środa, 16 marca 2011

Niespodzianka.

Po rozkręceniu działalności czyli gospodarstwa, mama została sama na dwa lata - robić pieniążki. Tata pojechał budować nowy domek do największego w okolicy miasta.
Tata pojawiał się co jakiś czas po wzmocnienie finansowe i w okresach szczególnego nasilenia obowiązków. Na pewno też bywał w domu w czasie większych świąt.
Jedne takie święta Jollucha do dziś pamięta jak pourywane fragmenty starego filmu.
Tata przebrał się za gwiazdora i rozdawał dzieciom prezenty. O tym, że tata jest Gwiazdorem Jolka nie mogła wiedzieć w tym okresie. Wykonkludowała to znacznie później, już w nowym domku i wówczas już chodziła do szkoły. Rozpoznała wtedy ojca w Gwiazdorze, bo ten zapomiał zmienić obuwia. Przyszedł w całym orsztunku gwiazdorowego przebrania i w domowych, wygodnych, rozlazłych i rozdeptanych kapciach. Od tej chwili już zawsze Gwiazdor kojarzył jej się z ojcem we wspomnieniach. Więc wówczas, gdy ojciec był przez dwa lata gościem w domu, ona jeszcze nie wiedziała, że Gwiazdor to przebrany ojciec. Zapamiętana Gwiazdka to były ostatnie Święta Bożego Narodzenia przed przeprowadzką. Dokładnie za rok rodzice zlikwidowali gospodarkę i się przemieścili w nowy etap życia ich rodziny.
Jollucha do dziś widzi małą Jolkę szczerze pochłoniętą nową zabawką. Nie pamięta, co wówczas dostały jej siostry. Ona dostała nakręcane na kluczyk białe koniki ciągnące karetę o ruchomych kółkach i buty. Buty były tak jak planowano za duże. Dziecko szybko rośnie, więc czubki wypycha się najpierw papierem a później watą, żeby nie uciskały a gdy Jolki noga podrośnie to nadal będą jak znalazł. Jolce te buty się bardzo podobały. Były skórzane, jasno - brązowe i obcięte w kostce. Sznurowadła miały cienkie i okrągłe o ton ciemniejsze od samych bucików. Na bokach od góry były ozdobione naszytym, krótko przystrzyżonym, prawdziwym futerkiem. Jolka cała zamieniła się w zachwyt. Rodzice przymierzali piękne buciki na jej nóżki i też podziwiali, że takie ładne gwiazdor wybrał. Nic to, że trochę za duże, bo to nawet praktyczne.
Jak tylko rodzice skupili swoją uwagę na jej siostrach i ich prezentach, Jolcia natychmiast zainteresowała się nową zabawką. Zabawek poza kilkoma lalkami i jednym wylizanym, jednookim, misiem z naderwanym uchem dzieci nie znały. Zabawkami było wszystko. Szyszka służyła za kurę, lub świnkę w zabawie w gospodarstwo, a kamyczek za inne dowolne zwierzątko lub zależnie od potrzeb, mógł pełnić każdą wymyśloną rolę przypisanej a niezbędnej rzeczy w danym momencie. A jakie kapitalne lalki z długimi włosami były ze świeżo wyrwanych kłączy tataraku z nad jeziora. Długość włosów aromatycznych lalek zależała od umiejętności wyrwania tataraku. Jeżeli powoli i z wyczuciem się odpowiednio manewrowało i lawirowało upatrzoną kiścią tataraczanych liści to można było uzyskać bardzo długie, nawet czasami dość gęste, białe włosy danej lalki. Tymi włosami były korzenie, takie same jak u wszystkich irysowatych. Z bazi jeziornych wychodziły większe lalki po urwaniu liści na odpowiedniej wysokości tak, żeby jeszcze sukienka została. Ale bazie nie pachniały tak zachęcająco i znacznie trudniejsze były do zdobycia, bo rosły na większych głębokościach i znacznie solidniej  umocowane były w jeziornym dnie. Znaleziony przypadkowo  patyk mógł mieć swoją  funkcję i każdy zaniechany, porzucony przedmiot przez rodziców miał swoje przeznaczenie. Kawałek cegły czy papy, jakieś metalowe nakrętki czy pogięte śruby, wszystko było gromadzonymi skarbami bardzo usłużnymi dla dziecięcej wyobraźni. Co prawda siostry Jolki częściej się bawiły. Ona bardziej zwiedzała, latała, podglądała, rysowała i często niespodziewanie coś przynosiła co potrafiło nawet zapracowanych rodziców rozbawić do cna i do bólu kości. Jolka pamiętała, że od czasu do czasu pojawiały się w domu małe cukierki czekoladowe. Odkryła, że takie cukierki nie muszą być kupowane w sklepie, bo one rosną na ziemi, w niektórych miejscach. Nazbierała w fartuszek całe garście tych rosnących na ziemi cukierków. Nic a nic nie jadła, bo chciała, żeby więcej było dla rodziców i dla jej siostrzyczek, z którymi należało się podzielić po równo. Bardzo zadowolona zaniosła swój cenny łup do rodziców, którzy właśnie oprzątali świnki w chlewie. Musiała troszkę poczekać, bo tata wylewał ziemniaki z parnika a potem pomagał mamie wymieszać je z paszą i posiekanymi zielonymi skrawkami czegoś co świnki zjadały z ochotą. Może to była lebioda, albo specjalnie zasiana lucerna. W tej chwili to nie ma znaczenia. Później rodzice roznosili jedzenie dla bardzo rozkrzyczanych, bo głodnych świnek. Jak tylko napełniły się ich koryta słychać było dźwięki łapczywego kłapania pokarmu i ukontentowane chrumkanie zadowolonych konsumentek. W końcu pomiędzy jednym nie cierpiącym zwłoki zajęciem a drugim Jolka znalazła szparkę czasu, aby zainteresować rodziców swoim skarbem. I tu nastąpiło przeogromne rozczarowanie .Mama się śmiała. Zanosiła się śmiechem. Zaciekawiony tata podszedł do niej. Ona próbowała mu wytłumaczyć co się stało, ale salwy śmiechu nie pozwalały jej przekazać o co chodzi. Bezskutecznie podejmowała kolejne próby i aż kuliła się ze śmiechu i przysiadała, nie mogąc dopowiedzieć o co chodzi.  Jolka widząc jak bardzo mama się śmieje też się zaczęła śmiać, chociaż nie wiedziała jeszcze, że mama wcale się tak bardzo nie cieszy tylko jest po prostu niesamowicie zaskoczona. Tata jej zaczął akompaniować jak tylko mama zdolała go wtajemniczyć w arkana niespodzianki dla rodziny zgotowaną przez ich średniego szkraba.
Jolka nazbierała całe garście suchych kozich bobków wyglądających do złudzenia jak czekoladowe cukierki. Mama wyrzuciła cierpliwie uzbieraną zdobycz Jolki na stos gnoju i zapowiedziała, że Jolka dostanie zaraz czysty fartuszek jak tylko ona wydoi Kwietną. W końcu Jolka zorientowała się w czym rzecz. Zrobiło jej się nagle bardzo przykro. Oczy jej napełniły się łzami, odwróciła się i zaczęła uciekać. Mama pobiegła za nią i coś do niej krzyczała. Dla Joleczki nie miało to już najmniejszego znaczenia. Mama  nawet teraz nie mogła przestać się śmiać. Jolka nie chciała przestać uciekać. Mama jednak ją zdogoniła i pod zamkniętymi wrotami stodoły złapała małą w otwarte ramiona. Tuliła małą i wierzchem dłoni zgarniała jej łezki. Wybuchała niepohamowanym śmiechem i zaglądała jej w załzawione i bolesne oczki chcąc sprawdzić, czy zdoła zarazić ją swoim humorem i radosnym spojrzeniem na wydarzenie. Powoli. powoli kąciki ust zaczęły zmieniać położenie na małej spochmurniałej twarzyczce z podkówki wygiętej na południe w podkówkę wygiętą  na północ. Powoli i z obawą Joleczka zaczęła się uśmiechać i już wkrótce obie śmiały się nie tyle z samego zajścia, lecz z porozumienia, że udało im się przełamać to co zabolało je obie. Mała Jolka zrozumiała co to znaczy porozumienie bez słów. To był piękny dzień. Bardzo znaczące wydarzenie w rozwoju Jolki i komunii dusz małej dziewczynki i dorosłej kobiety - jej matki.
Po jakimś czasie nadszedł ich ojciec. Obserwował całe wydarzenie z pod drzwi szopy i teraz rozumiejąc wagę wydarzenia, które właśnie miało miejsce przytulił je obie. Potem siostry Jolki dowiedziały się o całym zajściu. I Jolka już mogła śmiać się razem z nimi, bo już rozumiała dzięki swojej matce co znaczy dystans do siebie. Poczuła smak tego pięknego odczucia otwierającego drogę porozumienia między antagonistycznymi zazwyczaj końcami tej samej prostej.
Ale w opisywanym czasie Bożego Narodzenia, Gwiazdor skombinował prawdziwe, nowe buty( Jolka zawsze miała wszystko po starszej siostrze, a ta też miała rzeczy przerabiane z innych rzeczy, często ze zużytych rzeczy po rodzicach. To były jej pierwsze nowe buty) I to była jej pierwsza, nowa zabawka. Takiej w swoim bogatym życiu Jolka nie widziała jeszcze. Blaszane koniki miały ruchome nogi, a zielona ozdabiana kareta miała kręcące się koła i ruchomy dyszel, tak, że można było nią skręcać dookoła lub gdziekolwiek bądź. Gwiazdor gdzieś sobie poszedł a przyszedł tata, bo przedtem gdzieś wyszedł i nie widział jak dzieci recytowały wyuczone wierszyki i śpiewały piosenki, oraz reprezentowały umiejętność odmawiania poszczególnych części modlitwy porannej czy wieczornej. Ale tacie też się podobała zabawka Jolki. Pokazywał z upodobaniem jak nie przekręcić sprężyny, tak żeby zabawką można było się długo bawić. Tata chwalił, że jest porządnie zrobiona. Później coś zaczął tłumaczyć innym siostrom. Jolka tylko chciała zobaczyć gdzie jest ta sprężyna, której nie należy przekręcić i jak właściwie ona wygląda, że od niej zależy wszystko co fajne w tej cudownej zabawce. Gdy tata spojrzał w stronę Jolki po raz drugi jej zabawka leżała przed nią rozebrana na części. Tata się bardzo zdenerwował na swoje średnie dziecko - w jednym momencie przeczuwające walący się świat i wszystko co najgorsze. Dobrze, że to były święta i że mama stała niedaleko. Dobrze, że pachniało choinką przyniesioną z lasu. Pojednawczy i rozjemczy,  łagodny głos mamy był bardzo, bardzo potrzebny w owej czarnej chwili. Lampa naftowa zaczęła pyłgać jakby trochę raptowniej od wzburzonego oddechu rozczarowanego ojca. Po chwili wziął w ręce wszystkie rozłożone części, nawet koniki rozebrane na pojedyńcze blaszki, długo patrzył  a potem z rozmachem rzucił o scianę i wyszedł nie powiedziawszy ani słowa, ale za to trzasnąwszy drzwiami tak że tynk nad framugą odleciał. Jolka podskoczyła a potem siedziała zatrwożona. Radosny gwar jej sióstr zamilkł. Prawdę powiedziawszy to tak bardzo zajęła się rozkładaniem zabawki i badaniem jej mechanizmu, że chyba wolała tę czynność od samej obserwacji karety ciągniętej przez parę białych blaszanych koników. Możliwość ukierunkowywania ich marszruty była mało ciekawa i po kilku nakręceniach kluczykiem z tyłu karety, zabawka się już za bardzo zużyła. Nie była to tatarakowa lalka, żeby można ją było w wyobraźni przebierać w kolorowe sukienki i układać prawdziwe fryzury z korzennych włosów. Kareta była już na zawsze zielona, koniki zmniejszające tempo marszu aż do postoju były białe i zawsze tak samo się zachowywały. Jolce wcale nie było żal zabawki, ale coś bardzo ją bolało i martwiło. Nie wiedziała dlaczego tata się tak bardzo pogniewał, więc siedziała znieruchomiała i zażenowana i trochę markotna. W pokoju zrobiło się bardzo cicho. Nie było już słychać miarowego dźwięku poruszających się koników i ocierających się o siebie maleńkich osiek w kręcących się kółkach karety. Mroczny pokój migotał razem z płomieniem lampy naftowej wiszącej pod sufitem. Pomimo, że mama obcinała regularnie knot, cylinder był już trochę zakopcony a na suficie widać było czarny, regularny krążek od sadzy wydostających się przy spalaniu nafty. W piecu trzaskały palące się polana drewna a potem czajnik zaczął swoją piosenkę ugotowanej wody na wieczorną herbatę. Mama w milczeniu przygotowywała pokolacyjną przegryzkę z ciepłą herbatą dla ojca. Zbliżała się pora spania dla dzieci. Mama umyje je wszystkie, przebierze w koszulki nocne i usiądzie na łóżku, żeby po zmówionym paciorku opowiedzieć jedną z ulubionych bajek dla swoich pociech. Później rodzice przyciszonym głosem będą rozmawiać w kuchni. Będą snuć plany i opowiadać o tym jak daleko posunęła się budowa. Mama poskarży się ojcu na okolicznych złodziei. Bardzo się bała zostawać sama na gospodarstwie i Diana była dla niej bardzo ważną podporą. Okoliczni sąsiedzi żyjący od pokoleń w okolicy nie mogli pojąć jak rodzice Jolki to robią. Jak to się dzieje, że im wszystko wychodzi. Tak fantastycznie sobie radzą. Jolka słyszała jak tata opowiadał sąsiadowi dlaczego takie dorodne kalafiory wyhodowali z mamą. Otóż kury miały przenośny wybieg. Przez rok nawoziły teren, który później stawał się warzywnikiem, a warzywnik był wybiegiem dla kur i tak na zmianę. Ojciec po prostu jakimś sposobem wiedział, co będzie się i kiedy opłacało. Mówił okolicznym gospodarzom co należy zrobić, ale oni nie chcieli ryzykować. Tata mówił : "... kto nie ryzykuje ten nie ma..." i robił swoje. Później okazywało się, że i tym razem miał nosa.
Zakontraktował niebiesko kwitnący len i okazało się, że wybrał tę najlepszą z możliwych opcję. Sypało i można było też sprzedać łodygi dla przemysłu produkującego tkaniny. Ferma kurza była nowością w okolicy i sprzedaż jajek bardzo się opłacała. Sąsiedzi nie chcieli ryzykować, a potem okazywało się, że w workach wynosili  rabowane, dorodne kalafiory. Diana ich znała, więc nie upilnowała przed szkodnikami i rabusiami. Przychodzili też do sadu po owoce. I chociaż rodzice wiedzieli, że to najbliżsi sąsiedzi to za rękę nikogo nie złapali, więc zabawa w chowanego dla dorosłych nadal trwała. Kiedyś Jolka nie mogła zasnąć i słyszała jak mama płacząc opowiadała ojcu o swojej strasznej wyprawie po paszę. Otóż dni zimowe są krótkie i takie były tamtej zimy. Stała po paszę w długiej kolejce. Tam na miejscu znaleźli się dobrzy ludzie, którzy pomogli jej załadować furę paszy na wozie zaprzężonym w parę posłusznych koni. Ale później szybko zapadł zmrok. Mama jechała przez ciemny, mroczny las i się bardzo bała. Gałązki łamały się z trzaskiem pod kopytami koni i kołami wozu, a mama bała się każdego dźwięku i odgłosu leśnego życia nocą. Przypominały jej się wszelkie opowiadania o zgłodniałych wilkach i duchach.... Na dodatek złego worki zaczęły się zsuwać i fura groziła przechyleniem i konsekwencji wywrotką. Mama bała się, że złodzieje ją napadną zabiorą konie i drogocenny zakupiony łup a jej zrobią krzywdę i zostawią, a ona przecież ma troje małych dzieci. Rada nie rada musiała zatrzymać konie i poprawiać ułożenie ciężkich worków z paszą. Potem jechała aż do świeżej zorzy i było jej bardzo zimno. Bała się, że konie coś zwoszy i się znarowią i  poniosą a ona nie da rady ich opanować. Bała się, że dzieci podpaliły dom podczas jej nieobecności. I Jolka wyraźnie usłyszała: " A wiesz przecież jaka jest Jolka; jak jej coś do głowy strzeli to nie ma zmiłuj się..."  Nie wiedziała co oni robią i jak się zachowują, ale słyszała jak ojciec pocieszał mamę i dodawał jej otuchy tłumacząc, że jakoś to przepchną i będą mieli swój wymarzony domek w mieście. I że tam w mieście pójdą oboje do pracy i nie będę musieli pracować od świtu do nocy tylko w wyznaczonych godzinach i czysto i schludnie i w spokoju, bo to co najtrudniejsze będzie już za nimi.
Potem tata mówił, że niepotrzebnie się tak wściekł na tą małą: "...Toż to jeszcze dziecko i dobrze, że takie ciekawe świata i tego jak co jest zrobione, to dobrze o niej świadczy..."
Jolka usypiała usatysfakcjonowana. Poczucie bólu z powodu tego, że jest rozerwaną raną na ciele rodziny gdzieś odeszło i znikło. Było jej coraz cieplej i lepiej. A jutro czekała ją następny dzień i następna przygoda.
Historia nowych bucików Jolki jednak nie skończyła się na tym jednym pamiętnym wieczorze. Jolka miała je na nogach podczas przeprowadzki i potem przez całą zimę w nowym domku, korzystała z ich ciepła i urody.
Przyszła  wiosna i mama zapowiadała, że trzeba będzie powynosić zimowe rzeczy  na górę do szafy i zabezpieczyć przed molami. Trzeba też przejrzeć lżejszą garderobę i przygotować ją na wiosnę.
Jolka obserwowała jak ojciec sieje warzywa na starannie spreparowanych grządkach w ogrodzie. Chciała pomóc mamie w porządkowaniu i zabezpieczaniu zimowej garderoby. Chciała być użyteczna i jednocześnie sama chciała schować swoje ulubione buciki tak, żeby ona wiedziała, gdzie ich szukać na przyszłą zimę. Po jakimś czasie mama zapytała gdzie są buty Jolki, bo trzeba je wypastować i wynieść do rzeczy Jolki. Ale Jolka tylko zaczęła skakać i wyraźnie się cieszyć. W końcu udało się mamie ustalić, że Jolka już sama schowała buciki. Ale gdzie? Jolka nie chciała z początku zdradzić tajemnicy. Mama ją prosiła, żeby przyniosła swoje buciki już bardzo długo i wtedy mały szkrab się rozpłakał. Ona wiedziała, że schowała buciki, ale już zapomniała gdzie. W końcu udało się ustalić, ze Jolka zakopała buciki w ogrodzie tylko, że zapomniała, w którym miejscu je zakopała.
Ojciec powiedział : "...Tylko spokój nas może uratować..." Potem wyszedł. Zapalił papierosa. Jolka przez okno widziała jak zachłannie się zaciągał i jak wypuszczał dym bawiąc się w robienie kółek w powietrzu.  Po czym przyniósł łopatę i zaczął kopać. Kopał systematycznie, nawet tam gdzie kopać nie zamierzał. Przychodził z pracy, przebierał się i szedł kopać. Przekopywał już zasiane grządki i siał jeszcze raz. Kopał i kopał aż przekopał całą działkę. Ale bucików nie znalazł. Mama jeszcze chodziła od czasu do czasu i przetrząsała łopatą miejsca strategiczne. Już nie dla znalezienia butów tylko dla samego potwierdzenia tezy, że przecież buty nie igła nie mogły się zapaść pod ziemię. A jednak się zapadły. Jollucha nie pamiętała już żadnych następnych butów, o aż do modnych korów. To były jej pierwsze buty za jej pierwsze pieniądze i tak na prawdę ulubiony rodzaj obuwia aż do tej pory.
Nawet dzisiaj na odwiedzinach u swojej siostry, gdzie pojechała ze swoimi dziećmi. miała na sobie parę korów z czerwonej skóry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz