sobota, 18 stycznia 2014

Dopiski do "Wywoływanie duchów"

-Trzeba poprawić zakończenie o popielniczce -  Myślała zaintrygowana Gwen po przeczytaniu tekstu, który właśnie zamieściła na Blogg'u.
Żeby podnieść temperaturę przez kontrast może być dla przykładu; 

- A co rozmarzła? - zapytała Gwen analizując napiętą twarz Gregora. 
- Kto miał rozmarznąć? - zapytał przystając w pół kroku?
- Przecież pytam o popielniczkę.
Dalej należy się drobna korekta kontynuowała Gwen zaznaczając moment w tekście, który należało poprawić.
Lepiej będzie;
"...Kachna pomogła jej zamontować ... co wydało się bardzo proste..."

...

- Coś trzeba wyprostować z tym siniakiem,  bo pogmatwane... 
...
można zaznaczyć, lub powtórzyć, że itnieje jeszcze dziewięć sił jakie są dużo skuteczniejszą drogą dla Gwen niż przedstawiony przykład, ale że jest to alternatywna metoda radzenia sobie z sytuacją... oraz metoda drugiego policzka, o ile jest skuteczna a także jest jeszcze i to, że w ramach zemsty można sobie uświadomić, że grzeszny ...pokutnik sam sobie i na własne życzenie montuje piekło.... 
w ogóle trochę prześwietlić bo za mało świetlisty kawałek za bardzo umoralniający - ale to się zrobi w następnym odkryciu już po złożeniu pierwszego tomu... 

W kawałku gdzie dzieci przychodzą ze szkoły można wkleić kilka pytań dzieci, żeby bardziej zaciekawić przerwanym i chwilowo powstrzymanym wątkiem np; 


- Czy chmury są w dziurki tak jak prysznic? 
- A czemu jest cisza albo hałas?

- Z dziećmi się dogaduję i na prawdę umię im to wszystko logicznie wytłumaczyć -  myślała - ale to takie wstawki na potrzeby tekstu.... Pytaniami dzieci mogą zamurować i rozśmieszyć, dla wzmożenia efektu w dalszym ciągu tekstu; absurd, kontrast, pełna abstrakcja, odlot, paradoks i tak dalej..


-A czy cytryna ma nóżki?  - to chyba było w jakimś tekście ze wspomień Beci? zastanowiła się Gwen - Ale przecież ja mam swoją bardzo fajną klasykę rodzinną; 

- Mama czy krasnolutki są na świecie? - swego czasu pytała Lylli.
-Jeżeli w nie uwierzysz córeczko, to są - odpowiadała Gwen ze spokojem. 
Yanna natomiast miała zwyczaj zaczynania swoich opowieści od; 
-"...Jak byłam duza...." /(duża)
W takim wypadku Gwen milczała przychylnie, wiedziała, że nastąpi kontynuacja. Zawsze bez pytań oczekiwała dalszego opowiadania i wówczas Yanna zaczynała opowieść tak jakby sprawdzała, czy może to co ma do powiedzenia zainstalować w wymiarach otaczającej ją rzeczywistości. Miała wówczas trzy latka. Adekwatny wiek pytania Lylli o krasnolutki. 
 Yanna po sprawdzeniu czy  jej początek opowieści został przyjęty i zaakceptowany zaczynała; 
- "...Jak byłam duża to leżałam na piasku pod wodą i do góry z mojej buzi leciały bąbelki, dużo bąbelek, a nad wodą wszędzie dookoła był duży, bardzo duży ogień..."
Sceny jak z filmów sensacyjnych wywoływały chodzące dreszce na ciele młodej mamy zaaferowanego opowiadaniem maluszka.

Do "Wywoływania duchów" - wróciła myślami Gwen dla podtrzymania kontynuacji wątku -  muszę dopisać jeszcze kawałek o tym jak to Yanna wówczas kilkuletnia uczennica szkoły podstawowej...- zdaje się, że była w drugiej klasie. Wypożyczała z pobliskiej biblioteki mnóstwo książek o dawnych wierzeniach, kutlach i religiach. 
Na prawde wkręciła się w religię "Wyki" zdaje się. 
Coś o tradycjach Druidowskich, Wikingach i Celtach...
Uznałam to za fazę przejściową i po prostu obserwowałam rozwijanie się  jej zainteresowań - przypomniała sobie Gwen. 
Pewnego razu namówiła swoją starszą siostrę Lilly i jej starsze o trzy lata koleżanki a także kilka swoich koleżanek ale przeważnie to były paczka starszych koleżanek Lylli powiedzmy, że były cztery koleżanki Lylli, które dobrze pamiętam i dwie Yanny (tak jakoś mi się kojarzy), ale dla potrzeb opowiadania opiszę może trzy przyjaciółki Lilly i jedną
Yanny. Będę musiała zamieścić ich sylwetki, to będzie bardziej przekunujące i wiarygodne, bo dalsza część opowiadania będzie potrzebowała zakotwiczenia w realności - cyzelowała swoje plany Gwen świeżo powstający zamysł. 

 W każdym razie poprosiły mnie o mnóstwo kocy, wyjaśniając, że chcą zaciemnić okna na chwilę dla celów zainstalowania nocy w środku jasnego dnia. 
Zawiesiły te koce na dużym oknie w sypialni Yanny i zamknęły drzwi. 
Ingerencję zawsze zostawiałam sobie w razie konieczności.
Uważałam, że przez zabawę dzieci się rozwijają i muszę mieć swobodę o ile takiej się domagają - kontynuowała pisząca. 
Jakoś dość cicho się bawiły, ale pomyślałam sobie, że bawią się w noc i zasnęły lub udają, że śpią. 
Po jakimś czasie odezwał się straszny tumult, przerażone wrzaski i piski. Drzwi się otworzyły ba rozwaliły z impetem, prawie wyłamały z zawiasów z trzaskiem zatrzymując się na ścianie przedpokoju i dziewczyny z okropnym przerażeniem na twarzach, bledsze od ścian, pomimo, że dwie starsze były czekoladowe a jedna nawet ciemniejsza niż czekolada, ale i tak niebieskie lub zielone od spodu w ściągniętych rysach ... więc z przerażeniem na twarzach, w panice trudnej do zdefiniowania z niesamowitym terrorem w swoich sylwetkach zaczęły wybiegać z pokoju, bez zatrzymania się przebiegły przez stołowy i otwarty salon i wybiegły do drzwi wyjściowych...
W panice i w pędzie zupełnie zignorowały moje zdziwienie, ba zapomniały o możliwości mojego istnienia. 
To co pamiętam to rozgardiasz, rwetes, rejwach, pomieszanie z poplątaniem, moją całkowitą bezużyteczność i bezradność... coś  co można by określić zapewne mianem sądnego dnia.
Na schodach rozledł się huk, wrzawa, zgiełk, kakofonia tragicznie nasilonej mieszaniny gwaru, hałasu i bezładu, chaos... 
Jakiś niesamowity harmider, szum i kocia muzyka, piski i mętlik, bezład, zamieszanie i zamęt, galimatias...krzyki, piski, wrzawa, zgiełk i rumor

Wiedziona ciekawością i zdziewieniem weszłam do pokoju Marianny - relacjonowała swoje wspomnienia Gwen. 

Okno było nadal zawieszone kocem w kratę przysłanym lub przywiezionym przez Myszkę z Polski. 
Jeden róg koca opadł i przez to do pokoju sączyło się rozsłonecznione światło rysując w szarości pokoju charakterystyczne smugi z widocznymi drobinkami wirującego kurzu. Drobinki  wesoło się kręciły w całkowitym kontraście z tym czego byłam świadkiem dosłownie przed chwilą. To znaczy drobinki kurzu były widoczne w jaśniejszych partiach owych smug.
W ciemniejszych partiach i bardziej przez to możliwych do zaobserwowania częściach pokoju stolik nocny był odsunięty od łóżka przewrócony na płasko i nakryty dużą płaską tekturą ze sztywnego kartonu. Całość nakryta była kocem. Na krciastym kocu podobnym do tego jaki zasłaniał okno poustawiane były wygasłe wciąż jeszcze dymiące świeczki na spodeczkach. 
Zapach rozgrzanego wosku i przyciemnionego sztuchnie pomieszczenia miał próżniową atmosferę pustki czy jakby trochę powiekszonych rozmiarów... 
Panowała zalegająca cisza. Było zadziwiająco czczo i zdumiewająco obco pomimo, że przecież nadal to był pokój mojej młodszej córki udekorowany w/g dyrektyw jakie sobie wymyśliła.
Był skrytką dla ninfy podwodniej. Wszystko było w różnych odmianach zieloni, lazurów, turkusów, aż po niebieskości i ultra marynę... Wszędzie wzory o bogatej tematyce tropikalnego życia podwodnego. Kilka wypchanych zabawek i dwa duże białe niedźwiedzie z pluszu w powykręcanych i mało naturalnych pozach walały się w nieładzie i jakby porzucowne w panice, reszta jak zawsze. 
Fotel przy biórku przewrócowny; trudno określić czy specjalnie czy w skutek zamieszania w ostatniej chwili. 
Stałam jeszcze w pokoju, gdy usłyszałam, pod otwartym balkonem, głosy wracających moich córek. Trudno określić o czym mówiły, ale wiedziałam, że głosy należą do moich dzieci.
Przejęła mnie melodyka brzmienia ich głosów - to było zatrwożenie i ostrożność.  
Pojawiły się w pokoju gościnnym cicho i z namysłem zamykając za sobą drzwi wejściowe , go którego w Stanach wchodzi się bezpośrednio z klatki schodowej. Były blade i poruszone, bardzo delikatne i kruche, bezradne i szukające oparcia... Jedna usiadła na fotelu w oniemiałej pozie druga na tapczanie. Obie miały mało obecny wzrok i co rzadko się zdarzało. Obie  milczały jak zaklęte, ale widać było, że wolałyby prawdopodobnie obie się rozpłakać. 
Jakoś udało mi się nawiązać z nimi dialog, ale całości historii z detalami jak z sensacyjnego filmu dowiedziałam się od młodszej latorośli kilka lat później. 
Otóż zabawiły się w wywoływanie duchów i udało im się ... wywołać ducha.
Podobno w rogu pokoju pojawiła się lawina biały dużych otoczaków. Po tych kamieniach schodził w ich stronę duch we fioletowej poświacie, cały biały w białym powiewnym całunie.
Podobno zrobiło się zimno i trochę wietrznie pomimo, że powietrze zamarło dookoła. 
Podobno najpierw wszystkie zesztywniały a potem optrzytomiały z odrętwienia co niektóre i zrobiły tumult i zaczęły wydobywać z zaciśniętych gardeł krzyk grozy i przestrachu. W panice przewróciły fotel, ale uciekały jakby ten duch zamierzał ich gonić. 
Podobno w książce, którą się posłużyły jako podręcznikiem pisało, że jeżeli duch był biały otoczony fioletowym kolorem, to zarówno dom jak i wywołujący są bardzo czyści i bez obciążonych sumień.
- Wiadomo, przecież to były dzieci - wyjaśniła sobie Gwen.  

Swoją drogą ciekawe, czy w tej chwili pamiętają cokolwiek z tego wydarzenia?
Lylli ma doskonałą pamięć długodystansową analogicznie tak samo jak to jest w moim przypadku - dumała Gwen. Natomiast moja młodsza latorośl wszystko bardzo szybko zapomina, tak samo jak jej ojciec. 
O duchach mam jeszcze kilka rarytasów - skonstantowała się autorka tekstu.
Najlepiej gdyby książką zamykała się odcinkiem o duchach - dodała planując już z grubsza zaaranżowany kształt książki. 
Jest małe prawdopodobieństwo, żebym mogła znaleźć przestrzeń psychiczną i staminę oraz odpowiedni zakres sił, bo do pracy nad powieścią w czasie mojego wyjazdu. Do pisania muszę być przede wszystkim wypoczęta...
Muszę też ograniczać napływ zewnętrznych bodźców. Jak jestem sama mam za dużo wrażeń, a co dopiero, gdy trzeba włączyć większą ilość osób i w dodatku akcję, za którą trzeba nadążyć. Na wszystko potrzebna jest energia i siły a pisanie to bardzo intymne i idywidualne zajęcie. 
Po powrocie zacznę to co wyprodukowałam dotychczas składać w całość i dopieszczać, byle by tylko uratować i pozostawić świeżość. 
Jutro mam odlot o 10 : 40.
Będę w Dublinie około południa, zanimi dojadę na miesjce to będzie czas późnego lanczu. 
I już będę całować i tulić moją wnusię o ile mi na to od razu pozwoli. 
Jest małe prawdopodobieństwo, że mnie pamięta... - dumała Gwen. 
Jest małe prawdopodobieństwo, że mnie zapamiętała po ostatniej wizycie ze swojego głębokiego letargu, kiedy jeszcze miała małe pojęcie o tym, że się urodziła i żyje i jest między nami... 
Tak myślę sobie, że będzie to dla niej dziwne, że pojawię się w jej bezpośrednim otoczeniu w trzech wymiarach i naturalnej kubaturze. Babcia Gwen wylezie z ekranu. 
Zulka jest bardzo delikatna i strachliwa. Dla przykładu zaczęła histerycznie płakać jak udało jej się złapać okulary Lylli i je prawie ściągnąć. Prawdopodobnie myślała, że zdjęła część twarzy swojej mamie. Kiedyś też wpadła w histerię, gdy uświadomiła sobie, że raz jestem większa a raz mniejsza to znaczy raz obrazkiem na telefonie to znów na ekranie kompa. 

Muszę więc bardzo ostrożnie i powoli się zainstalować w jej otoczeniu.

Może to być dla niej doświadczenie z rodzaju wywoływania duchów. 










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz