piątek, 4 marca 2011

Kożuszek

Jollucha - myślała i mówiła tak o sobie od czasu rozstania z Anką. Anka przegrała z ostrą białaczką. Ona - jollucha, nigdy, poza pojedyńczą rozmową z Grzegorzem nie pozwoliła sobie na łzy z powodu podświadomego wyboru Anki o czym była głęboko przekonana. To znaczy o jej decyzji o odejściu. To było zaledwie załkanie i kilka pojedyńczych szlochów w słuchawkę. Trudno byłoby znaleźć bardziej skomplikowaną sytuację i tak świetnie sobie w niej radzić jak Anka. Jollucha tęskniła za tym jak fantastycznie czuła się w towarzystwie swojej przyjaciółki. Często wspominała całą gamę zachowań tej ostatniej jako lawinę optymizmu i możliwości podniesienia każdego na duchu kto tego potrzebował w danym momencie. Anka miała mapę Bydgoszczy i okolic zakodowaną z głowie z komputerową dokładnością i w ogóle była chodzącym GPS - em.
Jollucha, która gubiła się zawsze i wszędzie i nigdy nie wiedziała w którą stronę ma iść i jak dojść do celu, a tym bardziej dojechać, często potrzebowała Anki. Anka bardzo się cieszyła, że może korzystać ze swoich zdolności. Zawsze wiedziała, gdzie co i jak, a może przeczuwała kiedy Jollucha będzie potrzebowała jakiejś konkretnej informacji czy asysty. Do tego jeszcze ją zawsze wspierała: - "... Ty musisz taka być; przecież Ciebie zaprogramowano na wieeeeelką artystkę i zobaczysz - ja ci to mówię - z Ciebie będą ludzie, oj będą..."
Jeszcze w szpitalu żałowała, że nie dane jej było doczekać "sławy" jolluchy. Zawsze to trochę peszyło adresatkę komplementów szytych grubymi nićmi, ale wiedziała, że Anka mówi prawdę, tę samą prawdę jaką powtarzali jej nauczyciele a później profesorowie. Jola zawsze uważała, że dostała talent i zdolności za darmo czy chciała czy nie a jej zaniedbany obowiązek rozwijania talentu wypalał jej dziurę na sumieniu. Nie traktowała tego jako swojej zasługi czy miary wartości tylko jak część swojej osobowości, tak samo naturalną rzecz jak to, że obie jej córki odziedziczyły jej talenty i talenty jej rodziny oraz ojca jej dzieci talenty i po prostu opanowywał ją ciężki wstyd z tego powodu, że nikt z nich ani jej siostra Grażka, ani jej córki ani ona sama nic w tym kierunku nie robi. Różnica między nią a jej dziećmi w tej kwestii była taka, że jej dzieci po przyjściu ze szkoły, często się skarżyły, że mają za dużo talentów. A młodsza z tego powodu nawet płakała. Jola raczej była zaskoczona tym, że to co jest nią ma nazwę i budzi różnorakiego rodzaju odczucia u innych a możliwość korzystania z tych anomalii społecznych zawsze przynosiła jej niesamowitą radość i werwę do życia oraz chęć używania tego skarbca cudów  w ramach wolności, która była jej niezbędna, a która sporo ją kosztowała.
Potem, po pogrzebie Anki, z którego jej starszy autystyczny syn uciekł, a młodszy jak zawsze pobiegł za nim, by zapobiec konsekwencjom lub nieprzewidywalnemu rozwojowi wypadków, bo tylko on umiał bez nacisków zmienić tor postępowania swojego jedynego brata, z którym dzielił łagodniejszą formę obciążenia lub po prostu nazwę czy etykietkę jaką posługuje się nasze społeczeństwo ludzkie, więc po pogrzebie...
Jola zaczęła podpisywać swoje kompozycje płasko - przestrzenne tak jak nazywała ją Anka - jollucha.
Jednym z najpiękniejszych wspomnień jakie w sobie nosiła pozostawiona na tym łez z radości padole, był telefon Anki: "...  zaraz wpadnę do Ciebie. Mam nowe włoski i nowe oczki i chcę się Tobie zaprezentować..."
Jak prawie wszyscy pacjenci po chemi straciła swoje piękne, gęste i kręcone włosy. Wzrok jej zmienił się bardzo drastycznie, bo przez pewien czas zaniewidziała i nie odzyskała już zdolności widzenia takich jakimi dysponowała przed chorobą.
W szpitalu - podczas jednej z wizyt szpitalnych, pod koniec już bardzo częstych, ... siedziały sobie na ławeczce na korytarzu, bo pacjentka akurat nie musiała być w izolatce. Ania należała do niskich, więc zaczęła sobie machać nogami pod ławką. Siedząca obok niej też  tak chciała. Nic z tego. Był więc powód do śmiechu. Potem odwiedzająca zapytała czy może dotknąć kilkumilimetrowych świeżo odrośniętych włosów Anki. Były mieciuteńkie i aksamitne, zupełnie nie te, które dotykająca pamiętała z przeszłości. Anka się śmiała, że sobie takie właśnie zamówiła dla urozmaicenia w następnym życiu. Nie można było zauważyć, że jak Anka bez burzy włosów na głowie się śmieje, to ruszają jej się uszy. Obie głupie wariatki zaczęły się histerycznie hichrać. I obie na zmienę już nie wiadomo, która zaczęła, kopały się pod ławką dla uciszenia i spoważnienia, rozumiejąc się bez słów, że przecież chodzi o tych wszystkich ciężko chorych ludzi, którym jest nie do śmiechu. Poważnie przecież chorej zawsze było do śmiechu i żartów i innym udzielała się jej zachłanna, zaborcza aura wymiaru jakim otaczała każdy moment swojej egzystencji. Obie siebie bardzo potrzebowały. Jollucha wyjechała do "... Hameryki tego najbardziej zepsutego kraju na szwecie..." (podążając za wolą swojego serca a może był to raczej zew młodej krwi) - jak mawiała paternalna babcia jolluchy a Anucha sobie tę kwestię przyswoiła, to znaczy powiedzenie babci jolluchy o zepsutym kraju, bo obie lubiły się wzajemnie podkręcać i wiedziały jak. Przez 22 lata korespondowały ze sobą, nie specjalnie wylewnie ale regularnie i nigdy się jakoś nie zgadały na odwiedziny poprzez przeszło dwie dekady przerębli w ich przyjaźni. Gdy spotkały się po repatriacji jolluchy od razu uznały, że nadal są tymi samymi kobietami co przed laty. Oprócz kilku zmarszczek i ciutkę więcej kilogramów  nic a nic się nie zmieniły w stosunku do siebie. Co ciekawe nie informując siebie wzajemnie o tym, rozwijały się w tym samym kierunku i spotkały się mniej więcej na tym samym poziomie. Dla każdej z nich to było tak bardzo normalne, że nawet nigdy o tym nie rozmawiały.
Anucha zostawiła wpis w jolluchy księdze gości na parapetuwie, po remoncie jej mieszkania. ( przytoczę wpis później, chwilowy brak dojścia do orginału).
Kiedyś Anka zwierzała się do Danki, co Joli niechcący wpadło w ucho, że Jola prawdopodobnie w poprzednich wcieleniach była jej siostrą. Jola się szczerze ucieszyła, ale nie miała potrzeby skomentowania tego stanu rzeczy.
Niedawno jollucha odpowiedziała na apel o pomoc w zbiórce pieniążków na cele charytatywne zamieszczony na facebook'u przez jej znajomą Katarzynkę. Przeznaczyła na ten cel jedną ze swoich prac, która akurat dotyczyła częstych rozmów przyjaciółek i długi płaszcz - sztuczny kożuszek. Dostała go od męża Ani już kilka miesięcy po jej odejściu. Był prawie zupełnie nieużywany. Jollucha wciąż widziała kręcącą się w nim dość niską kobietę w średnio zaawansowanym wieku, trochę korpulentną, ale roześmianą i cieszącą się jak małe dziecko z nowego płaszcza. To było jej marzenie, kożuszek - jeden z tych modnych. Widziała ją w tym płaszczu z charakterystycznym dla niej gestem dłoni odgarniającym włosy w czoła.
Dziewczynka, dla której zorganizowana jest akcja charytatywna jest imienniczką Ani.
Powodzenia w licytacji kompozycji płasko - przestrzennej i sztucznego kożuszka na rzecz potrzeb Ani :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz