poniedziałek, 20 stycznia 2014

Pióra

Emanuel, oj przepraszam - zganiła się Cyntia - Leo (mylili jej się od czasu, gdy Leo powiadomił ją, że Emanuel Sweedenborg jest jego wcieleniem czy odwrotnie), więc Leo powiedział Cyntii, że piekło jest wówczas gdy uczestniczenie w procesie tworzenia zła jest odczytywane jako dobro. Nawet wówczas a może tym bardziej jeżeli komuś sprawia przyjemność uczestniczenie w krzywdzeniu innych obojętnie na jaką skalę i w jakich pozornych intencjach. 
Przez jakiś czas Cyntia miała wyrzuty sumienia z powodu Leo'wskiej definicji a może dlatego, że sama często wypełniała warunki podane w defincji, bo przecież dokładała swoje trzy grosze co jakiś czas do tworzenia lub uczestniczyła w procesie powstawania zła.
Oj, czasami w bardzo niewinny sposób, czasami z ignorancji, czasami z powodu tego, że w wydarzeniach odnajdywała zło i się na nim koncentrowała tak jak na poczuciu winy, czasami oj ze stu różnych powodów. 
Cyntia miała wyrzuty sumienia, bo przecież ostatecznie zaaranżowała i współuczestniczyła w  wywiezieniu Micha na Alaskę i sprawiło jej to przekorną radość ponieważ hm...
 no cóż wynikało to z odwetu za jej upokorzenia. 
Jeżeli facet nawet jeżeli jest to tylko przyjaciel anonsuje kilkukrotnie, że przyjedzie a potem zawodzi i rozkłada się po całej linii to należy mu się zapłacić pięknem za nadobne. 
Cyntia tyle przeżyła, że już wiedziała, że jeżeli zgodziła się na doświadczenie życia to przyszła tu na pokonywanie piekła w drodze do nieba.  
Dla pokonania wroga trzeba go dobrze poznać. W drodze do udoskonalonej wersji dobra trzeba zaliczyć piekło, po prostu przez piekło trzeba  przejść i tyle. Wiedziała, że krótkotrwały rewanż sama świadomość, że Michowi trochę pupa przemarzła spowodował jej lepsze samopoczucie.
 A on zresztą chwali się, że ma gruba skórę to pewnie cała delegacja i kilkumiesięczny pobyt na Alasce obszedł go to tyle co prawie nic. 
Powinien jej być wdzięczny za możliwość poznania egzotyki innego kraju, a zresztą zawsze chciał mieszkać w Stanach - dodała aby sobie ulżyć. 
Teraz był konieczny następny etap i Cyntia do niego podchodziła z różnym szczęściem - tak jak w życiu. 
Rewanż już był i z jej punktu odniesienia to się udał nawet gdyby było to tylko jej wyobrażenie. 
Właściwie to już osiągnęła niebo w sprawie z Michem, bo nałożyła się we wspólnej synchronizacji wzajemnej postawy wobec siebie to znaczy braku jakichkolwiek oczekiwań i dlatego teraz przyszedł czas na następny etap. 
To było trudne; Micho okazał się zbędny w drugoplanowej roli. 
Chciała go jednak zachować dla siebie jako swojego przyjaciela. 
Musiała go podmienić. 
A to był wyczerpujący proces, bo wbrew pozorom Micho mimo wszystko chciał się liczyć w jej opowieści.
No i ma tam zagwarantowane miejsce - zapewniła siebie sama  półgłosem a nawet prawie na głos w celu zagłuszenia wątpliwości. Jej bohaterowie musieli bowiem żyć oddychać a Micho prawie umarł. Co prawda jeszcze tam jest żyje pewnie i oddycha, tylko na potrzeby jej powieści to tak ledwo zipie. Bardzo chciała napisać mu tak, żeby wyglądało, że wlewa mu miodek ale... zacięła się za bardzo chciał przejąć stery jej własnego opowiadania w momentach, które zachaczały o jego osobowość. 
Teraz jednak należało się rozprawić z Leo. 
Uświadomił jej piękno, którym jest w stanie ją obdarzyć i dzielić z nią i się rozkoszować i oddelegował się na okres bez granic. 
Cyntia usprawiedliwiała go,  że  czas w jego punktu odniesienia służy jemu zamiast tak jak na ziemi; że niby my jesteśmy tu wynajęci na warunkach pięknej bo pięknej ale mijającej chwili z poczuciem braku nasycenia się ofiarowanym nam odcinkiem kreski. 
Pocieszeniem ma być fakt, że my się na zastany bigos  zgodziliśmy. W ramach naszej zgody zostaliśmy objęci zbiorową amnezją oraz zbiorową halucynacją działającą na zasadach cholernego hologramu - lamentowała -  czy taka zagrywka jest w ogóle humanitarna z ludzkiego punktu moralności i etyki? 

Chciała się poradzić Leo i dopytać o najróżniejsze zakątki swojego całkowitego oddania się życiu. 
Dla przykładu ten facet. 
Wciąż się pojawiał. 
Gzie poszła to on albo był na miejscu docelowym, albo przechodził, albo gdzieś wychodził, albo mijali się na ulicy. 
Rozpoznawał ją on na pewno zawsze rzucając jej zamaskowany uśmiech, że to niby coś ich łączy lub przynajmniej się znają. 
Ona wiedziała, że też tak czuje, ale była bardzo daleka od przyznania się do takiego stanu rzeczy. 
Po jakimś czasie jego uśmiech zaczął stawać się bardziej wyraźny a ona musiała trochę spuścić z tonu. 
Nawet jakoś tak z nawyku jak do dobrego znajomego kiedyś mu machnęła mimowolnie ręką, ale zaraz się przyłapała na spontanicznie wyrażonej radości... 
- Czy można rozpoznanie kogoś kto jest przyjazny nazwać radością? - zastanawiała się potem. 
Coraz większą miała ochotę zapytać go jak ma na imię - ten jej adorator - jak prywatnie nazywała osobnika, który starał się wkraść w jej życie. Nazywała go swoim adoratorem w tajemnicy nawet przed sobą, ot tak na zasadzie gry prowadzonej póki co jednostronnie. 
Dowiedziała się jak ma na imię, ale zaczęła się zastanawiać czy to było na jawie.
 
Otóż przysunął się do niej na przejściu dla pieszych koło Klarysek i powiedział cicho niby do kogoś a niby do niej. 
"...Cyntio wołają mnie Chaz...". 
Spojrzała na niego zupełnie tak jakby na nią coś spadło ale trudno jej było zidentyfikować co. 
Potem wszystko działo się jakoś poza jej możliwością uczestniczenia w normalności i bardzo powoli. 
Ludzie ci co byli przed nią i za nią grubym i wartkim potokiem pospiesznie przeszli. 
A ona stała. 
Potem znów się zaczęli gromadzić. 
A ona stała jakby wrosła korzeniami w betonowy chodnik. 
 Potem zaczeli się gromadzić, narastać, pęcznieć jak jakaś masa i znów przeszli. 
A ona nadal stała. 
Za trzecim razem zdała sobie sprawę, że powinna się ruszyć i pomimo, że ciężko jej było z początku jakoś dała radę. 
Dziwne było to jak znalazła się w swoim mieszkaniu, bo miała wątpliwości czy przyjechała autobusem czy przyszła pieszo. W każdym razie zastała siebie siedzącą nad kubkiem gorącej herbaty w swoim ulubionym fotelu. 
Chciała porozmawiać z Leo. Bardzo chciała. 
Usłyszała cichy głos -  to był głos znajomy. To był głos zarówno Leo jak i Chaz'a. 
- Proszę wysłuchaj mnie Cyntio...
Ojej; tego było już zdecydowanie za wiele!
To musiała być jej chora wyobraźnia. Co innego podróże po mikro i makro kosmosach co innego realność codziennego życia - uznała znękana do końca. 
- Przestań wierzgać - usłyszała łagodne upomnienie. 
- Leo/Chez zaczęła... i głos umarł jej po drodze...
- Dla Ciebie postanowiłem się zrealizować.
- A zapytałeś o moje pozwolenie?(!) - prawie wrzasnęła oburzona do krańca - ale tak była wciekła, że uciekło jej do krańca jakiego lub czego właściwie. 
- Twoje sprawy są Twoje a moje moje - powiedział spokojnie. 
- Ciekawe, przecież rujnujesz mi życie! - wyeksploatowała i zamilkła, bo wiedziała, przeczuwała co on jej odpowie i miała rację
- Jeżeli tak chcesz na to spojrzeć? 
- A myślisz, że mam udostępnioną nieskończoność opcji? zawołała cynicznie i znów wiedziała co usłyszy
-Masz. 
- Mam??/?(!!)
- Masz. 
Chciała powiedzieć coś czego napisanie byłoby trudniejsze niż użycie, ale siłą woli się opanowała. 
Nauczyła się, że przez każde uczucie z piekła rodem  jak już zabraknie wszelkich metod, sposobów, dróg, wyjść, rozwiązań, chwytów, forteli, podstępków, sztuczek, trików, technik, technologii to przez każdą emocję trzeba przeoddychać. 

Trwało to chwilę zanim odzyskała grunt pod nogami pomimo, że cały czas trwała w fotelu. 
- Wynoś się (~!) - wysyczała resztką sił. 
- Przecież mnie chciałaś, marzyłaś, wzdychałaś... 
- Słuchaj Emanu... Le...Chez - zaczęła i przełknęła głośno ślinę - ja się przecież zgodziłam już na Ciebie w postaci oparów i mgławicy tylko za stały kontakt, a Ty mi numer wycinasz teraz. 
- Przecież mnie wymarzyłaś sobie. 
- A czy pytałeś jak masz wyglądać albo co? - znów krzyczała - Wynoś się, wynoś !
- Cyntio, Ty jesteś panią swego losu, jak zniknę to zniknę - odezwał się głos. 
- To jest realność, z której Ty sobie robisz studium teatralne! - zawołała niby bezbronna, bo przecież dokładnie wiedziała jak to jest na prawdę.
- Cyntio "A słowo ciałem się stało" powiedział i w pokoju zapanowała cisza. 
Cyntia zdała sobie sprawę, ze dokoła niej w całym pokoju dawno już musiał ułożyć się zmrok. 
- Ja głupieję - uznała rozsądnie i z trudem podniosła się z fotela z ostrym postanowieniem poprawy i konieczności otwarcia się na pozbycie się wszystkich, no może prawie wszystkich ulotno - pierzastych fanfaronów w postaci mgiełek, chmurek i innych wyobrażeń. 

Koniec ! - powiedziała głośno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz