sobota, 19 marca 2011

Loki.

Przez małe, krzywe okienko w kuchni, poprzez  stojące na parapecie czerwono kwitnące pelargonie i pozawijane na stelażu z drutu długie, dorodne, żywo - zielone  łodygi asparagusu, wpadały promienie wczesnego, wiosennego słońca. Stojąca koło kredensu Jolka nie mogła się nadziwić kaskadom światła częściowo zatrzymanym na stole a później przełamanym i urwiście spadającym na podłogę. Patrzyła jak zauroczona. Może chciała to narysować, a może podobała jej się już gotowa praca graficzna z kresek i plam. Fragment okna na stole namalowanego przez jaskrawe światło i kontrastowe cienie był mniej więcej tych samych proporcji i wielkości co prawdziwe okno, ale część rysunku, która spadła na podłogę była znacznie większa i wyraźnie trapezoidalnie odkształcona wraz z oddalaniem się wizerunku na posadzce od okna. Tylko dzięki niesamowitemu zmysłowi obserwacji w jaki natura wyposażyła to dziecko Jolka mogła połączyć prawdziwą pelargonię, ramy okna i arabeskę regularnego rytmu kreseczek asparagusu, z odniesiem cienia na podłodze i stole, Tego co jest na stole Jolka nie widziałaby ze względu na swój wzrost, ale mała spryciula przyciągnęła sobie krzesło koło kredensu, żeby dokładniej zaobserwować niesamowite zjawisko. Do tego w kilku rozszerzających się wiązekach promieni światła wirowały maleńkie drobinki kurzu. Zjawisko to zamurowało małą zamieniając niezwykle ruchliwą zazwyczaj dziewczynkę, której zawsze i wszędzie było pełno w nieruchomy słup soli na krześle. Stała tak przez nikogo nie zauważona, aż do kuchni po cichutku wszedł kot. On też od razu zauważył drobinki kurzu kotłuniące się i figlujące w promieniach słońca. Zaczął skakać i łapać nie wiadomo co i po co. Jolka zdała sobie sprawę, że stoi tak nieruchomo, że nawet kot jej nie zauważył albo po prostu udał, że jej nie widzi. Jolka wiedziała, że koty tak lubią robić. I nie myliła się. Ona nadal stała a kotu znudziło się fikanie koziołków w powietrzu wzbudzających tłumiony śmiech w stojącej na krześle dziewczynce. Kot był śliczny, jak każdy kot pozował w każdym swoim ruchu, tak jakby zdawał sobie sprawę, ze swojej urody i wdzięku. Ten kocur miał na prawdę imponujące rozmiary i fantastyczną tygrysio - szarą sierść w charakterystyczny poszarpany, nierówny deseń prążek i rozmytych kropek. Kot spojrzał w oczy dziewczynki i porozumiewawczo mruknął. Podszedł do krzesła i zaczął się ocierać o nie całym ciałem nie wyłączając ogona. Jolka bardzo lubiła koty, ale te widywała codziennie,  Nie trudno jej było więc podjąć decyzję o wyborze pozostania na swoim stanowisku obserwacyjnym. Nieruchome arcydzieło światła z buzującą energią drobinek kurzu wewnątrz smug promieni zauważone po raz pierwszy przez małą dziewczynkę było warte poświęcenia bezpośredniego kontaktu z kotem.
Przez niedomknięte drzwi z sieni doszedł ją głos ojca:
- To ja jej te włosy przytnę, Anulka.
Zaraz potem drzwi się otworzyły i wszedł ojciec a za nim mama. Jolka szybko ześlizgnęła się z krzesła.
- Ale Elek - mówiła mama - ona chce mieć warkocze tak jak Grażka i Arka.
- sama mówiłaś, że tych kołtunów nie da się rozczesać, że nie ma jak wsadzić w nie grzebienia?!
Jolka znała już dalszy przebieg szykujących się wydarzeń a raczej nadchodzącego sztormu w małej kuchni.
Już nauczyła się, że ona z jakiegoś powodu jest katalizatorem wywołującym zogniskowanie się różnych poglądów rodziców w jednym punkcie. Już nie raz myślała, że gdyby nie ona lub nie to czym lub kim jest rodzice nie mieliby powodu do swar, awantur i kłótni. Z jakiegoś powodu od najmłodszego jej zachowanie było stałą płaszczyzną wymiany innego spojrzenia na wychowanie dzieci i w ogóle na życie.
Tym razem punktem zapalnym zapewne staną się jej włosy. Fakt; jej starsza i młodsza siostra miały też gęste włosy, ale proste i dlatego można z nich było robić warkocze. Czasami podczas zabawy czy biegania przed siebie i nie wiadomo po co, poza koniecznością pozbycia się nadmiaru energii czy w jakimś uzasadnionym, często tylko dla niej zrozumiałym celu, Jolcia widziała  zupełnie białe i kręcone jak sprężynki kosmyki swoich regularnie obcinanych i bardo niesfornych włosów.
Zapowiadało się na to, że będą obstrzyżyny. A tych Joleczka nie cierpiała z całej siły. Trzeba było siedzieć "cicho" i bez ruchu i to właśnie był najgorszy aspekt całości przedsięwzięcia. Poza tym całkowite podporządkowanie się z mało zrozumiałych powodów czyjejkolwiek woli było już drugim sprzecznym z jej naturą warunkiem nie do gładkiego przełknięcia.
Jolka wolałaby, żeby w ostatecznej ostateczności przycinała jej włoski mama. Mama się zazwyczaj opiekowała i zajmowała dziećmi i bardzo o nie dbała. Nie znaczy to, że tacie były obojętne jego córeczki. Właśnie wprost przeciwnie. Zbyt łatwo się denerwował i unosił i za bardzo i za sztywno trzymał się swoich zasad wydedukowanych obowiązków rodzica względem dziecka i odwrotnie. Był trochę szorstki i niecierpliwy.
Mama szyła ubranka do późnej nocy i paliła w żeliwnym piecu zimą, żeby było ciepło.Wyciągała różne skrawki czy ścinki materiałów, żeby dziewczynki miały w co ubierać swoje lalki. Mama robiła z dziećmi z wydmuszek i kolorowego papieru, zakupionego specjalnie na tę okazję ozdoby choinkowe. Mama robiła całe stosy ciastek na gwiazdkę i dzieci mogły zrobić swoje ciastka. Jolka bardzo, ale bardzo lubiła robić małe kaczuszki, żabki, koniki i rybki i kotki i mama je potem piekła i wychodziły dużo większe i grubsze, ale zawsze były to te same zwierzątka czy kwiatuszki, które Jolka zrobiła. Mama zabiera dzieci na zbieranie żołędzi i kasztanów dla świnek, bo to był ich przysmak a później z żołędzi i kasztanów oraz zapałek robiła ze swoimi córeczkami różne zwierzątka i ludziki do zabawy. Mama od czasu do czasu robiła klej z mąki i wtedy z gazet robiła z dziećmi najfantastyczniejsze mikroskopijne rzeczy. Mama robiła posiłki i robiła pończochy na drutach. Jeszcze dziś Jollucha pamięta jakie zimne uda bywały w pończochach zapinanych na specjalne guziki. Pamięta też cienki pasek materiału w pasie z czterema wstążkami, do których przyszyta była swego rodzaju metalowa sprzączka, w którą wchodził guzik przyszyty do pończochy. Mama opowiadała bajki i umiała pokazać ciekawe rzeczy, uczyła wierszyków i sama umiała różne bajki i wiersze na pamięć: O lokomotywie, o ptakach, o komarze i komarowej. Mama śpiewała śmieszne piosenki o zielonej żabce i o niebieskich niezapominajkach. Mama, mama, mama...
Co prawda Jolka nie wszystkie słowa rozumiała, nie wiedziała na przykład nic o tym jaki kolor ma jaką nazwę, ale bardzo lubiła słuchać głosu mamy. Mama się bardzo ładnie ubierała. I w ogóle była piękną kobietą nie tylko z perspektywy kochających matkę dziecięcych oczu, ale w ogóle. Niektóre materiały jej sukienek, jej buty i torebki wpłynęły na poczucie estetyki dorosłej Jolluchy i pamięta je jak żywe do dziś dnia. Jeden z jej płaszczy wisi jeszcze do dziś w garderobie na strychu i był przebojem wśród rówieśników, gdy Jola nosiła go w czasie zimy w plastyku. W pierwszej klasie szkoły podstawowej nr 11, to znaczy w pierwszej ze szkół, do których Jolka uczęszczała już w mieście, Jolka narysowała na laurce z okazji dnia matki swoją mamę, wzbudzając swoim rysunkiem sensację wśród nauczycieli. Aż pani od rysunków zawołała panią do matematyki i razem oglądały tę karteczkę. Podziwiały ilość szczegółów i sam rysunek. Na laurce była postać kobiety, według Jolki najpiękniejszej kobiety na świecie. Kobieta była szczegółowo ubrana i miała piękne włosy, a na włosach miała dom, cały dom z kominem i z dymem lecącym z komina, a koło domu była ścieżka już wśród włosów mamy i piesek, bo mama mówiła ten wierszyk o tym, że koło domu jest ścieżka i chowaj matuś pieska. Za płotem był maleńki słonecznik. Były drzwi i dwa okna po obu stronach drzwi. W ogóle poezja.
Tymczasem tata ustawił krzesło na pięknym obrazku ze światłocieni na posadzce i pociął nim wiązki promieni z wirującym kurzem. Na krześle postawił jedną z ryczek służących do dojenia krów czy obierania ziemniaków. Wstrząsnął całą konstrukcją upewniając się czy jest wystarczająco stabilna. Później na owej piramidzie posadził Jolusię. Sam zapach ojcowskiego ubrania przepełniony smarami od maszyn i w ogóle ciężką pracą paraliżował małą, zesztywniałą w oczekiwaniu na egzekucję swoich włosków, dziecinkę.
Potem zawołał w stronę pokoju, aby mama dała mu stare prześcieradło. Tym prześcieradłem okręcił Jolkę i zapowiedział, żeby pamiętała, że nie wolno się ruszać. Ruszanie groziło spadnięciem i połamaniem nóg. Poza tym on ma teraz ostre nożyczki i to jest bardzo poważna sprawa. Jolusia bardzo ale to bardzo pragnęła się nie ruszać. Od nadmiaru tego pragnienia i zadania ponad jej siły była już cała spocona, a tu jeszcze była opatulona w wielkie prześcieradło zawijające ją w piramidalną całość z krzesłem i stołeczkiem. Z wysokości swojego stanowiska i od napięcia jakie w niej wywołała nowa, niezupełnie z radością i zadowoleniem witana przygoda Jolka nie była w stanie widzieć tego co jeszcze przed chwilą było fascynującą i najważniejszą siłą potwierdzenia przyjemności bycia i życia, trwania.
Pod prześcieradłem ściskała nerwowo piąstki, żeby nie ruszać się, Tata wciąż twierdził, że się rusza. Ale ona na prawdę nie chciała nic robić z czego, szczególnie ten wysoki, zbudowany mężczyzna byłby niezadowolony.
Słyszała charakterystyczny, prawdopodobnie wyolbrzymiony dźwięk nożyczek ścinających włosy i lekkie szarpnięcia tych ostatnich. Jej jedynym ratunkiem stało się obserwowanie spadających na znów odżyłe fragmenty kompozycji malowanej światłem na podłodze, białych jak śnieg loków. Rurociągi włosków połyskiwały i mieniły się w słońcu zanim znieruchomiały w wygranej  przez grawitację pozycji. Jolka powoli zapominała o zapachu smar i o tym, że nie ma się ruszać i dlatego właśnie ojciec ją pochwalił : " ... O tak jak teraz jest dobrze. Widzisz jak chcesz to potrafisz.." Jolka znów chciała i znów tata ją rugał, że wystarczy pochwalić, żeby zepsuć dziecko.
Na reszcie skończył. Zdjął prześcieradło. Potem dmuchał w Jolki szyjkę, co było bardzo przyjemne i robiło gęsią skórkę na pleckach Jolki.
Tata postawił Jolkę na ziemi i zawołał mamę. Mama wyjrzała zza drzwi i ... była bardzo niezadowolona.
Elek( tak mówiła mama na tatę, chyba od taty czyli tatu - elka wróbelka ) Więc teraz skomentowała: - ale Elek, ty powycinałeś jej wszystkie loki tylko te proste zostawiłeś.
Tata na to, że jest dobrze, bo będzie można ją normalnie czesać. Przez jakiś czas rodzice się kłócili. Jolka tylko czekała jak czmychnąć, żeby nie słyszeć rozemocjonowanych głosów. Ale tata wciąż coś mamie na jej głowie pokazywał i tłumaczył a mama i tak swoje.
W końcu tata się tak zdenerwował, że odwrócił się i sobie poszedł. Na odchodnem rzucił za siebie: - A czy to ja nie mam roboty, żeby tyle czasu tracić tutaj  - i poszedł w kierunku stodoły.
Mama ciężko usiadła na krześle i z rezygnacją skrzyżowała ręce na kolanach. Jolka nie wiedziała co ma zrobić, żeby pomóc mamie. A ona zdjęła zydel z góry krzesła posadziła Jolkę na krześle. Wzięła prześcieradło i przetrzepała je na zewnątrz. Obwiązała tym prześcieradłem siedzącą w zatrwożeniu Jolkę, bo ta miała znów coś nie tak ze sobą. Bez słowa wzięła nożyczki i w końcu powiedziała : - zamknij oczki dziecinko, będziemy poprawiać. Jak mama cięła włoski to nie było tak źle. Opowiadała jakieś bajki i wciąż pytała, czy Jolusia trzyma oczki zamknięte. To nie było takie trudne. Można było policzki napychać powietrzem i powoli je wypuszczać w górę robiąc sobie lekki wiatr na buzi, bo w prześcieradle było dość gorąco.
Ledwo mama ścięła włoski po swojemu i zaczęła zamiatać z malowanej słońcem podłogi jak do kuchni wszedł tata.
- Po co ja to przyszedłem - skomentował. I zaraz potem patrząc krytycznie na Jolkę:
-Ależ Anulka coś Ty najlepszego zrobiła?
Zaczęła się sprzeczka między dorosłymi. Nic już nie było ważne ani słońce, ani kot i nawet uciec nie było można, bo raz mama raz tata udawadniali swoje racje na głowie Jolki na przemian przeciągając ją pomiędzy sobą raz za jedną to znowu za drugą rękę. 
Tym razem mama wyszła nawet się za siebie nie oglądając.
Tata znów ustawił piramidę i wytrzepał prześcieradło. Jolka już przeczuwała po kościach co nastąpi i nie myliła się. Co robiły w tym czasie siostry Jolki? Gdzie były? Trudno to stwierdzić jak nie można samemu ustalić a zapytanie starszych wydaje się najniewłaściwszą rzeczą pod słońcem. Jolka tęskniła do sióstr, do dokątkolwiek lub czegokolwiek, tylko żeby wydostać się z więzienia prowizorki fryzjerskiego fotela i rzemiosła.
Jollucha nie pamięta już teraz jak ta cała sprawa się skończyła. Ale mama lubi tę historię opowiadać. Z jej powtarzanych, szczególnie na różnych gościnach relacji wynika, że w końcu zawieziono Jolkę do pobliskiego miasteczka do fryzjera. Fryzjer powiedział, że tu nie da się już nic zrobić i trzeba dziecko obciąć na łyso, to jej odrosną równe włosy. Podobno tak się też stało. Według opowieści mamy Jolki włosy po drastycznym obcięciu już nigdy nie odrosły ani w tym samym anielskim kolorze, ani nigdy już nie były tak bardzo kręcone. Jolka ma bardzo podatne, falujące i  łatwo układające się gęste włosy do dzisiaj, chociaż już na trwałe zmieniły kolor i trzeba je malować, żeby jakoś wyglądać. Ostatnio zdała sobie sprawę, że miała dwukrotnie obciętą na glacę głowę. Raz po starciu się poglądów rodziców na jej fryzurę a za drugim razem po starciu  z Junakiem. Po takich przeżyciach włosy każdego wyprostowałyby się nie zależnie od życzeń rodziców czy marzeń dziecka o długich włosach, z których można robić warkocze. Jollucha korzystała z tej możliwości całe późniejsze dzieciństwo i młodość. Niedawno zdecydowała się na wyhodowanie długich włosów. Prawdopodobnie będzie jeszcze plotła z nich warkocze, a miły Filon będzie czekał pod lasem tak jak w jednej z mamy piosenek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz