niedziela, 2 marca 2014

Z archiwum

. "...We do not see things the way they are 
We see things the way we are..."

Micho: 

"... Mróz, mróz, mróz, mróz, przyszedł mróz.... i będzie jeszcze większy... nawet mi sok w butelce zamarzł w aucie... źle jest będzie jeszcze gorzej..."

Cynt:

"...Tutaj wczoraj tromchę zmroziło. Troszeczkę po wierzchu. Nawet niektóre kałuże były trochę ścięte cieniutką warstwą lodu a grunt chrzęścił pod stopami, bo wszelkie fragmenty liści i poszczególne trawki oraz grudki ziemi straciły swoją elastyczność. Poszłam sprawdzić na zagon przebiśniegów jakie zaczęły się wynosić przepowiadając szanse na wiosnę wiąż walczy o przetrwanie. Wydaje mi się, że przebiśniegi jeszcze uzurpują sobie trochę czasu na pokonanie zimowych niespodzianek. 
Dzisiaj od rana dużo słońca i pogodnego nieba :)
Jest dobrze, bardzo dobrze :)
Swego czasu przyszła do mnie sąsiadka, która już spoczywa na cmentarzu i poprosiła o pomoc, bo bolała ją nerka. Zresztą wiązało się to z dziwnym wydarzeniem, bo wówczas należałam do zrzeszenia radiostetów, jasnowidzących i jasnosłyszących. Otóż pośród wielu innych dziwnych doświadczeń z tamtego okresu; któregoś jasnego dnia zobaczyłam przed sobą nerkę i całym jej "oprzyrządowaniem" zrobioną z metalu o jakości, której trudno szukać na ziemi. Było to coś poza możliwością zobaczenia w rzeczywistości. Metal sprawiał wrażenie miękkiego a jednocześnie bardzo świeżej i nowiusieńkiej substancji, którą trudno nazwać metalem, bo miał jakąś miękką jakość sobie przypisaną a w tym samym czasie był srebrno - przeźroczysty. Zadałam sobie wówczas pytanie co to może znaczyć i wówczas zapytałam swoich znajomych z opisywanej organizacji o to, co to może znaczyć. Zostałam pouczona, że przyjedzie do mnie ktoś kto będzie miał kłopoty z nerką. Właśnie tak się stało. Przyszła wspomniana sąsiadka. Dałam jej gotówkę na lekarza. A ona potem szła od krawężnika do krawężnika, tak zwanym wężykiem i śmiejąc się mi w oczy powiedziała, że już się wyleczyła. Możliwe, że zaznała znieczulenia a pewnie i częściowo wypaliła sobie swoje zarazki, bo alkohol w jakimś stopniu dezynfekuje i uodparnia organizm. 
Jest rzeczą znaną, że Ci którzy uciekają się do używek czy nałogów wszelkiego rodzaju robią to dlatego, że potrzebują tymczasowego znieczulenia, a Ci którzy na tym żerują napychają swoje portfele. Klasa czy kasta uprzywilejowana dąży i tworzy też specjalne warunki, w których takie rozwiązanie tymczasowego znieczulania jest szczególnie opłacalne dla ofiary, blokując tym samym prawo do rozwoju zagubionej jednostki, czyli prawo do "nauki" odrabiania lekcji z pokonywania swoich problemów zamiast zwykłego tchórzostwa i poddawania się słabości. A wygłaszam takie trele morele a sama walczę z jedzeniem to znaczy z zapychaniem się w momencie przeciążeń emocjonalnych. 
Uważam jednak, że jeżeli dana jednostka blokuje w sobie przejście do następnego etapu z bezradności, do odwetu, chociażby na całym społeczeństwie czy układów w jakich żyje, to już lepiej jak przebywa w transie znieczulenia tymczasowego, ululania i błogości jaki zamyka przez sobą bez wspomagania przez substancje pochodzenia zewnętrznego. Są to jednak całkowicie tymczasowe środki zapobiegawcze, które tym ciaśniej blokują możliwość osiągania następnych etapów rozwojowych im częściej są nadużywane. Znam przynajmniej dwie osoby z mojego najbliższego otoczenia, które poprzez stałe nadużywanie takich tymczasowych środków bardzo zmniejszyły swoje możliwości intelektualno - analityczne poprzez długotrwałe ich nadużywanie. Myślę, że trudno jest Tobie wyobrazić sobie co czuję, gdy przychodzi mi być biernym świadkiem podobnych przypadków. To są niezależne wybory jednostek - ale czasami bardzo bolesne dla bliskich lub nawet dalszych obserwatorów... Oczywiście wszyscy się starzejemy i pewne procesy otępienia i zgrzybiałości dotyczą nas wszystkich nawet jeżeli widzą to tylko nasze pociechy. Procesy, które obserwuję także u siebie a także inny zakres korzystania z dotychczasowych możliwości intelektualnych i przystosowawczych dotyczy każdej znanej mi formy życia. Uciekanie się do łatwizny jaką fundują środki tymczasowego zapobiegania poczucia własnego zagubienia i bezradności udostępniają przyspieszony rozkład własnych zasobów niż w wyborze wąskiej ścieżki rezygnacji z nałogowego wykorzystywania takiej formy ulgi w codziennym wzmaganiu się z życiem. 
Sama nadużywam jedzenia od zawsze do tego samego celu, do którego inni mogą nadużywać na przykład pracy czy seksu a także alkoholu.
Zadzwoniła do mnie kuzynka z Łodzi i przegadałyśmy kilka godzin. 
Powiedziała mi, że była dawcą szpiku dla swojego brata, który przeszedł przez białaczkę ostrą szpikową. Kuzyn się wygrzebał i nabiera cech swojego dawcy. To znaczy nabiera jej kobiecego wyglądu i głosu, zmieniły się także jego gesty. Wszyscy się z niego śmieją. A on mówi, że może mieć nawet cycki i piczkę byle byłby zdrowy i mógł się cieszyć swoją wnusią. 
Gadamy ze sobą co kilka lat i wówczas mamy na prawdę dużo wiadomości do przekazania sobie. Zarówno jej mąż jak i brat zostali wyrwani poważnym schorzeniom i zagrożeniu życia. Ma dziewczyna szczęście w nieszczęściu..."

Micho: 

"... A ludzie zawsze stosowali "znieczulenie" jak piszesz. Jedni mniej drudzy więcej. Jedni z tym żyli dłużej innni się przekręcali szybko a wszystko to jakby dla stworzenia sobie jak piszesz lepszego samopoczucia... Ci co zarabiają na nich... wiadomo draństwo jest wszędzie... Ale draństwo wyeliminuje się w jednym miejscu to na to miejsce pojawi się drugie, bo taki ten świat już jest...
Oglądałem raz film, że niby wszystkiemu winni są prawnicy co to uważają się za grupę poważania społecznego a oni praktycznie żyją z obrony różnego rodzaju draństwa i umożliwiają mu egzystowanie... Np broniąc organizacje przestępcze... Konkluzja była, że jakby najpierw wyeliminować prawników to wtedy przestępcy by prędzej znikli. 
Używki... Niektórzy znowu do przesady albo z obsesji prowadzą tzw "zdrowe życie" albo odżywiania. Trochę dłużej żyją generalnie ale też na różne choroby zapadają mniej czy bardziej groźne i niezależnie od tego ich stylu życia.  
No to widzisz masz kuzynkę jeszcze w Łodzi, kórej nie pisałaś... jak tyle pogadałyście tzn, że macie jakiś kontakt dość dobry tzn powinnaś moim zdaniem bliższe kontakty nawiązać z nią może..."
 
Cynt: 

"... Hej, hej nawet trudno objąć całość dobrodzejstw, które mi ostatnio przypadają w udziale, najpierw dzięki długiej rozmowie z Grzegor'em wyklarowało mi się co powinnam i jak postępować w sprawie przyszłego ślubu Emilki. Po drugie poszłam dzisiaj po apaszkę, którą zostawiłam w BWA na pokazie reportażów. Dziś miałam przyjść po apaszkę na godz. 17.00, ponieważ był planowany pokaz jakiś krótkometrażowych filmów o interakcji człowieka z przyrodą. Dla mnie jak już się ściemni to bezpieczniej czuję się w domu niż podczas późnonocnych samotnych wyczekiwań na przystankach autobusowych z tego też powodu zrezygnowałam z uczestnictwa w DKF'ach. Ponieważ na You Tubie mogę sobie do woli wybierać to na czym mi zależy, więc postanowiłam zrezygnować z czegoś co zostało zrobione jakieś półtora dekady wcześniej nawet jeżeli jest to całkowicie darmowe widowisko i krzesła bardzo wygodne a prelegent miły i przystojny oraz młody. 
Tak więc wybrałam się dzisiaj. Myślałam o tym czy Niedziela, kiedy to wystawy w BWA są udostępnione za darmo, ale stwierdziłam, że wówczas czas stałej kadry będzie zajęty, bo wiadomo na darmowe wystawy zawsze znajdą się chętni. 
Więc apaszka jak apaszka, ale ma dla mnie wartość sentymentalna więc po nią poszłam. Po drodze miałam też kupić trochę mięsa i cukier.
W samym BWA tak jak przewidziałam trochę zeszło zanim ktoś mógł poświęcić mi trochę czasu. To było wszystko tak jak w filmie, bo tych kilka przedłużających się chwil czułam się jak święta, jak zawsze czuję się w obliczu sztuki a poza tym wywiązała się rozmowa z P. Wis, który tam akurat siedział za ladą do sprzedawania biletów. Wyobraź sobie, że od słowa do słowa i dał mi numer fotografa, który ma własny sprzęt a w dodatku zajmuje się fotografowaniem prac innych artystycznych do krajowych i międzynarodowych katalogów. Grzegor nadal powtarza, że chce mi wynająć i opłacić fotografa swojego wyboru. Zamierzam się umówić na Niedzielę z W.W. lub najbliższym odpowiadającym mu terminie. Zapytam go o stawki a potem zapytam Grzegor'a czy opłaciłby mi stawki tego fotografa.
Jakoś nagle wszystko okazało się osiągalne i możliwe do zrobienia. 
W drodze powrotnej wstąpiłam do kawiarni, bo uszy mi zmarzły w kapeluszu, który odsłania właśnie uszy. 
W bardzo miłym towarzystwie wypiłam herbatę i zjadłam kawałek ciasta, bo już chodziło za mną przez jakiś czas a później jeszcze trafiłam w sklepie mięsnym na taką samą wariatkę jaką jestem ja sama. Zaraz sobie oświadczyłyśmy, że jesteśmy bratnimi duszami wariatkami a ona chciała po prostu wyjść ze skóry, żeby mnie zadowolić. Mieliła dla mnie mięso, bo sama lubię wybrać mięso i zmielić je na miejscu i wówczas powiedziałam, że przydałoby się zmielić też cebulę, bo krojenie cebuli zawsze wiąże się dla mnie z popłakaniem. Wtedy ta facetka co mnie obsługiwała krzyknęła do następnego działu w sklepie, żeby tamta obsługująca sprzedała mi bez kolejki dwie cebule, bo są jej potrzebne. Klienci okazali się bardzo mili z wielką uprzejmością i serdecznością oraz uśmiechem przyzwolenia udzielili mi pierwszeństwa w zakupie cebuli. Więc tamta zwariowana pokrewna dusza, która okazała się być Anną, krzyknęła, że chce jeszcze bułkę tartą to od razu zrobi mi mielone. Wówczas ja zdradziłam jej tajemnicę o mieszance mięs na kotlety i o tym, że do każdego kotleta do środka wkładam tylko maciupeńką ociupinkę masła i ciuteńkę posiekanej zielonej natki pietruszki, na co ona z ochotą przyznała, że wypróbuje już dzisiaj po wyjściu z pracy mój przepis, bo jest ogromnie ciekawa jak to się wszystko skomponuje smakowo. Później opowiadałyśmy sobie o bukietach smakowych naszych ulubionych a klienci spokojnie obserwowali całość przedstawienia rozgrywającego się na ich oczach. Okazało się, że zaraz za mną stał facet równie przekręcony jak ja bo poprosił 154 plasterki szynki przekrojone na połowę i położene w stosiku a obok miały być 123 plasteki czegoś innego inaczej położone. Spojrzałam na niego a on do mnie puścił oko poczym ta ekspydyjentka puściła oko do mnie i do niego a potem zaczęliśmy się śmiać jak banda głupków a ludzie patrzyli coraz szerzej się uśmiechając i korzystając z chwili wytrącenia ich z szarej normalności. Na koniec zaczęłam opowiadać An'i jak to spotkałam jedną ze swoich bratnich dusz w autobusie ostatniego lata i że ona miała na imię Krystyn'a i że zaoferowała mi pracę w galerii jednej z największych (ubraniowych galerii) w Bydgoszczy dla mojej przyjeżdżającej wiosną córki, która ma duże doświadczenie z klientami bo pracuje w barze nocnym.

Aha, już wiem okazuje się wkroczyłam w jakąś dobrą passę ostatnio, bo dużo ludzi znosi mi ramki do moich przyszłych prac praktycznie za bezcen. Ale to są rzeczy trudne do opisania. Fantastycznie nieprawdaż. Zdolność do aranżowania takich przekomicznych sytuacji odziedziczyła po mnie Yanna. Jak się obie czasami zgramy to po prostu sikamy ze śmiechu i porażamy śmiechem innych. 
Taki zaraźliwy śmiech ma też Arl'a i Ronna. Z Rażką natomiast dzielę dystyngowne i akceptujące uśmiechanie się ze zrozumieniem dla procesów życia. Jest to uśmiechanie się  przepełnienie pokładami empatii i wspułodczucia oraz akceptacji. Od dawna ludzie mi mówią, oj już w szkole podstawowej a potem w Liceum a także w St., że ja chodzę zawsze do siebie leciutko uśmiechnięta tak do swojego środka co jest prawdą, bo sama się na tym przyłapuję, bo od zawsze jestem zachwycona cudem życia. 
Ale to był dzień. Teraz tylko czy Grzegor będzie chciał sfinansować fotografa mojego wyboru?
W dodatku zdarzył się jeszcze jeden zadziwiający przypadek. Podeszłam na przystanek i sprawdziłam, że mój autobus dopiero co odjechał. Usiadłam z rezygnacją, że po tak owocnym dniu trzeba sobie pozwolić na luksus półgodzinnego oczekiwania. Usiadłam i zaczęłam czekać i wówczas ni z tego ni z owego przyjechał mój autobus 55. Było to tak dziwne, że aż się wstrzymałam przed możliwością zaakceptowania tego co się działo i dopiero poinformowana grupa przypadkowych oczekujących podróżnych, musiała użyć dopingu, że jest to mój autobus i że jest on widocznie poza kursem czy coś..."

Micho:

"...To ja podsumuję krótko, zresztą zawsze to mówiłem. Jak już wyjdzie się z domu to zawsze coś się może wydarzyć... Natomiast jak siedzisz w domu to raz, że trochę może i samotnie a dwa, że tak na prawdę to brakuje Ciebie tam gdzie mogłabyś być. Poza tym wiedzą o Tobie tylko Ci którzy wiedzą i koniec. 
A mnie się rozładował akumulator albo "bateria" jak to się mówiło w St. i muszę naładować z ładowarki jutro... to przez te mrozy, bo tutaj prawie cały dzień około ośmu stopni albo więcej mrozu było..."

Cynt:

"... Co do kuzynki. Mam bardzo rozległą rodzinę ale oprócz Wald'a, który wie tylko tyle ile to konieczne o mojej sytuacji wszyscy wiedzą jeszcze mniej. Ty Micho wiesz troszkę więcej, bo piszemy ze sobą praktycznie ciągle. Wiem, że czasami Ciebie to złościło, że zawsze o wszystkich nawet o ojcu moich dzieci zawsze starałam się mieć jak najlepsze zdanie z możliwych. Robiłam to ze zwykłego egoizmu, bo tak było dla mnie najlepiej, najwygodniej i tak mogłam chronić swoje własne wybory i także wizerunek ojca dla moich dzieci, bo im zawsze byłam to winna. 
Teraz jest to poza moją możliwością, żeby się w takich okolicznościach jakie są mogła otworzyć przed kuzynkami czy kuzynami. Mam równo dokładnie trzydziestu pierwszych kuzynów i dwadzieścia dziewięć pierwszych kuzynek tylko ze strony ojca. Do tego jest o połowę mniej to znaczy około trzydziestu pierwszych kuzynek i kuzynów razem wziętych  ze strony matki z niewielką przewagą kuzynów. W drzewie genealogicznym mojej rodziny mam wpisanych 1200 osób. Przestałam uzupełniać dane po śmierci W. Stas brata mamy i tak zostało, bo przez kilka pierwszych dni jakoś nijak było mi zmienić stan jego wizerunku i tak już zostało. Od tego czasu odeszło już kilka następnych ludzi a znacznie więcej się urodziło na przestrzeni całej rodziny, ale przestałam. 
Kuzynka jakże pytała o mamę o Raż'kę, o Arl'ę i wszystkich pozdrawiała i o wszystkich została tak samo szczerze poinformowana jak ona mnie poinformowała. Potrafię z każdym rozmawiać ale tylko kilka osób jest moimi przyjaciółmi tak jak była Anucha a jeszcze mniej bratnimi duszami. Przykro mi bardzo ale Dan'a, z którą przegadałam kilka godzin jest mi osobą bardzo bliską i serdeczną i kochaną, szczerą i fantastyczną, ale po prostu nasze życia poszły za bardzo rozbieżnymi szlakami. Obie mamy swoje zajęte życie... Nuda dla mnie po prostu istnieje tylko w opowiadaniach czy relacjach innych. To jest tak daleka krewność, że wyjaśnię Tobie jak bardzo jest to złożone kiedyś przy okazji o ile będzie to konieczne, bo jest to cały łańcuszek bardzo skomplikowanych relacji. Napiszę Tobie tylko, że jej ojciec pochodzi z jednego z odłamów tych Maru, którzy już w trzecim pokoleniu przed moim pojawieniem się na świecie byli kuzynami z moim pra - pra  dziadkiem Antn Maru. Miał on wówczas kuzyna Bernard Maru. Anton miał za żonę też Anton mam nawet zapisaną jak jej było z domu, ale tak z głowy to trudno w tej chwili wytrząsnąć na klawiaturę. A mój pra - pra Wuj Bernard miał za żonę Feliks'ę z domu Kowal i należeli do bardzo zamożnego fragmentu mojej rodziny ze strony ojca w tamtych czasach jak podaje ustna legenda rodzinna. 
Bernard miał z Feliksą dwóch synów właśnie; Stanis oraz Zyg'ta. I wówczas zabrały go suchoty. Po śmierci Bernard zubożała po długotrwałej chorobie męża Feliksa wyszła za mąż za Jan/a brata mojego dziadka Józef'a. Józef o ile wciąż nadążasz za rozkładówką był synem Antoniego i Antoniny Maru. 
Józef miał za żonę Janinę i to są moi dziadkowie rodzice mojego ojca. Brat Józef'a - Jan pojął za żonę Feliksę z dwojgiem dzieci. Ale ponieważ był pierwszym kuzynem zmarłego Bernard potrzeby adaptacji były zbyteczne, bo dzieci oraz żona nadal pozostali przy starych dokumentach co zaoszczędziło masę zachodu. Ci bogaci kuzyni krzyżowali się między sobą dla zachowania majątku, tak przypuszczam i dlatego wśród dzieci Stanis dwoje chorowało na Białaczkę. To znaczy jedna wciąż choruję na przewlekłą formę białaczki a Wis o jeden dzień ode mnie starszy kuzyn właśnie był w stanie ją pokonać dzięki swojej siostrze. Czy Ty możesz sobie wyobrazić jak bliscy sobie się stali przez owe wydarzenia. Przecież teraz ona nie tylko odzyskała brata, który w darze z nowym życiem otrzymał także zestaw naturalnego transwestyty, ale także odkrywa swoje cechy poprzez odwzorowywanie  ich w wykonaniu Brata. Zawsze byli sobie bliscy chociaż ona brunetka a on blondyn a teraz wyobrażasz sobie jakiego rodzaju musi to być więź? W każdym razie mają oni jeszcze dwoje braci i jedną siostrę i tylko Dan dane pasowały idealnie do Wis. A swoją drogą; jakimiż niesamowitymi osiągnięciami umie w tej chwili popisać się współczesna medycyna? 
W opisywanym małżeństwie Feliksy i Jana urodził się jeszcze jeden syn Leon. Wszyscy jednak żyli jak bracia i wszyscy byli tak samo traktowani przez Jana. W rodzinie mojego ojca jest tak, że wszyscy pierwsi kuzyni to bracia a pierwsze kuzynki to siostry. Miał więc mój ojciec sześciu braci i cztery siostry od tej samej matki i ojca i całą furę braci i sióstr, na które my mówimy teraz już kuzyni i kuzynki. 
Dla zakończenia tego wywodu powiem, że w takich dużych rodzinach często zdarzały się małżeństwa podwójnego pokrewieństwa i czasami nawet zmiany nazwisk po ślubie były zbędne. Co ciekawe jeżeli zajrzysz do drzewa genetycznego mojej rodziny to w tym samym czasie to znaczy na tym samym poziomie pokoleniowym w czasie kiedy ze strony ojca żyła Antonina i Antoni Maru to ze strony mamy można zobaczyć Walentego i Walentynę Solis ( Solis to po hiszpańsku tyle co słońce). Też tam jest napisane nazwisko rodowe pra pra Babci Solis, ale bez zaglądania tam tego Tobie w tej chwili... no cóż mam na końcu języka... 
Mniejsza z tym. W każdym razie można tam znaleźć też taki sam przypadek podwójnych imion jeszcze w kilku małżeństwach i tak dla przykładu jest tan Stanisława i Stanisław Janiaczyk. Stanisława z domu Maru córka opisywanego Leona wyszła za Stanisława Janiaczyka i jeszcze kilka, ale już się mi trochę za dużo tego pisania..."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz