środa, 29 stycznia 2014

Abstynentka

Jakoś tak się porobiło, że Cyntia jest prawie całkowitą abstynentką. 
Abstynentką tylko trochę z woli własnej.
Najwcześniej w życiu - bo we wczesnej młodości -  odkryła, że szkodzi jej kawa prawdziwa.
Po prostu po wypiciu kawy zaczynała się trząść. 
Mniejsza o to, że robiła się nadmiernie wyskokowa.
Należała do dzieci nadruchliwych i nadwrażliwych pod większością względów i prawdopodobnie dzisiejsza medycyna znalazła by dla niej wiele ale to wiele klatek, etykietek, zaszeregowań, ale dzięki temu, że była o pokolenie starsza więc się obyło bez nadmiernego opieczętowania i wyzywnictwa. 
Właściwie alkohol w bardzo umiarkowanej ilości to nawet lubiła i do czasu pierwszej ciąży miała coś co popularnie nazywano "mocną głową". 
Ale jakoś tak już w latach dwudziestych zaczęły się dziwne reakcję na tę formę popularnego ułatwiacza przeżyć czy radzenia sobie z codziennymi problemami. 
Zaczęła się u niej reakcja zwana histerycznym śmiechem. 
Pod minimalnym nawet wpływem alkoholu a nawet czasami bez niego bardzo łatwo było wywołać u Cyntii coś co można było nazwać "rozbawieniem bez granic". 
W Ul'u dała się nawet lubić szczególnie przez płeć przystojną jako, że dla niej to wystarczy palcem pomachać a ona już włączała zadowolenie i szczere ubawienie sytuacją. Do tego stopnia, że oczywiście poprawiała humor całego otoczenia, które obserwując wywołane zginającym się palcem  reakcje też się cieszyło. 
Od początku było indywidualnością. 
Chodziła spać z kurami. 
Wczesnym rankiem wstawała na gimnastykę i zaczynała dzień razem ze skowronkiem.
Nawet w warunkach internatu i kwitnącej w internacie rutyny na życie nocne raczej.  
Zawsze zajęta i obłożona zajęciami, dla których innym brakowało cierpliwości, chęci albo w ogóle były poza  zainteresowaniami ogółu albo co często słyszała zasługą jej  uzdolnienień lub talentów. 
To ostatnie trafiało do niej w bardzo małym przekonaniem. 
O tyle o ile sobie przypomiała, że rzeczywiście urodziła się ze specyficznymi predyspozycjami; to znaczy rysowała od początku i wciąż była zajęta i w swoim światku.
Poza tym jednak tak na codzień to wydawało jej się, że każdy ma swojego "Geńka" jak nazywała pulę talentów w jakie są wyposażone poszczególne osoby tylko, że w jej przekonaniu i tak na prawdę trenują go tylko wyjątkowe przypadki tego "Geńka" w sobie znaczy. 
Jedyny alkohol z dziwnych przyczyn jaki tolerował jej organizm to był alkohol w oprawie słodkości; w tortach, ciastach, cukierkach oraz tak zwanych kobiecych alkoholach czyli likierach i innych "ciągutkach" jak to nazywa sama na własny użytek. "Ciągutki" można było wyjadać z kieliszka łyżeczką jak minimalne i bardzo wyszukane acz skromne desery o dość intensywnym smaku. 
Oczywiście, że wolałaby żeby było inaczej ale było jak było i to była ona dla siebie czyli dar od kosmosów i bozi oraz prezent i trzeba było na codzień nauczyć doceniać jego gabaryty i pojemność czyli wyposażenie, wartość oraz zapoznać się samemu z własną instrukcją obsługi.  
Papierosy ją otrząsały od tak dawna jak dawno sięgała wspomnieniami. 
To jest jedyna rzecz, której udało jej się uniknąć nawet na zasadzie eksperymentu czy posmakowania. 
Papierosy z jakiegoś względu dażyła tak wielką odrazą i organicznym wręcz wstrętem, że włożenie we własne usta jakiejkolwiek formy pochodnej papierosom czy paleniu było poza możliwością jej tolerancji. 
Zastanawiała się nawet czy w jakieś swojej przeszłej, równoległej wersji nadużycie omawianej używki spowodowało jakieś mało przyjemne lub karkołomne skutki, bo jak mogła inaczej wytłumaczyć przerost swoich reakcji na rzecz, o której przecież jako dziecko wiedziała tylko tyle, że dorośli korzystają z niej z upodobaniem i dla własnego komfortu. 
Kiedyś ojciec dał jej jako małemu dziecku do potrzymania zapalonego papierosa. 
Cyntia do dzisiejszego dnia pamięta jak umierała z obrzydzenia i z konieczności upakarzającego posłuszeństwa należącego się osobie nadrzędnej i tej, od której zależało jej życie. 
Na papierosy miała organiczny brak tolerancji na własnym podwórku czy we własnym ogródku. 
Po odkryciu seksu zdecydowanie go polubiła ale używalność omawianej formy możliwości adyktywnego zaprzepaszczenia czy zatracenia samej siebie też była poza zagrożeniem jej własnego dobrostanu. 
Była dzieckiem szczęścia pod tym względem.
Czekała na miłość lub zaranie przynajmniej satysfakcjonującego związku w celu uaktywnienia podkładów korzystania z tej tak bardzo satysfakcjonująco sensualnej dziedziny.
Jedyną formą zagrożenia okazało się jedzenie.
Dopiero ostatnio uporała się w stopniu dostatecznym ze swoimi demonami na terenie jedzenia dla zagłuszenia przeżyć lub braku odwentylowania ich poprzez dotarcie do większej części siebie.
Codzienne medytacje zapewniły jej kontakt z materiałem z jakiego jest zbudowana od podszewki.
Zrozumiała, że jej ciało i jażń to tylko mały wycinek wszystkiego we wszystkim i przez wszystko, która to forma zawierała także jej byt i tożsamość. Medytacje przyczyniły się więc lub nawet pozwalały jej na zdrowsze zarządzanie higieną odżywiania co z kolei wpłynęło na ogólną poprawę zdrowia.
Czasami jeszcze trochę się chwiała ze swoją dotychczas całożyciową przypadłością, ale wiedziała, że jest na prostej i poznała swoje oprzyrządowanie w tym zakresie co także spowodowało kolejny obszar opływania w satysfakcji i ukontentowaniu. 
A wyjściem okazała się zbawienna dieta podsunięta jej przez jej przyjaciółkę i  krótkoterminowo osiadłą sąsiadkę. 
Co też było bardzo dziwną okolicznością losu. 
Owa czarodziejka/wróżka czy wręcz leśna, skrzydlata chiromantka pojawiła się w jej najbliższym sąsiedztwie tylko na okres konieczny do tego, żeby się z nią zaprzyjaźnić i żeby uzyskać od niej wskazówki co do tego jak i co ma jeść i jakiej kolejności a potem się zaraz rozmyła to znaczy rozmyła właściwie przez zmianę adresu i  miejsca zamieszkania i powoli zanikała z jej realności i pamięci chociaż zawsze pozostała w annałach wdzięczności Cyntii. 
Poza tym Cyntia Bella Maru z męża Runo a w późniejszym czasie Gwen Jola Turban bez męża ale za to ze wspólnymi dziećmi z kimś kto nadal pozostawał jej przyjacielem i orędownikiem jej talentów wpadała bardzo łatwo w różnorakie pułapki i studnie. Miała bowiem skłonność oddawać się każdemu zajęciu z wielką gorliwością na daleko więcej niż sto procent tak samo zresztą jak obie jej siostry. 
Jedyną różnicą na tle indywidualnego zróżnicowania pomiędzy rodzeństwem było to, że Cyntia/Jola/Gwen trenowała swoje różnego rodzaju hobbystyczne upodobania bardziej orbitalnie i z kosmiczną insywnością i oryginalnością oraz przyspieszeniem, ekstrawagancją i awangardą tak kolosalnie różną, że dla większości były to "fioły" lub "bziki" podczas gdy jej obie siostry zarówno starsza o rok jak i młodsza o rok umiały się zawrzeć w bardziej klasycznej i dostojnie przeciętnej systematyce czy statystyce fukcjonalności społecznie przydatnej. 
Przez co ona często narażała się wielu lub większości z Myszką teraz a obydwojgu rodzicom w przeszłości przede wszystkim.
Rodzice ją kochali nad wyraz tak samo jak pozostałe swoje dzieci i ramach przystowania do życia odbiera od nich najsroższe cięgi i co dziwne przeciągnęły się one daleko w jej dorosłe życie. 
Ale i pod tym względem osiągnęła spokój i ukontentowanie -  przynajmniej w ostatnim czasie jej mama na reszcie zaczęła się poddawać woli większej niż życie jej dziwnego dziecka i jej nadopiekuńcza kontrola nad nim. 
Po prostu na reszcie i  powoli zaczęła widzieć wersję pozytywną swojego średniego dziecka pomimo, że dorosła córka mimo wszystko a może właśnie dlatego, że została sobą. 
Czyli gęste chmury nad jej losem powoli się rozpuszczają i usuwają z jej pola. 
Więc jest coraz lżejsza i coraz radośniejsza dla siebie samej i coraz mniej dociąża balans rodzinny, bo dysponuje coraz większą wolnością w ramach coraz bardziej sprefabrykowanej klatki własnej takiej jak ograniczenia kondycji fizycznej i tym podobnych aksjomatów wyposażenia realności jakiej sama na własny użytek jest twórcą. O tym ostatnim już wie dosyć sporo, ale jak na razie zupełnie lub tylko teoretycznie. 
Jednak Cyntia wierzy, że z czasem uda jej się rozwiązać pętle i lassa losu o doli własnej i dowie się jak być osobą, którą tak na prawdę jest bez uciekania się do chorób jako swoich sprzymierzeńców, które pomagają jej na obecnym etapie wyłuskać to co dla niej najważniejsze dla przetrwania i pozostania sobą pomimo wszelkich oporów zewnętrznych a tak na prawdę tylko i wyłącznie wewnętrznych.  
W stanie normalnym potrafiła skakać jak przysmażany i poćwiartowany węgoż na patelni lub smażone jajko a co dopiero przy dołożeniu sobie dodatkowych środków chemicznej ingerencji w zasoby swojego nadmiernie rozbudowanego i rozbudzonego transformatora rzeczywistości zewnęcznej.  
Doszła do wniosku, że jeżeli ktoś tak jak ona żyje cały czas na "hi.u"/" Hi'ju" to po co mu podkręcacze czyli używki? 
Czasami trochę zazdrościła innym, ponieważ zaliczali się bardziej do doświadczeń zbiorowych i bardziej mogli się czuć składową "ławicy" czy "jednym ciałem" ale to była taka bardzo intelektualna zazdrość właściwie wyłączająca zaangażowanie emocjonalne czyli oparta na chłodnych przypuszczeniach. 
Wiedziała, że unika tego co jest dla niej przykre lub co jej organizm tolereje z wielką trudnością jednocześnie wynagradzając jej ową "inność", (bo przypadłość to byłoby za ciężkim wagowo określeniem)
Wiedziała, że w każdym momencie i na codzień ma to co inni osiągają w momentach rzadkich lub sztucznie stymulowanych. 
W dodatku  z obserwacji wynikało, że ona lepiej od przeciętnego Kowalskiego radzi sobie z dozowaniem i rozporządzania własnym "hi'em/rajem" lub dostępem i podtrzymaniem omawianego raju.
Oczywiście czasami bywało tak, że pomimo chęci aces do ukołysania w  dobrostanie i dobrobycie  oraz ukojenia siebie bez zależności od warunków zewnętrznych i zasobów wszechobecnego  spokoju zatopionego w urodzie i pięknie szarego, zwyczajnego  życia w jakiś tajemniczy sposób sobie sama blokowała. 
Na początku myślała, że ma ów akces zablokowany w przypadkowych momentach.
Póżniej, gdy zrozumiała, że jest jedyną osobą na swoim terenie rozporządzającą swoim wyposażeniem i swoimi narzędziami, umiejętnościami i ograniczeniami zrozumiała, że musi to być ona sama, które owe omawiane stany dobrostanu czy uniesienia sobie udostępnia lub blokuje. 
Nauczyła się wówczas z jeszcze większą precyzja rozporządzania sobą i wciąż się uczy chociaż jak na swoje oczekiwania w tej dziedzinie zbyt wolno.
 Ostatnio jednak doszła do wniosku, że to brak cierpliwości jest jednym z kilku ale za to poważnym hamulcem, który utrudnia przewidywane postępy na terenie własnym. 
O abstynencji własnej często wspominała, bo wspominać musiała dla wyjaśnienia kim właściwie się wykreowała na użytek własny, w listach do Micho. 
Micho był ciekawym etapem w jej życiu, a właściwie dwoma etapami rozdzielonymi okresem przerwy w kontaktach na lat kilkadziesiąt, ponieważ pokazał się dwukrotnie w jej realności dla ulżenia jej i przetrwania w najtrudniejszym okresach jej transformacji. 
Przez trzy ostatnie lata pomagali sobie wzajemnie i teraz on zaczął żyć na obrzeżach realności 
Gwen/Cyntii jako fantastyczny przyjaciel pomimo, że tylko korespondencyjny ale w czasie mniej lub bardziej przeszłym. 
Wymiana wiadomości pomiędzy dwojgiem dojrzałych ludzi obrazuje głębię skrajnych osobowości jakie próbują nawiązać komunikację na wspólnym gruncie tematycznym: 
- Muszę zaznaczyć - pisała Gwen - że na posługiwanie się osobowością Micho otrzymałam od niego błogosławienie i przyzwolenie piśmienne w obopólnej wymianie więc mogę trocę zżynać z niego w moim opowiadaniu. 

*{Na użytek powieści też postanowiłam Cyntię używać jako bohaterkę powieści a Gwen jako narratorkę i autorkę powstającej sagi  z jednoczesnym zarezerwowaniem  wymienności określonego zakresu obu ról  zależnie od potrzeb powstającej sagi.}

Zdażyło się więc, że Micho od dwóch dni miał "ciężką łapę do pisania" jak to on sam określał czasami napady obstrukcyjne względem korespondecji z Cyntią. 
Cyntia wysłała mu naprzeciw wysyłając pytajnik w tytule "?" a w trści trzy linijki kropek z uśmiechem na końcu:

Odpowiedź przyszła niemal natychmiast:
Micho napisał jej kilka osiem wyrazów Niedźwiedź powtórzonych w równych rzędah osiemnaście razy w dół i ułożonych w równe stosiki. Pod tym był powtarzany  wyraz  "uff" dwadzieścia dwa razy w dwóch i pół rzęda. 


Co bardzo rozśmieszyło autorkę postu, bo łatwo się było domyślić, że Micho ma trudności z domyśleniem się o co chodzi, więc Cyntia napisała w odpowiedzi: 

"...Muszę przyznać, że pracowite z Ciebie urządzenie :)..."

dodając za chwilę w osobnym wpisie mailowym za pewne po namyśle i  gwoli wyjaśnienia:  

"... Poza tym chciałam wczoraj z kimś pogadać. 
Jakiś czas temu odezwał się do mnie kolaga z mojej wczesnej młodości pozaszkolnej. 
Ile ja wówczas miałam 15 - 16 lat? 

Dzwoni do regularnie mnie co jakiś czas. 
Ostatnio wciąż odmawiam rozmowy z nim, bo dzwoni w nocy i jak jest pijany i gada głupoty. 
Wtedy w latach młodzieńczych się we mnie zabujał a teraz mi przeszkadza. 
Ma rodzinę i żonę i jest podwójnym dziadkiem... 
Chcę być do niego uprzejma ale szkoda mi tracić czasu i dlaczego to ja mam wysłuchiwać legend z jego układanki życiowej jeszcze po pijaku? Głupio mi zawsze jak go wymijająco mniej lub bardziej grzecznie zrzucę z moich drutów, ale to jest mniejsze zło wyrządzone sobie. 
Chciałam pogadać, ale krępowałam się zadzwonić do kogokolwiek więc napisałam do Ciebie - ot i całe wyjaśnienie.
 Wczoraj musiałabym wejść w głębsze szczegóły więc wolałam użyć kropek. 
Ty masz dobrze Micho. 
Dla Ciebie to wszystko bardziej jak po kaczce woda i umiesz mieć grubszą skórę jak trzeba i o ile to konieczne..."

Micho odpisał bez zwłoki: 
"...W dzisiejszych czasach to trzeba mieć skórę jak hipopotam :) ... aby żyć. 
... a że gościu dzwoni to dlatego ze facetom się chce gadać o życiu , żonach , kochankach , miłosciach i wszytkim innym o czym nie mówią jak są trzeźwi , więc dopiero mówią jak wypiją ... nie wiem z czego to wynika ale tak jest . Zaleta tego jest także. że na drugi dzień latwo już może taki powiedzieć, że nie pamięta co mówił i jest usprawiedliwiony... przynajmniej przed samym sobą, no najwyżej tylko chrypka pozostanie.
W ogóle to muszę jutro pokupować płytki i parę innych rzeczy bo brygada ma mi wejść od poniedzialku a nie miałem czasu cały tydzień aby się tym konkretnie zająć , bo jeszcze po pracy na rechabilitacje łapy jeżdże i tak sie kreci to zycie od weekendu do weekendu nawet niewiadomo jak. 
Niedobre jest to ze sie robi jesien ale nic na to nie poradzimy, tak samo jak na pare innych spraw, a wogole to za malo rzeczy od nas zalezy juz  w tym wieku , a jak bylismy mlodsi to na pewno wiecej zalezalo , albo tylko tak nam sie wydawalo , tzn mnie juz powiedzmy.... bo o sobie pisze...." 

Jak zwykle napisał wszelkie oczywistości jakie na poruszony temat można by napisać pomyślała Cyntia ale była wdzięczna za to przynajmniej, że ktoś oprócz niej samej wie o co w trawie dynda więc odpisała; 

"... Mam niski próg tolerancji na pijaków i pijanych tak w ogóle.
Poza tym jakiś kac pomłodościowy Ciebie przydusił. ..."

 Micho: "...No trzeba umiec pic a w Polsce pic nie umieja niestety :)..."

Cyntia: "... A Ty umiesz?..."

Micho: "...A ja to zawsze umialem :) ... tak jak i inni :) ... zreszta problem nawet nie w piciu tylko w tym jak to sie robi :) ... tak jak i we wszystkim innym w zyciu..."

Cyntia: "...Jestem abstynentką trochę z wyboru a trochę dlatego, że alkohol smakuje mi w wersji słodkich ciągutek raczej. 
Jak już pisałam wcześniej lubię posmakować piwa czasami ale tylko łyk, dwa dla poczucia smaku, bo sensacji z zawrotami głowy mam wystarczająco w swoim zakresie, więc świadome wprawianie się w stany nieważkości jest dla mnie mało interesującą i mało zrozumiałą opcją. 
Zauważyłam, że alkohol rozkręca języki i sprawia, że ludzie zaczynają czuć się bliżej siebie bez specjalnego rozgraniczania podziałów  i hamulców, którym hołdują na trzeźwo i trudno jest mi to pojąć. Naturę mam raczej otwartą i szczerą po prostu z tego, że tak się urodziłam, chociaż jestem bardzo wybiórcza jeżeli chodzi o bardziej zaawansowane działania, które innym w stanie poalkoholowym przychodzą z duża łatwością... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz