środa, 2 marca 2011

Skowronek.

Pochmurne niebo. Dzień należący do tych przepracowanych bez czasu na refleksję i samotność, więc i samopoczucie, na którym się przyłapałam - pamiętało lepsze. Niemalże w tym samym momencie kiedy usłyszałam swoją wewnętrzną prośbę o inną wersję czy gamę odczuć, niż obecnie zastana melodia w duszy... W tym samym momencie niebo zapchane puchnącymi chmurami udostępniło skraweczek, przez który prześlizgnęła się wiązka promieni, a może jeden promień. Ten promień znalazł przejście pomiędzy blokami, gęsto utkanymi konarami drzew i chyc przez okno do mojego pokoju na westfalkę. Jakie namalował miraże, ileż pokazał w swym nagłym blasku piękna, którego zapomniałam dostrzegać. Ten promień obudził mnie do dziękczynienia i podziwu. Ten jeden promień spowodował, że wyszłam na spotkanie ze sobą, bo prawie nigdy nie opuszcza mnie zdziwienie podobne do podziwu i dziękczynienie za wszystko zaczynając od powietrza, którym oddycham.
Jako dziecko czułam się tak bardzo często. Chyba pozostałam dzieckiem długo w swoim życiu i nie umiałam nim przestać być. Nie nauczyłam się smętnej, zmęczonej, udręczonej dorosłości. Nie do końca w każdym razie.
W pięknej krainie mojego dzieciństwa. To znaczy w nieporównywalnie pięknej krainie mojego dzieciństwa wyczyniałam przeróżne cuda.
Ptaki odgrywały tak jak w ogóle przyroda, bardzo znaczącą rolę w bajkowości mojego świata z tamtych lat.
Zastanawiał mnie skowronek. Jak taka nieruchoma kropka na niebieskim niebie tam sobie tryli, a słychać ją dookoła.
Ojciec przyszyty na niebie siłą dziecięcej wyobraźnie wcale nie wydawał mi się wówczas śmieszny. Widziałam skowronka. Słyszałam jak śpiewa. Jak śpiewał tata, to wszyscy mówili, że"... Władziu to ma głos jak ten dzwon..." Nie wiedziałam, który dzwon. I zdaje się, że wówczas na wiosce zabitej deskami, nie zupełnie wiedziałam co to znaczy. Do kościoła było daleko, że hej. Przypuszczałam tylko, że to głos ojca ma coś wspólnego z głosem skowronka, od którego nie mogłam oczu oderwać stojąc pomiędzy dojrzałymi kłosami, teraz już nie pamiętam jakiego zboża.
Powiesiłam więc ojca na niebie. Trochę fikał nogami i nierównomiernie pedałował rękami, bo w moim świecie trochę większa i grubsza plamka ojca niż kropka małego ptaszka zdzierającego swe gardło od rana do wieczora ku chwale instyktów i popędów, jakoś nie umiała być zupełnie nieruchoma. Widocznie plamka ojca nie wierzyła w możliwość utrzymania się na gładkiej głębi błękitu w przyczepność do sfer niebieskich tylko za pomocą dziecięcej wyobraźni.
Mniejsza ze szczegółami. Ojciec śpiewał pod niebem. Pięknie śpiewał. Ciekawe dla mnie w moim experymencie było to, że nie mogłam go usłyszeć. Dla dziecka, które rosło bez wiedzy o istnieniu elektryczności, bez kanalizacji, w bardzo prymitywnych warunkach w wiosce, gdzie tylko jedna piasczysta droga wiodła poprzez drewniany most do kilku zaledwie gospodarstw i zaraz potem do szumiącego boru z ogromiastym, mieszanym drzewostanem, jak takie dziecko mogło wiedzieć, że ojciec potrzebowałby chorendalnych wzmacniaczy dla tego samego efektu jaki robił skowronek swoim śpiewem? Tego nie wiedziałam jeszcze długo. Oj na prawdę długo.
Ten świat, gdzie wyobraźnię zastępuje zupełnie nieoczekiwana rzeczywistość i to w najdziwniejszym wydaniu elektroniki jest dla mnie na prawdę wciąż dziwny i lekko oszałamiający.
 Tymczasem w porównaniu skowronka z ojcem, skowronek bardzo urósł. Nawet się nie spodziewałam, że tak bardzo. Tak bardzo, że jak tylko mama wyjaśniła mi, że ta kropka na niebie, to taki sam ptak jak jaskółka, która ma swoje gniazdka w szopie i w oborze i w stajni i w kurniku i w chlewni i pod dachem naszego domu, jak tylko wiedziałam, że ta kropka na niebie to ptak, taki sam tylko inny, zaraz chciałam wiedzieć jak to jest, że on taki maleńki a słychać go wszędzie dookoła. Jaskółki tylko ciuchuteńko wydawały pojedyńcze świergi podobne do cyknięć i ich zdolności akustyczne nie budziły mojego zachwytu i zainteresowania. Ich wygląd i lot to było coś co łapało uwagę, ale ta kropka na niebie zasługiwała na odpowiedzi. Więc narysowałam ptaka, składającego się z różnych ptaków, bo nie miałam pojęcia jak ten skowronek wygląda. Kojarzył mi się trochę z pomniejszonym tatą, ale stwierdziłam, że to jest bardzo prywatna dygresja twórcza. Już zdążyłam się połapać, że świat wyobraźni nie zawsze jest odczytywalny życzliwie przez otoczenie tych z doświadczeniem.
Chciałam, żeby ktoś z wszystko wiedzących dorosłych wytłumaczył mi o śpiewie skowronka. Lecz rysunek pokazywany sąsiadom wywoływał tylko dyskusję o tym jaki to może być ptak. Dzięki temu dowiedziałam się o bardzo dużej ilości gatunków i rodzajów ptaków i korzystałam z opisywanej charakterystyki wyglądu.
Do dziś dnia nie znam mechanizmu śpiewu skowronka. I przestało mnie to naglić tak bardzo jak wówczas. Gdzieś po drodze zrezygnowałam, a może zajęłam się milionem podobnie naglących zjawisk wymagających wyjaśnień. Jakoś nigdy, nawet do końca przeanalizowany wątek czy zjawisko, nie dawało mi odpowiedzi ostatecznej, końcowej i w pełni zadawalającej. Musiałam trochę odpuścić i odpuściłam, co nie znaczy, że wygasły we mnie pytania. Życie jako takie, każdy jego moment jest dla mnie niewyjaśnionym cudownym zjawiskiem, którego mędrca szkiełko i oko nie jest w stanie usatysfakcjonować, bo nigdy nie sięgnie końca, sedna czy istoty chociażby mijającej chwili.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz