miała już dwóch małych synów i po śmierci męża została sama. Jej pierwszy mąż nosił to samo nazwisko co Lolek i był jego dalekim kuzynem. I o dziwo co rzadkie w rodzinie miał bardzo normalne imię – Szymon. Konstancja nie musiała nawet nazwiska zmieniać a Lolek nie musiał oficjalnie adoptować synów Konstancji po drugim w linii rodowej kuzynie, bo też mieli to samo nazwisko co on Lolek. Z pierwszego małżeństwa Konstancja miała więc dwóch synów Czesława i Zygmunta. Z Lolkiem mieli jeszcze jednego syna Leona. Więc Andrzej praktycznie był tak dalekim kuzynem Luby, że nie łączyły ich już żadne więzy krwi. Chociaż gdzieś w zamierzchłej przeszłości mieli wspólnego pra – pra – pra – pra – pra – pra – pra…przodka.
Luba czasami też przez obcych wołana czy nazywana Mirą była świeżo opierzoną kobietą w owym czasie i na jej gust Andrzej był bardzo przystojnym, dobrze zbudowanym mężczyzną o wymownym spojrzeniu niebieskich oczu. W jego sylwetce dominował spokój. On był dużo starszy od niej. Ale jaka dzieliła ich różnica wieku (?) O tym Luba nie miała pojęcia. Wiedziała tylko, że na licznych uroczystościach rodzinnych Andrzej gdzieś zawsze stał w pobliżu, gdzie akurat była ona i jej dwie siostry jak lubiła nazywać swoje żeńskie rodzeństwo zawierające także ją Trzy gracje. Ona w towarzystwie innych kuzynów i kuzynek na zbliżonej wiekowo płaszczyźnie porozumienia akurat się fajnie zabawiała, figlarna, roześmiana, promienna.
Było tam zawsze dużo śmiechu, pisku, żartobliwego przepychania się i potańcówek. Bo orkiestra zawsze była. W tamtym czasie, w którym dzieje się opisywana historia to jeszcze na żywo a teraz to… a szkoda słów.
W każdym razie Luba zauważyła, że od kilku lat Andrzej na nią patrzy, czy ją obserwuje. Kiedyś śmiała się z żartu powiedzianego przez Telesfora odchylając głowę do tyłu z rozbawienia i wtedy ściągnął ją wzrokiem tych swoich niebieskich, spokojnych oczu w przystojnej twarzy. Potem już była bardziej wyczulona i sama go zauważała, że jak cień pod ścianą włóczył się w pobliżu towarzystwa młodszych kuzynów. Jego rówieśnicy już pozakładali rodziny lub właśnie mieli zamiar to robić. Luba i jej siostry miały jeszcze sporo czasu przed sobą, tym bardziej, że jej rodzice przenieśli rodzinę do miasta i córki miały się kształcić. Andrzej miał zostać rolnikiem, a od rolników niewiele wówczas wymagano, jeżeli chodzi o świstki i papierki dowodzące sprawności intelektualnej.
Od jakiegoś czasu Luba jadąc z bliskimi na uroczystość rodzinną wiedziała, że prędzej czy później pojawi się obserwujący właśnie ją Andrzej. Jak ona się będzie śmiała, to na jego twarzy będzie pojawiał się jakiś taki smutnawy półuśmiech. Było coś przejmującego w tym jego sposobie uśmiechania się. Luba nie miała zamiaru dochodzić, o co chodziło w tym uśmiechu. Poza tym czuła się bezpieczna.   Wiedziała, że Andrzej nie poprosi jej do tańca. Będzie podpierał ściany i patrzył na nią, ścigał ją wzrokiem i było to nawet ekscytujące i dziwnie pociągające uczucie budujące się w niej do Andrzeja?
Eeeeee dla niej to nie mogła być prawda. Andrzeja?, z tym dziwnym uśmiechem pojawiającym się na jego smutnej i refleksyjnej twarzy? Dla niej to był członek rodziny, a zresztą jeszcze ją świat spraw męsko – damskich nie wciągnął na tyle, żeby miała sobie nad czym głowę łamać.
Lubomira właśnie się zastanawiała, jak to mogło się stać, że znaleźli się sami na dworcu kolejowym, skoro zawsze jeździli na owe zgromadzenia rodzinne z rodzinami lub w szerszym towarzystwie. W pamięci Luby tak właśnie było, że dworzec był pusty. Luba już po emigracji do Stanów i założeniu własnej rodziny, gdzie te obudzone przez Andrzeja na dworcu uczucie często dawało o sobie znać, często się nad tym zastanawiała. Wówczas już wiedziała, że Andrzej wyzwolił jej pierwsze odczucie aktywnego libida. W końcu doszła do wniosku, że pamięć potrafi być bardzo selektywna i wybiórcza, więc dała sobie z tym spokój. Czym więcej lat upływało, tym mniej w ogóle wierzyła w to, co się stało na tym dworcu. Ale po repatriacji na jednym w pogrzebów znów zostali sami.
W tej samej miejscowości, tym razem stali na przeciw siebie pod dzwonnicą cmentarną. On spojrzał jej prosto w oczy i zapytał:
- Pamiętasz?…
Oczywiście, że w tej chwili pamiętała. Ale tak bardzo zaskoczył ją tym szczerym, bezpośrednim pytaniem, że ona za szybko i zbyt zdecydowanie odpowiedziała:
- Nie.
To właśnie natychmiastowe twarde i krótkie Nie na jego miękkie Pamiętasz? dokładnie określiło odwrotność prawdy. Pamiętała szczególnie w tej chwili. Ale przecież jaki on miał interes się jej o to pytać? Już gdy ona wyjechała do Stanów… wcześniej, zaraz po tym jak wzięła ślub z ojcem swoich córek jeszcze w Austrii, mama w jednym z listów napisała jej, że wielkie wydarzenie w rodzinie, bo Andrzej syn Cioci Walki i Wujka Czesia się żeni. A już wszyscy myśleli, że starym kawalerem umrze. Już się martwili, kto będzie gospodarkę dziedziczył. Podobno ożenił się z dużo młodszą Jolką i wołał na nią Luba.
Wszystkim mówił, że to dlatego, że ona jest jego lubą, ale Lubomira wiedziała lepiej, o co w tym bigosie chodzi. Ożenił się i szybko spłodził pięciu synów. Jego najstarszy syn właśnie zrobił z niego podwójnego dziadka. Andrzej miał już drugiego wnuka i tak jak przed laty czekano na jego ożenek, tak teraz wyczekiwano pierwszej wnuczki. Przy stole zasiadała wybitnie męska rodzina z Ciocią Walką i jej synową Jolką, na którą już wszyscy w rodzinie wołali Luba, jako dwiema rodzynkami.
Gdy ona powiedziała to swoje krótkie, szybkie i za bardzo zdecydowane Nie, on zwiesił lekko głowę i smutno się uśmiechnął, po czym pokiwał twierdząco głową, jakby sam do siebie, tak samo lub podobnie, jak wtedy przed kilkoma już dekadami. Lubomira Jolanta Haszczkowska wówczas zorientowała się, że powinna raczej powiedzieć, że nie chce rozmawiać na ten temat czy cokolwiek innego, ale po tylu latach, gdy ona już wątpiła w to, że tamta historia na dworcu w ogóle zaistniała kiedykolwiek… Po tylu latach nie spodziewała się tak bardzo szczerego i zasadniczego pytania ze strony Andrzeja. Wciąż był atrakcyjny. A nawet jakby bardziej pewny siebie, co podkreślało jeszcze jego urok. Ona była wciąż super zgrabną i bardzo zwięźle, ale z niesamowitym gustem ubraną kobietą po przejściach. Jak zawsze w kapeluszu. Jedyna na tym pogrzebie w kapeluszu i to dobrze wyfasonowanym i gustownie dobranym.
Już miała coś z siebie wydusić w kierunku Andrzeja, gdy poczuła zawijającą się rękę wokół jej własnego pasa. To Maniek jeden z pięciu kuzynów z jej rocznika. To była ich paczka rodzinna. Ona i pięciu kuzynów z tego samego rocznika. Tylko, że oni wszyscy byli żonaci z wyjątkiem Grzesia, ale ten z wódką się ożenił czy zawarł kontrakt na życie, a ona…ona ni przyłap i przyłataj. Była porzuconą przez męża kobietą i matką ich wspólnych córek bez rozwodu, którego nie mogła się doprosić czy wyegzekwować od wciąż utrzymującego ją męża na papierku.
Ależ to życie potrafi być poplątane.
Luba teraz stojąc na tym samym peronie, co przed laty próbowała znów ustalić, jak to się stało, że oni wtedy byli sami na tym dworcu. Ona stała – o tym była przekonana – w tym samym miejscu, co teraz zupełnie przypadkowo stanęła. On trochę z przodu i bardziej w kierunku mającego nadjechać pociągu. Stali tak sobie cicho. Żadne z nich nie patrzyło na to drugie. Ale oboje czuli swoją obecność.
I wówczas Andrzej się powoli odwrócił ale tylko o tyle, że stanął do niej bokiem. Spojrzał na nią. Prosto w jej oczy. Poraził ją tym otwartym wzrokiem i wówczas ona poczuła, że otula ją aura czegoś, co nigdy przedtem nie istniało. Było to przyjemne i jednocześnie przytłaczające uczucie. To odczucie nie wiadomo dlaczego, spowodowało wykwit łatwego u niej rumieńca na twarzy. Poczuła, że jej buzia robi się przyjemnie ciepła i jeszcze bardziej od tego uświadomienia sobie swojej bezbronności i zdziwienia się zarumieniła. On bacznie ją obserwował bez mrugnięcia oczu. Ona czuła, że nie może oderwać swojego zafascynowanego wzroku od jego hipnotyzujących i niezwykle czujnych oczu. Czuła, że stawy jej kolan zachowują się dziwnie. Teraz już zawsze będzie wiedziała, co znaczą przysłowiowe miękkie kolana. Po chwili on, najpierw się smutno uśmiechnął. Potem ściągnął usta w ciup. I za chwilę wolno z namaszczeniem i twierdząco pokiwał głową, tak jakby odpowiadał na jej nieme nigdy w tej chwili nie sformułowane pytanie lub może swoje własne. To pytanie jak wiele innych zawisło w powietrzu i uaktualniło swoją treść dopiero za jakiś czas.
Nadjechał jego pociąg. Powoli się odwrócił. Luba już nie wie, czy Andrzej wtedy szedł do pociągu tak wolno czy to ona tak pamięta. Tak jak w nieco spowolnionych kadrach filmu. Wyciągnął rękę, otworzył drzwi i wszystko było pozbawione dźwięku. Przynajmniej dźwięków Luba zupełnie nie pamięta w tej chwili, tak jak czasami w przestrzennych próżniowo wyczyszczonych snach. Jeszcze raz na nią spojrzał, tym razem pożerając ją wzrokiem od stóp po czubek głowy ze śmiertelnie poważną miną. Pociąg ruszył, a on trzymał ją intensywnością swojego wzroku miękką i rozpuszczającą się jak rozgrzany wosk. Luba nie pamięta już, kiedy potem odzyskała swoje własne odczucie swoich realnych granic istnienia. Zdaje się przeoczyła swój pierwszy pociąg. Pojechała następnym, stojąc tych kilka godzin niby posąg wrośnięty w kafelki na stacji w Ciążnie.
To było prawdziwa inicjacja Luby. I właśnie ta inicjacja później bardzo długo przeszkadzała jej w znalezieniu sobie partnera do uczenia się relacji damsko – męskich. I może nigdy już nie mogłaby się wydarzyć sytuacja takich lekcji, gdyby nie to, że w rodzinie było więcej dalekich kuzynów, z którymi Luba czuła się bezpiecznie i nie zupełnie na serio. Wszystko przecież mogło pozostać w rodzinie. Był przecież o jeden dzień starszy od niej Telesfor, nazywany Rysiem nie wiedzieć dlaczego. Po prostu podobał jej się i po lekcji odebranej od Andrzeja Luba wiedziała, że on na nią działa. Rodzinne kontakty gwarantowały bliskość i poczucie bezpieczeństwa, tym bardziej, że dalekich – bliskich kuzynów było sporo na każdym zakręcie. A Ryś miał to coś. To coś, co ją budziło, co gdyby tylko pozwoliła, zawładnęło by nią do by nią do rdzenia jej jaźni. Ona już teraz umiała odbierać natężenie tych fal na podstawie których, wiedziała, że ona działa na niego też. W przerwie pomiędzy zdarzeniem na dworcu, a niewinną przygodą z Rysiem, Luba nauczyła się kontroli wycieków energii zwanej seksualną, a właściwie powinno się ją określać sensualną dla odróżnienia od seksualnej. Tej drugiej Luba planowała się dowiedzieć i nauczyć. Tylko rozdzielenie pomiędzy sensualnością, a seksualnością na różnych partnerów nie sprzyjało wypracowywaniu tej drugiej.
Dlatego dziewictwo jako takie bardzo jej przeszkadzało. Podjęła wręcz wysiłek, żeby go się pozbyć. I jak tylko się tego wysiłku podjęła, to natychmiast zaistniały okoliczności, które zaaranżowały piękną scenerię całego zajścia. Ognisko, chatka kryta strzechą rodem z bajki z pokojem na strychu z czystą świeżo wykrochmaloną pościelą. Wewnątrz dzbany gliniane i wycinanki ludowe… Wykonawca operacji został oczywiście poinformowany do jakiego zadania jest wybrany. Na co z wielką ochotą przystał. Był to pięć lat starszy od niej student rzeźby w Gdańsku, którego imienia ona już nie pamięta. Pamięta tylko jego rozpalone, czarne oczy i to, że facet stracił dla niej zupełnie głowę i miała kłopot przez jakiś czas. Jakże dziwnie plotą się ludzkie losy.
Ale zanim dokonała operacji pozbycia się dziewictwa, co spowodowało nagły wzrost zainteresowania się z jej strony młodymi mężczyznami w jej wieku, Luba od czasu do czasu zdobywała doświadczenia zapoznające ją i ośmielające do całokształtu życia, w którym seks był bardzo ważnym rozdziałem, ale w sumie mało poprzez perypetie losu go zaznała. Po zdobytych doświadczeniach wiedziała, że teraz jej serce gotowe jest na uczucie i że nie boi się całej fizyczno sensualnej otoczki całości przeżyć związanych z uczuciem. Pozostawała sprawa wyboru kandydata. I pomimo, że naprawdę było w czym wybierać, bo przecież pół światu tego kwiatu, a Luba miała świadomość, że potrafi sobą zainteresować, czy zaintrygować płeć przeciwną, dotychczas nie zaznała szczęścia w miłości. To znaczy to szczęście, którego ona oczekiwała z jednym całożyciowym partnerem bardzo było posiekane i porozrzucane w kawałkach. I trzeba przyznać, że spora porcja owego deseru życiowego, należała swego czasu do ojca jej dzieci.
Zanim jednak została mężatką czekało ją jeszcze wiele przyjemnych i czasami etapowo trudnych doświadczeń. Rysiek i historia skrzącego lasu była następną zapamiętaną, a może kolejną historią z tych, które można było odhaczyć jako lekcje w dziedzinie zarządzania własną seksualnością z otaczającymi ją emocjami. A było tego na całe jej dorosłe życie, a może kilka żyć.
Stacja w Ciążnie z cyklu Szkice Egzystencjalne (więcej na blogu autorki >>>)
Autorka: Maria j. Runo (Jolanta Garecka)
Padlock by Maria j.Runo; Conceptual Art; Polish women art; great Polish art; creative Polish women; Creative art; sculpture; modern art; concept; feminity; women identity; women artists; Polish women artists







Pod kreską;

tłumaczenie autorki.

* "...Prawdziwe pytanie to nie to czy istnieje życie po śmierci. Prawdziwe pytanie brzmi czy Ty żyłeś przed śmiercią..." - Osho -


** "...Wolałbym raczej umrzeć w zapale pasji niż z nudów..." - Vicent van Gogh.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz