sobota, 1 marca 2014

Rynek

"...Integrity is choosing your thoughts and action based on values
rather then personal gain..."  - (?).

Koniecznie chciała zobaczyć jak wygląda główny rynek miasta, które pozbyło się pomnika specjalnie dla niej. 
Po drodze wyobrażała sobie, jakie musiały być dźwigi przeogromne, żeby 13 - sto tonowy kolos z brązu ruszyć i że trzeba było go prawdopodobnie mimo wszystko podzielić na części. 
Temat ją całkowicie pochłonął i zaobsorbował. 
Tak się wczuła w całość obserwacji efektów po zlikwidowaniu kolosa, że przeoczyła przystanek, na którym miała wysiąść. 
Na szczęście kierowca musiał stanąć na światłach przed sądem. Ponieważ był któryś tam w ogonie, więc wciąż stał praktycznie na przystanku. Na pierwszą jej prośbę o to by ją wypuścić poza programowo zareagował brakiem jakiegokowiek odruchu. Dopiero gdy  wymijając licznych wsunęła głowę prawie nad deskę rozdzielczą z niechęcią i ociąganiem spełnił jej prośbę. 
Usłyszał od niej;
- Dziękuję i miłego dnia -  plus uśmiech posłany mu, gdy już się wytaczała na chodnik bardziej  go zjadł niż przekleństwo. 
I już u początku czekała ją przeszkoda. 
Chciała już od razu zobaczyć jak wygląda rynek pozbawiony pomnika, pod którym mogłyby się spotkać gdyby tam jeszcze był. Przejście na wylot i widok, który zapewniał perspektywę zwięczoną pomnikiem z zabytkowymi kamieniczkami w tle (dopóki ten jeszcze istniał) z wysokości pierwszych schodów było skutecznie załonięte.  
Coś budują na najpierw odkopanych a potem zakopanych ruinach miasta z 13 - stego wieku, więc całość została obudowana parawanami w niebieskim kolorze z tu i tam zamieszczoną reklamą czegoś tam. 
W każdym razie musiała obeść tak jak reszta pieszych cały plac dookoła i dopiero z drugiej strony parawanu mogła spojrzeć w dal by się przekonać ile jest przestrzeni i czy gołębie opanowały miejsce po patetycznym olbrzymie trochę w stylu Dunikowskiego innego autorstwa. O ile dobrze to kojarzy to  autorstwo należało, o ile dobrze jej się wryło w pamięć swego czasu, czyli autorem był prawdopodobnie Franciszek, bo tak miał na imię brat jej ojca czyli stryjek i jeszcze miał nazwisko podobne do swego czasu wykładającego jej grafikę profesora; Masiak zdaje się. 
Wyszła za Sabway, który pozostawał jej ulubionym miejscem na zjadanie kanapek jeżeli już musiała coś przekąsić.
Wyszła za Sabway ostrożnie wyciągnęła szyję, spojrzała i doznała najprawdziewszej halucynacji. Pomnik stał tam gdzie był dawniej.
To co wskazywało na halucynację była mgiełka i to, że w tej mgiełce wyglądał na wpół realnie i jeszcze jakby odcięty od podtawy i zawieszony nico wyżej niż podest, na którym zazwyczaj był mocno i pewnie osadzony. 
Przystanęła, bo na prawdę musiała sprawdzić czy może ma jakieś majaki albo może Leo podstawił jej planszę z ogromnym zdjęciem za to, że wciąż dzieliła go z Fran i z nią wolała spędzać co ciekawsze odcinki własnej drogi. 
Ale gdzie tam. Po dokładniejszej inspekcji okazało się, że chyba jednak pomnik jak stał tak stoi. 
Podchodząc bliżej chciała go nawet uszczypnąć, ale zauważyła świeże wieńce i biało - czerwone kwiaty, wstążki i chorągiewki, więc dała spokój. 
Przeszła się obok do apteki służącej za tło dla prawie ośmio metrowego giganta i definitywnie stwierdziła, że był i jest i stoi. 
Po zaopatrzeniu się w konieczne preparaty dla ulgi w następnej zmorze jej codzienności, więc po zaopatrzeniu się medykamenty postanowiła obejrzeć dźwigi, bo Sowa buduje eksluzywne restauracje na miejscu dawnej "Kaskady" gdzie można było zjeść za grosze. Oczywiście na najpierw odkrytych zdokumentowanych i wymierzonych a potem zakopanych  z powrotem reliktach przeszłości z przed wieków. 
Tak więc dźwigi były i to dwa tylko stały tam dla innego celu niż, ten dla którego je w ogóle sprowadziła w swoim scenariuszu na rynek. Na chwilę ją urzekły. Dźwigi ją urzekły bo jak dwie żyrafy jedna niższa niebieska a druga o silniejszej szyi w pomarańczu chciały się zderzyć jak to żyrafy lubią robić dla frajdy albo w innych celach. Okazało się jednak, że wszystko było precyzyjnie obliczone i każdy pociągnął w wyznaczoną stronę. Widowisko było na prawdę godne najlepszych teatrów. 
Lajo przypomniała sobie jak zdaje się w Maju zeszłego roku ktoś zainwestował - zdaje się miasto -  w wesołe miasteczko tuż pod główną biblioteką i na całej Mostowej. Pisała wówczas w bibliotece projekt swojej instalacji połączonego z happeningiem dla Elki i karuzule na zewnątrz zmuszały do zamykania okien... 
To co wryło jej się w pamięć, to fakt święta dla ptaków. Nad karuzelą ptaki; wronowate i gołębie krążyły w rytm muzyki. Melodia stawała na chwilę i ptaki lądowały dla odpoczynku na pobliskich dachach. Muzyka zaczynał jakieś łupanie i rytmiczne ubijanie powietrza wokół i ptaki jak na komędę wzbijały się chmarą by się bawić. Fruwały wszystkie w okręgu i zawsze zgodnie ze wskazówkami zegarów co ciekawe.  
Jakiś zacięty fotograf chciał temat uwiecznić i się ustawiał pod najróżniejszymi katami. Narobił mnówstwo próbek w końcu dał spokój ale po minie widać było, że zadanie sobie wyznaczył karkołomne. 
A dzisiaj ludzie chodzili jak zawsze pojedynczo w małych grupkach na skos rynku po zakopanej historii przeszłych wieków. 
Przyszło kilku oficieli NATO w garniturkach w ciapki, o których mówiła jej Bon'ia. 
Ten, który najwięcej głosował popisywał się kańciatym i twardym akcentem chociaż udawał, że mówi super swobodnie. Dwoje pozostałych konsultowało się z nim bardzo po amerykańsku - widać było, że to ich pierwszy język i że to my musimy mówić w ich języku raczej niż oni w naszym. 
Mówili o paradzie, gdzie kto stanie i z której strony wejdzie prezydent i ile będzie flag i takie tam wciąż powtarzane te same ustalone od lat scenariusze tych samych ceremonii w celu zachowania ciągłości i żywych, aktywnych łączy z przeszłością.  
Wracając przestraszyli gołębie.
Gołębie były tak jak w wyobraźni Lajo, tylko też tak samo jak zawsze w ulubionym dla siebie miejscu czyli właśnie pod pomnikiem z jego  prawej strony . Pomnik, który wyrósł tu z powrotem w ciągu nocy lub od razu za jednym machnięciem nieba dla konieczności kontynuacji i dla połączenia wątków, co okaże się ewidentne w za moment następującej  treści. 
Z braku zajęcia Lajo zaczęła się przyglądać gołębiom.  Wiekszość była w szarościach jasnych i ciemnych, kilka było czarnych, brakowało zupełnie białego za to dwa były bardzo wyjątkowe bo w gamie podpalanych brązów. Na szyjach zamiast dominanty zielono - lazurowo - błękitnej miały obręcze w różu przechodzącym w bordo też połyskliwe aż po mienienie się w słońcu. 
Potem przyfrunęła jeszcze jedna z serii brązowych. Najbardziej nastroszony gołąb, chyba jakiś przywódca robiący wrażenie największego a może tylko najbardziej pasującego się na wzory zapatrzone od indyków. Więc ten najbardziej zapowietrzony zaczął się do niej przystawiać i o dziwo ona bardzo łatwo zaakceptowała jego zaloty. Akcja przyjemności dla obojga trwała zaledwie ułamek. Ona się otrzepała i nabrała pięknego wachlarza w ogonie on się zaczął natychmiast przymilać o następną sesję. Ale ona potraktowała go zimno i z góry. To on zaraz wykazał, że w jego guście są rude i że ma jeszcze dwie w zapasie na swoje potrzeby. 
Gdzieś z kościelnej wieży doleciały kurchany wyznaczające czas spotkania. Lajo zastanowiła się czy na pewno umówiły się obie w tym samym miejscu, skoro miało to być tam gdzie znikł pomnik a ten stał przecież. Pomniki ostatnio znikły lub zmieniły swoją lokację w mieście tylko w dwóch przypadkach znanych powszechnie. 
Jednak gołebie okazały się doskonałą dystrakcją zmartwień i wymyślanych  okoliczności na mało ciekawe zakończenie historii z pomnikiem w roli głównej. 
Więc ten nadmuchany niczym kolczasta ryba gołąb, na przemian towarzył to jednej to drugiej rudej zupełnie pomijając,  tę którą już zaliczył lub zdobył. Wynikało jasno, że cecha wyjątkowego, brązowego upierzenia wynika raczej z dziedzicznych przekazów na rzecz płci pięknej. 
Krążył i się stroszył u cofał szyję lub gardziej pokazując wypchany wącioł i w ogóle jaki jest ciężki i tłusty, więc krążył w okół na przemian to jednej to drugiej aż ta druga pękła z zazdrości i rytuał trwał o sekundę dłużej niż z tą poprzednią ale też tylko kawałek kreski.
Lajo się trochę zdziwiła, bo przecież wiadomo gołębie są symbolem wierności i życia w monogamicznej unii do końca swoich dni.
- Możliwe, że jest to jakiś stadny gwarant zapobiegania braku płodności, któregoś z trwałych tatusiów akceptowany przez wszystkich? - dumała. 
Nadeszła Dan. Wyglądała młodziej niż kilka lat temu. Po prostu odmłodniała, co ostatnio przytrafia się wielu znajomym Lajo.
Najpierw miały planowaną "zlewkę" a konto pomnika, który miał się unicestwić w trosce o ich spotkanie. 
Lajo normalnie płakała ze śmiechu. 
A Dan poprzez łzy tłumaczyła, że znikło tylko osiemdziesiąt brył piaskowca długości 26 metrów, na których wyryte były nazwiska poległych. 
Lajo upierała się przy wersji, że pomnik ponownie się zrealizował, bo jak się później okaże był konieczny dla kontynuacji i dla dalej normalnie przebiegającej historii. 
Opowiada, jak była wprost przekonana, o tym, że znalazła się na pustyni i właśnie widzi "oazę" w ramach miraży. 
Dan mówiła, że swego czasu miasto się podzieliło między tych, którzy chcieli pomnik usunąć i tych, którzy życzyli sobie zachowania wierności tradycji dla celów zachowania majestatu i powagi, bo to zapewnia kontynuację dziejów i podkreśla oraz gloryfikuje tożsamość i suwerenność narodu. 
Dla pogodzenia tych za i tych przeciw wywieziono zdaje się do Fordonu cały szaniec. 
Pomnik na tym stracił i stał na wpół obdarty, ciekawe co by powiedział na autor gdyby miał prawo głosu. 
Pomnik stracił na operacji likwidacji jego części zabrakło mu osadzenia i podstaw wyrazu jaki prezentował tak jakby ktoś odciął nożem logiczne uzasadnienie jego powstania i bytu. Przez brak wykończenia i ubytek glorii i rynek stracił i w ogóle miasto, bo wydało na siebie wyrok naruszania dzieła sztuki w imię czego właściwie? 
W imię konieczności uszanowania nazwisk poległych? 
Lajo była pewno, że opisana operacja pokazała brak szacunku dla tych, którym początkowo ten szacunek był przyznany. Ale to jej własne odczucia, które jakoś w sobie upchała już przed laty jak wiele głupich i małych decyzji ślepych zwierzchników. 
Czy na prawdę wszystkie "skakańce" i imprezy o wielowymiarowych przekrojach muszą się odbywać na głównym rynku w mieście?
A jeżeli już tak jest, że rynek tak czy tak jest przez konieczność wielofunkcyjny to co pomogło zbeszczeszczenie godności tych, którzy na prawdę zaznaczyli własną krwią miejsce dzisiejszych imprez i zabaw. Ot normalny bieg historii. 
W każdym razie fajerwerki lub zimne ognie zawsze najlepiej widać z Mostowej, bo się odbijają w wodzie dla podwójnego efektu. 

Przegadały kilka godzin jakby ktoś czas skondensował w tabletkę zrastania się w symbiotyczne wyzwanie  wzajemnej współpracy... 
Potem obiecały sobie obustronność usług i wymianę na zasadzie głębszego poznania się i utrwalenia przyjaźni z zachowaniem zasad dbania o higienę i równowagę inwestycyjną, żeby uniknąć rozechwiania i zagrożeń. 
Czyli powoli pokazują się oczywiste i logiczne schody. Lajo wysiadła z windy pod sufitem marzeń i spadła na twardą powierzchni, ale chyba czas poskładać się do kupy. Za szybko wjechała na górę teraz zamierzała zrobić to rozsądniej i z namysłem oraz powoli i na relaksie. Ludzie ją zawsze pchali w górę, no to ewentualnie może uda jej się jakoś wdrapać tam gdzie oni jej wszyscy oczekują lub odwrotnie.
Deryl Anka głosił: "... Do not doshonest your believe system. You can jump of the steep cliff only if you believe that you can fly. Other ways you are for the very hard landing..."  
Każdy ma swoje miejsce dla siebie i czy tak czy inaczej się życie ułoży, prędzej czy później znajdzie się tam gdzie od początku wszystko dla niego jest przygotowane w "to" Lajo wierzy.
Poza tym Micho ma swoje racje, bo lokomotywa właśnie zaczyna nabierać rozpędu. 
Ostatnio w ogóle wciąż trwa kontynuacja zapewniania jej czy zabezpieczania  wszystkiego co dla niej może być ważne. Lajo już wie, że zawsze jest coś za co można być wdzięcznym. A ona otrzymywała więcej darów niż co mają wielką kasą, bo ona otrzymywała to samo tylko za grosze lub za darmo i w dodatku miała satysfakcję, że przyczynia się do usunięcia zagrożeń nadmiernej konsupcji i przyspieszonej wymiany tego co jeszcze może służyć a tego na co jest wymieniane bezmyślnie. Rzeczywistość ją otaczająca do tego stopnia jej służy, że czasami dopiero sobie uświadamia o istniejącej potrzebie czy konieczności kiedy dana rzecz jej przetnie lub wejdzie w drogę. 
Tak było z czerwoną walizką do kompletu. 
Kilka lat temu kupiła bowiem walizkę małą na bagaż podręczny za grosze jak to jest w jej zwyczaju w jakimś ciucholandzie. 
Od jakiegoś czasu zastosowała dietę nadmiernego korzystania z  ciucholandów,  ponieważ najpierw musi się pozbyć tego co już wykreowała za jakąś kasę, która pozwoli jej na zrobienie strony z czasem co doradziła jej Dan, która jest lepsza w takich sprawach od niej. 
Za zarobioną kasę Dan zrobi jej stronę, w która obejmie poezję, prozę, wszystko co Lajo robi w dobrej jakości to jest zdjęcia, rysunek, malarstwo i rzeźbę, oraz inne formy tak jak instalacje i happenig. Oprócz tego dziewiarstwo i ciuchy czyli całościowo złożone stroje z wyszukanych i dopasowanych elementów skomponowanych ze sobą w/g gustu Lajo. 
Szkoda, że podczas repatriacji zaginęła dokumentacja działalności artystycznej wóczas zdaje się Jol'i lub Marii czyli potem Jolluchy, Cyntii, Gwen a teraz Lajo, która pewnie z czasem powróci do jednej wersji pod starym nagłówkiem ale to znacznie później. 
W St. robiła tapicerkę i obróbkę mebli oraz w jej dorobku było grawerowanie w metalu i ojej mnóstwo dzidzin, bo trudno wymieniać wszystko, ale to co zasługuje na podkreślenie to architektura zieleni i wnętrz mieszkalnych. 
Trochę potrwa proces scalania i rekomendacji,  ale się będzie z pewnością odpowiedzią na moment.  
Powoli stanie w blasku nazwy takiej jak artysta interdyscyplinarny i pomyśleć, że jeszcze rok no może dwa lata temu marzyła o tym, żeby się wpasować w określenie artystyski i poetki, pomimo, że zawsze nią się była, bo taka się urodziła. Co ważne na prawdę nią była od samego początku. Ileż musiała na siebie wrzucić walki o to aby przede wszystkim Myszka zaczęła ją traktować poważnie. 
Bo Myszka wciąż pragnęła jej udowodnić, że to ona wie lepiej jak i co powinna robić Lajo ze sobą i swoim życiem. 
Po prostu Lajo jako jedyna z jej córek była dla niej kłopotem i przysparzała wyrzutów sumienia, Chociaż tak na prawdę mogłaby z niej być dumna tak jak z dwóch pozostałych córek. 
Kwestia głęboko zakopanych przekonań o tym, że jeżeli owoc za daleko spadnie od jabłoni a jest z najbliższej gałęzi, na której ona sama siedzi to powinien być na siłę wsunięty tam gdzie w/g troskliwej matki powinien od początku się znaleźć.
 Ale wracając do przerwanego wątku: 
Tak więc znalazła walizkę małą jakiś temu do tyłu. 
Przechodząc ostatnio obok jednego ze sklepów parających się handelem z drugiej ręki poczuła silne wsysanie do środka. 
- A - pomyślała z rezygnacją - ostatecznie należy mi się dzisiaj jakoś nagroda. 
 Weszła i na jej drodze po prostu wyrosła inna walizka taka akurat na piętnaście kilo jaką musi zazwyczaj zabierać do Iry, ze względu na konieczność ograniczeń bagażu w samolocie. Lekka poręczna i do kompletu z tą na bagaż podręczny. 
Po obniżce o jakiej decyduje w tego rodzaju sklepach dzień tygodnia Lajo zapłaciła pięć (5!) złotych. Za walizkę,  w której trzeba zamek odpowiednio puknąć, żeby przestał przepuszczać. 
Lajo musi o to zapytać Myszki z której strony stuknąć i jak mocno. 
Sprawa pojawiania się i tajemniczego znikania pomnika była na mur - beton potrzebna, żeby po pierwsze sama przeżyła huśtawkę emocji, potem po to aby miała od początku wspaniały wspólny mianownik z Dan, bo bardzo rozwiązało im języki po zastoju w wzajemnie zaniechanej znajomości na dość długą przerwę. W dodatku pomik niczym miraż na pustyni na pewno stał się gwiazdą i głównym wątkiem co najmniej dwóch ostatnich opowiadań do powstającej książki. 
Zdarzyło się w jej życi mnóstwo prawie natychmiastowych manifestacji takich jak wymarzone ramy na plakaty, które jej przyniosła Becia też z historią zaczepioną o plastyk. Ramy były po siedem zeta za sztukę i dokładnie takie jakie były po prostu najlepsze lub bardziej niż wymarzone na okazję oprawienia plakatów...
Powodów. dla których zniknął jej Tłusty Czwartek było tak dużo, że już teraz wyliczenie ich byłoby szokiem a tu wciąż pojawiały się nowe układające wszystko w logiczną całość budowaną na jej przydatność tak jak uzupełnianie miejsc w olbrzymiej pazzli. 
W czasie podróży do Pozn opowiadała Wes' owi o cudzie, w którym naczelnym bohaterem była pogoda, a który to przykład użyty na skalę argumentu skutecznie posłużył jako dowód świadomego wykorzystywania PPP w jej życiu. 
Pomijając już podróż, która wsakzywała na konieczność następnej podróży czyli na kolejny urlop i przygodę oraz rozrywkę w rutynie, bo zbyt rygorystyczna rutyna każdego może wykończyć... Więc pomijając podróż, która pozwoliła uniknięcia zakupu, który okazałby się kłopotliwy trzeba dodać ostatnie  zaskoczenie w banku, bo okazało się, że już dawno czekała na nią gotówka, która okazała się tam być już od jakiegoś czasu. Trzeba wspomieć o propozycji Jol'i co do publikacji jej opowiadań w dwóch tomach, włączenie się Dan do akcji. 
Lajo widziała jak umacniają się szeregi tych, którzy chcą ją wesprzeć i popchnąć wyżej niż tych, który w ramach bania się o zabezpiecznie przyszłości teraz kładli jej kłody pod nogi. 
A z piecykiem to też ciekawa historia łączące swe źródła z opowiadaniem zatyłowanym "Mróz" zdaje się. Otóż główny bohaterem jest tu pogoda. 
Pogoda, która się zmieniła na zamówienie lub potrzeby Lajo.
W Styczniu były mrozy opisane w opowiadaniu zatytułowanym  "Mróz".
Przyszedł Jurz'y fachowiec od piecyków gazowych. Wysłuchał, popatrzył i zostawił Lajo z perspektywą z każdej strony mało ciekawą. Zbliżały się zapowiadana zima stulecia, która miała przypaść w Lutym. 
Lajo była w teoretycznej kropce. Po pierwsze gdy podkręci temperaturę to Jurz'y umywa się od odpowiedzialności za konsekwencje, które mogą spowodować wysadzenie gazowej instalacji. Po drugie jeżeli piecyk będzie pracował na obecnym poziomie zapotrzebowania na przetwarzania gazu ziemnego w ciepło to istnieje grożba popękania grzejników. Obie perespektywy mało pocieszające. Więc Lajo zamiast wpadać w panikę tak jak jej mama postanowiła całość olać. Wiedziała, że kto podda się lękom i dużym oczom strachu ten przegrywa już u podstaw. 
Pomyślała sobie;
- A co tam kilka dni czy lat życia w tę czy we tą. Tak czy tak prędzej czy później czeka wszystkich podobny koniec, więc poco bić wodę o jakiś odcinek kreski? Bez sensu i spała co noc spokojnie. 
Okazało się, że mrozy poszły bokiem. I właśnie w Lutym przebiśniegi zaanansowały przyspieszone przedwiośnie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz