niedziela, 26 stycznia 2014

Po sąsiedzku

 Otóż Gwen spreparowała całą gamę wskazówek dla siebie jak powinien wyglądać okres świąteczny w tym roku, to znaczy, że poddała się ogólnej atmosferze specjalnie wyiskrzonego sezonu w swojej wyjątkowości i klimacie. 
Z tego, że było jak było zamiast tego jak to ona sobie wymyśliła w detalach i w/g opracowanych wskazuwek Gwen wynosiła, że odczytany i przeżyty kontrast musi zawierać dla niej szereg wskazówek i lekcji co do tego, że jej intencje są daleko poza autentycznym obrazem tego co tak na prawdę w sobie kreuje i od czego ucieka. 
Zdała sobie sprawę, że przepaść między tym co ona sama chciałaby zobaczyć a tym co się działo jako potwierdzenie tego co jako bilans własnych wytycznych; właśnie wykreowała poprzez swoje nastawienie, myśli i odczucia był tak przeogromny, że i tym razem ją po prostu zmiażdżył i do reszty przygniótł. 
Jest jednak już po najtrudniejszym okresie i Gwen powoli prasuje swoje nastroszone piórka po doznanym szoku. 
Obserwuje powstałą czeluść czy rozwarcie pomiędzy rzeczywistością a podanym do ogólnego przyswojenia obrazem przede wszystkim na użytek własny  i z coraz większą klarownością dostrzega to o co jej tak na prawdę chodzi. 
A chodzi jej o miłość. 
Chodzi jej o możliwość wybaczenia. 
Chodzi jej o zapomnienie. 
Udało jej się to na terenie jej małżeństwa. 
Uda sie także na terenie otaczającej ją najbliższej rodziny. 
Po prostu zalicza powtórkę z lekcji pod tytułem jak dostrzec miłość tam gdzie z pozoru jej brak? 
Jak ją zauważyć, przyłapać a po drugie jak znaleźć w niej oparcie i siłę?
Czyli ćwiczenia pod tytułem jak znaleźć miłość w sobie samej?

Dzisiaj przyjedzie jej siostra Rażka. 
Posiedzą razem z Myszką, bo Gwen jest oficjalnie zaproszona do Myszki. 
Mało ważne jakie są okazje. 
Gwen z góry wie, że ma małą potrzebę ubrania się i wyglądania super. 
Już zaplanowała na to posiedzenie jakieś obszerne, różowe chomąto z kapturem z materiału z jakiego zazwyczaj są ostatnio robione popularne polary.
Włosy ma jak u Eisteina z portretów albo Chopina w szale twórczym z ostatniego  okresu jego życia i to jeszcze w momentach wysokiej ekscytacji i w bezradnym zagubieniu w pracy... tylko o stopień bardziej... 
Ubierze grube skarpety, bo chce po pierwsze czuć się super swobodnie i wygodnie a poza tym chce aby było jej przede wszyskim ciepło, swojsko i przytulnie. 
Za oknem pada śnieg coraz grubszymi płatkami - znaczy się ociepla, ale kiedy rozmarzną krany? 
 - A to się okaże - zapewniła siebie w myślach. 

Najważniejsze, że codziennie budzi się ze zdziwionym przekonaniem, że oto dzisiejszy dzień jest lepszy od tego, który minął a przynajmniej zawiera czy jest wyposażony w potencjał wypełnienia jej oczekiwania czy nastawienia względem swojej własnej iluzorycznie replikowanej realności o tym, że ten obecny moment jest najlepszy ze wszystkich dotychczasowych i że czeka ją jeszcze cała masa dobra i zadośćuczynienia jej pragnień i marzeń i wypełnienia planów po brzegi.

Przez moment myślała, że to telefon stojący tuż przy jej łóżku.
Po podniesieniu słuchawki starego typu rotacyjnego telefonu, który można by nazwać przeżytkiem lub antykiem okazało się, że włączył się normalny ciągły sygnał zapewniający ją, że jest to albo pomyłka albo... ?
Po chwili zdała sobie sprawę, że to jej domofon, który ma bardzo podobny dźwięk to telefonu, który stoi przy jej łóżku.
Migiem wygrzebała się z kołder i kocy, rzuciła do Lylli na skype'a; -  poczekaj...
Odprowadziło ją stwierdzenie Lylli;
- Też myślałam, że to telefon.
Okazało się, że bez zawiadomienia przyszli razem Leo/Chez i Łyla/Fran.
Leo jakiś wymizeniały a Łyla kwitnąca.
- Byliśmy po sąsiedzku i pomyśleliśmy, że powinniśmy Ciebie odwiedzić - wystękało jedno z nich.
- Po sąsiedzku to znaczy za granicą czy w którymś niebo - piekle? - zażartowała Gwen.
- Gdzie Twoje homonto ten niebieski płaszcz? - wystrzeliła Gwen przy powitalnych uściskach.
- A wiesz, że to ten płaszcz, który ona ubierała był dla niej symbolem Nieba i domu, z którym się rozstała w momecie zgody na aplikację doświadczeń ziemskiego losu? - odpowiedział pytaniem Leo.
- O tak? - odpowiedziała Gwen z podziwem przyglądając się swojej przyjaciółce.
Cera, przede wszystkim cera jej wyjaśniała ?
- Co robisz ze skórą ? - chciała posiąść receptę na świeżość buzi Gwen.
- Modli się - wtrącił Leo a obie kobiety spojrzały na jedynego mężczyznę w ich towarzystwie karcąco i z przyganą utopioną w miodzie tolerancji dla swojego rodzynka, taką jaką tylko szczera przyjaźń mogła wyprodukować.
- Co się dzieje, co u Was słychać? - chciała wiedzieć Gwen wpuszczając ich do jedynego ogrzewanego pokoju w jej mieszkaniu czyli do jej osobistej sypialni.
- Leo przynieś fotel z salonu - nakazała Gwen - po czym natychmiast się poprawiła;
- Czy mógłbyś przynieść dla siebie fotel z salonu?
- O niebo lepiej - poklepała siebie z uznaniem Gwen szkoda, że tylko w myślach.
- Robi się - odpowiedział jej dziarski ton przylaciela.
- Mamo, to ja się rozłączam - usłyszała za sobą głos Lylli.
- Oj moje Światełko~! - zupełnie o Tobie zapomniałam! - wyznała Gwen wciąż bardzo podekscytowana.
- Wiadomo... - oznajmiła uśmiechnięta twarz jej starszej latorośli i zniknęła z charakterystycznym plumknięciem z ekranu.
- I jak tam; co nowego u Was?
- Oboje mieliśmy taką intuicję, że możesz nas potrzebować... - odezwał się Leo trochę niepewnie.
- Hm, no tak właściewie mam trochę cięższy okres ale już się pnę w górę - oznajmiła Gwen.  
 - Teraz zaczęłam tłumaczenie "Siedmiu kroków do manifestacji" Derryl'a Anka - oznajmiła gospodyni trochę zakłopotanym tonem...
- Coś tu dziwnie styka - pomyślała jednocześnie zastanawiając się dlaczego zarówno Leo jak i Łyla zachowują się jakoś dziwnie...
- A tak właśnie mówiliśmy o tym, że potrzebowałabyś właśnie takiej łopatologii - wyznała Gwen a Leo pokiwał z namysłem i twierdząco głową zatapiając zatroskane spojrzenie w jej twarzy.
- Zejdźcie ze mnie bo mi słabo - bąknęła Gwen i rzeczywiście poczuła się przynajmniej głupio.
- Bo widzisz u Ciebie już się powinno trochę przetrzeć tymczasem... - zaczął Leo litościwie...
Tu Gwen poczuła jak nabiera się w niej, ba przelewa a może ją tylko zalewają fale złości;
- Jak Wam się znudzi lub jest tylko trochę za ciężko zaraz się zmywacie w te swoje zaświaty - kurka wydęta, dzielicie się lub zespalacie w/g waszego kuku na muniu a ode mnie oczekujecie żebym udawadniała Wam Wasze tezy o możliwości wiary w cuda na podstawie udokumentowanych świadectw - zezłościła się Gwen.
Leo/Chez spuścił głowę a Łyla/Fran tylko wzrok.
- Jesteś na dobrej drodze i my na prawdę Tobie kibicujemy i dobrze, że trafiłaś na Derryl'a ale powinnaś się bardziej skupić na tym na czym Tobie  w danym momencie na prawdę zależy; tak na prawdę zależy bez rozpraszania się na wszystkie fronty...
- Łatwo powiedzieć - żachnęła się Gwen.
- Oj tak sami wiemy o bardzo wielu przeciwnościach losu my wiemy...
- Od kiedy to właściwie jesteście z powrotem "My"? - zapytała prosto z mostu Gwen.
- No wiesz, bo my... - zaczął Leo...
- Wracacie do siebie? - chciała wiedzieć Gwen.
- W obu znaczeniach zapewne i w zaświaty i w jeden kawałek ciała lub ducha? - dopytywałą się Gwen.
- Zgadłaś - potwierdziła Łyla/Fran... - i spojrzała prosto w jej oczy.
- To był raczej mało zagmatwany rebus - powiedziała Gwen.
- Uważacie, że sobie doskonale radzę ? - prawda? - zapytała.
- Ależ tak potrzebujesz samodyscypliny i ćwiczeń i to wszystko - powiedziała jej jak się okazało raczej kandydatka na przyjaźń niż trwały emblemat tego co właściwie znaczy to słowo.
- To znaczy my wrócimy tylko... - zaciął się Leo.
Gwen czekała.
- Bo są ważniejsze sprawy... wiesz chodzi o Ukrainę wystękała Łyla.
- Podobno tam u Was jest nieograniczona ilość sił i koniecznych na każdą okazję narzędzi.
- Ty pomimo wpadek sobie już mniej więcej poradzisz - wystękała Gwen.
- Ale Ukraina jest bardziej ekscytująca i nęci Was co? - zapytała ze śmiechem i ze zrozumieniem Gwen.
- Chyba tak to można nazwać - orzekła Łyla zupełnie szczerze.
- W takim zamieszaniu łatwo się pojawić na moment podciągnąć lub coś przeciągnąć, dodać otuchy i znów się przenieść tam gdzie akurat nasza interwencja przyniesie najbardziej porządany efekt z jak najkrutszym czasie... - rozmarzyła się Łyla/Fran.
- Poza tym stęskniliśmy się za naszą jednością. Szczególnie poszkodowany jest Leo. Wiesz my funkcjonujemy normalnie w siódmym wymiarze. On jak każdy facio dostał trzy tego co ja cztery, bo takie jest wyposażenie kobiety i to ja zawsze mogłam liczyć na większą pulę pomocy z własnego zakresu możliwości w razie konieczności ...- mamrotała Łyla marnując rymy.
- Eeee, całkiem dobrze sobie radził - powiedziała Gwen śmiejąc się od ucha do ucha...
A jednocześnie pomyślała;
- Jak to dobrze, że ominęła mnie ta cała przygoda w wymiarach bardziej osobistych - myślała i cieszyła się na samą myśl komplikacji jakie ją ominęły i jakim musiałaby w tej chwili dla przykładu stawiać czoła.

 - To co się dzieje na Ukrainie jest powtórką z podobnych rozliczeń i wyrównywania sił w jakie uplątana była Polska z tym, że Polska korzystała wówczas z zaplecza i siły własnego człowieka, który słowami; - Niech zstąpi Duch Ziemi, tej Ziemi dodał swoim rodakom siły i zdecydowania, zatrzęsły się rządy i zamarły - zupełnie straciły rytm złe siły na moment a to wystarczyło by JPII wypowiedział słowa;
"...Nie lękajcie się..." - powiedziała jednym haustem tak jakby już dawno ułożyła sobie lub przygotowała przemowę na podobną okazję Gwen.
- Zadziałało i przemiana stała się faktem - dokończył Leo.

- A może mogłabym się do Was przyłączyć! - zaskrzeczała Gwen z nadzieją.
- Wykluczone obruszył się Leo - i wyczekująco spojrzał najpier na Gwen a potem na Łylę.
Ta jednak szperała gdzieś w swoim wyposażeniu intelektualno-intuicyjnym.

- Słuchajcie - zaczęła...
- Wydaje mi się, że możesz, że mogłabyś... - kontynuowała.
- Absolutnie wykluczone(!) - omal, że krzyknął Leo.
- Poczekaj -  zdecydowanie i stanowczo powstrzymała go Łyla.
- Myślę o uczestnictwie jaźni i emocji raczej niż jej fizycznym zaangażowaniu. To będzie dla niej kolejne ćwiczenie - odkryła się w końcu Łyla.
- A... już łapię - skomentował nagle pozytywnie nastawiony Leo.
- Chciecie upiec dwie pieczenie na jednym ogniu - powiedziała domyśłnie Gwen.
- No tak właśnie tak - rozpędził się nagle rozpromieniony towarzysz jej przyjaciółki.
- Widzisz sprawa jest wielkiej wagi, więc będziesz miała i łatwą klarowną decyzję i motywację, żeby się przepchnąć przez cały proces, który właśnie Ciebie zainteresował i zagwarantujesz sobie komrort uczestniczenia w przemianach dziejowych świata.
- Najpierw musisz nam powiedzieć jakie są Twoje oczekiwania.
- A jak będę wiedziała jaki będzie rezultat moich wysiłków? - dopytywała się Gwen.
- My Tobie powiemy - wyskoczył Leo kiwając głową tylko bardzo nieznacznie ale za to bardzo szybko i patrząc na swoją niebiańską połówkę.
- A Wy sądzicie, że można Wam zaufać ? - rąbnęła Gwen ale z ramach żartu więc zrobiło się miło i wesoło, bo wszyscy się roześmieli.
Masz jedno wyjście - mówił Leo z szerokim, szczerym uśmiechem.
- No to jak; sztama? - dopytywał się rodzynek.
- Zgadzam się - powiedziała nagle zupełnie poważna Gwen.
- Dobrze pierwszy raz zrobimy to we troje - zawyrokowała Łyla/Fran.
- Chcialabym aby informacja o tym, że ludzie uplątani w konflikt więcej zrobią duchem niż orężem - zawyrokowała Gwen.
Hm?... - spochmurniał Leo...
Noooo... - rzuciła Łyla.
Co? - zaatakowała swoich gości Gwen.
- Za daleko od razu - zawyrokował Leo.
- Widzisz musisz wybrać cel taki w jaki będzie Tobie łatwiej uwierzyć, bardziej ziemski i namacalny.
- Jak ograniczenie do minimum rozlewu krwi lub konkretne zwycięstwo tych, których popieram...
- Wiesz, że znów przestrzliłaś - skomentowała Łyla.
- Wiem; jeżeli popieram jedną stronę konfliktu to wzmacniam obie drużyny - oznajmiła Gwen.
- No więc jaki może być nasz cel ? - zapytała Gwen chwilowo zupełnie zniechęcona.
- Dla przykładu można dziękować za to, że świat podąża do jedności globalnego porozumienia, w którym każdy naród zachowuje swoją indywidualną suwerenność i swoją tożsamość, swoje dzidzictwo kultury i że jest to kolejny krok na arenie zanikania sztucznych podziałów w drodze do uszanowanie indywidualności każdej jednostki tworzącej różnorodną harmonię - powiedziała Gwen.
- Wszyscy jesteśmy w błędzie; oznajmiła Łyla.
- Też tak czuję - powiedział Leo.
Gwen poczuła się dowartościowana; uczestniła oto w walnym zebraniu w naradzie struktur tworzących historię świata na jej własnych oczach i z jej udziałem.
- Co proponujecie w takim razie? - zapytała na prawdę ciekawa wniosków tych dwojga.
- To co każdy z nas może ofiarować w każdej sytuacji i każdemu wydarzeniu to własne odcięcię się od śledzenia tego co tragiczne i masakryczne, odwrócenie się na tyle na ile to możliwe od przelewu krwi a dostrzeganie tylko celu i tego jak powoli się on odkrywa na naszych oczach.
- To wszystko może potrwać - zawtórował jej Leo.
- Twoim zadaniem jest skupienie się na własnym podwórku i takie uporządkowanie go aby konflikty miały jak najmniejszą siłę przebicia... - mówiła Łyla.
- To musi być takie uporządkowanie spraw, w których każda strona czuje się wygraną na swoim własnym podwórku.
- No ładnie jestem oddelegowana - powiedziała Gwen z kpiną w głosie i z widocznym zawodem.
- Poczekaj; przecież dołożyliśmy Tobie determinacji, co jest bardzo ważnym czynnikiem pracy nad sobą - powiedziała Łyla całkowicie poważnie.
- Już to czuję - oznajmiła Gwen skubiąc rąbek swojego rękawa koszuli nocnej wychylający się spod rękawa czerwonego, frotowego porannika.
- Ja też - onajmił Leo.
- Czuję odpowiedzialność spadającą na barki każdej osoby za to co myśli i na ile zdaje sobie sprawę z tego, że wszystko w czym uczestniczy może podnosić świadomość ogólną.
- Tak, tak właśnie - zawtórowała swojemu byłemu i teraźniejszemu - Łyla.
- Wiem, że każda moja czynność wpływa na losy świata, ale chciałabym się cieszyć i być szczęśliwa - powiedziała nagle smutna Gwen.
- I właśnie to jest Twoją odpowiedzialnością - wtrącił się Leo.

Gwen miała ochotę ścisnąć go drzwiami od szafy albo przykryć deską wyrwaną z podłogi.

- Przecież wiesz, że wszystko zależy od Twojego wyboru... - kontynuował Leo wyraźnie niesiony falą uniesienia jakie gwarantuje poczucie spełniania się w swojej misji.
- Od nastawienia - bąknęła Gwen jakby go korygując ale jednocześnie coś w sobie przełamując a konkretnie uświadamiając sobie, że przecież uniwersalne prawa życia są tak bardzo przeźroczyste. sprawiedliwe i proste, że Ci dwoje mają rację...
- Jeżeli będziesz umiała być empatyczna w stosunku do tego co się dzieje to będziesz mogła zaobserwować jak powoli poprzez ogrom nagromadzonego bólu przecierają oczy oprawcy nad ofiarami. Przemoc zawsze jest na przegranej  - mówiła a raczej twierdziła Łyla/Fran.
- Po wtóre Twoją sprawą jest w tych okolicznościach, w których za miedzą się tłuką być szczęśliwą mimo to i podwyższać wibrację i świadomość ogólną... - kontynuowała jej znajoma.
- Wiem, wiem powiedziała Gwen już nieco lżejszym tonem po czym poparła swoją wypowiedź cichym westchnieniem.
- No dobrze na moim podwórku; -To czego chciałabym na teraz to możliwości poprawy stosunków z moją mamą a jednocześnie poprawy komunikacji z moją młodszą córką.
To znaczy pierwszy krok masz za sobą - oznajmiła Łyla.
Leo pokiwał twierdząco głową.
- Wiesz co chciałabyś wykreować na swoim terenie, żeby stosunki w Twojej rodzinie się poprawiły prawda? - retorycznie zapytała Łyla, bo przecież było wiadomo, że tak właśnie jest i dlatego pewnie pominęła czekanie na twierdzącą odpowiedź Gwen.
- Wiesz co chcielibyśmy wykreować i w jaki jest Twój teraźniejszy udział w tej chwili w całej sprawie czyli w Twoim życiu - mówiła Gwen i właśnie pierwszy krok z siedmiu omówionych przez Derryl'a (ludzkość powinna być mu wdzięczna za jego całożyciową pracę - szpnęła Łyla /Fran niby na marginesie),  i dalej kontynuowała -   "Siedem kroków ku manifestacji " podkreśla lub raczej pokazuje klarowny i uściślony obraz poszczególnych faz lub etapów  przekształcenia marzeń w realną rzeczywistość czyli pokazuje proces przejścia słowa w ciało czyli postać materialną.

- Oj czy Ty musisz być taka oficjalna? - zapytała Gwen nieco speszona.
- Muszę - odrzekła Łyla - przecież mówiliśmy Tobie, że przyszliśmy urządzić Tobie łopatologię czyli wykład rekolekcyjny.
- Ach,- żachnęła się Gwen ale zaraz ugryzła się w język.
- No dobrze więc poproszę oznajmiła wyzywająco.

-No więc pierwszy stopień tak jak mówiliścmy orzekła Łyla to ; 
Wizja, koncepcja, idea, obrazek tego co chcielibyśmy wykreować w naszej rzeczywistości z możliwie największą klarownością na jaką nas stać - wyrecytowałą Łyla.
- Miałaś bardzo dobry z Polskiego? - zgryźliwie zapytała Gwen.
- Oj przestań, szkoda czasu - odcięła się Łyla.
- Masz go już za sobą - wciął się Leo.
- Co?
- Pierwszy stopień - poinformował ją Leo.
- Już to mówiliście o ile dobrze pamiętam - wstawiła ciętą ripostę nieco bezpodstawną Gwen i zaraz sobie to uświadomiając powiedziała łagodniej;
- Teraz to się trochę boję, bo cały świat spadł mi na barki - wyznała.
- Oh... - powiedziała Łyla - ale to właśnie ma być odwrotnie; Ciebie ma obchodzić tylko tyle ile Ciebie dotyczy bezpośrednio zamiast krzyczeć, że chcesz warzyw i plonów bez GMO zacznij sama uprawiać to co potrzebujesz do życia lub na zasadzie wymiany lokalnej zabezpiecz sobie to co potrzebujesz i wówczas będziesz znacznie szczęśliwsza niż z postawą żądaniowo - oczekującą od wszystkich, którzy mają podstawę, żeby Ciebie wykorzystywać-  poważnie zadeklarowała Łyla.

Tym razem  Gwen chciała ugryźć grubą Łylę albo przynajmniej kopnąć tak by tamta miała małe pojęcie co ją poczęstowało.

- Wiem jak się czujesz - odczytała jej ukryte intencje mentalnie zaatakowana - ale to wszystko jest bardzo powolnym procesem i na razie w/g środków powoli i ze spokojem - orzekła Łyla a Leo znów tylko potakiwał.
- No dobrze już wiem czego chcę i moje intencję są jak najbardziej czyste - powiedziała Gwen.
- Na razie skupiam się na tym co jest w moim zasięgu tak?
- Oczywiście;  jak najbardziej - pospieszył Leo z pomocą.

- Stopień drugi - uroczyście zakomunikowała Gwen uznając, że już czas przejść dalej. 
- To jest uaktywnienie pragnienia, żądzy, pożądania, życzenia, chęci, determinacji - zaczął recytować bardzo nagle zaangażowanym Leo...
- Dobrze już dobrze kumam - przerwała mu zniecierpliwiona Gwen.
- Ale, ale poczekaj! - powstrzymał ją pomocnik Łyli.
- Jeszcze została prośba a wszystko to o czym wspomiałem ma być zanurzone lub utopione w ogniu silnego zapotrzebowania, to ma być idea konsumująca nas bez reszty, gotowość oddania się i poświęcenia w intencji spełnienia lub doświadczenia realizowania się w obranym obrazku... Ekscytacja okolona i wzmożoną  najwyższą możliwą energią jaką potrafimy wygeneralizować i wyprodukować, najwyższy stopień energii na jaką nas stać, bo tylko taki stan literalnie pompuje ową energię w intencje i w nastawienie uwagi oraz umożliwia selektywną koncentrację - dokończył na jednym wdechu Leo.
Gwen milczała.
Zamknęła oczy i poczuła dała się unieść pożądaniu i fali silnego zapotrzebowania na zgodę rodzinną.
No, brawo - usłyszała komentarz Łyli wpatrzonej w jej twarz.
Po policzkach Gwen spłynęły łzy.
- Na prawdę chcę aby było inaczej niż jest w tej chwili - powiedziała siąpając nosem Gwen trochę zawstydzona ale bardzo świeża i czysta od środka. 
Wszyscy na chwilę ucichli. 
- Stopień trzeci - powiedziała Łyla tym razem dużo ciszej i powoli niemiej z tym samym naciskiem i wolą wyłuszczenia treści. 
- To wiara, absolutne przekonanie i wiedza, że to czego oczekujemy jest realne, to czego pożądamy jest możliwe i że na obraną wersję rzeczywistości zasługujemy oraz, że spodziewamy się ją realizać znów wyrwał się Leo niczym Filip z konopii.
- Czy wierzysz jesteś absolutnie przekonana, że poprawa układów w waszej rodzinie jest możliwa?- zapytała cicho Łyla.
- Potrzebna jest dokładna wiwisekcja motywów, bodźców, czynników, impusów, przyczyn, inspiracji i intencji tak aby nasze intencje i zapotrzebowania były w 100 % - tach czyste i przeźroczyste. Wystarczy bowiem najmniejszy ułamek zwątpienia, lęku, zahamowania czy chociażby odbicia w innym kierunku aby nasza wiara była tylko iluzją wiary w spełnienie naszych pragnień i marzeń - mówił jak natchniony Leo.
- Wiem - powiedziała złamanym ale pewnym głosem Gwen i zupełnie przestało ją obchodzić, że zarówno Łyla jak i Leo ją bacznie obserwują, wiedziała, że przyszli jej pomóc.
- Stopień czwarty - twardo zaanansował Leo.
- Stopień czwarty polega na akceptacji - mówiła cicho Łyla wpadając w nastrój jakim otoczona była Gwen leżąca pod ciepłą kołdrą na swoim łóżku - całkowitej akceptacji poza jakimkolwiek cieniem wątpliwości, że to czego oczekujemy, pożądamy, uzurpujemy dla siebie, że to czego pragniemy jest dla nas dobre i absolutnie najlepszym rozwiązaniem i ewentualnością dla wszystkich, których dana koncepcja może dotykać czy dotyczyć w bardziej lub mniej bezpośredni sposób - mówiła miękko prowadząca. 
- Tu kłania się chęć uczenia innych poprzez twardą dyscyplinę lub formy jakiejkolwiek kary - powiedziała
Gwen jakby chwilowo odczarowana -   co za bzdurne podejście do dobra poprzez zło - złościła się uczestniczka prelekcji lub rekolekcji udzielanej jej przez dwoje przyjaciół.
- Daj spokój - powiedziała cicho Gwen.
- Ej, bo przepłoszysz - powiedział nagle wyciszony Leo.
- Co? Jak? - zapytała zupełnie wytrącona Gwen.
- O widziasz musimy zacząć od nowa - oświadczył Leo.
- Wykluczam taką konieczność - ucięła Gwen - wiem gdzie byłam oświadczyła nagle zupełnie doinformowana co do poprzedniego segmentu twającego procesu wdrażania kolejnego stopnia manifestacji w życie.
- Postaraj się unikać rozpraszania - poprosiła Łyla.
- Najważniejsze jest aby Twoje serce, a właściwie mowa serca była na swoim miejscu w całym przeprowadzanym procesie - instruowała Łyla.
- Poza tym prawdopodobnie wiesz, że cały proces dotyczy tylko i wyłącznie Ciebie i że dotyczy tylko
Ciebie, że możesz działać i wpływać tylko na własny teren  ewentualnie na proces twórczy Twoich nieletnich dzieci o ile je posiadasz o tym wiesz prawda? - chciała upewnić się Łyla.
Tak, tak wiem - przytaknęła skwapliwie Gwen.
Gwen postanowiła dodać zupełnie od siebie, że dobrze jest mieć zasadę i według niej działać;  -"...każdemu z pożytkiem i bez niczyjej krzywdy..." - wyszeptała.   
- O właśnie; jeżeli jest chociaż cień tego, że nasze działanie przyniesie chociażby najmniejszą krzywdę jakiejś innej osobie to z góry skazujemy siebie na własne piekło - podchwyciła Łyla.
- Ale Wam się zebrało; przecież to znana powszechnie zasada - powiedział Leo chyba bardziej dla zaznaczenia swojej obecności niż dla wniesienia konkretnej jakości w rozmowę pomiędzy dwiema kobietami. 
Obie go boleśnie zignorowały po czym się roześmiały dobrodusznie a on zawtórował im tubalnym basem.
Gwen zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy słyszy głośny śmiech swojego towarzysza niedawnych przygód u Wujostwa pod lasem. Zaraz potem pomyślała, że w ogóle pierwszy raz w życiu słyszy podobny śmiech.
Spojrzała na Łylę i obie zaczęły się śmiać.
- Możesz się śmiać a inni będą Tobie za to płacić - powiedziała Gwen.
- My już o tym rozmawialiśmy z Bea'ą i z  innymi - wtrąciła Łyla łapiąc chaust powietrza i poważniejąc w tym samym momencie.
- Stopień piąty - powiedziała i mimo wszystko złamała ją całkiem ludzka przypadłość przypadłość konieczności wyśmiania się w sytuacji śmiesznej.
Znów spoważniała i porozumiewawczo spojrzała na swojego towarzysza zachęcając go do przejęcia pałeczki.
Leo tak jakby na to czekał.
Włączył się jak automat:
- Zamiar; wola, fokus, koncentracja, całkowicie świadoma rekomendacja siebie swoich sił witalnych w celu realizacji danej koncepcji czy wizji oraz intencji - wyrecytował, odetnął.
Obie milczały.
Leo wyciągnął ręce i poklaskał sobie samemu jako wyraz uznania dla siebie jednocześnie się lekko obu kobietą kłaniając.
Gwen to coś przypomniało... ale dała za wygraną.
- No właśnie to tak samo ważny krok czy stopień jak każdy inny - powiedziała Gwen - możemy mieć wizję czy pragnienie ale zamiar wcielenia danego pożądania czy stanu rzeczy może być daleko poza naszymi intencjami.
- To, że czegoś chcemy może dać tylko zwiąkszone chęci posiadania danego stanu lub rzeczy - podjęła wątek Łyla i zrobiło się za bardzo zgodnie tak jakby obie odtwarzały jakąś wyuczoną rolę w teatrze amatorskim raczej przeciętnych lotów - uznała Gwen.
- Tak długo jak występuje brak poparcia w derminacji podjęcia działania w wyznaczonym lub obranym kierunku tak długo nasze marzenia i plany są odłożone na pułkę z napisem "potem" albo wiszą na jakieś gałęzi lub grzędzie - dopowiedział Leo i Gwen zdała sobie sprawę, że to jest dla niej częsty postój a potem punkt zapory ponad siły jej pokonania.
- Aaaa... - powiedziała głośno - to tutaj zaliczam często wywrotkę - wyznała.
- Dobrze, że zdajesz sobie z tego sprawę - powiedziała poważnie Łyla.
- Na przyszłość szczególnie na ten krok muszę się szczególnie przygotować szwankuje u mnie silne postanowienie o podjęciu działania o ile nastąpią ku temu dogodne warunki - powiedziała dobitnie.
- Brawo Gwen !!! - powiedziała z pełnym uznaniem Łyla.
- Pomożemy Tobie zobaczysz - dodał jej otuchy Leo.
Czas na Stopień szósty - przerwała Gwen, bo zrobiło jej się trochę głupio i poczuła aż za dużo wsparcia ze strony Leo a mając na uwadze ich przeszłość wolała odpuścić sobie zbyt czynne zaangażowanie Leo tym bardziej, że jego deklaracja w tej chwili dotyczyła obojgu jej znajomych. Wciąż jeszcze czuła się mało oswojona z gładkim przechodzeniem tych obojga od dualizmu do całkowitej zharmonizowanej jedności środka i porozumienia. 
- Akcja, nareszcie akcja ~! - prawie wykrzyknął Leo.
- Oj dla mnie to jest często też bardzo dyskusyjny a często karkołomny krok - wyznała Gwen cicho.
- Muszę powiedzieć, że z całego ziemskiego doświadczenia najbardziej spodobała mi się właśnie akcja.
- Bo to jest najbardziej materialna i najbardziej oddalona sprawa od rejonów, w których funkcjonujemy na codzień - śmiała się Łyla.
 - Podjęcie akcji w momencie kiedy to zostanie umożliwione - nadal emocjonował się Leo.
- Ale także takie działanie jakby to czego oczekujemy już było zastaną realnością - wtrąciła Łyla.
-  Tak jakby nasza wizja, nasze pragnienie, nasz plan, założenie, zamiar, cel, zamysł, postanowienie, misja, zadanie, wyzwanie, koncepcja czy projekt...już były zrealizowane już się działy i były częścią naszej rzeczywistości - mowiła bardzo tym razem zaangażowana Łyla.
- Wy tak na zmianę - stwierdziła fakt Gwen - raz on a raz ona.
- Poza tym - ciągnęła, wiedząc, że powinna wykorzystać daną jej szansę wdarcia się w szparę między tych dwoje; - wydaje mi się, że jeżeli się dobrze wykona punkt o intecji podjęcia akcji to akcja jest naturalnym następstwem układanki - dodała.
- Zaskakujesz Nas - powiedział Leo znów w liczbie mnogiej czym sprowokował Gwen ale się powtrzymała od komentarza uznając, że zachowanie przyjaznych i miłych stosunków jest ważniejsze niż pokazywanie swoich czułych punktów czy wręcz braku tolerancji lub elastyczności co gorsza.
- Też jestem mile zaskoczona, że to wszystko o czym mówicie to ja właściwie wiem.
- Ależ oczywiście, że wiesz. Wszyscy ludzie to wszystko wiedzą chodzi tylko o to aby sobie to wszystko do końca poukładali i uświadomili sobie słabe ogniwa całości tak właśnie jak zrobiłaś to Ty przed chwilą. Wszysto co chcemy przeżyć lub mamy zamiar przeżyć w każdej dostępnej wersji czeka na naszą decyzję.
- Trochę tak jak w dobrze zaopatrzonym sklepie - skomentowałą Gwen.
- We wzorowo zaopatrzonym sklepie - powiedziała Łyla.
- W tym sklepie zawsze są dostępne wszystkie możliwości - potwierdził Leo.
- Byłeś tam? - chciała wiedzieć zaczepna i troszkę przekorna w tej chwili Gwen.
- Wszystko co istnieje jest w tym sklepie a całość pracuje na zasadzie wymiany zapotrzebowań absolutnie bezbłędnie wyznał Leo.
- No tak zapomniałam - przyznała Gwen.
Łyla sie tylko zachęcająco  uśmiechnęła z ukosa.
 - Co do akcji - wtrącił Leo w roli mistrza akcji - bardzo ważny jest w tym momencie jezyk naszego ciała, tak abyśmy transferowali przekazem naszego zachowania pewność tego, że cud na jakiego spełnienie czekamy już się dzieje i że jest następnym stopniem czy krokiem w uskutecznianiu wizji dalekosiężnych planów na naszej świadomie obranej drodze. 
Jeżeli chociażby na moment dopuścimy wątliwości czy się zawahamy wszystko przepada i trzeba zaczynać całą układankę od początku - ostrzegł. 
- Czyli ozowanie całkowitym przekonaniem o tym, że to czego oczekujemy już istnieje a my tylko sięgamy czy wręcz wybieramy już gotową koncepcję czy wersję istniejącej rzeczywistości - dodał.
- Łatwo się mówi westchnęła Gwen.
- Stopień siódmy; zaansował kobiecy głos należący do jedynej kobiety obecnej w jej sypialni poza nią samą.
- Ojej już siódmy - obudziła się Gwen.
- Tak omówimy siódmy i znikamy z żalem w głosie powiedziała Łyla.
- Przyłączam się. Wołają nas ważne zadania - powiedział tonem zbędnego wyjaśnienia Leo.
- Hej od początku chciałam Ciebie zapytać przypomniała sobie Gwen; Boli Ciebie jeszcze?
- Co boli? - zapytał pobladły Leo tak jakby znów zobaczył Tryka.
- Siedzenie - śmiala się domyślna Łyla.
- Trochę - przyznał Leo i jakby dla potwierdzenia poruszył się na fotelu jakby sobie przypomniał dokładniej  swoje przeżycia z przed niecałych kilku miesięcy temu.
- A widzisz to też była akcja w toku - śmiała się Gwen. Po chwili dołączyła do niej Łyla.
- Hej, dziewczyny to na serio jest poniżej trawy buntował się Leo.
- Ja tylko tak, gwoli unacznienia, że trzeba bardzo dobrze wiedzieć czego się tak na prawdę chce - wyjaśniła Gwen, bo czasami spełnią się nasze marzenia w formie literalnej a później okaże się, że nasze oczekiwania się bardzo rozmijają z wyobrażeniami o naszym marzeniu albo nakładają w bardzo małym stopniu.
- A bo ja bałem się i nadal się boję zupełnego kontaktu z kobietą - szczerze wyznała podstarzały prawiczek.
- Zdarza się - pospieszyła z pomocą empatyczna Gwen - zdążysz jeszcze masz czas; masz nieskończoną ilość wcieleń do dyspozycji - pocieszyła go bardzo zręcznie.

Ostatni krok znów parła do przodu Łyla;
- Siła paradoksu- oznajmiła.
- Po krystalicznie czystym wyemitowaniu naszego pragnienia - kontynuowała - celu, wyzwania czy wizji, po koncepcyjnym oddaniu się oczekującej nas idei służenia życiu poprzez wypełnienie danej wizji, czy planu w ogniu emocji pożądania, po zrewidowaniu przyczyn i motywów, po intencji wprowadzenie w życie naszego przekonania o potrzebie zaistnienia naszej wizji, po akceptacji bez cienia zwątpienia w możliwość zaistnienia danej wypracowanej przez nas sytuacji jako lepszej od tej w jakiej obecnie jesteśmy, po gotowości na akcję i po jej urzeczywistnieniu w naszym wyobrażeniu o sobie jako składowej już istniejącej i funkcjonującej wizji  tego do czego wciąż dążymy... teraz konieczny jest paradoks jako przeciwaga wszystkich sześciu pozostałych części układanki - zakończyła Łyla.
- Co tak się spieszysz; dzieci Wam płaczą? - zbuntowała się Gwen.
- Czy Ty w ogóle mnie słyszałaś ? - zapytała prawie obrażona Łyla.
- Oj no tak; oczywiście, że wysłuchałam Twojej zaawasowanej arii - upewniła ją Gwen - mówiłaś o  całkowitej  rezygnacji z możliwości urzeczywistnienia pragnienia, koncepcji, wizji czy zadania jakie było dla nas dotychczasowym marzeniem, czy wizją przyszłości po prostu wszystkim. Oddanie tego o co prosimy i czego wyczekujemy wyrokom "niebios" w pełnym zaufaniu ich spełnienia - wypaplała Gwen tak jak z nut aż sama się zdziwiła, że tak gładko jej to poszło. 
-Tak zwany "odpoczynek Boga" w siódmy dzień kreacji świata- oznajmił Leo. 
- No tak to właśnie teraz jest pora na zgodę na to aby nasz plan mógł ulec ulnicestwieniu i zagładzie.
 - Teraz nadszedł czas na przyjęcie zgody na brak realizacji naszych oczekiwań i pokora wobec tego, że brak jest w naszym życiu właśnie tego ogniwa na jakie czekaliśmy i czego oczekiwaliśmy z tak wielką intensyfikacją intencji i koncentracji oraz woli - rozwinęła się Łyla.
- Dziwna sprawa - powiedziała w zamyśleniu Gwen - za każdym razem jak mówimy o każdym kolejnym punkcie to jest tak jakby mówił to jeden człowiek - zreasumoała z poziomu łóżka leżąca do siedzących gości. Oboje opatuleni w pledy i koce wyglądali całkiem uroczo.
- Co w tym takiego dziwnego. My od czasu do czasu jesteśmy jednością, pełnią i spełnieniem czyli symbolem liczby siedem jako trójka i czwórka czasami się ze sobą trochę poróżnimy ale tak na prawdę jesteśmy dwiema częściami tej samej całości a Ty się do nas pięknie dostosowałaś - przeanalizował sytuację wszystko wiedzący Leo na poczekaniu.
- Od czego zależy to kiedy są wyniki naszych zabiegów czyli manifestacja oczekiwanych rezultatów? - zapytała Gwen.
- Przecież wiesz - orzekła Łyla.
- No wiem - potwierdziła Gwen - ale powiedz - poprosiła.
- To jak  szybko ujawni się dana rzeczywistość, o którą nam chodzi zależy od czystości, klarowności oraz dokładności wypełnienia poszczególnego kroku - wyrecytował Leo.
- Oj, przecież poprosiłam Łylę - zganiła go Gwen.
- A to jest jakaś różnica? - zapytali oboje razem w nakładającej się synchronizacji i w zgodnym akordzie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz