poniedziałek, 27 stycznia 2014

Prezent

Cyntia Bella Runo (po ojcu swoich dzieci) Maru z domu, przeżyła już wystarczająco w swojej ponad półwiecznej (z grubym dodatkiem) egzystencji, żeby wiedzieć czego oczekuje od życia, ale niespodzianka a nawet nagroda jaka ją spotkała dzisiejszego wczesnego popołudnia kompletnie ją zaskoczyła. 
Zdarzało się jej w przeszłości, że była zaproszona w swoje urodziny na wesele swojej siostry stryjecznej Żanty. 
Żanta brała wówczas ślub z najbliższym bratem stryjecznym Pawła - Ronanem.  Miała wrażenie, że po trochu korowody gości składające się obu rodzin jej znanych, bo była to najbliższa koneksja rodzinna Pawła - narzeczonego Lilly -  jak i jej własna rodzina ze strony ojca, otóż miała wrażenie, że wszyscy po trochu w całkowitej tajemnicy przez sobą, w całkowitej konspiracji tylko na jej własny użytek pojawili się na weselu jej kuzynki także dla niej, o czym wiedziała tylko ona. Po cichu sobie myślała, że stoły uginające się pod zastawą potraw to też dlatego, że wesele trafiło się w jej urodziny i w ogóle muzyka i tańce były po trochu jej świętem. 
Kulminacyjnym punktem programu był też moment, w którym Paweł oficjalnie, używając mikrofonu wynajętego zespołu, złożył jej życzenia w imieniu swoich ziomków i dedykował jej jakąś melodię. Co prawda o samych życzeniach i o melodii tańczonej przez weselników na intencje jej zdrowia i szczęścia w przyszłości  i o "Sto lat" dla niej odśpiewanych dowiedziała się po fakcie, a właściwie powiadomiła ją o tym jakaś szczególnie życzliwa dusza, bo tak była zatopiona w interesującej konwersacji, że całość w momencie spełniania się uszła jej uwagi. 
Doceniła wagę wydarzenia, o którego zaistnieniu udało jej się dowiedzieć co prawda nieco za późno, ale za to tym bardziej czuła się nim uhonorowana, bo większość gości zapewne miała małe pojęcie o kogo chodzi i kto był bohaterem odśpiewanego przez nich jednego więcej lub mniej toastu. Miała swoją przestrzeń wypełniającą ją cicho i skrycie i tam składała podobne dary losu. Nawet trzeba powiedzieć, że była wdzięczna za to, że właśnie tak to wszystko się poukładało jakby najbardziej sobie tego życzyła.  
Mało zna osób, które w swoje urodziny były zaproszone na wielkie wesele a takie wydarzenie było to jej udziałem. 
W każdym razie samo życie często płaciło jej za istnienie i ówczesne zaślubiny i  wesele było takim przykładem. 
(Co prawda małżeństwo się rozleciało po latach, ale owocem miłości dwojga młodych są dwa cudowne życia; dwóch chłopców. Byli małżonkowie dojrzeją jeszcze do momentu, kiedy będą mogli podziękować sobie wzajemnie, o ile tylko będą chcieli dorosnąć do takiego pułapu,  za cudowne chwile ich wspólnego uczucia i współżycia i za krótki ale przecież wyjątkowy okres trwania czegoś co już na zawsze zostanie bogactwem i dorobkiem dla każdego z nich.) 
Teraz tak samo jak wówczas z weselem odebrała koincydentalność losu. 
Emilka powiedziała jej, że ma sprawdzić czy otrzymała na swoim mailu  kupione dla niej przez Pawła bilety dla niej na przelot do Dublina. 
Sprawdziła. 
Na chwilę zaprzestała regularnego oddechu, a gdy już się ze sobą pozbierała to przybrał on - jej oddech - lekko zmienione tempo. Wylatywała zobaczyć się Lyllą i Pawłem oraz z ich małą córeczką Zulą 28 Listopada w Czwartek. 
Po repatriacji często tęskniła za największym świętem w Stanach jakim jest Święto Dziękczynienia czyli Święto z Indykiem w roli reprezentacyjnej na każdym stole. (Tak jak u nas na święto bliskich zmarłych tak tam święto Dziękczynienia jest największą okazją do spotkania się członków rodzin rozsianych przez los po różnych zakamarkach lądu.) 
Zapytała Emilki czy w takim razie będą mogli sobie zjeść Pican Pie albo Panpkin Pie - jeden z typowych deserów na omawiane święta i Emilka powiedziała łagodnie;-  jeżeli chcesz? z akceptującym uśmiechm w głosie; 
Chciała i to bardzo. 
Uwielbiała święta.
Najbardziej lubiła Gwiazdę ale też Święto Indyka było dla niej niesamowitą frajdą. 
Kiedyś Yanna zobaczyła nafaszerowanego indyka gotowego do wstawienia do piekarnika w brytfannie i zapytała; 
- Mama dlacego Ty włozyłaś tu gołego kotka? 
Ojej, ile było tłumaczenia i rozliczania się z grzechu jedzenia mięsa, bo mała Yanna od początku miała gruntownie wszczepioną   awersję do jedzenia mięsa i była trzecią w rodzinie osobą, która absolutnie odmawiała jedzenia mięsa od wczesnego wieku wybierając potrawy roślinne tylko. 
 W obliczu trzech kotów, które żyły jako członkowie rodziny pytanie to szczególnie celnie zostało wstrzelone w jaźń Cyntii. 
Każde święta miały tradycyjne co roku wyjmowany zestaw naczyń, dekoracji wraz z całą oprawą kolorystyczną i zestaw tradycyjnych potraw i specyficznej muzyki. 
Każdy z członków rodziny z radością i podekscytowaniem czekał na kulminacyjny punkt świąt - wspólne biesiadowanie. 
Co tu dużo pisać - fajnie było i Cyntia jeszcze dzisiaj znajduje pożywkę we wspaniałej iluzoryczności tego co było prezentami od życia i co dziwne nadal zajmują dawne miejsca, tak jakby dary losu kontynuowały swoją rozciągniętą na całe jej życie urodę.   
Po repatriacji wszystko się urwało. Co prawda Cyntia zdołała jeszcze zrobić kilka Gwiazdek z choinką ubraną we wszystkie ze szczególną pieczołowitością i  szczodrobliwością przewiezione i przechowane dekoracje, z całym wystrojem i atmosferą, którą ona Cyntia umiała podnosić i budować, specjalne obrusy, odświętne przygotowane wcześniej stroje, szczęk sztućców, wesołe głosy... bosko. 
Wszystko się posypało a może tylko zmieniło swoją postać i czeka na dalszą transformację,  w momencie gdy Yanna zaczęła przyjeżdżać coraz rzadziej. 
Na początku Cyntia kupowała jej bilety co pół roku a potem co rok, aż w końcu bilety za bardzo zdrożały i zapasy kasy się wyczerpały. 
Ostatnio widziały się z Yanną na ślubie jej starszej pociechy Lylli z Pawłem. 
 Święta Dziękczynienia co jakiś czas ją zakuły na zasadzie braku czegoś co było w jej wyposażeniu a co w danym momencie byłoby użyteczne, ale wówczas zaczynała celebrować i rozkoszować się myślą o tym jak się wówczas świetnie czuła, jako mama, gospodyni, ktoś kto rozdzielał i inscenizował naręcze dobra dla wszystkich bliskich - i znów była w miejscu jakie bardzo lubiła... Yanna ze swoim chłopakiem Benem zaczęła spędzać omawiane święta u Gregora i jego siostry, z którą mieszkał - Barby. 
Na początku dzwoniła z życzeniami a potem zarówno Cyntia jak i Yanna jakoś naturalną koleją losu uznały, że lepiej wprowadzić pewnego rodzaju geograficzną i przestrzenną rozdzielność bardzo zaawansowanych różnic realności dla każdej z nich tak bardzo różnej realności, bo to tylko psuło to co było dla ich obu cennym talizmanem wspólnego szczęścia i obie wybierały pozostawienie wspólnych dobrych chwil w pozycji zamkniętych ale pięknych wspomnień. 
Ostatnio dzień największych świąt w Stanach, zawsze w ostatni czwartek Listopada, przestał mieć dla bohaterki dzisiejszej niespodzianki  jakiekolwiek znaczenie. A tutaj taka frajda i taki prezent i gratyfikacja z racji zsynchronizowania się dzieci i  kosmosów :). 
 Zestawienie podróży Cyntii do dzieci w Dzień Dziękczynia w Stanach odebrała jako specyficzny i bardzo donośny sygnał od życia mówiącego jej; "Dziękuję~!, za to; że jesteś, że trwasz, że żyjesz i robisz wszystko, żeby cieszyć się życiem.., Dziękuję, dziękuję, dzieki, dzięx przede wszystkim sobie samej za możliwość zauważenia takich absurdalnych i dla innych mało ważnych nakładających się zbieżności faktów.  
Swoją drogą bilet na samolot i dziesięciodniowa możliwość obcowania z dziećmi i ich córeczką to na prawdę cudowny i okazały prezent świąteczny - Dziękuję moje skarby :), serca moje. 
Córeczko zobaczymy się za pięć tygodni :), zleci jak z bicza trzasnął  -  pomyślała śpiąca już Cyntia. 
Musi zrobić pranie, żeby wyschły ciuchy, które chce ze sobą zabrać ... dodała już prawie zasypiając. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz