niedziela, 19 stycznia 2014

Tryk

Gwen była lekko zszokowana i nadprzeciętnie zdziwiona. 
- Jak to przecież oni tam w zaświatach mieli być jednej płci...albo obojga płci w jednym ciele mieli być tymi... dwupłciowymi obojnakami czyli hermafrodytami... - podążała wyrytym korytem tej samej myśli powtarzanej już dłuższy czas.
Jakiś czas temu chciała porozmawiać z Leonem ale on okazał się głuchy na jej mentalne wezwania i prośby.
Chciała go wypytać o czwarty wymiar i o czas i jeszcze jak to właściwie wszystko jest, że niby jest czas ale tak na prawdę podobno to całkowita iluzja - taka bzdura w kosmosie. Miała pomysł na kolejną opowieść i chciała do końca zgłębić nurtujący ją problem...

- Przepadł jak kamień w czarną dziurę(~!) - skomentowała trochę tylko poruszona. 
- A jeśli na prawdę? - targnęło nią przyzwolenie na najgorsze
- Najważniejsze, że Hogan się pomylił - zdała sobie sprawę - podobno ten hydraulik wygrał spór o informację i to co najcenniejsze w Leonie - jego wiedza czyli informacje, pozostaną  już na zawsze dorobkiem przyszłych cywilizacji. Ten hydraulik który polemizował z Hoganem doszedł mianowicie do wniosku, że informacje są zachowane na brzegach czyli rancie kosmosu po tym jak sam kosmos zostanie zmiażdżony przez czarną dziurę. Uczonym zabrakło wspólnego mianownika i wygrał ten korzystniejszy dla celu trwania wszystkiego we wszystkim - rozmyślała - następny dowód na to, że dobro ma większą siłę od zła rozumianego z perspektywy ludzkiej w każdym razie. 

- O -  zdziwiła się Gwen - łatwo uśmierciłam Leona w zamian za możliwość trwania nawet w bardzo zredukowanej formie  - zdecydowała całkowicie zdegustowana swoją postawą. Z drugiej strony - zatopiła się w refleksji - odpowiedni dystans pomaga przejść ponad zakres wszelkich emocji - orzekła uśmiechając się do siebie z wyrozumiałością. 

Pokazał jej się na moment i to podczas popołudniowej drzemki. 

Już tym faktem czuła się znieważona.
-  Ale żeby coś takiego...?~! Jak mogłaby kiedykolwiek przypuszczać, że on ma na stronie żonę lub jakąś lafiryndę lub nawet niby przyjaciółkę w innym wymiarze. Przecież się dla niej zrealizował na przystanku i później, bo jak określił była dla niego interesującym przypadkiem, dla którego był w stanie doświadczyć try-nity życia na ziemi w materialnych gęstościach czyli bardzo ciasnych względem rozpiętości jaką miał na co dzień (?).
Aż się przebudziła od tak przyziemnego wyjaśnienia zagadki zniknięcia Leona ... a on wygodnie sobie znikł i basta. 
- Ggatek i alfons na boku - ulżyła sobie po cichu. 
- Jak to on mówił?, że ona ma na imię Łyla? Co za imię? Zupełnie bez sensu...
Przecież uzgodnili, że on będzie blisko... co prawda może on chce być blisko z Łylą do towarzystwa? Może ona też taka mądra jak on? Może się przyda na przyszłość? Ale to już zupełnie inaczej jakby on był kimś innym...- dywagowała Gwen
Przecież Łyla i Leon to nawet źle pasuje: jakoś ciężko się wymawia i w ogóle...- pocieszyła się trochę 
Gwen była bardziej niż strapiona a w ogóle to czuła się trochę zdradzona pomimo, że to ona chciała aby przestał ją sobą prześladować w normalnej rzeczywistości i niby oddała mu wolność ale była przekonana, że ona właściwie coś dla niego znaczy. 
To znaczy dotychczas myślała, że ona znaczy dla niego jakąś wyłączność bez wplątywania w jego drugie życie...
Przez chwilę nawet zaczęła myśleć z kim by tu porozmawiać o tej dziwnej okoliczności i wówczas zdała sobie sprawę, że znajomość z Leonem działała zawsze tylko w jedną stronę. Nikt tak do końca, no wszyscy uważali, że ona jest taka mądra sama z siebie a teraz...co teraz? 
Komu mogła powiedzieć o zajściu tak bardzo zmieniającym jej życie? 
Edwin, który pierwszy przyszedł jej do głowy, po prostu powiedziałby jej, że znów wpadła w fantazje i malignę i że nawet chciałby się z nią pośmiać a konto tego, że niby chciała go nabrać lub wrobić.... 
Najprędzej uwierzyłby mimo wszystko Gregor, ale jego chciała zostawić w spokoju z wiadomych powodów. 
Jej dzieci ... w ogóle poza możliwością tego rodzaju zwierzeń. 
Najprędzej jeszcze jej psiapsiółki.
Gwen po znalezieniu rozwiązania nagle doszła do wniosku,  że właściwie o czym ma do kogokolwiek mówić? Przecież tak na prawdę to brak ciasta dla ulepienia czegokolwiek... 
Poczuła nawet ulgę i odprężenie, bo jeżeli coś jest a tak na prawdę to jakaś halucynacja lub jakaś inna równoległa wersja życia mało prawdopodobna w tej chwili i tutaj, to tak jakby sprawa istniała bez możliwości prawdziwej materializacji... 
Postanowiła poczekać i zobaczyć co się  będzie działo dalej.
(I była to bardzo rozsądna i owocna decyzja jak się okazało za moment.) 
- A może Leon chce wzbudzić w niej zazdrość, że niby ktoś inny może zająć jej miejsce? 
- Cienki lep - uznała i westchnęła, bo zdała sobie sprawę, że jest poza zasięgiem cienkich gierek czyichkolwiek. 
Pomyślała jeszcze chwilę i dała sobie spokój z całym zajściem. 
Ostatecznie poszuka w internecie i też się dowie co napisać w interesującym ją temacie. 
Pocałowała dwa palce dmuchnęła na nie w mało sprecyzowanym kierunku i powiedziała głośno; 
- Niech się Tobie dobrze wiedzie i dziękuję za wszystko co dla mnie zrobiłeś i ...
- A może to jakaś szopka lub zakład z kimś? 
- E tam, zawracanie kijem rzeki - oświadczyła sama sobie z nakazem pilnowania swojej wyobraźni -  jakby to coś ważnego było w istocie. 
Uznała, że sprawę zamyka i odetchnęła wyraźnie.
- A tam taka tam atrakcyjna atrapa niby zuch i bohater a tak na prawdę pustka i dziura - oświadczyła dla osiągnięcia równowagi i spokoju. 
Poza tym zawsze wiedziała jakoś tak przez skórę jak ktoś coś kombinował, że niby coś robi a tak na prawdę na nią szykował zasadzki. 
- Biedni Ci faceci uznała i opanowała ją litość dla biednych uzurpatorów budujących swój los na lodzie. 
- Mała wanna - uspokoiła się - ich sprawa ich żeton, bilet, fant lub mojra... niech się bawią jeżeli to ich kręci razem z Leonem czy bez. 

Jakoś tak po kilku dniach ni z tego ni z owego pojawił się Leon na ulicy. 
Szedł na przeciw niej jak zwyczajny ktoś. 
Gwen prawie, że zemdlała albo odjechała na miotle lub kiju z  miejsca zdarzenia, ale przeżyła. Przeżła chwilowo tylko łapiąc się ściany dla podtrzymania równowagi. A potem nawet zdołała przejść przez ulicę do pobliskiego parku a następnie poszukała ławki, żeby usiąść i się oswoić z jego cielesną obecnością. 
- Mam małą tolerancję na tego rodzaju kawały - powiedziała gdy do niej dołączył. 
- Ale ja musiałem...widzisz... - zaczął Leon.
- Oczywiście zawsze musi być tak jak Wam mężczyznom jest po sosie, jak wam wszystko pasuje do reszty - powiedziała rozsierdzona Gwen.
- To jest zupełnie inaczej niż myślisz ...- znów podjął próbę on.
- A co ja myślę ? - zapytała buńczucznie spoglądając na niego wyzywająco.
- Myślisz, że wiesz...
- A co Ty wiesz może lepiej?
- Powiedzmy,  że więcej.
- Co więcej? 
- Po przejściu się dowiesz - powiedział ciszej niż do niej. 
- A może wiesz kiedy to moje przejście nastąpi? - zapytała Gwen nagle nawet zaciekawiona.
- Prędzej niż byśmy tego oboje chcieli... 
Gwen najpierw otworzyła usta. Potem je zamknęła a na koniec zdała sobie sprawę, że tam u nich, gdziekolwiek to jest czas liczy się inaczej, że dwa tysiące lat to dla nich chwila lub, że brak jest czasu w linearnej formie cokolwiek to znaczy....
- Zawsze będzie za szybko dla materialnej formy prawda? - zapytała zaczepnie. 
- Masz rację. 
- Zawsze mam prawda? 
- A co chciałabyś usłyszeć? 
Było chłodno i Gwen chciała już iść do domu, ale chciała się dowiedzieć co się właściwie stało, że Leon się zrealizował w jej wymiarach... ale bała się, że on się za nią powlecze a ona chciała wypocząć...
Miło ją zaskakując wyszedł jej na przeciw; 
(Może uczy się co to jest zimno. Wciąż ma sobie ten sam jesienny płaszcz i czapkę - zauważyła z politowaniem i szczyptą wyższości - źle się jakoś przygotował - mało miał czasu czy jak? 
Co za absurdalna fraszka -  bzdura  - prawie ogłupiała ze zdumienia, bo na prawdę musiała się skorygować... 
- Byłoby to tym bardziej dziwne, że przecież z tym czasem to u nich jest zupełnie do tyłu - uznała jeszcze bardziej zadowolona.)

- Choć pójdziemy na fantastyczną kawę - ja stawiam i opowiem Tobie tyle ile mogę.
- Też coś - oburzyła się - mało tego, że wszystko ustawiasz tak jak Tobie wygodnie to jeszcze z góry zaznaczasz, że dowiem się tylko jakiejś części zamiast prawdy? 
- Widzisz to jest sprawa informacji, kto ma więcej informacji ten jest górą 
- Ach tak? 
- Idziesz na tą kawę
- Idę... idę, zmarzłam - dokończyła tonem usprawiedliwienia

Po drodze on wlazł na lampę bo za bardzo się na nią gapił co było śmieszne do tego stopnia, że Gwen pozwoliła się ugłaskać i ułaskawić i położyć uszy po sobie troszkę dla tego, że sama chciała, żeby zrobiło się trochę przyjemniej. 
Okazało się, że Oni tam w tych innych wymiarach i w innych cywilizacjach też się kłócą i sprzeczają i że Leon musiał sobie odpocząć. Bo podstawą wszelkich podstaw jest dualność.  Oczywiście o co poszło między Łylą a Leonem to była zarezerwowana pula - tajemnica,  którą Leon zostawił dla siebie. Sam fakt, że tam u góry czy gdziekolwiek oni mają całkiem ludzkie problemy i to bez możliwości seksu bardzo pomógł Gwen. 
To że przeżywają unię zjednoczenia się ze sobą za pomocą intelektu, że wzajemnie się onanizują wrastaniem w siebie i że są sapioseksualni zostawiała na razie na marginesie. Docierało do niej, że jakoby Leon i Łyla to jedność podzielona na potrzeby doświadczeń ziemskich ale to wszystko za bardzo przerastało jej możliwości pojmowania, tak że zrezygnowała z nadmiernych komplikacji. Co prawda Leon zapewniał ją, że to ludzie wszystko komplikują, że czym wyżej tym prościej, ale to z kolei było dla niej rebusem lub kodem albo labiryntem za trudnym. 
Śmieszył ją fakt, że bierze udział w bajce. Podobno te wszystkie inne cywilizacje są wśród nas dookoła a nawet są naszą mało uświadamianą częścią. Dla zwykłych śmiertelników dookoła są sprawą poza zasięgiem penetracji, bo oni mogą być widoczni jak im się to podoba i kiedy chcą. Korzystają z narzędzi zwanych hipnozą i wymazują z ludzkiej pamięci tyle ile im się podoba. 
Ludzie tacy jak Gwen korzystają z kilku wiadomych zmysłów i z mniej lub bardziej bystrego czy sprawnego intelektu. 
Gwen bawiło porównanie, że dobrowolnie zgodziła się na udział w bajce i na to, że większa część będzie dla niej czapką niewidką lub w czarodziejską peleryną o podobnych właściwościach a może kurtyną o znacznie szerszym zasięgu niż gotowa by była w tej chwili sobie to uświadomić. 

Na przeciągającym się spotkaniu ustalili, że Leon przyjedzie po nią samochodem w następny weekend i zabierze ją do wujostwa. 
Skąd on weźmie samochód było dla niej tajemnicą tej samej rangi co wiedza skąd wziął swoje ciało i ubranie i gdzie mieszkał, może w lesie? A może wracał w zaświaty po każdym spotkaniu z nią?

Para starszych ludzi, którzy pewnie od dawna czekają na czyjąkolwiek wizytę mieszkała w domku, na dachu którego rośnie łąka i całe naręcze zielska. 
Dach łąka był bardzo łatwy do zamontowania. 
Po prostu na belkach stanowiących główny szkielet stropu zostały zainstalowane deski na deskach  ułożona gruba budowlana folia - dwie warstwy.  Na folię ułożono grubą warstwę słomy. Słomę przysypano warstwą ziemi i posiano tam  polne rośliny i kwiaty. Reszty dokonała natura i posadzone przy ścianach domu pnącza, które dach  szczególnie sobie upodobały dla bezpośredniego dostępu światła i słońca. 
Słomę należy zmieniać co czterdzieści lat jak twierdzi Wujek Tade. Podczas którejś wizyty Ciocia Ella mówiła Gwen,  że ostatnia zmiana już z pewnością ich przeżyje i mogą spokojnie czekać końca. Jedynym utrapieniem opisanego rozwiązania są myszy i inne drobne gryzonie szukające ciepłych norek w słomie dachu, ale na to są wypracowane sposoby i koty. W posiadłości żyje mnóstwo kotów... 
Małżeństwo z naturalnym dachem na pięknym drewnianym domu wychowało sześcioro dzieci. Troje siedzi za granicą. Z nimi widują się od wielkiego dzwonu, bo mają swoje dzieci i bilety są drogie. Dwoje gdzieś się wyniosło na północny zachód Polski i też przyjeżdżają tylko na najważniejsze pogrzeby i to też jest bardzo różnie... Najmłodszy jest misjonarzem i podróżuje po świecie. Wpada do Polski w biegu i na moment. 
Tak więc para starszych ludzi zawsze serdecznie przyjmuje gości i cieszy się z wizyt wszelkich odwiedzających. 
Żyją gdzieś pośrodku borów Tucholskich z daleka od cywilizacji, bo tak chcieli w lesie i nad jeziorem. 
W obejściu dominują koty o przeróżnej maści, kozy rasy przeważnie karłowatej - karpackiej, kury z kolorowym kogutem lubiącym się popisywać wokalem,  kilka kaczek  najgłośniejszych wczesnym rankiem, syczące gąsiory i pod ich opieką kilka gęsi, indyk  z gułą i małymi gulątkami  od czasu do czasu, który o ile się pojawi to goni każdego kto odważy się ubrać w czerwone, wydzierający się niebieski paw i przeklinające perliczki w białe kropki oraz baran o imieniu Tryk. 
Wujek chciał przez pewien czas strusia, ale Ciocia skutecznie wybiła mu ten pomysł z głowy. 
- Wystarczy, że raz miał bażanty a przedtem nutrie - tłumaczyła tonem usprawiedliwienia swoje decyzje ciekawskim. 
Z powodu Tryka wujostwo zrezygnowało z wychowywania następnego pokolenia młodych szczęniąt na stróży dobytku i domu, gdy stara generacja wymarła. 
Obowiązki z godnością pełni Król o imieniu Tryk. 
Poza tym przynosi dochody, bo jest okresowo wypożyczany do życia w stadach owiec okolicznych rolników dla funkcji rozpłodowych i łatwiej go wyżywić niż dwa duże psy.
Dom jest jednak bezpieczny, bo trudno wiedzieć, czy baran jest gdzieś zabrany czy wciąż pełni funkcję stróża. 
Tryk ma piękną parę ciężkich, podwójnie zawiniętych wokół uszu rogów i jest w ogóle nad podziw wielki i piękny. 
Tryk wie jak używać i do czego służą rogi i dobrze je wykorzystuje. Od czasu do czasu robi z masy i objętości dekoracji swojej głowy super użytek o czym wieść poszła na całą okolicę i dalej. 
Zaakceptował wuja i jego żonę, chociaż bardziej poważa samca i ma przed nim zakodowany respekt polegający raczej na pamięci i przekonaniu z lat niemowlęcych i wczesnej młodości niż na stałym sprawdzaniu obecnego stanu wydolności i siły. 
Tryk ma zwyczaj grzebania zgrabnym małym kopytkiem po ziemi zanim zaatakuje. Jest jednak z niego szelma spod ciemnej gwiazdy, bo umie zaatakować, gdy spodziewać się można tego najmniej albo wcale. 
Poza tym nawet Ciola Ella pamięta o stałym przekupywaniu jego względów a to marchewką a to buraczkiem a to połową jabłka lub skibką chleba. Szczególnie lubi zeschnięty chleb żytni w grubych pajdach  i twardą i wielo - ziarnistą wersję bułek. 
Trawę i zielska sam sobie skubie do woli, więc jako element przetargowy zioła dla Tryka mają wartość nikłą lub żadną. 
Gwen opowiedziała Leonowi o możliwości wyjazdu i odpoczynku dla niego i dla niej. 
Leon się bardzo rozochocił. 
Co prawda Łyla z pewnością o ile będzie  chciała się pofatygować to na pewno będzie wiedziała gdzie jest ale da mu spokój, bo istnieje surowo przestrzegane prawo w zaświatach na podstawie którego każdy jest panem siebie w zakresie przez daną osobę ustalonym.

- O to tak jak tu na ziemi? - usłużnie zaofiarowała Gwen.
- Tak samo - z satysfakcją nauczyciela odpowiedział Leon.
- Jaka szkoda, że ludzie w tak małym stopniu rozwiązali tę tajemnicę - powiedziała zamyślona Gwen.
- To jest taka tajemnica, że wszyscy o niej wiedzą, tylko uważają, że łatwiej im operować czynem niż myślą i wolą - powtórzył Leon starą bajkę, która dla większości wciąż jest bzdurą i wymysłem raczej niż autentyczną prawdą, która gotowa jest im służyć. 

Tryk wyjechał a właściwie miał za jakiś czas wrócić. Ktoś miał go przywieźć jak zacznie się nudzić... po spełnionej szlachetnej funkcji ściśle określonej usługi lub powinności za z góry opłaconą sumę. 

Okazało się, że w kuchni było nad wyraz ciepło i miło. 
Wujostwo wciąż korzystało z pieca na drzewo i węgiel z dużym piekarnikiem do wypieków własnych. Nad piecem zajmującym cały kąt i trochę wisiały patelnie i garnki, kosze oraz zioła... 
- Zaczarowany świat dla wielu - powiedział Leon - zawsze chciałem czegoś takiego doświadczyć... 
(już od dwóch ostatnich wcieleń - zwierzył się w nawiasie Leon)
- Na prawdę? To fantastycznie, że mogę okazać się pośrednikiem - zasoliła Gwen z żartobliwym patosem.
- Jestem wdzięcznym dłużnikiem - powiedział nad wyraz uprzejmie Leon co do niego pasowało jak ulał. 
Po namyśle lekko się skłonił co Gwen doprowadziło do pasji, bo przypomniała sobie scenę z przystanku i jak bardzo poczuła się oszukana i wstrząśnięta i w ogóle jak mało wówczas i teraz z całej sytuacji rozumie. 
- Przestań już smarować bo się rozchoruję - ostrzegła Gwen.
- O przepraszam najmocniej, ale wciąż się uczę czego i jakiej ilości - usprawiedliwiał się on.
- Przestań bo przeginasz - upomiała swojego mało rozgarniętego w tym momencie rozmówcę Gwen.
- Co się mówi w takiej sytuacji? - niewinnie zapytał Leon.
-Oj, zamknij japę wreszcie - ucięła zniecierpliwiona Gwen. 

Leon posłuchał ale widać było, że kolekcjonuje czy robi rejestr następnej obserwacji czy doświadczenia z odpowiedzią na pytanie; "Co to znaczy i jak to jest czuć się nieswojo?"

Zjedli jajecznicę z jaj od swojskich kur co chodzą po trawie i Leon wyznał Gwen w tajemnicy, że po raz pierwszy w ogóle coś przeżuwa, bo dotychczas tylko kawy spróbował i było to doświadczenie bardziej niż z siódmej orbity. 
Gwen zdała sobie sprawę, że wtajemniczaniem prawiczka co do sfer bardziej intymno - fizycznych  jest zainteresowana daleko mniej niż mogła przypuszczać. 
Szkoda - powiedziała głośno...

Tymczasem Ciocia nachyliła się po węglownicę... Na co Gwen oświadczyła, że chętnie się tym zajmie, to znaczy oboje z jej towarzyszem Leonem przyniosą węgla i drewna. 
Udali się do drewutni. 
Gwen wyjaśniała Leonowi co i jak, bo on sobie coś niecoś przypominał z poprzednich wcieleń ale i tak wiedział wszystko od strony praw i mechanizmów oraz techniki działania natomiast materia i wszelkie przejawy stosowania tych praw w materialnym odniesieniu były dla niego nowością. 
Drewutnia była zaopatrzona w drewniane drzwi na pół ściany i pół wysokości drewnianego budynku, który na samym początku był zapewne małą stodołą. W tej chwili wielkie wrota zostały otwarte szeroko dla możliwości doświetlenia ciemnego wnętrza. Prześwity między ciasno zbitymi deskami stanowiącymi ściany dawnej stodoły były zmodulowane wąskimi listewkami a jedno małe okno od dawna zabite częściowo dyktą a częściowo sklejką wpuszczało światło tylko trzecią częścią brudnej szyby. 
Z tyłu były schody prowadzące donikąd. Kiedyś schody prowadziły do gołębnika na całej powierzchni drewutni. Dzisiaj pomieszczenie miało wysoki pułap będący sufitem i dachem jednocześnie. Gołębnik spróchniał i się rozleciał. Resztki desek podłogi gołębnika tu i tam wisiały przy ścianie głównej.
Drewutnia była podzielona na połowę z jednej strony był stos węgla a z drugiej drewno. Gwen weszła pierwsza a za nią Leon. Powiedział, że wie jak do wiadra nałożyć drewna. Gwen zajęła się wsypywaniem węglą do przyniesionej węglarki. 
Leon zdołał wyciągnąć rękę po pierwszą upatrzoną szczapę i nagle wydał urwany kwęk czy coś na kształt jęku u upadł klatką piersiową na wiadro ręką podtrzymując się kupy pociętego drewna... 
Gwen ze zdziwieniem spojrzała na swego towarzysza gdy ten całym ciałem podskoczył jeszcze raz jak od jakiejś nagłej konwulsji a na twarzy miał wymalowane zdziwienie większe niż Gwen kiedykolwiek mogła sobie wyobrazić. 
Wiedziona instynktem spojrzała w stronę skąd wpadało światło. W oświetlonej przestrzeni stał wielki wspaniały król to znaczy Tryk z podwójną koroną ciężkich użytecznych ale za pięknych jak na opisywaną okoliczność rogów, z których przygotowywał się zrobić użytek po raz trzeci. 
Stanął na tylknich nogach dla nabrania rozpędu  i dla wzmocnienia potęgi ciosu. 
Sytuacja byłaby na prawdę śmieszna gdyby ktoś opowiadał  Gwen tę historię. W obecnej chwili Gwen chciała powstrzymać nadchodzącą tragedię, chciała znaleźć sposób dla powstrzymania ataku i zdała sobie sprawę, że jej wola i myśli są zupełnie poza jej zasięgiem.
Poczuła się zupełnie bezsilna.  
- Cóż miała zrobić? 
Zaczęła drzeć się na całą japę i tak że umarli wstali by z grobów. 
Tryk najpierw zgłupiał potem opadł na cztery. Ocenił sytuację. Oswoił się z krzykiem Gwen i przystąpił do egzekucji zadania jakie sobie wyznaczył. Gwen trochę pamiętał z retrospekcji, więc głównym celem stał się obcy. 
Leon zaliczył w milczeniu i przez zaciśnięte gardło trzecią degradację. Siła uderzenia przeniosła biedaka w powietrzu  z wiadra na drewnianą kopę. 
- Oh, on przecież do fruwania przyzwyczajony - pomyślała Gwen, bo przecież musiała jakoś się wybronić. 
Gwen tylko zdołała zanotować, że ostatni atak ze strony Tryka mimo wszystko był osłabiony wolą i darciem się towarzyszki atakowanego na cały regulator. 
Leon milczał bledszy od światła, w którego całkowity blask cofnął się król obejścia i zaczynał się starannie przygotowywać do zadania kolejnego i być może  decydującego lub rozstrzygającego ciosu. 
Miał na celu pokonanie kogoś kto pojawił się na jego terenie bez przekupienia jego względów. 
Z trzaskiem otworzyło się okna z kuchni i wychyliła się Ciocia Ella i też zaczęła wykrzykiwać jak by chciała konkurować z decybelami produkowanymi przez Gwen; 
 - Tryyyyyyk!!, Tryyyyyk!!!, Tryyyyyyyyyyyyyyyyk!!!! - coraz głośniej
Nabrała powietrza w płuca i poinformowała rozhisteryzowaną Gwen... - Tade już idzie ! 
W tym samym czasie dał się słyszeć odgłos otwieranych i zamykanych drzwi i przyspieszone kroki, ba prawie bieg właściciela króla nieba i ziemi na terenie posiadłości Cioci i Wuja. 
Leon nadal miał zamknięte oczy. 
Tryk wykonał zadanie z nawiązką i wycofał się zgrabnie jak tylko zdał sobie, że idzie samiec wyższy rangą lub prawdziwy Pan nieba i ziemi na jego terenie...
Wujek podszedł do świeżo poznanego gościa;
- Trochę Ciebie pomacał. - orzekł. 
Po czym zaczął zbierać prawie że bezwładne zwłoki...wciąż świadome zwłoki Leona. 
- Bardzo boli?  - skierował pytanie do Leona
- Boli? - zapytał Leon szukając potwierdzenia u Gwen co do znaczenia i zakresu słowa.
- On bredzi - powiedziała Gwen tonem usprawiedliwienia do Wuja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz