wtorek, 28 stycznia 2014

Moda na zdrowie

Ostatnio tak jest, że każdy  coś wie na temat tego co jeść, jak się ruszać i ile, a jeszcze więcej mówi o tym co należałoby robić w zakresie uskuteczniania technik, metod i programów  dla pielęgnacji zdrowia, urody i higieny na różnych poziomach.  
Co niektórzy to fanatycy a inni po prostu starają się starać lub próbują z mniejszymi lub większymi rezultatami innym jakoś lżej przychodzi być/żyć w wybranym sposobie bycia i trwania w pomyśle na siebie i określonej świadomości siebie samego.  
W tej kategorii jak najbardziej wspieram rzesze przeciętnych. Pieszczą mnie a czasami nawet złapią na chwilę najpopularniejsze trendy w tytularnej dziedzinie. 
Z rezultatami jest różnie,  ale mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że próbuję. 
Dzisiejszy dzień zaczęłam od codziennej rutyny, która muszę przyznać wciąż się zmienia ale staram się... tak więc odpuściłam sobie dzisiaj trochę z różnych elementów wywiązywania się z danych sobie obietnic, bo miałam umówione spotkanie u Brydzi pomiędzy 11.00 a 12.00 - stą. 
Zaplanowałam pieszą wędrówkę na Gdańską 115 dla dotlenienia się. 
To ponad półtora godzinny spacer w jedną stronę, więc musiałam się nieco sprężać ze swoją rozwlekłością po to aby się znaleźć na miejscu w zaplanowanych ramach czasowych. 
Spacer jak zawsze co chwila mnie urzekał, czarował, nadawał sens trwaniu, unosił i dodawał pojemności płucom... 
Jednak tak na prawdę zmalałam, skruszałam i rozleciałam się gdy ogrom potęgi życia zajmujący pół kościoła o eklektycznej harmonii sięgnął mojej duszy i zapadł we mnie jak w studnię.  
Ten ogrom to  Platan cały nieco już w szacie żółtawej zieleni przetykany  punktami  bardzo żółtych odcieni jak w bardo drogocennej tkaninie lub prosto z obrazków Vladimira Karnachev'a  - punktów już gotowych do pożegnania letniego sezonu  na Placu Wolności. 
 Przygniótł i  zmiażdżył Cyntię, której własna postura wydała się nagle dużo mniej znacząca niż zazwyczaj  w najlepszym możliwym znaczeniu. To znaczy zmiażdżył i przykrył ją w najlepszym możliwym i metaforycznym znaczeniu. 
 Ze wzruszenia trochę pochlipała pod nosem i trochę się też poczuła głupawo, bo kto beczy bez powodu w fali przewalających się istnień spieszących się ku swoim przeznaczeniom na za moment. 
Opanowała się w porę. 
Wizyta u Brydzi okazała się owocna ale po wypiciu herbaty trzeba było się zbierać, bo Cyntia zostawiła swoje sprawy do ciągnięcia ich i kontynuacji rozkoszowania się życiem. 
W drodze powrotnej złapałam się na tym, że czeka na nią nowo wprowadzony punkt programu, który ma doszlifować; postać rytuału rozporządzania sobą dla wzmocnienia się o następny zakres energetyczno - wydolnościowo - sprawnościowy. 
- Muszę przecież systematycznie i konsekwentnie wdrażać zaadoptowane przepisy - powtarza sobie gwoli zmocnienia motywacji i samodyscypliny - aby po jakimś czasie dosięgnąć poprzeczki oczekiwanych rezultatów. 
-To co mam do zrobienia to tylko moment skupienia - kontynuowała aby zapamniętać co właściwie ma jeszcze wykonać aby zadośćuczynić rutynie jaka wymagała wykończenia na dzień, który się przed nią rozwijał jak prawie zawsze w przyspieszonym tempie. 
Tyle, że  po chodnikach dreptali, sunęli i przemieszczali się oprócz niej różni i inni a ćwiczenie mogłoby się im wydawać bardzo dziwne. Jest to bowiem ćwiczenie mięśni oczu obiecujące utrzymanie wzroku na tym samym poziomie lub poprawę widzenia, którym w danym momencie dysponujemy. 
No więc cóż było robić? 
Zniecierpliwiona odkładaniem i brakiem warunków stanęłamprzed pierwszym lepszym oknem wystawowym. 
Na podium stały manekiny z jasnej gamie kolorystycznej. 
- Czy w ogóle w moim wykonaniu jest możliwe, aby stanąć przed oknem wystawowym i potraktować wystawę jako jasną plamę z mało zarysowanymi sylwetkami sztucznych ludzi w zupełnie dla mnie obojętnej prezentowanej właśnie galanterii? - chciała się przekonać Cyntia.
Okazało się, że jest to jak najbardziej możliwa ewentualność. 
Sama się o tym przekonała z powodu chęci nadgorliwości wypełnienia zobowiązania względem narzucenia sobie rytuału codziennej rutyny zawierającej owe ćwiczenia gałek ocznych. 
Stanęła odizolowana od ulicy własnymi plecami i zaczęłam skrupulatne przerabianie ćwiczeń. 
Najpierw spojrzenie w górę tak aby wywróć oczy białkami do góry, potem wywrócić oczy białkami w dół, potem przewrócić oczy w skrajnie prawą stronę, potem to samo tylko w lewą, następnie zez zbieżny z jednym okiem wyżej a drugim niżej i taki sam tylko pozycja oczu góra - dół odwrotna, następnie zez rozbieżny też w takiej samej kolejności. 
Kulminacyjnym punktem programu wzmacniającego soczewki jest kręcenie oczami najpierw w prawo po jak najszerszej osi i potem w drugą stronę a następnie kręcenie oczami tak, że każde idzie po swojej osi okręgu tylko w przeciwnych kierunkach a potem to samo tylko odwrotnie i już koniec. 
Cyntia skończyła i chciała się przyjrzeć co właściwie wisi na manekinach kiedy zdała sobie sprawę, że za oknem wrosły w posadzkę trzy postaci, które same wyglądały jak wystraszone manekiny z zamarłymi gestami akurat wykonywanych czynności. 
Była to prawdopodobnie koleżanka po fachu czyli - pani dekorator, która właśnie upinała szal na jednej z manekinowych w super rozmiarze postaci. 
Potem była pewnie pani sklepowa, bo ubrana tak jakby przebywała wewnątrz sklepu i chyba przypadkowa klientka. 
- Co mi pozostało właściwie?- referowała Cyntia...
Uśmiechnęła się rozbrajająco. 
Uniosła rękę i pomachała owym postaciom wrosłym w ziemię niczym posągi z soli lub z kamienia i poczekała chwilę, żeby przekonać się, że wszystkie kobiety przeżyły szok i zaskoczenie. 
Odmachała jej  koleżanka po fachu ale raczej mało zdecydowanym gestem i nawet próbowała przykleić uśmiech ale zadrżały jej usta. 
Cyntia uznała, że odtają jak sobie pójdzie, bo pewnie tak długo jak tam stoi to one się boją ruszyć, bo czują paraliż w sobie. 
- A może ogarnął je całkowity brak zdecydowania co dalej zrobić?- pomyślała zupełnie bezradna przez moment.

Poszła sobie. 
Wypadało dać im szansę dojścia do siebie po szoku. 
Za chwilę jednak zdał sobie sprawę z rozmiaru komizmu w zajściu, którego była reżyserem i odtwórcą w roli głównej i wybuchła śmiechem. 
Na prawdę chciała się przestać śmiać. Ale na prawdę czym bardziej chciała się powstrzymać tym bardziej było to poza jej możliwością kontroli. A jak sobie wyobraziła, że facetki z okna wystawy wykukują za nią pewnie przyklejone do szyby to opanowała ją jakaś histeria wewnętrzna. Użyła całej siły woli, żeby się wyprostować i ruszyć przed siebie, chociaż wciąż stała przed napadającą ją ścianą śmiechu i rozbawienia. 
Czym bardziej przygodni przechodnie się oglądali za nią przy zwolnionym tempie podążania za kierunkiem uciekających im zadań tym bardziej dziejąca się farsa wydawała jej się bardziej absurdalna i śmieszna. 
Kilka osób też się uśmiechnęło bezradnie, bo wiadomo śmiech jak każda emocja zaraźliwy jest i chcę się rozprzestrzeniać swobodnie.  
- Głupie ćwiczenie a tyle zabawy- podsumowała Cyntia wciąż w stanie braku całkowitej równowagi a raczej obowiązującej powszechnie na codzień powagi. 
- Może codziennie stosować  wcześniej opisaną rutynę w ramach poprawy nastroju swojego i innych także?- na serio zastanawiała się przez moment. 
Wiedziała, że brakowało jej jednak tupetu i odwagi oraz koniecznej determinacji a może tylko trafienia na zabawową wersję swojego wizerunku ciutkę sztywnej matrony (bo tak po trochu czasami takie miała o sobie zdanie lub tylko nalot wyobrażenia nielicznych).
- Poczekam pięć minut - upewniała siebie - znając moje zaplecze i zdolności topewnie życie rzuci mi pęk humoru już za kolejnym zakrętem, bo w przekonaniu mojej starszej latorośli to jestem bardzo śmieszna - pomyślała z lekkim zawodem. 
Właściwie to Cyntia ahciałaby aby to był komplement, ale wolałaby być mądra czy chociażby inteligentna... hm ale  - śmieszna? Od kiedy? I jakiej beczki niby?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz