poniedziałek, 20 stycznia 2014

Jeden dzień

Gwen obudziła się może z pół godziny temu. 
Dłuższy czas leżała wahając się czy ma otwierać oczy.
 
Co jeżeli zacznie umierać jeszcze raz? - myślała półprzytomnie. 

Wczorajsza przygoda ze słońcem świecącym jej prosto w twarz, prawdopodobnie od długiego czasu w skutek czego rozległy powidok a także niesamowita, niepowtarzalna jakość intensywnie świecącego słońca za rozwianą mgławicową z miękkiej i puszystej tkaniny chmur powodująca z kolei rozproszony charakter niesamowicie skondensowanego późnojesiennego światła była wspaniałym przeżyciem ale nieco alienującym i tak bardzo różnym od wszystkiego czego w swoim ponad półwiecznym życiu doświadczyła autorka tekstu, że po otworzeniu oczu wolała spotkać się ze znanym wyglądem swojej sypialni. 
Perspektywa konieczności stanięcia twarzą w twarz ze wczorajszą skalą przeżyć a przede wszystkim  pamięć paniki i lęku o własne życie jakie przeniknęło ją na wskroś, pomimo piękna i niesamowitości doświadczenia było mało zachęcającym bodźcem motywującym do podjęcia decycji o otwarciu oczu.

Czekała.
 
Mijały kolejne minuty i kwadranse a ona czekała. 

Czekała aż się w niej poukładają nawarstwione odczucia. 
Chciałaby zobaczyć a nawet znaleźć się w środku fascynującego przeżycia jeszcze raz. 
Z zapamiętanych  ze wczorajszego doświadczenia odczuć najbardziej odpowiadał jej wszechogarniający spokój, izolacja od wszelkich problemów, morze  wolności i swobody, czysta radość i otoczenie dziwną konstelacją odniesienia do  ponadziemskiego piękna oraz zalegająca cisza w iście próżniowym wymoszczeniu i jakby powiększona, rozdmuchana przestrzeń wciąż tego samego pomieszczenia. 
Gwen bała się, że za odgradzającymi ją od niewiadomej powiekami jest to samo słońce będące bezpośrednią przyczyną transformacji znanego dotychczas od lat tego samego mieszkaniato.
Będzie musiała najpierw uporać się paraliżującym odczuciem paniki i lęku o własne życie przede wszystkim, żeby móc doznać przeniesienia w inne wymiary i transcendencji swojej osoby, która co ciekawe przestała być ważna i odczuwalna w sposób z jakim się zrosła. Była częścią całości zjawiska, w którym wszystkie detale wraz z jej ciałem było naruszone przez prześwietlające na wylot słońce. Tło roiło się od nad wyraz ruchomej energii widocznej energii podczas gdy bliższe i większe przedmioty dostarczały iluzji bardzo solidnego osadzonia  w trwaniu. 
 Pomimo, że to "nowe" było o niebo lepsze jednak i tak gwarantowało zbyt wywrotową zmianę i porzegnanie tego z czym się zrosła, co było dotychczasową, znaną jej tożsamością swojej tożsamości, co tworzyła po milimetrze każdego dnia w każdym momencie każdego dnia. To była tkanina poszczególnych oczek, etapów, znanych wzmagań, wygranych lub doświadczanych kontrastów klarujących jej punkt widzenia i uświadamiających z większą klarownością czego właściwie tak na prawdę oczekuje. 
Gdy teraz stanęła twarzą w twarz ze swoimi oczekiwaniami w najczystrzej formie okazało się, że jest raczej kiepsko przysposobiona lub za mało elastyczna na przyjęcie daru, który był na pewno absolutnie jej własnością, jej możliwością lub opcją i należał jej się tak samo jak codzienna przeciętność. 
Nowa wizja chociaż na pewno wspanialsza miała za mało wspólnego z tworem jakiego była dotychczasowym mniej lub bardziej świadomym autorem...

Więc  Gwnen postanowiła się obudzić powoli i bardzo ale to bardzo ostrożnie.
Najpierw długo leżała nieruchomo nasłuchując z napiętą uwagą dźwięków. 
Wszystko niby było tak jak zazwyczaj. 
Później ośmieliła się przymrużyć jedno oko. 
Wydawało jej się, że na pozór wszystko wygląda cacy.
Otworzyła jedno oko znacznie szerzej i rozejrzała się sceptycznie. 
Ponieważ wszystko zdawało się być tak jak wczoraj przed zaśnięciem, więc pozostała jej tylko jedna odważna opcja całkowitego obudzenia się co niniejszym zrobiła natychmiast w jednym odważnym skoku. 
Jakież było jej zaskoczenie kiedy wszystko wydało jej się  bardziej niż normalne.
Spodziewała się mimo wszystko jakiejś sensacji; chociaż minimalnego przecieku od wczorajszej rangi przeżyć. 
Już chyba przywykła do multum różnego rodzaju doświadczeń, do obfitości ponadprzeciętnej skali wrażeń przynajmniej w ostatnim czasie. 
Poczuła jak jej nastrój zjeżdża równią pochyłą w dół.
To co poczuła to było rozczarowanie. 
A rozczarowanie było dla niej  natychmiastowym sygnałem do zaaplikowania sobie odpowiednio spreparowanego nastawienia woli na to, że to co jest jest najlepszą z możliwych opcji, bo sama przecież chciała ale się bała i silniejsza była w niej chęć doznania przeciętnej normalności niż okazji do przeżyć o naturze sakralnego unicestwienia z jednoczesnym rozanieleniem się nad rzadko doświadczalną gamą piękna. 
Postanowiła użyć metody drugiego policzka. 
Można było zastaną sytuację odwrócić niczym bryłę w swojej wyobraźni w taki sposób aby wybrać z niej to co jest najlepszym wydaniem danej sytuacji. 
Znalazła takie miejsce.
W  wyobrażalnej bryle, w którym normalność, która ją przywitała była powodem do spiętrzonego odczucia ulgi podkreślonego zaczerpnięciem porządnego podwójnie pogłębionego oddechu tak jak to jest czasami w przypadku małych dzieci kiedy po płaczu uspakajają się zdając sobie sprawę, że ich brak zadowolenia można zastąpić ukontentowaniem i że powód ich rozterki był mało istotnym incydentem dotyczącym właściwie trudno określić czego.
Na jej zadowolonej buzi pojawił się promienny, szeroki, szczery  uśmiech.
 
- Dzień dobry nowy dniu -  zachichotała cichutko z nadmiaru zadowolenia.
 
- Znów się śmieję jak głupi do sera - zdała sobie sprawę, ale ten komentarz obszedł ją tyle co właśnie spadający liść z gałęzi prawie nagiego drzewa. Wobec czego uśmiechała się nadal. Kontynuowała swój dobry nastrój gdy już znalazła się w swojej wyziębionej kuchni aby sobie przyrządzić jakiś posiłek i później gdy zabrała się wykańczanie kocka dla Zulki. 

Lylli zadzwoniła i pół dnia towarzyszy sobie poprzez Skype'a. 
Najpierw mała Zula gaworzyła i wydawała przecudne dźwięki. Potem łapała grzechotkę i z zadowoleniem demonstrowała umiejętność potrząchania zabawką dla uzyskania odpowiednich dźwięków. Gwen gruchała, świergoliła, chwaliła i Zulkę i jej mamę, mizdrzyła się do wnusi, która kilka razy poszukała jej wzrokiem i to było przeżycie rangi równej doświadczeniom z zakresu najgłębszych kosmosów.  
Obie i ona i Lylli przenosiły komputery do miejsc, z których wciąż mogły mieć wzajemny kontakt. 
Gwen zmyła sterta garów nazbieraną od kilku dni. Potem Zulka poszła spać, więc gadała z Lylli. Potem znów się obudziła i znów poszła spać i znów...
Gwen pokazała Lylli dom, który w ciągu lata wyrósł za płotem... później uzgodniły, że z wykończonego kocyka dla Zuli Gwen może zrobić kołderkę do łóżeczka Zuli i jak zawsze dzień chylił się ku wieczornej porze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz