piątek, 25 marca 2011

Młyn

Jollucha wybrała numer swojej mamy. Telefon długo dzwonił. Jollucha słyszała, że mama chodzi po mieszkaniu u góry, więc cierpliwie czekała. Mama ostatnio kupiła sobie telefon z dużymi cyframi i głośno dzwoniący. Telefon tak głośno dzwoni, że słychać go nie tylko w słuchawce ale także przez sufit.
Jollucha chciała się dowiedzięć, czy jezioro zaraz przy gospodarstwie, w którym upłynęło jej barwne wczesne dzieciństwo miało nazwę.
- Nie, to jest jezioro Bez Nazwy - usłyszała w odpowiedzi.
- Teraz już ma nazwę - odpowiedziała Jollucha nagle sobie przypominając -  że to jest teraz Zalew Koronowski, a jednocześnie myśląc, że to bardzo romantyczna nazwa dla jeziora. Jezioro Bez Nazwy, przy którym po drugiej stronie głównej szosy i w innej już, znacznie większej osadzie o tej samej nazwie tylko z wymiennikiem Stary zamiast Nowy stoją ruiny zamku zabezpieczonego siatką. Jest to zamek przeklęty. Podobno ktoś go kupił w celu wyremontowania i wówczas utopił się w jeziorze chłopak zaraz u stóp zamku, gdzie jedna ze ścian wynurza się prosto z wody. Podobno był to ktoś z rodziny nabywcy zamku.  Z południowej strony zamek oparty jest o naturalną skałę. Kilkanaście lat temu podczas wizyty w Polsce Jollucha pojechała z mamą i swoimi dziećmi zobaczyć ten zamek. Na miejscu przeczytały tabliczkę informującą, że zamek ten w czasach wojen krzyżowych był twierdzą graniczną między Zakonem a Polską. Jollucha nie wiedziała, że germanie wcinali się tak głęboko w teren obecnej Polski. Zwiedzając zamek myślała o tym jak ruchoma i ułudna może być tożsamość narodowa i jak daleko przesunięte na wschód były dawne przedwojenne granice Polski. W ruinach zamku wyrósł piękny i potężny oset wyższy od niej samej o bardzo architektonicznej i zdecydowanie stożkowatej budowie z pięknymi ogromniastymi liśćmi o szlachetnym niebieskawo - szarym zabarwieniu, z pędzelkami dużych kwiatów w kolorze jaskrawej magenty na pękatych pięknie rzeźbionych główkach skrywających przyszłe nasiona. Oset ten bardzo podkreślał brudno czerwone cegły, z których składały się wyniosłe ruiny powtórnie zaniechanego zamku. Jollucha zwiedzała wiele zamków w swoim życiu, ale dopiero tutaj zdała sobie sprawę, że średniowieczne cegły były znacznie większe od tych jakich używa współczesna architektura. Istnieje wiele legend dotyczących do dziś stojących budowli z tamtego zamierzchłego okresu historii. Jedna z nich mówi o zaprawie robionej z piasku, jajek i krowich talerzy najpierw suszonych o później kruszonych i dodawanych wraz z pociętą słomą do całości mieszanki. Z krowich talerzy do dziś dnia buduje się w Indiach, gdzie wciąż egzystują wymarłe już gdzie indziej tradycje i prastare wierzenia.
Jollucha nie wiedziała, że jej dzieciństwo było aż tak kolorowe i bogate. To uczucie się w niej znacznie bardziej rozkrzewiło i prawie zakwitło, po krótkiej rozmowie z mamą, która przypominała jej, że na opisywanej strudze w jej ostatnim blogu, był stary drewniany młyn i to bardzo blisko. Zaraz jak było ostre zakole i gospodarstwo pierwszych sąsiadów po drugiej stronie rzeczki na co dzień zwanej strugą , a która dała początek pod wymieniony Zalew Koronowski.
W pamięci Jolluchy znów odżyły wspomnienia. Na koniec rozmowy obie rozmówczynie doszły do zgodnego wniosku, że woda, powietrze i sztuka daje życie.

Spadkobiercy gospodarstwa z nieużywanym młynem prawdopodobnie nie zdawali sobie sprawy z urody zakątka i ze znieruchomiałego piękna oraz potencjału buzującej energii w samej drewnianej konstrukcji młyna. Znacznie trudniej jest dostrzec piękno w otaczającej codziennej szarości niż z perspektywy wyidealizowanych wspomnień.  W pamięci Jolluchy wśród przeźroczyście czystej jak kryształ wody wyłaniały się drewniane koliste, ogromne zęby wzajemnie na siebie nacierające i wgryzające się w siebie ogromniaste, drewniane konstrukcje zwane trybami.
Jollucha zapragnęła zobaczyć to jeszcze raz. Cofnąć się do tego momentu, żeby z perspektywy dorosłej i znacznie dojrzalszej osoby zobaczyć tamten absolutnie czysty, ckliwy, sielski i anielski obrazek z młynem.
Rozmowa z mamą napędziła też tryby odwiecznej różnicy zdań - swoistego młyna,  między mamą a jej córką.
Mama twierdzi, że Jolluchy starsza siostra Grażka, pamięta znacznie więcej niż sama Jollucha z racji tego, że jest starsza. Jollucha natomiast jest przekonana, że nie zależnie od tego, kto i ile pamięta, zapamiętany kształt historii własnego życia jest niepowtarzalnym, nieporównywalnym bogactwem danej jednostki i niepodważalną własnością osoby pamiętającej. Nie ma dwóch takich samych wersji pamięci i obiektywnego obrazu czyjegokolwiek życia.
A życie Jolluchy było osadzone w nadspodziewanie przecudnej scenografii. Urodziła się w przepięknym mieście Toruniu na ulicy Przedzamcze. Na przeciw domku, w którym rodzice wynajmowali jeden pokoik z maleńką kuchnią czy bez i z jednym tylko oknem wyglądającym na zamek i mur obronny oraz Wisłę... No właśnie na przeciw był już wspominany zamek. Bardzo ciekawe było wejście do domu. Był to murowany ganek z wysokimi i szerokimi bocznymi ścianami trapezoidalnie rozszerzającymi się ku dołowi i wygiętymi na zakończeniu obustronnych murków dla ozdoby i zapewne z powodów praktycznych jakimi była chęć stabilizacji schodów i zapewnienia ich trwałości w przyszłości. Konstrukcja ganku wzmagała jeszcze miękkie potraktowanie zazwyczaj sztywnej formy schodów. Ganek szedł wygiętym łukiem nad małą strugą płynącą pod schodami na wysoki parter. Ależ romantyczny obrazek! Woda płynąca wzdłuż ulicy i przepływająca przetykanym wątkiem pod wejściami do budynków, była zapewne wynikiem pozostałości funkcji irygacyjno - kanalizacyjnej w mieście średniowiecznym. Teraz natomiast była niesamowicie ożywczym elementem prawie jak oddech świeżego powietrza całego obszaru w zasięgu wzroku, ograniczonego urbanistyką zakątka. Na miejscu budynku, w którym Jollucha się urodziła i spędziła swoje pierwsze miesiące życia wznosi się teraz dochodowy, wysokiej rangi hotel. Sama autorka powstającej treści jeszcze tam nie była od czasu powstania nowej budowli. W wyobraźni Jollucha ani na chwilę nie wątpi, że ganek i maleńki, ożywczy strumień ocalał. Ciekawe jak jest na prawdę?
Swoją drogą za tydzień odwiedzi ją kuzynka mieszkająca w Toruniu. Jollucha ma zamiar zapytać się o nazwę hotelu. Ciekawe, czy należy jej się darmowo spędzona noc pod adresem, gdzie przyszła na świat? Podobno zamówiona akuszerka nie zdążyła. Ojciec po nią pobiegł. Jak przyszli we dwoje to urodzona w czepku Joleczka już darła się oznamiając światu, że oto wypłynęła na wody życia, aby niosły ją i kołysały jak w pięknym, zaczarowanym śnie, z którego jak na razie nie ma zamiaru się budzić.

Tra la la , ...la.

Jollucha absolutnie była zauroczona tym co wynikało z dotychczasowego opisu jej życia. Od początku astrologia wraz z całym kosmosem naznaczyła jej życie nietuzinkowością, a w miarę pisania o swoim życiu dostrzegała, że jest coraz więcej bardzo wyjątkowych i niesamowicie ciekawych, wyszukanych i zogniskowanych w jej życiorysie rysów niepowtarzalności. Co więcej Jollucha była przekonana, że nie jest wyjątkiem, że każde życie pod względem wbudowanej w nie historii i materiału z jakiego tworzy się ta historia jest niepowtarzalne, wyjątkowe , wyszukane, dopasowane na miarę i jest cudem. Fakt powszechnej wszechobecnej dualności służy jako konieczny kontrast podkreślającym owe wnioski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz