wtorek, 25 marca 2014

Tęcza

Wszystko zacząło się od Zuli. Od jej poczęcia. W początkowej fazie ciąży jeszcze zanim było wiadomo czy będzie to dziewczynka czy chłopiec Lylli zadzwoniła do swojej matki, że przyszłe dzieciątko urodzi się z trzema nerkami. Powiedziała, jej, że jest to cecha genetyczna, która jest dziedziczona z pokolenia na pokolenie przynajmniej z jednej ze stron rodziców przyszłego dziecka w mniej lub bardziej przetworzonej formie. Może to być też wrodzona wada serca taka jaką ma Myszka, bo to są wymienne aspekty tego samego zespołu genów.
Mogą to być zbyt wąskie przewody oddechowe takie jak w przypadku młodszej córki Gwen - Yanny. 
Już po urodzeniu Zuli, Lylli doszukała się w drzewie genealogicznym, że trzy nerki miał przodek Hieronim zwany Hirkiem - kuzyn stryjeczny Myszki czyli syn brata jej ojca. 
Yanna miała bardzo długo kłopoty z wąskimi kanałami ściekowymi zaistalowanymi wewnątrz każdego organizmu. Dopiero w wieku dojrzewania przewody oddechowe i kanalizacja oczyszczająca bakterie, które może zwalczyć organizm ludzki zdobyły całkowitą dojrzałość i odpowiednią drożność gwarantującą zwiększenie odporności. Wiązało się to z ulgą przede wszystkim dla Yanny ale także dla jej matki. 
Lylli z kolei od zawsze towarzyszyły kłopoty z nerkami. Wiadomo, że naturalnym i oczywistym pomostem do przekazania cech genetycznych pomiędzy rozwijającą się pierwszą ciążą Lylli a Myszką była Gwen. 
Gwen odlwekała prośbę o skierowanie na USG aby potwierdzić lub wykluczyć oczywistość. Zawsze było całe mnóstwo zajęć, które miały pierszeństwo lub priorytet lub stawały na drodze do przychodni lub były wykonywane w zamian.  
Tuż przed wyjazdem do Iri w końcu się zdecydowała wypełnić prośbę córki. 
Okazało, że pomimo częstych stanów zapalnych oraz dwóch zabiegów pod narkozą w postaci chirurgicznej interwencji likwidującej poinfekcyjne zrosty USG Gwen wykazało normę. Tylko dwie i to bardzo czyste nerki. Poza tym wszystko jak najbardziej w porządku o ile chodzi o sprawy połączone z nerkami. Bomba, która spadła była zupełnie innego rodzaju. Bomba w postaci powiększonej śledziony była najmniej oczekiwanym i zaskakującym aspektem zagrożenia zdrowia o jakich mogłaby pomyśleć Gwen.  
Konsekwencją 'bomby' była tyrada specjalistycznych badań w każdym zakresie. 
Wyniki były w/g zmartwionej specjalistki od chorób zakaźnych 'za dobre'. 
Po prawie dwumiesięcznym pobycie w Irl, podczas którego urodziła się Zula, Gwen znów otrzymała USG dla obserwacji tendecji śledziony. Okazało się, że śledziona zdołała się jeszcze powiększyć a do tego wyszło, że wątroba też jest znacznie za duża. 
'Szaks!' - pomyślała Gwen. 
Powtórka z rozrywki ponownie dotyczyła wszystkich poprzednich specjalistów. Znów okazało się, że wyniki są 'za dobre' jak na wymiary teraz już dwóch narządów. 
Wobec zaistniałych okoliczności Gwen zeźliła się na ten cały bigos i dała sobie spokój. Czuła się w miarę dobrze i daleko zaszła w rezultatach rekonwalescencji, była z siebie dumna. Być może świat zewnętrzny oczekiwał większych cudów, ale Gwen była wdzięczna za te, które stały się jej udziałem i wynikiem stałej, systematycznej pracy oraz stałej kontroli nastrojów i stałego wolitatywnego nastawienia na 'lepiej'.  
Nauczyłą się mówić, chodzić, słyszeć i pomimo, że rezultatem był zespół stałego przemęczenia to Gwen uśmiechała się do życia. Jak zawsze a może tym bardziej dostrzegała jego piękno i dominowałą u niej wdzięczność za możliwość trwania w chwili.
Co prawda wciąż zdarzało jej się powiedzieć na obrus - okno, na rower - długopis, na lustro - słońce, a na obcasy - autobusy... ale ogólnie było dobrze. 
Trochę przeszkadzały fale pokićkanej pamięci i brak możliwości ustalenia hierarchii faktów od czasu do czasu, co kiedy było i w jakiej kolejności, ale komu to było i do czego potrzebne ostatecznie? 
Po dwóch wystawach oceniła swoje możliwości organizowania wystaw i ich przeprowadzenie na za małe zasoby energetyczno - wytrwałościowo - wytrzymałościowe i dała sobie spokój. 
Wystawy były raczej zagrożeniem zdrowia niż radością z podsumowanych osiągnięć. 
Zaczęła pisać i czuła się z tym znacznie lepiej. Pisała bo czuła, że może. Unikała stresów zarówno psychicznych jak i fizycznych a pisanie gwarantowały możliwość kanalizacji emocjonalnej. Od czasu do czasu zaliczała dołki ale mniej więcej wiedziała, że jej stałym wysiłkiem jest dostrzeganie najlepszej z możliwych opcji każdej chwili. 
Wiedziała, że z każdego piekła czy z bagna, które zaliczy będzie jej dane wygrzebanie się na powierzchnię z garściami złota lub diamentów, które wydobędzie z odmętów najgorszego nawet samopoczucia czy okoliczności. 
Tak więc sama 'wygramoliła się' z kilkukrotnego zapalenia uszu po tym jak zawiodła potrójna kuracja antybiotyków przypisanych przez specjalistów medycyny konwencjonalnej. Wiedza o powiększonych narządach może i tłumaczyła rozleniwienie układu odpornościowego ale poza tym była mało przydatnym aspektem jej codzienności. Kuracje antybiotykami okazały się jak zwykle mało pomyślną strategią. W końcu jak zawsze a tym razem w przypadku powtarzających się infekcji uszu sama się wyleczyła wkraplając do uszu po kilka kropelek własnego moczu. Metoda znaleziona na internecie. Jak na razie uszy się jej wyleczyły i z uszami ma spokój aż do obecnej chwili. 
Przekazała metodę leczenia kilku osobom z tym samym skutkiem w każdym przypadku. Efektywna metoda pozbawiona kosztów a co najważniejsza nadzwyczaj skuteczna. 
Ostatnio jednak zaliczyła stan podobny w objawach do kolejnego zapalenia lub infekcji pęchęrza. Zawiodły domowe sposoby, ziółka, naparówki, termofory z gorącą wodą, potem apteczne zasoby reklamowane na podobne dolegliwości. W końcu zgłosiła się do lekarza i jak zwykle kuracja antobiotykami okazała się mało skutecznym narzędziem. Ale była wiadomym punktem procesu, przez który trzeba było przejść. Już dwa miesiące jakoś dźwigała konieczną rzeczywistość dzięki opracowanym i wypróbowanym sposobom ziółek przeciwzapalnych stosowanych na przemiennie i silnych środków przeciwzapalnych i przeciwbólowych, bo wiadomo jak mało przyjemne i jak dojmujące potrafią być dolegliwości powiązane z infekcjami dróg moczowych. 
Piła mieszanki z pokrzyw, przytulnicy, liści borówki czarnej, liści brzozy, skrzypu, korzenia pełzacza wymiennie z wywarem z huby brzozowej oraz sok z żurawiny i taką samą herbatkę. Piła tak dużo, że już miała dosyć picia, bo piła bez przerwy umożliwiając tym samym stałą cyrkulację płynów w organiźmie. 
Odkryła, że Ibuprom ma zapewne przeciwzapalne jakości i jako środek przeciwbólowy stał się stałym elementem jej kuracji. 
Otrzymała ponowne skierowanie na USG jamy brzusznej. Okazało się, że wątroba jest już normalnych rozmiarów, a śledziona już prawie normalnych rozmiarów i że poza tym wszystko jest w normie. Ogólnie wyniki przeszły do rangi bardziej przeciętnych, co wyraźnie ucieszyło specjalistów. Najważniejsze było wykluczenie jakichkowiek anomalii oraz natychmiastowego zagrożenia życia wraz ze znamionami choroby nowotworowej.
Gdyby nie trzecia nerka Zuli zarówno historia dziedziczonych powikłań zdrowotnych  w rodzinie jak i jej własnych narządów pozostałaby nieistniejącym faktem. 
Kilka dni przedtem zanim się wszystko na prawdę rozkręciło Gwen siedziała na przystanku w drodze na kolejne badania i czytała książkę. 
Obok niej wstała siedząca dotąd młoda dziewczyna o ciężkich kształtach i średnio wyczytym ubiorze w trosce o zadbaną fasadę prezentacji własnej. 
Gwen mimowolnie podążyła wzrokiem za ruchem lub zamieszaniem. Spotrzegła, że ta która wstała zrobiła to w ceku dokumentacji czegoś za pomocą komórki. 
Spojrzała ponad normalną linię wzroku myśląc:
'UFO?' 
Okazało się, że nad plażą handlową Czerwonej Torebki na przeciw, w której działają dwa lub trzy sklepy na kilkanaście możliwych do wynajęcia kubików pojawiła się tęcza. Podwójna tęcza.
'Ale piękna'  - wyrwało jej się głośno.
Pomimo piękna jakie reprezentuje owo zjawisko Gwen przypomniała sobie, że tęcza tym bardziej podwójna oznacza rozwarstwienie kolorów światła czyli w jej okurat życiu zaobserwowała, że zobaczyć tęczę to tyle co doświadczyć bardzo konkretnie obenej substancji swojego życia; tego z czego ono składa się o obecnym momencie. 
Wyklarowanie było w drodze czyli zapowiedź zamieszania i silnych kontrastów. 
Zawsze tak dla niej było w/g dotychczasowych jej obserwacji. 
Jeśli życie jest wibrującą częstotliwością cząsteczek energii magnetyczno - energetycznej czyli dźwiękiem i światłem, to obraz tęczy był po prostu odczytywalnym zespołem form z jakich składa się przyłapany moment i to Gwen zaobserwowała w postaci materialnie manifestowanych  bloków lub zdarzeń. Tęcza zawsze była zapowiedzią porządków. Wszystko uwidaczniała i prowadziła do wyczyszczenia. 
Tęcza jak wszystko inne była lustrem podskórnie nagromadzonych nastrojów lub emocji i była objetnicą ich wyciągnięcia na zewnątrz i wyczyszczenia wszystkiego, z czego składa się odbicie otaczającej rzeczywistości w obecnej chwili.
Tak więc zobaczenie podwónej tęczy było objetnicą ogromu kontrastów a w konsekwencji dojścia do wyciszenia i stabilizacji z zobaczeniem obrazu tego co się nagromadziło pod powierzchnią życia w najszerzej rozumianym rozwarstwieniu. Tęcza była gwarantem wydobycia tajemnic skrytych lub zagrzebanych świadomie lub przez przypadek. Podwójna tęcza świadczy o tym, że zaistnieje echo. A potem po rozliczeniu wszystko się uspokoi i poukłada, wyczyści i będzie gwarantem nowego początku.
Młoda dziewczyna odwróciła się i patrząc na swój telefon skometowała zachwyt Gwen.
'Dziesiaj widzę już piątą i wszystko mam udokumentowane' - pochwaliła się.
Gwen się wzdrygnęła i odpowiedziała:
'Ależ to coś fantastycznego, to wprost niesamowite'. 
Jednocześnie zdała sobie sprawę, że dziewczyna ma przerąbane.  O ile tęcza dla dumnej dokumentalistki jest tym samym symbolem czy taką samą objetnicą unaocznienia obecnego stanu rzeczy płynącego  podskórnie pod powierzchnią skorupy codziennej rutyny to dziewczyna ma przerąbane po całości uświadomiła sobie. 
'Tęcza oznacza przymierze człowieka zawarte z Bogiem po potopie' - odezwał się drżącym głosem staruszek siedzący o dwa zamontowane na stałe, niebieskie, plastikowe krzesełka dalej wspierający ręce na wysłużonej lasce.  
Dla Gwen jedna podwójna tęcza symbolizowała aż nadmiar nadchodzących porządków zamiecionych pod dywan. 
'Trzeba spiąć pośladki' - zdała sobie sprawę - 'Czas rozliczeń'.
Każdy otrzyma to w co wierzy. 
'Tęcza to objetnica' - powiedziała pani o kwadratowej konstrukcji ciała w opiętym, ciemno zielonym płaszczu i ładnie dopasowanej czapce i szaliku prawdopodobnie samodzielnie wydzierganym. 
Gwen już chciała zapytać 'Czego?' ale dała spokój. Ona sama dokładnie wiedziała co objecuje tęcza. Każdy w jej otoczeniu a ona sama najbardziej będzie skonfrontowana z tym czego tak na prawdę się boi lub z zakresem swoich własnych emocji lub odczuć dominujących w jej życiu. 
Patrząc na piękne kolory zdała sobie sprawę, że czuje ulgę. Będzie ciężko, ale potem będzie czysto i pozamiatane i nadejdzie 'nowy początek' następnego odcinka umykającej kreski. 
 'I pomyśleć trzeba o tym w jakiej to jest porze roku? Przecież to dopiero przedwiośnie...' skomentowała jeszcze jedna z czekających na autobus o bardzo dystyngowanym wyglądzie. 
Gwen uświadomiła sobie, że rzeczywiście dotychczasowe widziane przez nią tęcze zawsze były połączone z zielenią w krajobrazie czyli mniej więcej od końca kwietnia do końca listopada, a najczęściej latem. 
Ostatnią widziała tęczę 13 Maja w Piątek kilka lat temu. Okazało się później, że każdy dostał to o czym był przekonany podskórnie. Zakończyło się wszystko sądem wlokącym się przez ponad rok z przecinkiem a potem się wszystko rozjechało lub rozmyło i nastąpił spokój.  
Gwen usiłowała sobie przypomnieć rok, w którym podczas wichury poprzedzającej pojawienie się podwójnej tenczy znikło pół lasu równo złamanych drzew jak zapałki a wyrwane drzewo z korzeniami przykryło przejeżdżającą rowerem kobietę na szosie. Bodajże, jakieś pięć może sześć lat temu - zawyrokowała. 
'Nadzieja na dobro' powiedziała ta w ciemno - zielonym płaszczu.
'Prawdopodobnie Wawa ma być stolicą Rosji po jej rozpadzie' - powiedział pan w średnim wieku w aktuwką trzymaną oburącz. 
'Najciemniej jest zawsze przed wschodem słońca' - skomentowała ta dystyngowana w beżowym płaszczu składając rękę na rękę w skórzanych fioletowych rękawiczkach. 
' Tęcza jest zawsze po przeciwnej stronie słońca' - zaintonował staruszek podkreślająć swój wniosek głośnym stuknięciem laski o cementowe kafelki. 
Jadąc autobusem zapomniała o szczególnych przygotowaniach w postaci 'spinania pośladków' - jak to określał Wald. Zaczęło się normalne życie. 
Z perspektywy Gwen już teraz wiedziała, że się wszystko rozejdzie się falami i wszystko co było pod skorupą wypłynie na powierzchnię tak jakby od niechcenia i każdy kto będzie umiał weźmie lub przyjmnie swoją działkę, ale dotyczy to tylko tych bardziej świadomych. 
Zaczęło się od tego, że odmówiła udziału Wes'a a przywiezieniu manekina. Wynajęła taksówkę. 
Rozliczyła się z Bryd'ą. 
Bryda wpadła po uszy w trakcie rozliczania się i na prawdę pokazała z czego się składa. Najpierw grubo przeceniła 'nici'. Takie same w sklepie tylko innego koloru Gwen kupiła o połowę taniej. Potem zastosował 'trik szefca'. Na koniec uciekła do ubikacji, że niby 'musi' i siedziała tam aż do mementu przyjechania taksówki. 
Gwen wiedziała, że z Brydą od początku układało się jej 'średnio' i była właściwie szczęśliwa, że grubymi nićmi szyte zachowanie Bryd'zi zakwalifikowało ją jako osobę, bez której łatwiej żyć.
Okazało się, że współpraca z Dan to jedna wielka pomyłka i nieporozumienie i trzeba po prostu odłożyć to na półkę spraw rozstrzygniętych raz na zawsze. 
Miała iść po wyniki w Czwartek. 
Ze Środy na Czwartek źle spała. A nad ranem zadzwoniła Myszka z prośbą asysty, twierdząc, że ma objawy zawałowe. Gwen katapultą wyleciała lub wyskoczyła z pościeli szybciej niż się tego po sobie spodziewała. Pobiegła po klucz do mieszkania Myszki ukryty na strychu. 
Uzgodniły z mamą, że skoro jest stan tragiczny, to na razie należy przeczekać najgorsze, używając nitrogliceryny pod język oddychać głęboko i ograniczyć jakiekolwiek ruchy. 
Myszka powiedziała jej, że ona zna swoją historię i że ma migotanie przedsionków. Gwen użyła ręczników, żeby wykluczyć konieczność przejścia mamy do ubikacji. 
Powoli mama się uspokoiła. Gwen poszła do siebie, bo zmarzła na krześle. Po jakimś czasie poszła z powrotem na górę. Zdziwiła się tym, że mama chodzi, wciąż narzekając na bóle w klatce. Postanowiły zadzwonić na pogotowie, ale dopiero po tym jak Myszka się ubierze powoli i przygotuje się na pobyt w szpitalu. Myszka zabrała wszystko co konieczne. 
Po wezwaniu pogotowia trochę czekały. W karetce odmówiono zabrania Gwen. Musiała pojechać autobusem. Wewnątrz karetki było trzech ratowników, o czerwonych, przepitych twarzach i chytrych, lisich oczkach. Przetarg o wyciągnięcie kasy należał do grubiańskiego wyłudzania pieniędzy w oparciu o sytuację dramatycznej skali i napięcia nerwów. Gwen przypomiała sobie ze zgrozą łódzką aferę skór. Rzadko ucieka się do używania dosadnych, kolokwialnych określeń ale tym razem pot z pleców zciekał jej po udach i dalej pod cholewki butów, więc w myśli użyła słowa;"Skór....ny!' 
Gdy dotarła z dokumntacją i bagażem mamy do szpitala mamą już się zamował zespół ludzi w białych kitlach. 
Na poczekalni uzgodniły, z czekającą tam siostrzenicą studentką medycyny, że stan natychmiastowego zagrożenia życia Myszki minął. 
Po kilku godzinach dowiedziała się, że zawał i domiemane migotanie zostało wykluczone. W Piątek wykluczono infekcję i mama miała zostać w szpitalu w celu dalszych badań. Okazało się, że podejrzewane są stany mające źródła w neurologicznych podstawach. Gwen po cichu myśłała, że obecna obolałość mięśni Myszki jest po części efektem po - stresowym oraz dużego naużycia nitrogiceryny pod język. 
W Piątek była tak wykończona, że zrezygnowała z kontynuacji własnych badań. W Piątek też zadzwoniła siostra Wald'a Jol'a i przekazała wiadomość o śmierci C. Fredzi jej i Walda mamy. Jol'a wraz z siostrą Dan'ą były parą bliźniaczek dwujajowych, Wald był przez długi czas najmłodszy aż do pojawienia się Kas'i. Było ich razem pięcioro. Tylko Jol'a od czasu do czasu i od wielkiego dzwonu powiedziała o tym co na prawdę dzieje się w rodzinie. Ale te rarytasy na później. To co spowodowało lawinę dreszczy i szok u Gwen Lajo Turban to wiadomość, że śmierć Cioci Fred'zi nastąpiła w tym samy szpitalu gdzie leży Myszka i tego samego dnia oraz o tej samej godzinie kiedy Myszka walczyła z najgorszą fazą domiemanego zawału. 
C. Alfreda zwana Fred'zią umarła na ponowny udar. 
Pomimo częstych wizyt Walda Gwen była absolutnie zaskoczona wiadomością, że C. Fred'zia przeżyła w okresie świątecznym kolejny wylew lub udar i że ten był ostateczny. 
C Fred'a dla Myszki była najbliższą kuzynką. Matka Myszki i ojciec C. Fred'zi to rodzeństwo. Tak więc były najbliższymi kuzynkami. Co jest jeszcze bardziej wstrząsające to fakt, że Myszka miała siostrę bliżniaczą zmarłą we wczesnym dziecińtwie o tym samym imieniu. 
Tak się jakoś życie ułożyło, że z C. Fred'zią widywały się najczęściej pomimo licznego rodzeństwa składającego się z sześciu sióstr i brata wliczając w to jej zmarłą wcześnie siostrę bliźniaczą o tym samym imieniu co właśnie zmarła kuzynka mamy. W rodzinie były dwie 'parki'. Obie dwujajowe. Ale mama należała do młodszego duetu. Można powiedzieć, że C. Fred'zia zastąpiła jej zmarłą siostrę bliźniaczą. W godzinę śmierci Fred'zi, Myszka zaliczyła domiemane przez siebie objawy skrajnego zagrożenia własnego życia. 
W tej chwili wciąż trwają badania dotyczące przyczyny jaka spowodowała termedię Myszki. Diagnozy są różne i mało spójne. 
Gwen zaczęła załatwiać swoje sprawy w Poniedziałek. We Wtorek przejechała przystanek i tym samym wykluczyła swoją obecność w poradni urologicznej. Ale ponieważ było to w tym samym szpitalu więc okazało się, że mogła wejść do Myszki.
Mona kilka dni temu powiedziała jej, że dolegliwości z pęcherzem to brak przestrzeni życiowej. 
Ciekawe, bo w momencie gdy Gwen zaczęła pisać po przerwie, znikły bóle. 
Postanowiła poczekać i sprawdzić na jak długo. 
Jeśli będzie to trwała inklinacja to znaczy, że edytowaniem tego co dotychczas stworzyła powinien się zająć ktoś inny lub nawet ona sama tylko w bardziej dogodnym momencie. Na razie postanowiła poczekać i poobserwować siebie. 
Wiedziała już, że najgorzej jest jak leży. Poprawia się jak chodzi lub gdy stoi lub ewentualnie siedzi. 
W autobusie, w którym przejechała przystanek do poradni myślała o tym, że rozliczanka się właśnie zaczęła i że ciąg dalszy nastąpi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz