niedziela, 19 stycznia 2014

Bzik/fiksacja i śmieci

- Sensem życia jest życie. 

- Celem życia - radość istnienia. 

- Źródłem życia - ekstaza istnienia i trwania.

- Podstawą życia jest wolność.

- Konsekwencją życia jest postęp; ewolucja, rozwój.

Wyliczyła sobie pod nosem w trakcie szybkiego marszu przez śródmieście. Chciała zabrać się za pisanie jak tylko dotrze na miejsce to znaczy do swojego mieszkania. Poszczególne punkty trzeba będzie rozwinąć i zawiesić na nich trochę miąższu i kolorów uznała i gotowiec....

Gwen opanowała jakąś szaleńcza kompulsja tworzenia - rodzaj obsesji na dzisiaj... na teraz. 
Bo wiedziała o tym, za chwilę uczepi się jakiejś innej branży, dziedziny czy możliwości kanalizacyjnej oraz sposobu na przetrwanie tak dobrego jak każda inna ewentualność. 
O, gdyby można było jej degradację normalności przynajmniej  nazwać pasją - byłaby całkiem zadowolona.  
Miała jednak wątpliwości, czy kolejne cykle wpadania w samotne wzmaganie się ze sobą w prawie całkowitej izolacji z wyboru są w stu procentach dobre dla niej i dla reszty (świata).
Była to jednak najlepszą z udostępnianych sobie dróg wyjścia w zastanej sytuacji. 
Odnajdywała się w wielu klasyfikacjach, etykietkach, szufladkach a chciała się uczyć miłości i doznawać nieba za każdym zakrętem. 
 Poza pisaniem wszystko ją męczyło a nawet nużyło nadmiernie. Z trudem nawiązywała do tego co było wypełnieniem jej poprzednich fiksacji zanim wpadła w piśmienniczą manię. 
Właściwie to pisała od zawsze i rysowała od zawsze i jeszcze kilka rzeczy robiła od zawsze naprzemiennie stosowała różne bziki. 
Co ona właściwie przedtem robiła? 
Jak żyła? 
Zawsze uprawiała z popularnego punktu odniesienia; szaleństwa, dziwactwa, wariactwa, trenowała kuku na muniu lub fiksowała na jakimś punkcie, dostawała obłędu, doświadczała huzia, miała kręćka, dobrowolnie kreowała kocioł lub na własne życzenie ćwiczyła świra, spędzała życie w młynie lub dostawała kołowacizny, można się było w jej postępowaniu dopatrzeć inklinacji zajoba lub fioła, dla wielu była po prostu fixum dyrdum, idea fixe lub  obsesji na danym aspekcie. Z wymienionych powodów nazywana była kosmitką, fantastką, marzycielką, dziwolągiem, ekscentrykiem lub oryginałem, dziwną, cudakiem lub odmieńcem, amatorką kwaśnych jabłek w najlżejszym z możliwych określeń. 
Pomimo tych wszystkich zewnętrznych opinii sama siebie widziała w znacznie lepszym świetle po prostu robiła to co ją w danym momencie interesowało, wciągało, co gwarantowało stałą możliwość wyznaczania sobie wzmagań w wybranym dla siebie zakresie i czasie. 
Ojciec ich wspólnych córek uznał, że jest popieprzona co wyznawał pieszczotliwie w już więdnącej fazie jego fiksacji na jej temat.  Mówił, że posiada talenty i jest wyposażona w ponadprzeciętną inteligencję, za co kochała go zbyt długo. Mówił, że jest zakręcona i że należy do wymarłego gatunku białych czarownic... co lubiła nad miarę a nawet poprzez dumę z zaszeregowania w serię określeń, którymi ją obrzucał i obarczał wbijała ową skalę i rozpiętość w nadwyżki ego co działało na jej szkodę oraz gwarantowało uczepienie się wąskiej nitki nadziei na możliwość kontynuacji swojej wypaczonej drogi bez sukcesów i blasku ale za to z gwiazdą bawienia się dostępem do talentów. 
W najlepszym wypadku rozwijała zainteresowania, miała konika lub hobby. 
Na niektóre w wymienionych określeń się zgadzała bardziej, była z nich dumna na inne z trudem. 
 Do wszystkiego przywykła, zrosła się jak z własnym życiem. 

Teraz wydawało się jej, że pisała od zawsze, że urodziła się razem z otwartym laptopem wyposażonym w klawiaturę, po której posłusznie przesuwały się jej palce pieszcząc poszczególne klawisze.
Pisanie gwarantowało jej rozrywkę, urozmaicenie skakanie po całej gamie uczuć jakie są w ogóle dostępne. 
Pisząc zapewniała sobie ubaw po pachy od czasu do czasu, laby i zaznanie komfortu, relaks i wypoczynek a czasami ucieczkę, schronienie przed inną realnością niż ta, którą tworzy.
Mogła się obserwować i jednocześnie być obserwowaną czyli być swoim świadkiem i podmiotem. 
Pisanie było  atrakcją, eliksirem i upajaniem się radością, ekstazą istnienia, frajdą, radochą, urozmaiceniem szarości, ucieczką od wszelkiego zagrożenia problemami i nudą na teraz. 
Ale tym samym było wszystkim co robiła, bo inaczej traciła możliwość robienia czegokolwiek.
Na prawdę doznawała fizycznej słabości, wręcz bólu mięśni jeżeli miała zająć się przygotowaniem sobie posiłku o ile była poza fiksacją kucharską.
Zmieniły jej się godziny wyznaczające rytm dnia i nocy, zapominała pić a siusiać leciała w momentach bardziej niż krytycznych, gdy jej pęcherz prawie, że eksplodował. 
Gdyby teraz dla przykładu Leon lub Micho lub Gwidon albo w ogóle ktoś, próbował jej wlać do rozpalonego rozumu rozsądek to z pewnością by uciekła.
Mało ją obchodziło co się stanie z tym co napisała i czy ktoś to czyta czy w ogóle cokolwiek.
Na pisanie miała siłę i ochotę i w ogóle rozrastającą się przestrzeń od wewnątrz. 

Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że pisanie pomaga jej przejść przez proces  czy sposób na bieżący moment egzystencji. Zaobserwowała, że w każdej zaistniałej sytuacji można wyszczególnić co najmniej dziewięć etapów, faz czy może stanów lub rodzajów sił dających możliwość przejścia przez dany fragment przeznaczenia czy położenia aż do wyczerpania danego aspektu pojawiającego się w jej realiach. 

Te dziewięć sił nazwała dla siebie kolejno;

- siłą obserwacji  czy zauważenia, wzięcia pod rozwagę.

- siłą decyzji czyli wyboru.

- siłą działania czy  wzmagania się.

- siłą doświadczania tego co się dzieje (świadomość).
 
- siłą refleksji (pogłębionego spostrzegania).

- siłą  nauki czyli wyciąganie wniosków.
 
siłą wzrostu czyli świadomego przekształcania siebie - rozwoju.

- siłą przenikania czyli empatii i współczucia zarówno sobie jak i innym co się wiąże z przebaczaniem.

siłą zapominania o ile tak zdecydujemy (oddalenia od siebie danej sytuacji czy wydarzenia).

Po przejściu przez jedną, część lub przy wykorzystaniu zasobów wszystkich sił na danym fragmencie drogi czy doświadczenia można było daną fiksację lub obłęd odłożyć na półkę na trochę lub po wieczne czasy z wiarą, że zadania uczenia i rozwoju można było uznać za proces zamknięty. 

Kiedyś jeszcze w Stanach widziała w autobusie mężczyznę z marginesu. Miał gruby trochę sfatygowany zeszyt obgryziony ołówek i pisał. 
Był zatopiony w kontemplacji własnych wniosków. 
Pisał a właściwie gryzmolił całkowicie objęty ekstazą.  Z widocznych  bazgrołów na jednej  z wielu zapełnionych kartek wśród innych zdań przeczytała wyjęte z kontekstu słowa; "... Wdzięk szalony pełen magii w ogniu którego brak kłamstwa..." 
Było coś ponad przeciętnego w tym zdaniu...
Dla każdego zwyczajnego zjadacza chleba po prostu imał się zajęcia bez znaczenia tak jakby oni robili coś więcej coś co ma więcej racji bytu. 
Zdała sobie wówczas sprawę, że to on stoi na solidniejszych fundamentach życia niż asekurująca się większość,  że sięgnął po wolność, której smak poznała każdy kto na prawdę tworzy. 
Człowiek wyzwolony, zaznający radości w zakresach odciętych dla innych. Przed nim otwierające się rejony poza zakresem doświadczań tych w niewoli zbiorowej agonii. zbiorowej iluzji ważności zmieszczenia się pojemności określonych lub wybranych klatek.  Człowiek wykluczony - indywidualista.

Innym razem kupiła malutkiej wówczas Yannie notatnik i dała jej długopis. 
Yanna robiła to samo co tamten z autobusu.
- Na pewno kawałek jej duszy lub z jej duszą spokrewniony - zdała sobie wówczas sprawę.  
Yanna  miała dopiero poznać smak słów i  liter. Tak samo wpadała w malignę zaświatów, które mają mało wspólnego ze słowem. Ten świat nazywał się przyjemnością zapomnienia się i dostąpienia zaszczytu błogosławienia nicości oraz spokoju. 
Później okazało się, że Yanna wśród wielu talentów, na temat których stale płakała, że ma ich w nadmiarze, więc między innymi okazało się, że świetnie pisze poezję i prozę. 
Zresztą Lylli na tej samej belce z i takim samym powodzeniem zbierała swoje laury. 
(Gwen czuła, że powinna opisać historię Yanny, bo Lylli to samo pokazała na skrzypcach i chociaż Yanna grała także na każdym instrumencie, który dostała w swoje ręce i nudziła się każdym w tempie poznania jego mechaniki i pułapu możliwości to jednak każda miała swoje z korzeniami historie). 
W głębinach wiedziała, że to ona jest taka sama jak tamten z marginesu w autobusie miejskim.  
Na potrzeby doświadczeń roli mamy w  najlepszej wersji jaką mogła być, wchodziła w arkana codzienności z powodzeniem mieszcząc się  w większości. Może tylko trochę się wychyliła pod koniec... tuż przed repatriacją. 
Na użytek własny dla wymagań roli rozsądnego rodzica odlatywała w zakres kontrolowanych kosmosów i kurczyła pogniecione skrzydła odkłada wyprasowanie ich w odpowiedniej fazie samoistnej realizacji lub w innej epoce. 

Gwen wiedziała, że musi przygotować się do wyjazdu. 
Cieszyła się, że wyjazd przerwie jej przyjemną katorgę, że jest gwarantem namacalnej fizyczności,  że odpocznie, że ją wytrąci i otrzeźwi i przeniesie w wymiary stałej konfrontacji z ogólnie przyjętą formą życia. 
Zazna uroku obcowania w innym,  weźmie na chwilę świadomy udział w zbiorowej halucynacji objętej programem napisanym w/g zasad hologramu, podda się zbiorowej  amnezji a potem będzie przez jakiś czas walczyła o konieczność odszukania  siebie w czterech ścianach zgody na zakres i rozwartość własnej wyobraźni. 
Jak już wpadnie do własnej studni to tam gdzie się odnajdzie będzie jej cudownie. 
Ma to już obcykane... i właściwie czekała na następne objawienie się predyspozycji samo-spełniania. 
Co będzie następnym zatopieniem w krainach jakie na nią czyhają do zarania kontynuacji doświadczeń, doli, fortuny lub fatum.  
Gwen wiedziała, że podejmie się każdego wyzwania byle tylko przetrwać i przeżyć jak każdy - najlepiej  jak potrafi. 

Gwen pisała o tym, że pisze. 
A nawet rozpisywała się na temat właściwie jakby tak się zastanowić to czy w ogóle istniejący?  
Pisać o tym, że się pisze? - toż to zupełny absurd i całkowita abstrakcja. A w dodatku robić z tego całe tomy to już wariactwo czystej wody. 
 Dla Gwen pisanie jak każdy rodzaj twórczości jest sensem samym w sobie. 
Spełnianie się w chwili - największy pulpit rozkoszy. 
Wiedziała, że jak prezentowana jej w tej chwili opcja się skończy to ma przed sobą nieskończoność wyborów. Na razie dała się wciągnąć w pisanie. 
Pisała każdego dnia trochę lub więcej. 

Na razie Gwen wyraźnie wciąż znajdowała nadmiar rzeczy, do których powinna się odnieść. 
Pisała o wszystkim co towarzyszyło procesowi tworzenia a było tego strome góry, że ledwo dawała radę przeorać pojawiające się okruchy.  To, że życie mogłoby ulec dodatkowej komplikacji lub dodatkowemu rozwarstwieniu zupełnie przerastało jej wyobraźnię... 
W momencie kiedy z największym trudem mogła objąć holograficzną naturę każdego echa i kolejnych  odbić w synchronizacji mega kosmosów a także synchronizację dublowanych kopii, wówczas właśnie wówczas zadzwoniła Myszka w sprawie śmieci. 

Gwen fizycznie poczuła jak się wewnątrz niej zacierają sworznie i łożyska naoliwionej przed chwilą machiny. 
Postanowiła za wszelką cenę utrzymać fason i konieczność rozmycia kantów czekającej jej przyszłej konwersacji. 
Stęskniła się już za swoją mamą, za zapachem jej mieszkania i możliwością odnotowania małych zmian jakie się pojawiały w jej otoczeniu; a to nowy bukiecik z kwiatów, które mają zapewnioną wieczność, no na pewno możliwość przeżycia sumy trwania egzystencji zarówno Myszki jak i jej własnej, a to komplet wstążeczek w bardzo wyraźnych kolorach upiętych na powierzchni sztucznego kwiata w kącie pomiędzy szafą a oknem a to starannie rozłożony zestaw papierowych serwetek na tych z materiału dla zabezpieczenia przed możliwością pobrudzenia... 
W każdym razie to był komfort lat dzieciństwa i późniejszych; drobiazgowo przeanalizowane detale i ich egzekwowanie na poziomie dla Gwen mało dostępnym. 
Myszka wyrosła, bo bardzo tego chciała z surowego gustu narzuconego przez piękno starościanu, krzywych okien z obdrapaną farbą, wydłużonych cieni w świetle pyłgającej świeczki podczas gdy dla Gwen właśnie te wartości stały się główną pożywką urody życia. 
Sukienki i bluzki, torebki, a także buty mamy, z lat jej młodości stoją u podstaw jej obecnego gustu. Później mama odpuściła jakość w zamian za splendor pozory luksusu a w ramach oszczędności i wpadła w pragmatyczne sidła prowizorki i zabezpieczenia trwałości owej prowizorki. 

Zaraz potem jak mama omówiła z wielką starannością co gdzie, to znaczy jaki śmieć jakiego rodzaju do jakiego pojemnika według przepisu i poleciła zapoznanie się z podkreślonym dla Gwen materiałem do wzięcia pod szczególną uwagę, a także jak zapewniła jej trochę koniecznej lektury na wieczór wszystko dotyczące śmieci, bo wciąż się dociera program z ramienia unii, zaraz potem opowiadała jej o zamieszaniach z urzędnikami, którzy chcieli ją wsadzić do więzienia za śmieci... 
To było nawet przyjemne oj - wesołe - sprostowała w swoich myślach  Gwen. 
Myszka zapaliła trzy zapachowe świeczki dla aromatu  i dla przegnania złych energii... 
Na stoliku koło fotela leżała kostka czarnej czekolady połamana na cząstki dla poczęstunku gościa. 
Było całkiem miło. 
Gwen zdecydowała, że się przeniosła w inną realność wyznaczoną przez równoległą wersję ziemi w nieskończonej ilości dostępnych wariantów. Ten reprezentowany w obecnej chwili był zdecydowanie bardzo dobry. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz