poniedziałek, 20 stycznia 2014

Kocyk

Tym razem zaplanowała, że Micho wyjedzie na Alaskę. 
Komunikacja będzie trochę utrudniona ale dostępna - planowała...

- No kurcza, Cyntio na Aleskę?! - już prawie słyszała jego protest - przecież napisałem Tobie "Sposób na pozbycie się Micha", a Ty mi z Alaską wyjeżdżasz, przecież wiesz jak ja cierpię w zimę, pomimo, że niedźwiedź jestem to cierpię, bo się trzeba ubierać i w ogóle jest zimno i ponuro i w ogóle. 
- A poza tym to na prawdę na Alasce jest surowo i, a do wiesz co ... to wszystko - narzekał w jej wyobraźni. 
Tak zapewne by zrobił, gdyby go zaprosiła do współredagowania swojego wizerunku ale go zdecydowanie odcięła, bo się za bardzo burzył o każdą duperelę. 
Musi trochę odsunąć Micha, bo zaistniały nowe okoliczności. 
Jak już się Micho wyniesie na Alaskę, gdzie zostanie wysłany z ramienia delegacji z pracy, oczywiście sam albo z jednym lub dwoma Francuzami, z którymi pracuje. Może nawet z jedną kobietą, o którą tam na Alasce mogą zacząć konkurować, bo kobiet na Alasce licho oj cienko i to bardzo cienko.  
Micho i ten nowy  będą konkurować o zględy kobiety, która znalazła się w przymusowej sytuacji - planowała rozentuzjazmowana Cyntia. 
Musiała zostawić swojego chłopaka w Krakowie. No dobra niech ten drugi ma na imię Georg a kobieta Suzen. 
Ale ciekawa zapowiada się sytuacja - pochwaliła historię rodzącą się na jej własnych oczach... 

Czyli będzie mogła w treści swojego opowiadania wprowadzić tego faceta, który się jej przyśnił.
- Po prostu ideał - umierała rozwierając swoją całkowitą dostępność i jednocześnie zastanawiając się jak podać mu swój numer telefonu i w ogóle podsunąć mu sposób zrealizowania się w jej realnych namiarach. 
- A może to ona mogłaby się przenieść tam gdzie jest w tej chwili on? - zastanowiła się
- Ale czy tam gdzie on jest można chodzić bez kombinezonów kosmicznych, masek tlenowych i w ogóle stacji nadawczych zamontowanych na głowie? - wyliczała przytomnie...
- Czy tam jest takie samo słońce?
Co do Micha: 
Trochę musi pomarudzić, że zimno, że za surowo, że nijak  jak dla Clinta. 
Micho identyfikował się z bohaterami ról granych przez lubionego aktora Clinta Eastwood'a . A role w filmach w jakich tamten grywał rozgrywały się raczej w tropiku niż w surowych warunkach podbiegunowych. 
W ogóle Cyntia widziała Micha jako kogoś kto jest nastawiony na pokonanie każdego oporu i cieszącego się z odniesionych sukcesów. A on jawił się raczej jako słabeusz szukający najróżniejszego typu nisz przetrwania to znaczy ten z opowiadania, bo prawdziwego Micha postanowiła pozostawić raz na zawsze w spokoju. 
Więc bohatera swojego opowiadania zaplanowała wysłać w surowe warunki Alaski. 
Po pierwsze znajdzie tam dla siebie towarzystwo przebywające po pracy w barach i będzie z nimi mógł oglądać mecze i śpiewać... - O  ile pojedzie tam sam, ale to się też jeszcze rozstrzygnie - to zależy od tego jakie będą wymagania powieści - zreflektowała się
Cyntia jest zdecydowana napisać każdą wersję, która wypełni to czym brzemienny jest sam zamysł napisania przez nią Sagi na podstawie kartek z pamiętnika - uznała. 
Nawet lepiej będzie dla niej kiedy ot tak zamieni. Micha na "X" - sa z w wczorajszego snu  - utwierdzała się w przekonaniu. 
On ten "X" musi mieć jakoś na imię. Wymyśliła sobie, że będzie to pierwsze imię jakie się w niej zalęgnie, a które ona wyciągnie na światło dzienne. 
- A... Leo?
Fajnie niech będzie Leo od razu pochwyciła; Leo. 
A może Leon? 
Albo Lew? 
Niech będzie...hm; no fantastycznie... musi to na razie zostawić. 
Wyjdzie w tekście. 
Pióro najlepiej wie - zdjęła z siebie ciężar rozstrzygania zaistniałego problemu. 
Wczoraj po tym jak nawiedziła ją zbawienna myśl wysłania Micha na Alaskę i postawienia go w sytuacji ekstremalnej, bo wówczas się robi ciekawie, to nawet się w głos śmiała i słowa bawiły się razem z nią jej nowym pomysłem.  
Było bardzo późno. 
Ona była zmęczona więc odłożyła dalsze przygody Micha do rana. 
W nocy przyśnił jej się ten ideał o absolutnie boskiej twarzy i głodnej sylwetce oh i ach i w ogóle... Więc od rana ciągnie ją do pisania o nim. To znaczy o Leo. 
Najważniejszą cechą ich relacji to znaczy Cyntii i Leo jest to, że on z niej i na jej użytek wyciąga wszystko to co na prawdę jest sednem jej samej dla niej samej. To co w jej mniemaniu w niej jest najlepsze. A najlepsze byłoby, żeby wszystko było najlepsze i bezłbłędne w niej w jego oczach - planowała.  Pomaga jej ustalić swój wizerunek w taki sposób, aby ona mogła się w sobie bardziej zakochać i poprzez tę miłość kochać bardziej wszystko dookoła. Ona jest przygotowana robić to samo tylko inaczej dla niego. Chodzi jej przede wszystkim o to aby mogła kochać a tu trafił się taki fantastyczny kąsek szkoda, że na razie z zaświatów - dumała roztargniona. 
Ale może to i dobrze; bo przecież miłość to to przede wszystkim  to co nosi się w sercu jako dar dla drugiej osoby zamiast tego co dla zaspokojenia swoich chuci można posmakować lub dotknąć a tym bardziej posiadać jak przedmiot lub obojętnie jaką rzecz. 
 Na podstawie wzajemnego porozumienia ochrony relacji jaką chcą na pożytek wzajemnego rozwoju budować, na podstawie porozumienia o penetracji swoich wzajemnych możliwości i z założeniem, że zawsze świadomie będą wybierali najlepszą możliwą wersji myśli o sobie dochodzi między nimi do coraz większego zacieśniania więzów aż w momencie długo odkładanej kulminacji decydują się na konsumpcję relacji i okazuje się, że jest absolutnie bosko i fantastycznie. I... 
Okaże się co się stanie i jak się ich losy potoczą. 

Natomiast w bieżących realiach Cyntii jest sprawa kocyka dla Zulki.
W momencie jak Lilli powiedziała jej o prezencie dla niej od nich  - Bombków, bo Lilla i Zulka jedna z męża a druga po ojcu obie tak samo jak Paweł - Bombek. Więc jak tylko Lilli powiedziała jej o tym, że w prezencie dla niej przyjeżdża do nich, to pierwsze co przyszło Cyntii do głowy to było pytanie; 
- A co Wam przywieźć?
- A co dla Zulci? 
Dowiedziała się, że Zulci przydałby się jeszcze jeden kocyk. Bo po prostu wyrosła z tych zrobionych zarówno jeszcze w ciąży przez Lillę jak i ten nadesłany ze Stanów zrobiony przez Yannę. 
Oczywiście Zulka miała całe stosy poskładanych i kupionych kocyków i nowych nadesłanych oraz sprezentowanych przez mieszkających bliżej znajomych, ale jej  się sprawdzały kocyki ręcznie zrobione z włóczki. 
Kocyki z wełny wtórnego lub któregoś z kolei obrotu. 
Więc kocyki i w ogóle wyroby z włóczki tworzyły tkaninę a właściwie dzianinę, której lewa strona roiła się od pęczłów z racji wielokrotnego użycia włóczek. 
Każda włóczka prezentowała własną historię i trwałość i oparcie się łakomym zębom czasu. 
Jako małe dziecko zapytała mamę dlaczego jej swetry robionę przez jej ukochaną mamę mają tyle pęczełek od wewnątrz? Myszka wówczas jej wyjaśniła, że to robi sweter cieplejszym. 
Kiedyś tę jakość pojmowała literalnie teraz wiedziała, że kryterium ciepła kryło się w historii, w procesie docenienia istnienia wełny i możliwości własnoręcznego jej dostosowania do obecnych potrzeb czy wymagań chwili. 
Tak więc Cyntia może coś własnoręcznie zrobić dla Zulki (~!). 
Przede wszystkim chciała bardziej poznać Zulkę aby wiedzieć co pasuje do jej urody i osobowości. 
Okazało się, że tak jak zazwyczaj bardzo szybko wie jak i za co się złapać tak teraz bardzo się ociągała z projektem. Zrobiła aż cztery kocyki i jeden tak duży jak się okazało powstała z tego narzutę na pokrycie kanapy i kilka zaczętych wersji innych. Wszystkie oprócz narzuty na kanapę były dla innych dzieci. 
A Zuli kocyk wciąż się rodził. 
Narzutę na kanapę podziwiały jej koleżanki, sąsiadki i psiapsiółki a nawet kilku męskich znawców stylu. Lilla się nią zachwyciła z niekłamanym podziwem. A kocyk Zulci dopiero od kilku dni się zaczął i był teraz bardzo poważną konkurencją dla powstającej książki. 
Przecież zostały już tylko trzy tygodnie a ona wciąż jeszcze się nad kocykiem się dziamdzioli. 
Jeden z kocyków był już jakieś kilka miesięcy temu gotowy i nawet szukała komu mogłaby go ofiarować. Zaproponowała jeden nawet Janie, bo ona ma nieco starszą wnusię ale ona miała dosyć swoich kocyków. Dlatego Nelusia - wnuczka Jany - dostała od Cyntii wydzierganą na drutach kolorową ośmiornicę w kapeluszu i ze śmieszną buzią. 
Cyntia chciała, żeby w robionym przez nią  kocyku cała jej miłość znalazła ujście i żeby podobał się i Lylly i Zulci a nawet, żeby Paweł spojrzał na niego łaskawym okiem. 
Kocyk i książki od prababci Ani - (Myszki) wysyłane dla jej dzieci do Ameryki, przewiezione przez nią z powrotem przez ocean w trakcie repatriacji i przechowane na półkach na strychu; zupełnie wystarczyły by za prezenty. 
Reszta to po prostu mało szkodliwe dodatki. 
 Dla Kuby jeszcze musi kupić ulubione słodkie Kamyczki, to znaczy orzechy w twardej słodkiej polewie. 
 Dla Lillii ma najwięcej na prawdę fajnych prezentów i Lylla lubi wszystko co jej Cyntia wybierze z ubrań i  w ogóle. 
Dla domu, czyli dla obojga dorosłych i ich gości Cyntia wybrała dużą puszkę herbaty sypanej o nazwie pobliskiej herbaciarni w pawilonie handlowym "Czerwonej torebki". Taką samą planowała wysłać do swojej drugiej pociechy Yanny obecnie mieszkającej w Stanach. 
Z Pawłem jest kłopot, ale w takim razie zadowoli się kamyczkami i serwisowymi filiżaneczkami ze maleńkimi spodusiami do ekspresu do kawy. 
Więc teraz musi się spinać, bo czas ją goni... 
Teraz kocyk. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz