poniedziałek, 21 marca 2011

Kopiec

W dzisiejszych planach jest wyprawa do kopca. Najpierw jednak mama musi zrobić śniadanie. Mama umie robić różnego rodzaju kaszki, zupy mleczne z ryżem, makaronem, różnego rodzaju kluskami. Jolka najbardziej lubi lane kluski. Mama wie jak zrobić kakao, kakao, kakao...i  swojski chleb, z masłem zrobionym przez mamę w masielnicy i z powidłami ze śliwek zwanych węgierkami z sadu, albo z musem jabłkowym - też bardzo smacznym. Czasami jest też zbożowa kawa z mlekiem i cukrem i jajka na miękko. Bywa też twaróg lub serek z kminkiem i herbata Ulung. Jollucha do dziś pamięta jak wyglądała paczka kawy zbożowej a jak zapakowana była herbata z kremowym napisem Ulung na wierzchu. Mała Jolka lubi każdy rodzaj jedzenia. Tylko te mylące się ręce wchodzą jej w paradę. Gdyby nie one to byłaby obrazkiem najszczęśliwszego i najbardziej zadowolonego dziecka pod słońcem podczas posiłków. Dziś mama przygotowała kaszkę na twardo. Plaster kaszki jest rozsmarowany na talerzyku i posypany pachnącym cynamonem i cukrem. Oj, ależ Jolka już nie może się doczekać kiedy wsadzi łyżkę do buzi i poczuje rozpływającą się słodycz smakowitego kąska. Już jej ślinka leci i mama mówi, że już już jej daje, bo jej język ucieknie. Na prawdę przyjemnie jej się patrzy na głodne oczki swojej średniej pociechy. Grażka miała trochę problemów z apetytem. Więc mama wymyślała różne remedia popularne i mniej znane na pobudzenie apetytu swojej starszej córeczki.
Miseczki, talerzyki i kubeczki dziewczynek są blaszane i emaliowane na biało lub kremowo z granatową lub bordową prążką na obrzeżu naczyń. Niektóre sagany i kubki a także chochla, zwana też łyżką wazową,  którą wciąż mama używa są zrobione z cyny. Są to bardzo praktyczne nie tłukące się naczynia. Mogą się najwyżej odbić, gdy wypadną z małych rączek którejś z dziewczynek. Kiedy czas i tlen wypracują dziurę w naczyniu to wtedy tata zalutuje i są znów jak nowe.
Proces wytwarzania jedzenia jest dla Joleczki na wskroś interesujący. Z jednej substancji jak na przykład z mleka robi się twaróg o innym smaku i w ogóle innych właściwościach. A z twarogu ser z kminkiem. Ze śmietany powstaje masło. Masła używa się do różnych rzeczy. Tak samo zajmujące wydaje się Jolce lutowanie. Zagląda więc wszędzie. Mama narzeka, że kręci się pod nogami a tata twierdzi, że jeszcze wejdzie w tą lutownicę i się poparzy więc ma się odsunąć. Jej siostry wiedzą, że trzeba się sobą zająć a ten szkrab wciska się wszędzie tam gdzie się coś dzieje.
- Skaranie boskie z tą pociechą - śmieje się mama.
- Siedem pociech z tą dzieciną - mówi dobrodusznie tata.
Jolka pcha się wszędzie i wszystko ją zajmuje i interesuje aż za bardzo jak na gust dorosłych. A dla niej wszystko jest niesamowitą i cudowną przygodą i opowieścią o bogactwie i ciągłych przemianach w życiu, których obserwowanie jest niesamowicie fascynującym zajęciem. Pod stołem, który zrobił tata, a który teraz stoi u Jolluchy w salonie ( po obcięciu nóg i wyczyszczeniu z farby i przycięciu grubego szkła na wierzch surowego drewna) stoją kosze z nasadzonymi kwokami na kaczych i kurzych oraz gęsich jajach. Jolka nie wie dlaczego kury są lepszymi matkami niż kaczki dla kaczek i gęsi dla gęsi, ale z jakiegoś powodu ludzie tak uważają i podkładają cudze jaja oszukanej mamie. Mama dogląda wykluwania się piskląt. Mówi, że miała być wiosna a tu wciąż śnieg i kwoki nie tak szybko będą mogły wyprowadzić swoje potomstwo na dwór. Gdy kurczaczek się świeżo wykluje z jajka, to każda z dziewczynek może go pocałować w dzióbek. Później już nie wolno, bo ma już od jedzenia zabrudzony dzióbek. Jolka ma ochotę całować te małe pisklaczki wciąż, ale słucha mamy.  Mama dodaje tranu do jedzenia dla kwok i prosi swoje córeczki po kolei, żeby dla zdrowia łyknęła każda sporą łyżkę tranu. Jolka nie cierpi tranu, ale mama jest bardzo stanowcza i bardzo przekonana o tym, że wie co mówi i robi i wszystkie jej córki słuchają jej perswazji. Mama trochę musi zachęcać każdą z nich, bo żadnej ten przysmak nie podchodzi za nadto...
Po śniadaniu mama opatula swoje trzy piękności i prawi im przy tym najróżniejsze komplementy. Mama jest dziś wesoła. Ma przyjechać tata tej soboty.
W zaspach mama z ogonem swoich "piskląt" brnie do kopca. Kopiec jest zaraz za drugim warzywnikiem. Rodzice korzystają z dwóch warzywników. Tego poniżej sadu w prowizorycznym ogrodzeniem po swoich poprzednikach i tego założonego przez tatę na części wybiegu dla kur. Więc zaraz za warzywnikiem od północnej strony budynku, który jest jedną całością z domem i różnorakimi pomieszczeniami dla zwierząt, jest kopiec. Teraz pod śniegiem wygląda jak mała górka. Jesienią tata wykopał na polu wielki dół. Później z desek ułożył dach oparty na jednym palu na środku kopca. Potem nakrył całą konstrukcję grubą warstwą słomy. Na końcu słomę przysypał jeszcze jedną grubą warstwą ale tym razem ziemi. Mama mówiła, że w takich pomieszczeniach mieszkali kiedyś ludzie i nazywali wtedy je ziemiankami a nie kopcami. Z jednej strony kopiec ma ścianę podniesioną tylko na tyle ile potrzeba było do zamontowania drzwi. Te drzwi są zrobione z desek wyłożone słomą tak, żeby one również nie przepuszczały zimna i wiatru. Drzwi kopca są zabezpieczone kłódką tak jak wszystkie wrota i drzwi budynków gospodarczych. Tata mówi, że z takich kopców w czasie wojny korzystali partyzanci i ktoś musiał maskować ich wejścia i drzwi z zewnątrz.
Jedna dorosła i trzy małe kobietki wchodzą do wnętrza kopca. W środku jest ciemno i panuje zaduch. Mama zapala latarkę na naftę, którą ze sobą zabrała i czarne jak smoła  otoczenie rozjaśnia się na tyle, że z półmroku wyłaniają się rzędy drewnianych skrzynek z jabłkami. Pod ścianą leży cała kupa ziemniaków.  Z boku w luźnej ziemi leży marchew i buraki i pietruszka i korzenie selera.  Jollucha do dziś dnia lubi zapach pleśni, wilgoci, piżma i zgnilizny organicznej. W ogóle zapachy wsi nawet te najgorsze dla mieszczuchów budzą w niej poczucie bezpieczeństwa i zrośnięcia z naturą. Poczucie spokoju i stałości.
Mama przykuca i zaczyna przebierać ziemniaki. Pokazuje dziewczynkom jak mają jej pomagać. Trzeba obrywać białe lub lekko fioletowawe kiełki i odkładać miękkie lub zgniłe ziemniaki na kupkę. Jolka lubi pomagać mamie. Arka to mały brzdąc według mamy i może się kręcić bez celu a nawet trochę skrzypieć i marudzić. Grażka jest nad wyraz cicha i pilna i zawsze bardzo posłuszna. Po nazbieraniu całego worka ziemniaków mama zaczyna przestawiać skrzynki i sprawdza jakość jabłek. W różnych skrzynkach są różne jabłka i późne gruszki i mama nazywa je albo według nazw rzeczywistych albo według utworzonych przez siebie samą. Niewiele jest zepsutych i mama jest bardzo zadowolona z tego stanu rzeczy.
Wycieczka wraca do domu. Każda z osób nie wyłączając małej Arletki, coś niesie. Jolce przypadł dość ciężki koszyk pełen jabłek. Grażynka niesie wiadro pełne marchwi buraków i innych korzennych warzyw. Arka niesie główkę kapusty i widać, że jest z tego faktu bardzo zadowolona. A mama zarzuciła sobie na plecy worek z ziemniakami. Z przodu go przytrzymuje jednocześnie niosąc dyndającą latarkę. Jest to trochę niewygodne, ale mama sobie poradzi. A zresztą to tylko kawałek. Jollucha nie pamięta już teraz gdzie stały beczki z kiszonymi ogórkami i kapustą kiszoną, oraz kamienne, wielkie gary pełne różnych surówek i sałatek na słono. Sam proces kiszenia do dziś jest dla niej bardzo świeżym wspomnieniem. Widzi tę małą dziewczynkę o imieniu Jolka, która wytrwale udeptuje kapustę szatkowaną przez tatę. Taka szatkownica do dziś stoi na strychu. Na początku w mieście rodzice prowadzili nadal życie podobne do wiejskiego w dużym stopniu i tak samo kopcowali, kisili i zaprawiali płody ogrodu a także handlowali nimi, żeby zgarnąć trochę grosza. Przez długi czas były kury i najróżniejsze zwierzęta.
Na obiad przyjechał tata. Na początku było nawet bardzo wesoło. Potem tata otworzył klapę i zszedł do piwnicy. Wrócił i postawił duży litrowy i troszkę brudny wek na stole. W weku leżały strzępy jakieś papierków przypominających Jolusi pieniążki. Mała nie myliła się. Szczur chciał wykorzystać pieniążki na swoje gniazdo. Najpierw posługując się węchem znalazł papier. Potem odsunął wieczko. Potem użył ostrych jak brzytwy zębów, żeby zmienić ciężką pracę rodziców w dom dla swojej rodziny.
Najpierw mama płakała. Potem rodzice się bardzo pokłócili. Tata krzyczał, że trzeba było zrobić tak jak on mówił, a mama, że nie miała kiedy. Teraz po latach Jollucha się domyśla, że mama prawdopodobnie nie zawiozła pieniążków do banku, bo ciąg wydarzeń i ciężka praca trzymała ją przykutą do miejsca. Najbliższe małe miasteczko było i tak kawał drogi od wioski, w której dorabiali się rodzice. Trzeba było konia zaprzęgać a zima i zaspy i mróz. Rodzice na prawdę mieli do siebie dużo żalu i pretensji. Mama krzyczała, że tata chociaż pieniędzmi powinien się zająć, a tata, że mogła znaleźć lepszą skrytkę. Z tej złości ojciec trzasnął drzwiami i poszedł gdzieś. Mama bezradnie płakała. Jolka podeszła do stołu i zajrzała do wnętrza weka. Poczuła podobny zapach do tego w kopcu.
Mama wstała kurczowo chwyciła feralną, szklaną skarbonkę i zamykając drzwi ze złością w głosie powiedziała; - "...Niech mi to zginie z oczu!!..." Wyszła. Potem słychać było dźwięk z rozmachem rzuconego i tłukącego się szkła prawdopodobnie o mur budynku.
Pieniążki przez podarcie zostały już drugi raz w życiu Jolki unicestwione lub pozbawione wartości. Pierwszy raz w Toruniu za sprawą średniego skarba. Mama zastawiała łóżeczko Jolki czym się dało, bo ta zawsze wychodziła ze swojego tymczasowego więzienia i broiła. Zawsze coś wymyśliła. A to zasypała pokój popiołem z popielnika, chociaż ledwie umiała chodzić. A to użyła własnych fekalii do wymalowania pokoju od góry do dołu. A to zjadła żarówki z lampek nocnych przy łóżku rodziców i nie chciała otworzyć ust żeby je wypluć. Mama mogła godzinami opowiadać o udanych dla Jolki a tragikomicznych dla rodziców wydarzeniach, które pozwalały im poznawanie swojej średniej pociechy, która zresztą miała się urodzić chłopcem. Tata był taki pewien, że urodzi się chłopak, że kazał mamie kupić niebieską wyprawkę do chrztu.  Miała być Jankiem a urodziła się Jolka. Tata chciał, żeby była Marysią a mama chciała Jolkę. Z początku każde z rodziców wołało na nią według swoich wyborów. A wybrała sama mała. Po prostu reagowała raczej i częściej na głos mamy i wołane przez nią imię. Prawdopodobnie podświadomie tata brał pod uwagę własną historię rodzinną, gdzie powtarzała się historia starszej siostry i drugiego z kolei brata. Babcia jego matka była starszą siostrą swojego  przyrodniego brata. Potem urodziła najpierw córkę a potem syna czyli jego. Jego młodszy brat miał najpierw niedużo starszą córkę od Grażynki a potem urodził się syn. Zresztą niedużo wcześniej od Jolki. Oboje zupełnie nie wzięli pod uwagę faktu, że historia rodziny mamy to bardzo kobieca rodzina. Mama była szóstą dziewczynką po niej była jej jeszcze jedna siostra i mieli tylko jednego brata. Od bliźniąt zresztą, bo mama była od drugiej pary też od bliźniąt. Jej bliźniacza siostra zmarła w wieku dwóch lat. Babcia Emilia twierdziła, że na koklusz. Jedna z sióstr mamy miała trzy córki i nie chciała więcej dzieci, bo zapowiadało się, że będzie kobiecy raj tak jak u jej mamy.
W każdym razie zastawiano małą Jolkę różnymi meblami. Tym razem mama przysunęła stół do łóżeczka. Tata przyszedł z pracy. Wszedł do pokoju i zdjął swoje wierzchnie nakrycia. Przed wyjściem do kuchni położył wypłatę na szafce nocnej. W to było graj małej ciekawskiej. Wgramoliła się na stół. Jakimś fortelem zeszła z wysokości stołu i podarła w drobny mak całą wypłatę taty. Tata zjadł posiłek i powiedział mamie, że dostał podwyżkę niech idzie i przeliczy pieniążki...
Jollucha zna te wszystkie toruńskie historie z opowiadań, bo była zaledwie kilkumiesięcznym wówczas małym bąkiem i nie pamięta tych wydarzeń. Ale są tak niepowtarzalne, tak nietuzinkowe, tak  fantastyczne, że weszły do panteonu legend rodzinnych. Jollucha się śmieje dzisiaj z tych wydarzeń mówi, że takie straty służą przyrostowi gotówki w późniejszym czasie. Można powiedzieć, że używając tej filozofii, mała Jolka bardzo przysłużyła się do dorobku majątku rodzinnego. Była stałym bodźcem i zdrowym szturchańcem do wytężenia uwagi i inicjatywy w celu utrzymania porządku i zabezpieczenia zarówno otaczającego świata materialnego przed małą Jolką jak i jej samej przed zagrażającą rzeczywistością tam gdzie tego zagrożenia można się było najmniej spodziewać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz