środa, 29 stycznia 2014

Nenufary w kryształowym wazonie

 Kilka (równoległych - jak twierdzą mistycy) wcieleń temu za czasów bajki mojego pięknego dzieciństwa  nad jeziorem, które lizało podwórko i podchodziło tuż pod dom, w którym mieszkała moja ówczesna rodzina z głównym urozmaicenie w postaci  średniej córki czyli Cynii Belli Maru. 
Jezioro ciągnęło się za stodołą,(to jezioro a dzisiejszy zalew koronowski) i dalej poza studnią na górce aż do drewnianego mostu z tamą
Z tamy pod mostem  woda spadała po drugiej stronie mostu do strugi wywijającej się pomiędzy olchami i olszynami i zarośniętymi brzegami przez pobliskie łąki i moczary, oraz tereny bagien. 
"Na bagnach" od czasu do czasu topił się koń lub krowa i zjednoczone siły sąsiedniego wspomagania wyciągały nadludzkim wysiłkiem zagrożone życie należące do pogłowia jednego z uczestników akcji ratowniczej. 
Na drewnianym moście łączącym jezioro z dużo niżej wartko płynącą strugą po drugiej stronie starej drewnianej tamy zostały do dzisiaj wmontowane dźwięki końskich kopyt ciągnących drewniane wozy o skrzypiących drewnianych ośkach w kołach... chociaż most już teraz jest z betonu, jeżdżą po nim zwykłe, seryjne samochody zostawiające sznury spalin za sobą, a struga prowadząca do starego drewnianego młyna opodal zamieniła się w zalew i wyrównała poziom z jeziorem... 
Jezioro, stare szumiące drzewa w pobliskim lesie dotykające drugiego brzegu opisywanego zbiornika wodnego  i sad i ogród po drugiej stronie piaszczystej, ciepłej w gołe stopy drogi w upalne dni lata - to jest kwintesencja cudownej bajki mojego wczesnego dzieciństwa. 
Na tym jeziorze tu i ówdzie w rozmazanych plamach czarowały małą wówczas Jolkę nenufary. 
Dwa ich gatunki. 
Jedne to był grynzel żółty a drugie grzybień biały... dalej nad ciągnącą się po łąkach strugą kwitły kępy żółtych kaczeńców. Na lekcjach biologii w liceum właśnie te dwie a może trzy nazwy zasiedliły się ze szczególną wyrazistością w rowkach pamięci wyrytych w głowie dorastającej przyszłej pseudo - adeptki sztuki... 
Obraz zarówno jednych jak i drugich lilii wodnych to dla mnie zawsze chwile z dzieciństwa, w których mama wyrywała momenty z bardzo zajętym życiu prowadzonego w pojedynkę gospodarstwa po to, żeby swoje trzy córeczki posadzić na łódkę i wypłynąć na jezioro w celu narwania jednych lub drugich wodnych piękności. Z ciągnących się bez końca łodyg każda z nas dostawała sznur poprzełamywanych  korali pachnących błotem. A potem w kryształowym wazonie na krzywym stole w maleńkim pokoju stały białe lub żółte nenufary. 
Jak można było ominąć taki czar takie lekcje piękna?
Już do końca życia Jola przekształcona w Cyntię a potem w Gwen na użytek powieści pozostała otwarta na piękno dostepne wszędzie dookoła oraz na zawsze pozostała rozwarta na każdy rodzaj doświadczenia jako dobra krystalizującego wartość życiowej drogi i jakość znalezionej odpowiedzi na sens trwania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz