poniedziałek, 20 stycznia 2014

Komórka

Wald czekał na nią pod bramą...
Już w sklepie zdała sobie sprawę, że musi wyciągnąć kroku żeby zdążyć na umówione spotkanie. 
No i wykrakała.
Pierwszy autobus zwiał jej z przed  nosa następny oczekiwany ze zbyt dużym napięciem wypadł z trasy.  
- Do tego będzie tłoczno... - zauważyła gdy wśród czekających podniósł się tumult co do oczywistej oczywistości, że trzeba czekać na następną loterię losu.
- No właśnie - przytaknął jakiś ktoś tak samo a może bardziej niż ona zezłoszczony na zaistniały scenariusz. 
- On pewnie jeszcze jest w lesie jeżeli chodzi o własny współudział w wykreowanej sytuacji - zdała sobie sprawę Gwen. 
- A to pech ! - doszło jej uszu.
- Następny - pomyślała z westchnieniem rezygnacji, bo przecież wykład o holograficznej naturze i masowej amnezji miał raczej małe szanse powodzenia.  Jednocześnie zdała sobie sprawę, z tego, że skoro Wald na nią czeka lub poszedł lub w jakiejkolwiek opcji bierze udział w tym momencie,  to on też się dołożył do bigosu. 
Trochę pomogło to jej wyrzutom sumienia, że niby odpowiedzialność jest rozłożona ale i tak czuła się złapana we własną pułapkę. 
- Szkoda, że przygoda poczucia całości z autobusem zdarzyła się jak dotychczas tylko raz - westchnęła odprężając się - bo czy tak czy tak to już po krzyku - i wówczas pojawiła się odpuszczona już szansa  jak w bajce... tylko i tak była już spóźniona...

Okazało się, że Wald bardzo zmarzł i że czekał długo, bo zdążył nawet się przejść do pobliskiego Asa i wrócić... i znów czekał i jeszcze bardziej zmarzł...
Więc jak wpadli do mieszkania wciąż bez włączonego ogrzewania to najpierw wyciągnęła rękę po czajnik. Wszystko jej leciało z rąk z powodu wyrzutów sumienia czy bez nich. Pokrywka podkreśliła także jej stan ducha upadając z głośnym rabanem na posadzkę. 
W międzyczasie gdy grzała się woda zaczęła rozpakowywanie zakupów, bo były tam baje dla wnusi na płytkach i w dodatkowych  książeczkach oprócz tych kupionych ostatnio. Baje koniecznie musiały być włączone do obszernej paczki. 
Po drodze zdała sobie sprawę, że musi sobie kupić kilka takich samych lub innych egzemplarzy, żeby czytać baje dla wnusi na skype'a kiedyś tam w przyszłości lub już zaraz, bo czas leci. 
Otworzyła torbę na kółkach, dzięki której mogła rzadziej wychodzić na zakupy i dzięki której taka okazja jak dzisiaj... że przypadkowo wpadła na baje dla Zulki, mogła być zaliczona z pozytywnym skutkiem. 
Otworzyła torbę... i stanęła w pewnej odległości (jak wryta). 
Według tego co była na samym wierzchu to pomyliła torby na kółkach...
- Może ktoś miał taką samą torbę? w dodatku miał w torbie tyle samo zakupów? jeszcze kółka ktoś zmienił na takie jak te, które zmienił dla niej Józio -  po tym jak oryginalne zupełnie już się wytarły? i być może w jednym na tysiąc milionów możliwych przypadków torba była tak samo jak jej własna zniszczona pomimo licznych zabiegów doprowadzenia do stanu lepszej prezentacji? i miała tak samo naderwany rant wstawki z innego koloru i z innego materiału? 
Zamarła bez ruchu wyliczając wszystkie detale, w których czyjaś torba była taka sama jak ta, którą dzisiaj rano zabrała ze sobą na zakupy.
- Co tak stoisz? - zorientował się Wald.
- Czy to moja torba? - zapytała z pewnością bliską zera.
Wald przystanął za nią i chwilę wraz z nią poddał szczegółowym oględzinom obiekt wspólnych dywagacji...
- Twoja. Wydaje mi, że Twoja... - powiedział najpierw pewnie a później jednak zagłębił się w szparkę wahania. 
Gwen nachyliła się i wyjęłą z wierzchu ciężką podstawkę z wygiętego szkła z nalepką naklejoną od spodu z niebieskim wielbłądem i z napisem o tym, że papierosy grożą śmiercią w długim, czarnym zdaniu. 
Patrzyła na porysowaną powierzchnię grubego wygiętego szkła i ta właśnie powierzchnia była dla niej rozwiązaniem...Miała już powiedzieć w czym rzecz, ale w zamian zaczęła się śmiać... 
- O co chodzi ? - dopytywał się Wald, gdy ona zwinęła się pół z powodu nagłego ataku wesołości... 
- Co się właściwie stało? Po co Tobie takie coś? A właściwie do czego komu?...
Gwen słyszała ponaglanie w głosie Wald'a i to tym bardziej wydało jej się komiczne... 
- To ... - zaczęła i na prawdę próbowała powiedzieć...
- To...to... podstawka...
- No weź przestań, bo ... tu Wald też zaczął się podśmiewać. Najpierw niepewnie... 
i to był następny klocek który spadł tam gdzie powinien był spaść, bo on miał zupełnie ale to zupełnie tabula rasę co do tego  co jest tak bardzo zabawne a  śmiał się i to śmiał się dlatego, że ona się śmieje chociaż zupełnie bez powodu tylko dlatego, że ona ze śmiechu się zwija i zaczyna wycierać sobie oczy, a także dlatego, że ona się już teraz śmieje z tego, że on się śmieje razem z nią i teraz on i ona śmieją się z tego, że teraz już oboje się śmieją, że śmieją się razem a tylko jedno z nich wie w czym rzecz.
Gwen dodatkowo się śmiała z tego, że powód był na prawdę znikomy.
- No bo ja ... - śmiała się nadal - zwinęłam ekspedientce.. 
Tu wzięła w rękę tackę z wygiętego grubego kawałka szkła na niskich nóżkach z porysowaną powierzchnią z niebieskim wielbłądem i napisem o zagwarantowanej śmierci... 
- Z jakiegoś powodu trzeba umrzeć przecież - powiedział  kompletnie bez sensu. 
Gwen znów ogarnęła fala nadmiernej wesołości...
- No i masz teraz wyrzuty sumienia - powiedział Wald nieco mniej wesoły, bo zdał sobie sprawę, że sprawa jest mniej warta śmiechu niż  sądził...
- No przecież to było zupełnie... to tak jakby ktoś mi to podłożył - śmiała się wciąż Gwen chociaż już trochę mniej.
- A może jednak podmieniono Tobie torbę - zażartował sobie Wald.
- To z pewnością dlatego, że myślami byłam już z Tobą a może bardziej na przystanku...- tłumaczyła Gwen.
- Ale po co Tobie? 
- Co Ty: przecież ja to muszę oddać przy okazji - żachnęła się Gwen, bo poczuła się posądzona o czyn niecny. 
- A jak zabraknie okazji?
- To trzeba ją zrobić - orzekła przytomnie Gwen wciąż próbując się uspokoić... 
- Jak do tego doszło?, ale się zdziwi jak na reszcie zauważy... - powiedział Wald już zupełnie opanowany i tylko z przyzwoitości z lekka jeszcze podnosił w górę kąciki ust i miał przez zarażenie się śmiechem rozjaśnione oczy, że niby tak wypada, bo co było w tym takiego śmiesznego ostatecznie? 
Gwen poczuła, że powód urósł niczym stodoła. 

Przy pakowaniu było trochę zamieszania i paradoksów. 
Trzeba było iść po wagę do Myszki a jej waga też miała swoje wymagania nad podziw... Trzeba było dwa kilo dodawać lub odejmować w każdym razie można się było pomylić wziąwszy pod uwagę, że za każdym razem przekładanych rzeczy trzeba było odjąć wagę stołka - dwa sześćdziesiąt -, na której trzeba było postawić karton, bo inaczej ramka, w której wyświetlają się cyfry była zupełnie przykryta... 
Dużo kombinacji jeszcze więcej zamieszania i śmiechu, przekomarzania się a na koniec zmęczenia ponad szczyt.
Gwen postanowiła sobie solennie, że musi w końcu kupić następną wagę, albo zaniesie tę do zegarmistrza, bo już raz wymieniał jej bardzo specyficzne baterie. Pamiętała jak przez mgłę, że trudno było zlokalizować miejsce gdzie można kupić takie właśnie jakie były potrzebne i że waga stała u zegarmistrza jakiś czas. 
No to teraz powtórzymy eksperyment - pocieszyła się trochę - zanim zacznie pakowanie bagaży do samolotu przed wyjazdem do Dublina - zdecydowała.
 
Na przystanku zanim zabrała się trzecią okazją wśród wymienionych opcji wyrzucała sobie brak komórki... 

Kiedyś Zen... 
- Każdy Zenek teraz chce być Zen - pomyślała prawie że rozczarowana niby oryginalnością wyboru... 
No więc Zen się włączył w zakres konieczności włączenia jej w świat bardziej współczesny niż wersja, którą preferowała cały czas dla siebie, życia poza zasięgiem ciągłego tarmoszenia przez fakty. 
Zen'a znała już kilka dekad. 

- A znasz kawał o ptaku - dopytywał się Wald? 

Poznała go na rajdzie rowerowym jeszcze w czasach licealnych... 
To znaczy Zen'a...

 - Mówiłeś już ostatnim razem... (to było o kombinacjach ptaków w kawale powielonym od znajomych...- pomyślała) 
 - Ach, pamiętasz? - zapytał rozpromieniony Wald.
 Gwen zastanowiła się dlaczego właściwie kawały dla niej są mało śmieszne wolała humor sytuacyjny. 
W kawałach brakowało świeżości były kalką lub kopią polegały na sprawnej pamięci... i były hm.. w jakimś zakresie martwe. 

Zena poznała na rajdzie rowerowym. Pojechały na wypożyczonych składakach razem z Rażką w odpowiedzi na zaproszenie siostry Walda - Joni - ich równolatki. 
Fajnie było, ale kto mógł przypuszczać, że pomimo dwudziestu dwóch latach emigracji i w ogóle zamieszania losów będą ze sobą się co kilka lat widywali i zawsze będzie to zdanie sobie sprawy z tego, że czas mija bezlitośnie, że rówieśnikom; zarówno jemu jak i jej zostaje już inna jakość i długość uciekającej kreski. 
Ostatnio Zen próbował uruchomić lub zainstalować komórkę w jej życiu;  
Poświęcił się do tego stopnia, że sam kupił kartę i wszystko cierpliwie wyjaśnił. 
Gwen wówczas była zajęta bardzo, bo próbowała doprowadzić do wystawy swoich prac. 

Zen opiekuje się swoją matką, która dobiega do setki czyli ma już za sobą prawie cały wiek bez groszy. 
Zen jest dumny z rozległości roli, że jest pielęgniarzem, psychologiem, prowadzącym dom, kucharzem, fryzjerem, i musi błyskać humorem kiedy to konieczne... 
Tak naprawdę został na świecie sam tylko z matką. 
Dla niej zrezygnował chwilowo z zawodowej kariery i przyjemności zajmowania się ogrodem... 
Z powodu ciągłości zajęć w ciągu dnia mógł dzwonić dopiero, gdy późnym wieczorem zdołał strudzoną staruszkę nakarmić, zabezpieczyć na noc i do snu utulić. 

- A kawał o kropelce?  - chciał wiedzieć Wald. 
Gwen zdała sobie sprawę, że się zapodziała troszeczkę, że tutaj i teraz to ona z Wald'em pakuje paczki. 
Odchrząknęła i podjęła - o kropelce na zabawie ?
- No tak. 
- Wald wszyscy go znają...

No więc Zen zademonstrował jej jak używać komórkę, kupił kartę, powiedział jak się ładuje i wszystko konieczne... 
W każdym razie całe to zamieszanie z komórką spowodowało, że Gwen przypomniały się zabawki jakie miały swego czasu jej córki. Trzeba było je karmić i zabierać ze sobą i być uwiązanym w dodatkowej dobrowolnej niewoli. 
- Co za koszmar i totalna bzdura jak przeprowadzany test... na samą myśl ją skręcało od środka. 
Co innego dzieci ale pozwolić się za nos wozić realiom, o których wiedziała, że są zbiorową iluzją, w której ona uczestniczy, bo jest składową zgody na trzy wymiary materializacji; dualność sytuacji plus czas a właściwie rozciągniętych w czasie... 
To było dla wielu, ale ją doprowadzało do wewnętrznych torsji i otrząchania się na samą myśl, że dobrowolnie dodaje kroplę do ogólnego otumanienia mas. 

- To co wkładamy tu wszystkie bajki czy obok? - chciał wiedzieć Wald.
- A wiesz co, jestem już tak bardzo zmęczona, zrób tak, żeby zgadzała się waga - zarządziła Gwen. 

Zen chciał koniecznie udowodnić jej, że komórka się przydaje na co dzień. 
Zrobił wszystko co było w jego mocy.

- Zobacz jak talala - ucieszył się Wald - jak w mordę strzelił - podkreślił w celu przywołania jej uwagi na swój teren.
- Fajnie - zawyrokowała Gwen, ciesząc się, że za chwilę odpocznie.

To było latem. Lato było nadzwyczaj upalne. Naturalna klimatyzacja w mieszkaniu była małą ulgą, bo się trochę zdołała dostosować do panujących wszem i wobec warunków...
Latem Gwen miała zwyczaj sypiania przy otwartych oknach... okoliczni włamywacze zdążyli już sobie uświadomić, że pod każdym oknem stoją rzędy doniczek na stojakach z zestawem żywych roślin, prawdziwa, naturalna zasadzka. 
Położyła się wcześniej.
Gdzieś koło północy, w każdym razie było po jedenastej z pierwszej błogości snu wyrwał ją dziwny a raczej na prawdę straszny dźwięk. 
Była pewna, że dochodził z kuchni. Powtarzał się dość regularnie. 
- Jakieś bardzo głodne zwierzę... - pomyślała. 
Pomimo znalezionego wytłumaczenia leżała bardziej niż skrępowana... Oblewał ją pot... Bała się ruszyć przez długi czas. 
Znała dokładnie zdaje się wszystkie rodzaje fauny w miejscach, w których zazwyczaj mieszkała. Wiedziała, że jeże z racji swoich igieł należą do bardzo głośnych zwierząt i że w kuchni zdecydowanie było jakieś dużo większe zwierzę. 
Ryczało w okropnych mękach... 
Ale Gwen zamiast litości czuła lęk o przepaścistej głębi. 
Zaczęła na całym ciele drżeć. 
Wyobrażała sobie, że to zwierzę przechodząc przez okno w kuchni wiedzione węchem w celu zaspokojenia głodu, więc to zwierzę rozerwało sobie grubą skórę o wystający gwóźdź, który tam się pojawił na zasadzie konieczności uzupełnienia bajki o głodnym niedźwiedziu, bo to zawierzę najbardziej podobne było do brunatnowłochatego niedźwiedzia

- Może uciekł z zoo w Myślęcinku ? - doszła do niej myśl.. 

Potem wszystko jej się poplątało, bo ze zmęczenia już prawie zasypiała pomimo, że bała się ruszyć z miejsca. Dotarło do niej w malignie, że to może być Michu, bo mówił, że on jest niedźwiedziem. Ta myśl ją otrzeźwiła nagle... 
 
Powoli odsunęła lekką kołdrę i zaczęła zsuwać nogę... cokolwiek to jest, jakiekolwiek zjawisko ona pokona zmorę straszną tylko jak? 

Jak już szła w kierunku drzwi swojej sypialni zwierzę lub wyobrażenie czegoś nagle uciekło. 
- O ~! wystraszyło się mojej odwagi - powinszowała sobie. 
Dotarła do drzwi i zamiast udania się do kuchni głośno je zatrzasnęła dla przestraszenia zwierza lub jego wizji czy czegokolwiek. 
Wzięła krzesło i podparła je pod klamką lekko je odchylając tworząc zaporę i jednocześnie żałując, że hamuje ruch powietrza i że będzie duszniej niż w tej chwili. 
Jakoś przespała noc co chwila się budząc i sprawdzając czy głodny zwierzak, Micho lub Zenek lub cokolwiek są poza zasięgiem ryzyka usłyszenia ich głodnego ryku. 
Rano z wahaniem odsunęła krzesło i powoli udała się do kuchni. 
Wszystko było jak wczoraj. 
Trochę się zdążyła oswoić i wówczas coś sobie przypomniała i zaczęła iść w kierunku stołowego. 
Zadzwonił telefon. 
Odebrała.
 Dzwonił Zen.
Opowiedziała mu o nocnej przygodzie.
- O której to było? - zapytał 
- To przecież ja dzwoniłem do Ciebie, bo chciałem żebyś wypróbowała komórkę... - nadawał - a ten dźwięk? To atak histerycznego śmiechu, który stosuję do rozśmieszania mojej mamy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz