niedziela, 19 stycznia 2014

Gama

"... There is nothing more
Rare, more beautiful,
Then a women being
unapologentically herself;
Confortable in her perfekt
inperfektion. To me that is
the true essence of beauty..."

                   Steve Maraboli.



Gwen spędziła ranek w kolejce do dentystki Dany. 
Bardzo małej i miłej i  zwinnej oraz sprawnej w swoim fachu. 
W poczekalnie siedziała młoda, zakochana para. On bardzo cienki makaron o dość silnej podstawie, wyglądał jak rysunek człowieka zrobionego z jednej właściwie kreski z wyraźnymi stopami, widocznymi długimi palcami rąk w postaci kresek i z głową i ona kluseczka lub podusia ale bardzo ładna. 
On miał namiętne usta trzeba przyznać. 
Poza tym gdy weszła siedziały tam dwie kuleczki i jedna baryłka i rodzina trzech ropuch z bardzo cierpiącą najstarszą z nich. 
Cała poczekalnia była zorientowana w ich nastawieniach i problemach o szykującej się przeprowadzce tej starszej do młodych, dla których perspektywa zaopiekowania się seniorką rodu była raczej koniecznością niż wycieczką do Madrytu. 
Z całym szacunkiem powiedziane; po prostu wszyscy byli w miarę pogodni oprócz tej trójki. 
Gwen im bardzo współczuła, bo każdy z osobna miał swoje racje mało spójne z pozostałą dwójką. W szystkim w poczekalni ulżyło jak poszli sobie wzmagać się ze sobą w inne wymiary równoległych ziemi. 
Na szczęście jak te trzy wyszły to później zrobiła się na prawdę fajna atmosfera. 
Wszyscy ze sobą gawędzili a z baryłką to Gwen nawet się dobrała pod bardzo wieloma względami. Okazało się, że obie są abstynentkami z różnych powodów i jeszcze inne detale uzgodniły między sobą, które były między nimi pochodne. 
Zakochana para raczej nowożeńców gruchała sobie na boku, co dodawało uroku gdy pikanteria w postaci ropuch się zdematerializowała. 
Nadeszła jej kolej i dentystka po sprawdzeniu jej zębów powiedziała jej dwie osobne rzeczy, przy czym jedna wynikająca z drugiej. Po pierwsze, że wszystkie zęby ma zalutowane, zadbane i bez konieczności interwencji na ten moment.
Po drugie, że bolą ją zęby ze starości. To znaczy okostna się zapada i zmniejsza na skutek wieku. Powierzchnia zębów się zmniejsza i dlatego włażą między zęby różne rozpychacze w postaci okruchów jedzenia. Poza tym ze względu na zmiany kości, do której zęby są przyrośnięte korzeniami zapadają się dziąsła co jest procesem normalnym... i tak dalej i dalej... 
Gwen szczerze próbowała się cieszyć z tego, że ma wszystko w porządku i że to naturalny proces ale jakoś trudno jej było...
Dentystka wyjaśniła jej, że te zmiany dotyczą wszystkich kości i że po zębach widać postępujący proces. 
Poza tym kobiet dotyka to wcześniej niż mężczyzn. 
Mimo wszystko Gwen chciała się śmiać i się cieszyć więc pół dnia szukała powodu lub sceny, dzięki której mogłaby sobie poprawić humor. 
No i co?
Przypomiała sobie jedną historię, bo jej z tego wszystkiego serce zaczęło się za bardzo uaktywniać... 
Przypomiała sobie, że kilka lat temu zaledwie, serce na prawdę chciało wyskoczyć na wolność...z jej klatki...

A było to tak: 

Serce łomotało między jej żebrami  niczym ptak świeżo złapany w sidła a może jak młotem.
Właściwie to trudno się było zdecydować co do określenia objawów tłumionej histerii, bo ewidentnie  brakowało jej na to wewnętrznej i zewnętrznej przestrzeni. 
Najpierw sprawdziła czy przy obu butach wciąż posiada obcasy... 
Były oba. 
- Właściwie to poszło jak po maśle więc jasne, że są - zauważyła i zdała sobie sprawę z bezsensowności swoich chaotycznych myśli w obecnym położeniu.
 Przecież to jasne, że skoro jej przymusowe spadanie w tumanach kurzu pachnącego starym sianem i wśród miękkiej pierzyny z tegoż bardzo chrzęszczącego siana odbyło się tak szybko i bez ewentualnych tudzież możliwych  przeszkód, to  obcasy w ostatnio modnych  wysokich kozakach za kolana musiały ocaleć.
- Ostatecznie to logiczne - dodała otrząsając się z pierwszego szoku. 
Od kurzu w sianie i bicia serca pod gardłem chciało jej się kichać i kasłać ale wiedziała, co wynikało z mniej lub bardziej trzeźwego osądu lub z najnormalniejszego rozsądku, że w sytuacji w jakiej się bieżąco (i miała  nadzieję chwilowo znalazła) powinna raczej się na siłę powstrzymać od jakiegokolwiek dodatkowego akcentowania swojej obecności. 
Kilka razy się więc zakrztusiła prawie bezgłośnie. 
- Ależ tu śmierdzi - zagęszczony odór dotarł do niej tuż przed mentalnym  komentarzem. 
Odpowiedziało jej potrójne dość przyjazne chrumknięcie właścicielki przestrzeni, w którą niespodziewanie i ze strasznym tumultem wtargnęła. Właścicielka znajdowała się zaledwie o jakieś półtora kroku za kupką siana, wśród której obecnie spoczywa z jedną nogą boleśnie ściśnięta pod własnym ciężarem. 
- O jestem cała - pomyślała prawie radośnie i z krępacją, która wynikała zarówno z onieśmielenia jak i po części z panicznego lęku. Onieśmielenie było rezultatem znalezienia się w kompartmencie czyjejś przestrzeni życiowej bez uprzedniego zaznajomienia się. 
Właścicielka leżała prawie przy korycie dzięki czemu Gwen wylądowała tuż za nią zamiast na niej. Wyciągnięte nabrane pokarmem rzędy zaczerwienionych wymion i sutek świadczyły o tym, że gdzieś powinny być prosięta i co wynikało z ilości cycków, powinno być dużo prosiąt. 
- Kurcze blade o może je przygniotłam? - zastanowiła się ze zgrozą i przestrachem...
- E... to byłoby słychać że aż coś... - uspokoiła się prawie natychmiast i wówczas jak w odpowiedzi na jej dociekania odezwał się najpierw jeden a potem kilka piskliwych głosików... 
Powędrowała wzrokiem za dźwiękiem... 
Po prawej stronie od wielkiej ciemnej  wyrwy z sufitu wisiała duża lampa a pod nią oddychał delikatnie różowiutki stosik czyściutkich i bardzo rozczulająco wyglądających malutkich świnek. 
- Oj jak to dobrze, że one tam sobie koczują - pomyślała nagle wyzwolona z dziwnego dławienia w miejscu gdzie wciąż czuła swoje spuchnięte serce. 
Okazało się jednak, że dźwięki dziatwy a może jej nagłe wtargnięcie w przestrzeń zarezerwowaną dla rodzinnej spółki spowodowały, że potężna mama postanowiła się trochę uaktywnić. 
Najpierw podniosła się na przednie nogi i usiadła podobnie jak pies tylko niżej, pod innym kątem znaczy, a potem powoli dźwignęła resztę sfatygowanej sylwetki. Odwróciła się po czym parą inteligentnych oczu spotkała spanikowane spojrzenie Gwen. 
Gwen zatrzymała oddech. 
Ileż to Gwen nasłuchała się opowieści o samicach, które gotowe są zabić lub bezwzględnie stratować intruza gdy ten za bardzo się zbliża do legowiska lub na teren łowny... 
Tym razem serca jej po prostu stanęło kołkiem... 
Wielka mama powoli się odwróciła i niespiesznie udała się sprawdzić a może zrewidować zamiary swojego nowego współlokatora co jakiś czas chrząkając zachęcająco i raczej przyzwalająco oraz chyba przyjaźnie a może nawet ciepło. 
Gwen bała się oddychać a co dopiero ruszyć.
Odruchowo spojrzała na ścianę po lewej stronie. 
Widniał tam zrobiony jakiś czas temu mało widoczny napis wyrysowany zapewne pędzlem z czerwoną farbą  na kiedyś pomalowanej białym wapnem ścianie; "GAMA"... 
- A - domyśliła się Gwen - to pewnie imię mieszkanki tej klatki. 
Gama podeszła i szturchnęła podeszwę jej buta na rozkurczonej nodze szerokim nosem chrumknąwszy przy tym jak dla nawiązania dialogu. 
Gwen nadal bała się oddychać...

- Gama, zostaw Gwen w spokoju~! - doszedł do niej głos jej kuzyna Norma. 
Usłyszała zbliżające się ciężkie kroki nóg obutych a gospodarskie kalosze. 
- Ale wrzeszczałaś - bez ogródek i bez oficjalnego przywitania powiedział Norm. 
- Ja wrzeszczałam?(?) - usłyszała swój drżący i bardzo cichy ale nadnaturalnie piskliwy głos podobny do roztrzęsionego szeptu.
- A myślisz, że dlaczego ja tu jestem? - odpowiedział jej pytaniem.
Stanął po drugiej stronie koryta i chwilę się jej przyglądał po czym ryknął tubalnym śmiechem. 

- No wiesz... - wyszeptała oburzona... 

- Bo ty wyglądasz... - chciał powiedzieć ale się zamiast tego śmiał
- Bo ty wyglądasz jakbyś miała umrzeć za moment... - dokończył zachłystując się śmiechem.
- Bardzo zabawne - nadąsała się Gwen i na prawdę już miała zamiar prawie że się rozbeczeć jak małe dziecię z mieszaniny uczuć, bo jednocześnie cieszyła się, że nadszedł ratunek po drugie była zła na Norma z oczywistych powodów  po trzecie było jej na prawdę przykro, poza tym podobno krzyczała i była rozżalona na całe zajście i tysiące różnych powodów. 
- Ale chrzan! - powiedział Norm z podziwem a nawet z uznaniem i dodał - poczekaj pomogę Tobie. 
Zamiast po ludzku otworzyć drzwiczki koło koryta to bardzo zwinnym ruchem niczym wielki kocur w gumiakach  przewinął się przez balustradę nad korytem. 
- Zacina się - powiedział tonem wyjaśnienia wskazując głową furtkę a ręce pakując do kieszeni. 
- Tego jeszcze brakowało - pomyślała Gwen i poczuła jak wszytko, każda cząsteczka w jej ciele drży. 
Dlatego pewnie i jeszcze z różnych innych powodów takich jak oszołomienie i ogólne pomieszanie Gwen siedziała tak jak spadła tylko, że zamiast z gwiazd to ze stryszku nad chlewem. Suszyło się tam zboże i leżała słoma i jak widać i czuć stare siano. 
Gwen poszła na stryszek, bo za długo czekała na Norma. 
Umówiła się na oglądanie gratów zgromadzonych pod ścianami stryszku od zapewne kilku pokoleń. Gwen miała już dość dużo zgromadzonych skarbów powyciąganych właśnie z wiejskich stodół, stryszków, kurników i garaży..., ale wciąż ją korciło ... jak na razie to była mało obiecująca wyprawa - uznała analizując fakty... 
Czekała na Norma dość długo.
 W końcu uzgodniła z jego żoną Sarą, że sama tam wejdzie i że będzie bardzo ostrożna i tylko "luknie" z przyzwoitej odległości dla zaspokojenia pierwszej ciekawości, bo tak na prawdę to poczeka na Norma jak wróci. 
Co ona za to mogła, że zauważyła kawałek ciekawej wiktoriańskiej szafy i ta przyciągnęła ją niczym magnes...
- E... przejmowanie to sobie zostaw na inną okazję oświadczył wspaniałomyślnie Norm wciąż stojąc nad nią i pastwiąc się wzrokiem i błyskając śmiejącymi się oczyma. 
- Ale będą mieli ubaw jak pojadę - pomyślała zdegustowana i nieco przygaszona...
- Przynajmniej już teraz wiadomo, w którym miejscu na pewno trzeba wymienić deski u góry - kontynuował Norm...
Właściwie to śmieszna jest ta sytuacja pomyślała i głośno skomentowała;
- Bardzo mnie cieszy, że szafa ocalała bez szwanku.
- Tego jeszcze brakowało, żebyś zleciała razem z szafą - zaczął się chichrać na szczęście cicho może dlatego, że trochę jednak jej współczuł, ostatecznie miał powódy...
- Myślisz, że jesteś cała, boli Cie co? - zapytał jednocześnie wyciągając rękę... 
Chciała skorygować "Ciebie" ale w zamian pokręciła przecząco głową, bo głos jej uciekał gdzieś do środka. 
Chwyciła wyciągniętą twardą i szorstką wielką dłoń... 
Stanęła i odzyskała głos. 
Właściwie zaczęła syczeć, kwilić, urywanie wyć i jęczeć naprzemiennie. 
- Co jest ? Nogę masz złamaną - empatycznie zainteresowała się Norm. 
- Mrówki, ścierpłam w nogę - wyjęczała  podpierając się nogą tylko od czasu do czasu i podrywając ją w górę jakby ziemia była rozgrzaną powierzchnią albo nawet gotującym wrzątkiem. 
Spojrzała bolesnym wzrokiem na furtkę a potem na metalową ramę z podłużnymi prętami i powiedziała głosem męczennicy w katuszach; 
- Wiesz Norm, to będzie na prawdę za trudne... 
- To się załatwi powiedział jej wysoki, zbudowany na siłacza kuzyn. 
- Ojej chyba nie będzie mnie taszczył na rękach? - pomyślała z przestrachem. 
Norm tymczasem wyjął z kieszeni w swoim sfatygowanym kombinezonie roboczym komórkę, wybrał numer i rzucił po tym jak usłyszał głos Sary. 
- A przynieś tu drabinę co stoi za drzwiami, tą aluminiową, przyda się... 
Potem było dużo dźwięków, delikatnych obić i stuknięć oraz puknięć, bo rozstawiali drabinę po obu stronach przeszkody. 
Norm przyjaźnie poklepywał Gamę, która kręciła się trochę zatrwożona z pewnością o losy swojego rozkosznie wygrzewającego się w promieniach podczerwieni  miotu. 
Norm czule przemawiał do zatroskanej mamy, czym zasłużył sobie na duuuuży plus u Gwen, gdy przyszła Sera z drabiną.

Gwen z ogromną  trudnością zdołała się przetransportować przez metalowy płotek, wyobrażając sobie bieg z przeszkodami gdzie wszyscy zawodnicy gładko płyną unoszeni rytmicznymi falami skoków tylko ona idzie z kuzynostwem za gonitwą i w pośpiechu ustawiają drabinę pomagając jej przegramolić się przez utrudnienie a potem sami sprawnie pokonują szkopuł bez specjalnego wysiłku. Czuła się jak skończona idiotka. 
Tymczasem młodzi małżonkowie z wielką troskliwością i z dozą nadopiekuńczości pomagali jej się przedostać na drugą stronę poprzez rozstawioną drabinę. Podtrzymywana i asekurowana przez parę młodych gospodarzy, ze względu na wysokie obcasy teraz sromotnie ubrudzone a także ze względu na zdrętwiałą nogę i z wielu innych powodów, bo się wciąż trzęsła trochę i w ogóle... Gwen w końcu wybuchła śmiechem, bo jakie miała inne wyjście. 
Teraz już swobodnie wszyscy się podśmiewali razem z główną bohaterką zajścia. 
Sara skomentowała całkiem przytomnie; 
- Dobrze, że spadłaś na tę kupkę siana, bo w tamtym miejscu Gama ma swój kącik czystości.... 
- Raczej cudności - wtrącił śmiejącym się głosem Norm.
- Otóż właśnie mówię - kontynuowała Sara poważnie - wiesz - tu zwróciła się do Gwen - ten twój modny, poszerzany od karczku płaszczyk w grubą pepitkę - wyliczała cechy ubrania -  byłby w inne desenie w tej chwili - mówiła wiedziona za pewne wyobraźnią. 
Gwen podążyła za nią - wyobraźnią znaczy - popatrzyły sobie w oczy i obie wybuchły śmiechem... 
- Oj moja czapka... - zorientowała się Gwen
- Sara zaczęła przekopywanie siana....na samym spodzie znalazła czapkę z daszkiem, którą Gwen sama wydziergała na drutach podczas kilku ostatnich wieczorów... 
- Ojej ! - wyrwało się właścicielce czapki, ale zaraz się zreflektowała, a przynajmniej mam zajęcie na następnych kilka wieczorów... - dokończyła - zostaw ją niech sobie zgnije na miejscu...
W końcu  wszyscy się przedostali na drugą stronę, przy czym Norm, musiał no musiał na koniec popisać się powtórką ze swojej sztuczki; to znaczy złapał się jedną ręką nisko za pręt podstawowy a drugą u góry i zgrabnie przerzucił nogi w ciężkim, praktycznym obuwiu na drugą stronę  zatoru (Gwen przyszło do głowy, że Norm tylko tak mówi, że popsuta jest bramka, bo chce sobie ćwiczyć swoje koziołki albo wspomagane przewroty - ale zaraz otrzeźwiała i wróciła po rozum do głowy).
 Gama bardzo się ucieszyła nowym  pachnącym posłaniem a poza tym chyba udzielił jej się dobry humor ludzi sądząc po częstotliwości zadowolonych dźwięków i obrotów krótkiego ogonka... 
Wszyscy stanęli na głównym chodniku w chlewni oddzielającym dwa przeciwległe rzędy pomieszczeń z maciorami i ich dobytkiem w postaci mniejszych lub większych dzieci. Trochę się narobiło zamieszania i cała społeczność żyjących tu zwierząt wydawała jakieś dźwięki i czasami wtórowały im cienkie, piskliwe głosy ich potomstwa. 
Wszyscy patrzyli na radość Gamy. Bardzo ucieszyło ją dodatkowe siano, które spadło jej z nieba. Ryła w nim nosem po czym przewalała kupę bliżej koryta. 
- Robi porządki - skomentowała Sara. 
- Jak każda dobra gospodyni - dodała Gwen. 
- Ale szczęśliwa, aż fajnie popatrzeć - podsumował Norm. 

Ze szkoły przyszli już synowie Sary urodzeni rok po roku i wszyscy troje podobni do ojca jak dwie krople wody, prawie wierne jego kopie. Przyjechali też rodzice Sary od lekarza. 
Sara rozstawiała nakrycia do obiadu. 
Wszyscy usiedli do stołu. 
Ileż było śmiechu z opowiadania o ledwo co zakończonej krucjacie odratowania gościa z kampanii zdobywania następnego bezcennego mebla? 
- Przynajmniej na coś się przyda moja dzisiejsza wyprawa - uczepiła się podszeptu ulgi Gwen.  
Najmłodszy poleciał zobaczyć co się dzieje teraz u Gamy. 
Przyniósł rewelację o tym, że Gama karmi swoje liczne dzieci na świeżo wymoszczonym legowisku. 
- Jutro to Gama dostanie mniej słomy - podsumował Norm.
- A tam leży całkiem brudna czapka - zauważył młokos.
- Cicho siedź! - rozkazała Sara posyłając mu piorunujące spojrzenie. 
- Oj już dobrze -  złagodziła Gwen i poczuła, że powinna jakoś rozładować zarzewie napięcia;
- Ostatnio przyciągam takie sytuacje - wbrew sobie powiedziała odwiedzająca, bo chciała ratować zagrożony chwilowo klimat przy stole.
Oczy wszystkich skierowały się ku niej poparte niemymi  pytaniami. 
Wyglądało na to, że zarówno chłopcy jak i reszta towarzystwa spodziewała się, że gdzieś jeszcze bardziej spadła być może z dużo wyższego pułapu. 
- Ale to było zupełnie inne wydarzenie - pospiesznie wyjaśniła Gwen wyciągając sobie kawałek siana, jakieś źdźbło z rękawa swojego swetra z białej szetlandzkiej wełny w gruby ciekawy wzór. 
Sweter  był dłuższy od krótkiego płaszczyka o jakieś piętnaście centymetrów i miał wystające z pod trzy czwarte rękawków płaszcza, zapinanego na cztery duże guziki z przodu, rękawy z białej włóczki. Cały wystający pasek swetra jak i wystające rękawy były z jakiegoś powodu dużo bardziej czepliwe i zebrały dużo więcej śladów ostatniej przygody niż reszta ubioru. Trochę suszonego zielska z przewagą lucerny miała we włosach - siana znaczy, trochę wyciągnęła z wysokich czarnych kozaków, trochę swędziały ją czarne getry, ale sprawdzenie rezultatów żniw ostatniej potyczki z szeleszczącą, suchą. szorstką i intensywnie pachnącą materią, na skórze jej odsłoniętej części ud pomiędzy długim swetrem a kozakami poza kolana postanowiła odłożyć na później.  
- No ale co się stało? - odważył się zapytać najstarszy z braci. 
- Hmm?... no dobrze opowiem Wam;

Otóż jak ostatnio wracałam od Zygi i Goni - mówiła Gwen bez wyjaśniania koneksji, bo wszyscy się znali i mieszkali raczej blisko lub prawie po sąsiedzku. bo tak na prawdę wszyscy naokoło byli tutaj spokrewnieni tak lub na skos... - stanął mi samochód w szczerym polu - dokończyła. 
Poczekałam jakiś czas, ale wyglądało na to, że to raczej mało używana droga... o czym zresztą wiedziałam.
- A pewnie chciałaś ominąć kolonię? - wtrąciła Sara.
- Prawda - przytaknęła Gwen.
- Na szczęście dosyć blisko zobaczyłam jakieś budynki schowane za drzewami od drogi... zdążyłam się już zorientować, że zabrakło mi benzyny. Cały dzień jeździłam po okolicy bo szukałam odpowiedniego kredensu i właściwie to liczyłam na to, że dojadę do stacji...
- dlatego tamtędy jechałaś - rzucił domyślnie Norm.
-  Yhm... - potwierdziła Gwen - no więc doszłam do zabudowań...
- pewnie tych... poczkaj tylko... przerwał jej stryj czyli senior rodu,
- Gaców - podpowiedziała sędziwa żona, matka i babcia w jednej osobie.
- No jo Gaców - potwierdził zadowolony mąż też z wieloma etykietkami oznaczającymi przyjęte i nadane zaszczyty i role. 
- Więc ten jak mu tam... - kontynuowała Gwen - szukając ratunku co do uzupełnienia danych konkretnej postaci... 
- Starszy czy młodszy ? -  Norm chciał uściślenia wskazówki,
- A bo ja wiem? - bezradnie wzruszyła ramionami szukając jakiegoś konkretu Gwen;
- Miał wąsy - powiedziała z nadzieją.
- Obaj mają - powiedzieli jednocześnie dwaj chłopcy. 
- Mniejsza z tym - uznał Norm. 
- No więc jeden z nich zabrał mnie do garażu, bo powiedział, że tam ma kanister benzyny i w ogóle bardzo uczynnie z góry zaznaczył, że mi go zaniesie,
- "...Bo to ładny kawałek jak na miastową bo nałożna  do innego życia ..." - zacytowała Gwen - ówczesnego rozmówcę i orędownika poprawionego losu.  
- A to starszy - przerwał Stryj z absolutną pewnością w głosie. 
- Młooodszy - przeciągle zakwestionował opinię ojca syn. 
- W każdym razie jak byłam z nim w garażu to aż się prawie przeżegnałam..
- A czemu ciociu, czy ty chciałaś się modlić? ... - zapytał najmłodszy z rodzeństwa. 
- Prawie. - odparowała Gwen. 
- A dlaczego ?- wleciał młodszemu w przygotowane na poczekaniu pytanie średni.
- Właściwie to chciałam ustrzec się, przed zaperzeniem sprawy...
- Czego? - zapytał średni...
- Co - dołączył się najmłodszy.
 - Dajcie cioci mówić - włączył się najstarszy.
- Bo tam stał mój wymarzony kredens... 
- No paczta?! - odezwała się najstarsza w towarzystwie kobieta.
- Dajta spokój - powiedział jej mąż.
- Aż trudno uwierzyć - dołączyła się Sara.
- Na serio? - chciał wiedzieć najstarszy syn.
- Też się zastanawiałam jak to się stało, że akurat w takim momencie zabrakło mi benzyny... bo właściwie to już zupełnie odpuściłam sobie...
- To zawsze tak jest, jak już stracisz nadzieję to wówczas się wszystko zaczyna układać tak jak sama byś tego chciała tylko przedtem zanim zrezygnowałaś - zaobserwowała Sara.
- Tak właśnie jest, bo wówczas odpuszczasz działania poprzez swoją fizyczność i pozwalasz zagrać siłom nadprzyrodzonym, jak to się popularnie mówi w Twojej intencji...- wyrwało się Gwen - a różnie to się nazywa; wejść w pokorę, oddać się woli nieba...złapać kontakt z wyższym aspektem siebie samego... 
- Tak, tak dobrze mówisz -  Sara przyszła z porę z wyrozumiałym ratunkiem.
- No i co? - dopominał się z lekka zniecierpliwiony średni.
- A wzięłam się na odwagę i zapytałam; 
- Ale jak ? - wiercił dziurę w brzuchu najstarszy
- Bądź grzeczny - niedorzecznie rzucił najmłodszy, chociaż wszyscy byli rządni szczegółów.
- Powiedziałam, że mam kominek w domu i że ten kredens pasowałby mi do kominka jak ulał i czy właściciel mebla byłby stanie mi sprzedać ten mebel. 
- A on? - wtrącił Norm
- Oj, daj dziewczynie spokojnie opowiedzieć - poparła swoją wypowiedź  szturchańcem w bok jego żona. 
- Przecież czy ja jej przeszkadzam? - odpowiedział jej mąż obrzucając ją pełnym wyrzutu spojrzeniem.
- No ale przestańta się ksyksać tera, potem będzieta mieli czas - złagodził sytuację senior. 
- Rychtyg prawda - skomentował ktoś.
- No? - ponaglił jakiś inny głos.
- Zapytałaś ile by za to wzion? 
- Jo, no jo... - jakoś tak się wysypało komuś.
- Ile sobie zażyczył? - padło pytanie.
- Powiedział, że chce na ćwiartkę - odpowiedziała Gwen.
- I co dałaś mu od razu? - spytała Sara.
- A trzeba się było potargować - uznał rozsądnie średni.
- A coś Ty synek - odezwał się dziadek - toż to jak za pół darmo.
- Wujciu to za darmo - zdołała przerwać nabrzmiałą sprzeczkę najstarszego przedstawiciela rodu  z najmłodszym narybkiem Gwen - zresztą - kontynuowała dalej - wydało mi się to za tanio więc mu zaproponowałam za pół litra i on się bardzo ucieszył - wyrzuciła z siebie jednym tchem.
- A to był starszy - wszedł jej w dalszy ciąg wuj - bo on lubi tak sobie pociągnąć z gwinta... 
- A był trzeźwy, szło od niego z gęby? - budował podstawy pod teren rozpoznawczy zafascynowany złapanym tropem wuj.
- Trochę... tak jakby, może - wahała się Gwen - to już było jakiś czas temu  - powiedziała tonem usprawiedliwienia zaniku konkretnych detali a może tylko chęci zatrzymania ich dla siebie z jakiegoś mało określonego względu...
- No tak ale jak trochę tylko szło do niego, to mógł być młodszy - orzekł Norm gwoli zbudowania swojego obrazka i ewentualnej obrony swojego punktu widzenia. 
- A widziałaś może jakąś kobietę? - zapytała Sara.
- Byłam tam dość krótko i tak jakby było pusto wszędzie - zaspokoiła ciekawość gospodyni Gwen.
- A to ona pewnie poszła na ploty - wyrwał się średni.
- Oj, cicho bądź! - skarciła go matka. 
- I co umówiłaś się z tym kredensem? - powrócił do porzuconego wątku Norm.
- Wydało mi się, że on bardzo mało chce więc zaproponowałam mu pół litra - złapała cug Gwen.
- A to się ucieszył - podążył wuj  wskazanym śladem ponownie zresztą udostępnionym i zatarł rękę o rękę prawdopodobnie z aprobatą. 
- I co ?- podkręcał tempo najstarszy.
- Trochę mi zeszło, żeby uskładać na transport, wynajęcie ciężarówki... 
- Ale to się opłacało - podchwycił wuj.
- I co ? - chciał podtrzymać koncentrację na faktach w celu jak najszybszego dotarcia do puenty najstarszy z braci.
- No przyjechałam za jakiś czas... - zdecydowanie zaczęła ociągać się Gwen.
- No ale masz już kredens? - chciał wiedzieć średni.
- Przecież mówiła na początku, że to jest podobna historia do naszej, do dzisiejszej - wtrącił się najstarszy - to musi się jakoś przekręcić prawda? - trzeźwo kontynuował ten sam rozsądny głos. 
- Masz rację. - przyznała Gwen i stanęła. Zdała sobie sprawę, że wolałaby uniknąć reszty opowiadania...
Zaczerpnęła powietrza i zastanowiłą się jak wyłuszczyć sedno sprawy. 
- No przyjechałam z tym transportem i okazało się, że kredens znikł.
- Coś podobnego? - powiedziała seniorka rodu i skrzyżowała ręce na piersi jednocześnie trochę się odchylając do tyłu jakby dla złapania perspektywy. 
- Okazało się, że pod ścianą stały worki i w tych workach był porąbany kredens - wysypała się Gwen.
- Toż on chyba...? - zaczął wuj
- On chciał dobrze, - powiedziała Gwen - po prostu dałam mu więcej niż w jego przekonaniu warty był bezużyteczny kredens i chciał mi się przysłużyć i dlatego spędził mnóstwo czasu na rąbaniu mebla, nawet piłę w garażu zamontował, bo według jego słów powiedziałam, że będzie mi pasował do kominka co jest prawdą. 
- No to szkoda chłopa - powiedział wuj a właściwie stryj. 

- No i jak to wyjaśnisz tymi swoimi prawami? - dopytywała się Sara po chwili.
- Też nad tym myślałam i uznałam, że można na różny sposób;
 Po pierwsze za bardzo mi zależało, żeby za dużo skorzystać i dlatego chciałam uniknąć tłumaczenia o rzeczywistej lub przybliżonej wartości zabytkowego mebla.
- No toż od nas możesz sobie za darmo wziąć co tam będzie Tobie pasować - pocieszyła najstarsza kobieta. 
- Dziękuję... - szepnęła wdzięczna Gwen... 
- E... to musi być coś bardziej ekstra tak jak to Twoje przyciąganie podobnych... - stwierdziła Sara.
- Hm ... - może masz i rację... muszę to jeszcze przeanalizować, jakiś kontrast w tym jest coś mam sobie wyklarować, uprzytomnić i coś zrozumieć, może się za bardzo przywiązuję do przedmiotów... kosztem osób, a w tym wypadku, jak się okazało, siebie same - postanowiła wyspowiadać się Gwen. 
- Ale nadajeta ciężkie obroty sprawie, z której się można pośmiać tak jak z dzisiejszej - uciął trochę rozżalony Norm.

- Może mam już urządzone mieszkanie a na mnie czeka jakieś inne przeznaczenie - pocieszyła się Gwen...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz