wtorek, 28 stycznia 2014

U Jacka

Jacek to szklarz.
 Mój szklarz -  jak mówi wielu, gdy ma na uwadze jakiegoś serwisanta, z którego usług korzysta od długiego czasu i dana tożsamość jest  właściwie osobą,  z którą  zawiązuje się coś na kształt przyjacielskich i ciepłych stosunków. 
Z Jackiem wiemy wzajemnie o sobie być może więcej niż, którekolwiek zdaje sobie z tego sprawę. 
Jacek szklił okna i wprawiał szyby we wszystkich moich ramkach, oknach, lustrach - pisała Cyntia do swojej przyjaciólki Jol'i - a ostatnio zaglądam do niego przy okazji zbitych szybek w zdjęciach wiszących na korytarzu.
 A to Józio zwalił jak coś z Waldkiem znosili z góry, zdaje się co to było?
-...Przecież to był wiklinowy fotel ??? - wahała się.
 - Czy na pewno? 
Oj mniejsza o detale, w każdym razie to było zdjęcie ze mną i z Yanną jeszcze z nad Ocean City. Ostatnio Waldek odkurzał wszystkie zdjęcia puchatą, kolorową szczotką i oczywiście zaliczył kolejne zdjęcie tym razem, to taki huk się rozniósł po bardzo akustycznej klatce..., chociaż po wszelkich zabiegach dekoracyjnych jakich się dopuściłam - nieco wytłumionej przestrzeni, ale zawsze raban się zrobił ogromny.  Aż poszłam zobaczyć co właściwie się stało. Waldek przyznał się tym razem, bo inne wyjście byłoby mało dostępną opcją ponieważ odgłos zbitego szkła był dowodem na to, że jednak coś się stało. Obyło się więc bez chowania śladów drobnej przestępczości w jego mniemaniu, które czasami uwypukla to co mogłoby być znacznie bardziej normalne  przez podkreślenie i nadawanie wagi danemu wydarzeniu... 
Podkreślenie przez chęć zatuszowania. 
Przecież wiadomo, że gdzie drwa rąbią tam wióry... i tak dalej. 
W każdym razie czasami bywało tak, że znajdowałam jakąś ramkę i okazywało się, że miałam kłopoty z tym jak ją wpasować w całość, z  jakiego punktu w mieszkaniu pochodzi. Waldek wiedział zawsze, szkoda tylko, że po czasie. 
Tylko raz naprawiał konsekwencje zbicia lustra przez siebie, gdy go wyraźnie prosiłam aby zaprzestał obstukiwania młotkiem a on nadal pukał po odwrotnej stronie lustra. Gdy już skończył i je podniósł to według  moich przewidywań było popękane. Wówczas musiałam go poprosić o naprawienie z własnej kieszeni, bo na prawdę na to zapracowała swoją upartą postawą chęci udowodnienia mi, że niby on wie lepiej. Zazwyczaj jednak od ręki i bez szemrania naprawiam skutki nieuwagi ludzi, którzy są już można powiedzieć częścią mojego życia, bo pracują u mnie od początku mojej repatriacji. Więc tym bardziej dziwne wydaje się zachowanie Waldka. Ale trudno poznałam go od wielu stron i od tej także. Można by się grzebać w przyczynach i skutkach agendy jego postępowania ale lepiej naprawić i dać człowiekowi możliwość złapania oddechu. 
W każdym razie to zdjęcie, które walnęło o schody sypiąc się w tysiące kawałeczków to była fotka z początków pobytu na imigracji w Stanach. 
Waldek powiedział, że jestem tam w najlepszej swojej wersji. To znaczy jestem tam szczupła jak nitka ale osobiście podobam się sobie najbardziej na zdjęciach z moimi córeczkami. Jakoś tak najprzyjemniej się na nie patrzy. 
Sukienka, w której jestem na zdjęciu była bezpośrednim powodem zawarcia znajomości z Wis'ą. Podeszła do mnie na zajęciach z rysunku na Maryland Instytut of Art i nagle  z niedowierzaniem zarejestrowałam wypowiedziane do mnie słowa po Polsku;
- "Sama zrobiłaś tę sukienkę?, wiesz bardzo dobrze to wygląda, świetnie szyjesz..."
Odwróciłam się od kartki, na której właśnie widniały zarysy aktu pozującej osoby. 
To dziwne jak czasami pamięta się każdy najmniejszy niuans. 
Otóż pozująca była zdrową, trochę obfitą ponad pięćdziesięciolatką, ale wyglądała nieco bardziej puszczona niż ja teraz w adekwatnym do niej wieku. 
Interesowały mnie jej miękkości i wałeczki, w które z taką niesamowitą przyjemnością można się zagłębić szkicem, bo one te wałeczki, są znacznie bardziej sensualne i ciekawsze na rysunku niż jakaś super syrena albo seria wystrzałówy pod tytułem Barbe. 
Jak tak patrzę z artystycznego punktu widzenia to nawet mogłabym mieć więcej teraz na sobie, ale mimo wszystko ciuchy lepiej leżą jak się jakoś mieszczę w rozmiarach, które wciąż akceptuję właśnie ze względu na wygląd w ubraniu. 
Omawiane wałeczki zawsze są bardziej autentyczne i prawdziwe i nadają pracy czy rysunkowi smaku i barwy nawet jeżeli jest to tylko w ołówku na białej kartce 70 x 100 cm. 
Znajomość z Wis'ą to na prawdę epokówka. 
Niesamowicie bogaty dla mnie kawałek życia. Kiedyś muszę to opisać bliżej, bo na prawdę warto. 
Ale wracając do akcji u Jacka - szklarza. 
Jackowi głupio brać kasę za takie małe bzdety jak zbite szybki od fotek, więc zawsze coś mu zaniosę albo drożdżówkę albo wielkiego murzyna z na słodko  ubitą białczaną pianą... 
tym razem zabrałam ze sobą i drożdżówkę i murzynka, żeby miał do wyboru. 
Jacek wybrał murzynka a ile było przy tym powodów do różnego rodzaju zdrowych sugestii? 
O rany koguta, niby jest powód do pośmiania się. Ale kura krzywa wolę inna tematykę niż takie wyświechtane wstawki z dorabianiem wątków z wyciekaniem lub ociekaniem suksualną energią.
Ale wszystkie te żarty w moim opowiadaniu są mało ważną w tej chwili sprawą. 
Chciałam zrecenzować zupełnie inną historię. 
Historia ta bardzo pokrzepiła moje serce nawet jeżeli jest mało realną wersją rzeczywistości. 
Otóż; 
U Jacka zawsze ktoś jest. Jacek to bardzo towarzyski człowiek i zna chyba pół Bydgoszczy a może i całą od podszewki. 
No więc siedziała tam siwa kobieta. 
Coś stęknęła pod moim adresem jakoby per "młoda osobo" no więc zapytałam jej na ile lat mnie ocenia, bo już czułam cug pochlebstwa. 
No i otrzymałam to o co mi chodziło. 
Pani powiedziała najwyraźniej w świecie; "No dwadzieścia siedem, (powtarzam dwadzieścia siedem) to Pani ma na pewno" - Dokładnie tak powiedziała. 
Na pewno część odjęła, bo się bała, jak to zawsze w takich okolicznościach bywa, dołożyć mi dołka... 
Jacek na to odwrócił się, bo trudno mu było wytrzymać skoro tyle o mnie wie, co ja o nim. 
Więc mruknął pod nosem; "... to tylko tak na jeden boczek ...." 
Myślałam, że go szturnę. Ale skoro sama wolę zachować bezpieczną nietykalność, to należało się powstrzymać. 
No to ta Pani, której imię już mi uciekło z tablic rejestracyjnych orzekła, że ona myśli, że jednak mimo wszystko jestem przed czterdziestką. 
Na to Jacek zaczął się śmiać wiśnia kaciata o mało szarmanckim guście...
 Więc ta kobieta dzielnie brnęła dalej a Jacek wciąż jej kibicował, bo biedna jakoś z trudem się posuwała do przodu w kolejnych liczbach. 
A potem była zmiana i szpak drapał bociana. 
Zostałam zapytana ile ja bym dała tej Pani co z pewnością zapomniała okularów i co zdołałam jej wyrzucić, i to, że siedzi w słabo oświetlonym kącie też. 
Więc no cóż teraz ja się bałam urazić tej siwej i nieco posuniętej wiekowo i też bardzo zawyżyłam ale ze znacznie mniejszym błędem prawdopodobieństwa wpisanym w moje prognostykę wiekową. 
Tego dla Jacka było już za dużo. 
Zaczął się śmiać i werbalizować, o tym jak to kobiety sobie z dzióbka do dzióbka, a jak przypomniałam mu jak się ostatnio obraził, gdy mu powiedziałam a konto zmiany mojego statusu na "Babciowy", więc o konto tego powiedziałam mu, że się ostatnio postarzał. 
Domagała się tego część mojej rozdmuchanej próżności. Jacek co prawda jest już podwójnym dziadkiem ale to jego sprawa. No więc jak mu przypomniałam i to jeszcze przy świadkach, że kilka dni temu  mu wyrypałam o postarzeniu się, zaraz po powrocie z Irlandii zresztą, powiedziałam mu o tym, to zarówno wówczas jak i teraz się z lekka obraził. Tym razem jednak na prawdę na chwilę zabrakło mu języka dla dookreślenia zniewagi jaka sięgnęła jego dobrze zakonserwowanej postury. 
Muszę przyznać, że przyznanie mi niemal nastoletniego wieku niosło mnie dość długo,  a i teraz w momencie bawienia się w reportera jest do czego się uśmiechać, no bo jest. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz