sobota, 18 stycznia 2014

Pandora

Gwen uświadomiła sobie, że ma ostatnio dwa bodajże trzy problemy poza chronicznymi kłopotami to znaczy tymi, które ma każdy w rodzaju: kasa, zdrowie, miłość a może romans w miłości. Ta ostatnia pozycja była chwilowo dla niej zagmatwana, bo dotyczyła tych miejszych trzech pozycji poruszonych zaraz na wstępie. Otóż te trzy pozycje to po pierwsze;- Ten ostatni problem z grupy najpierw podniesionej musi iść na sam koniec o ile w ogóle się nim zajmnie...- analizowała przytomie - a na pierwszy rzut dwa najgłówniejsze z głównych problemów;- Po pierwsze: nazwiko - wyrzucała sobie po raz enty - Po drugie - hm... romans czyli miłość. Być kochaną to jedno ale znacznie ważniejsze to kochać... 

(W miłości najważniejsze jest to co się sercem czuje zamiast tego co można dotknąć lub zobaczyć - napomiała siebie samą.)

- Jak mogłam w tak łatwy sposób zgodzić się na takie bzdurne nazwisko? - Co mnie pokusiło, żeby zatwierdzić pierwszą sugestię jaką mi podrzucił prawdopodobnie Leon?- tarmosiła się ze sobą. Kilka zakrętów wcześniej wszystko było takie proste. Mogła dla przykładu poprosić o pomoc Leona lub twór Leo/Fran albo Łylę i wówczas wszystko szło jak spłatka; mówisz i masz i koniec. Teraz na to, że Turban jest poza możliwością jej zgody na określenie swojej  tożsamości było za późno. Chociażby inicjały, chciała by mieć jakieś zgodne, harmonijne takie jak jej panieńskie jeszcze zanim zaczęła się przymierzać do wszelkich innych płaszczyków; MJM - to było piękne.  Potem się wszystko posypało z inicjałami przynajmniej i tak już leci. A już Gwen Turban co za bzdurne nazwisko, bo imię jeszcze jeszcze ale nazwisko - o rany?! Trzeba było więc poszukać kogoś kto udostępni jej swoje własne czyli musi wyjść za mąż lub co jeszcze bardziej doprowadzało ją do furii oddać swoją rękę, niby dać się prowadzić(!?); - O~!, kura bezpióra, co to to absolutny konflikt - uruchomiła swoją bardzo emancypancką postawę braku wszelkiej zależności i poddaństwa w jakiejkolwiek formie. Chciała być z kimś a jednocześnie czuwała nad koniecznością zatrzymania swojej wolności w jednym absolutnie globalnym kawałku. I tu zaczynało się główne wyzwanie; otóż przecież już od dwóch dekad się rozgląda dokoła i co? 

"... Bóg obiecał, że na każdym rogu znajdzie się super partner i wspaniały mężczyzna a potem uczynił świat okrągłym..."

I co?A wsio, tylko po za tym co na prawdę nadałoby się na rozwiązanie jej głównego wyzwania o konieczności znalezienia sugestii lub cienia rozwiązania z zagmatwania. Do tego dołożyć papierowego męża i wówczas jej pomieszanie z poplątaniem rosło do rozmiarów Sahary.  Zgodziła się na Runo, bo na prawdę takiego kalibru relacje, które dla niej narodziły się jako iskry w kosmosie i szły po tych samych torach w swoim kierunku czyli na przeciw, po to aby się jak galaktyki zdeżyć i w tańcu się wchłonąć na czas jakiś, dla niektórych aspektów, to było poza możliwością powtórzenia, bo jakoś wszystkie inne galaktyki czy iskry wciąż trafiały się jej na ziemi zamiast w kosmosach. Kiedyś bardzo dawno usłyszała o tym, że kobieta w ciągu swojego życia traktuje możliwych kandydatów na związki z innego rodzaju pozycji i za pomocą różnych kryteriów. Podobno serce kobiety w różnych okresach życia miało wystukiwać różne rytmy: Do lat 20 to jest; "ani ten, ani ten, ani ten, ani tamten". Od 20 - 40 odnosi się do problemu z większą pokorą bo przewodzi jej pytanie; "może ten?może ten? może ? a może tamten?" Po 40 zaczyna; "jaki taki byle jaki, jaki taki byle jaki..."  no może czasami: "i ten, i ten, i ten, i tamten."Dla Gwen to była taka sama komplikacja co trzeci problem z grupy pomniejszych kłopotów ale tych bardziej ważnych, bo miała nadzieję na szybsze ich rozwiązanie niż tych odłóżonych na półkę czyli zaskorupiałych, zastygłych w obstrukcji i w ogóle poza możliwością ruszenia na dzień dzisiejszy. Zachowała bowiem z czasów młodości dwie przywary; po pierwsze rumieniec czyli niepewność lub wstydliwość, zatrwożenie pomimo wyposażenia w inteligencję i wyobraźnię a także wrażliwość a po drugie to właśnie, że pomimo przeciekania czasu przez palce czyli pomimo upływu lat, ale tam, teraz to już ileż to dekat Gwen nadal była uzależniona od nawyku; "ani ten ani tamten..." Oczekiwała od siebie, że w imię miłości bezkondycyjnej nauczy się przede wszystkim kochać każdego człowieka a więc, że uda jej się przeskoczyć do fazy; "i ten, i ten i tamten", ale wciąż się na sobie zawodziła i przejeżdżała i to sromotnie. Chociaż musiała przyznać, że ruch w biznesie wciąż trwał a nawet czasami była tym ruchem już trochę zmęczona. Ostatnio ze względu na przeciążenie materii postanowiła, że jest jeszcze rozwiązanie pozostania samotną na pozostałą połowę życia i poświęcenie się dla ludzkości czyli dla przykładu chociażby taki  wyjazd do manków buddyjskich w Tybecie czy jakiejś alternatywnie radykalnej, różnej od tej obecnie praktykowanej drogi gdzieś w Indii... Tylko, że tradycyjnie w Indii to mężczyźni odchodzą z domu po odchowaniu swoich dzieci i zagłębiają się w rozwoju duchowym. Kobiety jako seniorki rodu pozostają przydatne dla następnych pokoleń. Na ulicach pełno jest półnagich, wychudzonych jogginów o długich włosach pokręconych w kokony spiralnie zawiązanych gniazd na głowach, z pomalowanymi twarzami i ciałami. Często są to mężczyźni, którzy pracowali w różnych korporacjach i odnieśli duży sukces, ale potem zostawiają swój fotel dla swojego najstarszego męskiego potomka a sami udają się na poszukiwanie nirwany i spokoju poza gniazdem rodzinnym i tak to się kręci. No więc tak czy inaczej zostaje jej zgoda na to by wyjść za mąż a do listy wymagań co do ewentualnego kandydata trzeba będzie jeszcze dodać ładne nazwisko w rodzaju Potok, Góra, Albo Rzeka, Wiatr albo jeszcze jakieś zachęcające zjawisko atmosferyczne w przyrodzie, bo taki jak Tajfun czy Potop to też były propozycje poza natychmiastową akceptacją. A może coś sama wymyśli? - pocieszała się po cichu w zakresie nazwiska, ale póki co raz zaaprobowane przykleiło się do niej niczym guma do życia we włosach...

Mona zadzwonila potem jak poszedl jej tato do swojego wymuskanego mieszkanka.  - Wy  jeszcze wciąż  na plotach?  - przyłapała je obie... Gwen opowiedziała mniej więcej treś toczącego się  dialogu... - No ale przecież w magazynach uniwersalnej nieskończoności jest wszystko dla każdego i bez ceny to jak kradniesz? - zdziwiła się Mona. - Jeśli biorę czyjeś to płacę - spokojnie odpowiedziała Gwen oczekując pytania znajomej- Jak płacisz jaką walutą?Z jakiej belki? - wpadł idealnie sprowokowany sondaż jeszcze zanim zdołała sobie to uświadomić indygująca kwestię z góry przewidzianego toku dyskusji manipulantka.- Bardzo różną; zdrowiem, napięciem, złym samopoczuciem, negatywnym nastawieniem...- mówiła zdając sobie sprawę z tego jak gładko jej poszło z nakierowaniem na oczekiwany rezultat rozmowy - Popatrz - kontynuowała rozwijając się trochę w nadmiarze - Jeżeli jesteś w swoim rozwoju poza podstawą bania się, poza lękiem i koniecznością wyścigu kto lepszy poza konkurencją poza podziałem na zwycięzców i pokonanych, jeżeli już wiesz, że każda chociażby najmniejsza część trybów machiny, każdy pionek jest w równym stopniu ważny, bo bez jego udziału byłaby zupełnie inna rzeczywistość niż ta, do której został powołany, - No tak jeżeli jesteś na poziomie wyższym - wtrąciła świeżo zaadoptowana w szranki toczącej się dyskucji rozmówczyni. - No właśnie, jeżeli jesteś świadoma własnego poziomu wibracji i nagle się zniżysz, bo pozwolisz sobie na chwilowe lenistwo duchowe to wówczas kradniesz... to znaczy zaczynasz być zmuszona do kradzieży mentalnych - kontynuowałą prowadząca tymczasowy wątek Gwen.- Kradniesz komuś? - dopytywała się Mona- E tam komuś, - sobie - podpowiedziała Fran...- Można też komuś, a w przeniesieniu w realne wymiary materialne na poziomie eha relacji międzyludzkich kradzione są różne rzeczy zarówno dobra całkowicie materialne jak w dziedzinie intelektualnej tak jak pomysły czy chociażby zapłodnienie wyobraźni. To ostatnie wciąż jest traktowane pozytywne i nazywa się inspiracją albo ekspresją...ale..- Jak sobie? - chciała wiedzieć Mona- Kradniesz sobie spokój ducha i wpadasz w rozterkę, frustrację, irytację  i w ogóle pozwalasz sobie na ego z niższych rejonów wmasowywania własnej jaźni w samokrytykę i takie tam podobne cuda jak zupełnie bezproduktywne poczucie winy czy zagrożenia i się zaczynasz wszystkim przejmować i się onanizujesz stałym zapotrzebowaniem na martwienie i szukasz tematów trudnych, skomplikowanych lub sensacji...mówiła Gwen- Tak, tak a potem płacisz cenę utraty zdrowia i musisz coraz więcej kraść, bo musisz żywić energie... w rejonach ciemnych, niskich wibracji... - wpadła Fran- O to ja sobie też poustawiam takie kartki - stwierdziła Mona. - Czy znasz może mitologię grecką? - spytała Fran- A co Tobie naraz na mitologię się zebrało? - zapytała Gwen popijając świeżo zrobioną gorącą herbatę- Jaką pijesz dzisiaj chciała wiedzieć Mona; Yerba Matę? - Rooibos.- A znam to smakuje jak z miodem - orzekła rozmówczyni na głośnomówiącej opcji. - Też mi smakuje - włączyła się Fran.- Łyla, tak po łebkach -  odpowiedziała Gwen Fran- Jaka Łyla?, macie tam kogoś jeszcze chciała wiedzieć Mona- Ona mnie tak przechrzciła - wrzuciła ze śmiechem Fran znów w szarej czapce z Antenką - Za chwilę przyjdzie Bogna- Jaka Bogna? - Ta bez zębów z przodu ?- Tak, tak właśnie...- Słyszałam o niej - podsumowała Mona - ale powiedz co po łepkach?- Też dziewczyna dźwiga się z całych sił - powiedziała Gwen w powietrze kontynuując o Bognie- Podobno studiuje weterynarię prawda? - zagadnęła Mona - Tak tak i daje sobie doskonale radę...- wtrąciła Gwen 

- Ale ona przecież ona ma już wykształcenie uczyła w szkole, potem prowadziła działalność?? - domagała się potwierdzenia Mona

 - No więc słuchajcie dziewczyny; znacie opowieść o Pandorze...? - przecięła bezład zainicjowanych nici, które zaczęły robić wrażenie smażalni ryb czy czegoś co chwilowo było trudne do ogarnięcia, bo się zrobił kocioł a może kociokwik...

- Coś mi się kojarzy, że to kobieta, która przyszła na ziemię przynosząc ze sobą puszkę - mówiła tonem zbierania dawno zapomnianej skali informacji Gwen- Puszkę zwaną puszką Pandory, bo ona miała tak na imię Pandora - Dar Boży po grecku - uzupełniła Fran.- Dla świata w ogóle czy dla mężczyzny? - zapytała jak zawsze logiczna i przytomna Mona.- Jedno i trzecie - powiedziała nawiasem a może mimochodem z wyboru zaangażowana w chęć podjęcia nowej przestrzeni do ciekawej rozmowy Gwen- Wiecie co się stało jak już pojawiła się na ziemi ? - odpytywała dwie ziemskie istoty ta bardziej wtajemniczona, o wciąż za szczęśliwej fizjonomii jak na osobę zaznajomioną z arkanami codziennej pracy i wysiłku nadążania za podstawowymi potrzebami przeciętnego zjadacza chleba na ziemi. - Otworzyła puszkę powiedziała - Mona- I gady wypełzy i wszelkie zło - kontynuowała tajemniczo zniżonym głosem wróżącym lada chwila  wylanie się wiadra powstrzymywanej tajemnicy Gwen- A wiecie, że na dnie została Nadzieja - powiedziała Fran patrząc śmiejącymi się oczyma na Gwen ponieważ właśnie dostosowała się do oczekiwań ukrytych w tonie jej zapowiedzi wróżącej niespodziankę. - To coś nowego - przyznała Gwen spoglądając na telefon, gdzie spodziewała się usłyszeć potwierdzenia swojego spostrzeżenia od Mony.
 - Hej Babeczki jesteście tam? - usłyszały we trójkę po tym jak Gwen wybrała opcję wideo/rozmowa na skype'a- Jesteśmy powedziała jednocześnie Gwen i Łyla/Fran- Bardzo nam miło, że znalazłaś chwilę, by się do nas dokoptować, bo właśnie rozmawiamy na temat...- wysforowała się Gwen czująca się gospodynią spontanicznie uformowanego kręgu dyskutantek dzięki dobrodziejstwom współczesnej techniki. - Ja tylko na moment i fajnie się składa, że chwyciłam Was obie - ucieszyła się Zuzia. - Jesteśmy w trójkę, bo jest jeszcze Mona na głośnomówiącym. - orzekła zadowolona z możliwości pochwalenia obecnego stanu rzeczy Gwen - Mona powiedz coś rzuciła w stronę telefonu.- Cześć Zuzia - doszło do uszu wszystkich. - Cześć, cześć, witam wszystkich - mówiła pospiesznie Zuzia - chciałam się tylko zapytać czy wiecie najnowsze wiadomości o Tryku? - A co się stało? - zapytała jego była połówka oczekując najczarniejszych możliwych scenariuszy.- Wszystko w porządku tylko on ma małe pojęcie co się dzieje na jego temat za jego plecami.- A co niby? - zapytała współczującym tonem sprawczyni lub przynajmniej uczestniczka ostatnio płomieniem rozchodzącej się legendy o Leonie.- Wiecie, że mówią o nim Loe-Tryk od Trick or treat! (trik or trit!) cukierek albo psikus - kontynuowała Zuzia - bo wiecie, że mało kto wie o całej historii, no bo wszyscy trzymają dyskrecję, ale ktoś gdzieś farbę puścił, że niby dotyczy to kobiet i teraz wszyscy mówią o nim w podwójnym znaczeniu.
Gwen zbladła, pomimo, że wiedziała, że w tym momencie kradnie z kosmicznych magazynów poczucie winy i to jakiej? Czy może być bowiem większy absurd jak posądzenie Leona przed jego rozdziewiczeniem w materialnym zakresie o to, że kiwa kobiety a jednocześnie je traktuje jako objekty swoich samczych zainteresowań, bo przecież wiadomo, że Tryk to samiec kozy tak jak baran - owcy i tak jak ogier w stosunku do klaczy, byk do krowy, knur w stosunku do maciory, kogut do kury i tak dalej... - myślała Gwen pozostająć na bezdechu.
- Pożyczyłaś coś czy ukradłaś - zapytała Łyla/Fran wnikliwie analizując twarz swojej ziemskiej przyjaciółki
- Co Wy dziewczyny ja Wam o Leo/Tryk'u, a Wy swoje...- rzuciła prawie obrażona Zuzia, gdy przerwał jej głos Mony.
- Bo ona ćwiczy uwalnianie się od kleptomanii - powiedziała zupełnie poważnie Mona.
Zuzia zamilkła ale jej gapowata mina w tym momencie mówiła o wszystkim co mogło być w danym momencie powiedziane a raczej dopytane; była wywiedziona w pole i to z kretesem pogubiona zupełnie.
- Ona ćwiczy uwalnianie się od poczucia winy, czyli dźwigania dobrowolnie wziętego na siebie poczucia źle wypełnionego obowiązku wobec gościa i przyjaciela i ojej oceanów - oświadczła Łyla/Fran z zadowoloną miną tonem wyjaśnienia w stronę zakwefionej jeszcze wciąż Zuzy.
- Ależ....- zaczęła Gwen - przecież to dotyczy Leo i Fran i mnie i bóg wie teraz ilu kobiet...
- Nic to wygoi się z czasem tak samo jak jego czarna... chciałam powiedzieć czarne siedzenie - poprawiła się Zuza ze współczuciem patrząc na Gwen.
Gwen z kolei z widocznym skupieniem zbierała się w sobie do podjęcia kolejnej próby uwolnienia się od czyhających na nią kuszących elementów, które mogły by bardziej skonkretyzować jej ego w powłoczce winy, biedy, umierania ze szlachetności i tym podobnego zestawu podręcznych wirusów żywiących się produktami ubocznymi zakłóconej harmonii wibracyjnej w sobie.
- Mam nadzieję - wyjąkała starając się złapać grunt pod osuwającymi się stopami - Mam nadzieję podjęła ponowną próbę, że ja, że on...
- Trzymaj się siebie - usłużnie zaoferowała specjalistka od doświadczeń zebranych poza materialną rangą okazji do przejrzenia na wylot obecnej sytuacji kosmiczna przyjaciółka Leo/Tryk'a w niebieskim homoncie i byle jak skomponowanej garderobie o rozmiach ponad wszelkie pojęcie normy.
- Spróbuję...- podjęła Gwen ubrana jak zawsze raczej dobrze i schludnie z podkreśleniem własnej atrakcyjności fizycznej, w którą wyraźnie wciąż wierzyła.
- Spróbuję?! - prawie wykrzyknęła Łyla/Fran tak aż szara czapka trochę przesunęła się z czubka głowy bardziej w tył prawie na kark i zmuszona była ją poprawić trochę, skorzystała z okazji by ogólnie ogarnąć swój wielki strój na pulchnej sylwetce trochę bardziej rogatym ruchem niż było to w jej zwyczajnym nawyku dobrotliwej duszy.
- No dobrze postaram się, oj zaraz... Mam nadzieję... Wierzę, że - Gwen zaczerpnęła głębokiego wdechu ścigana świdrującym wzrokiem Fran z ukrytym w tym wzroku oczekiwaniem dorośnięcia Gwen na pniu do uświadomionych wyzwań - po czym, po tym wdechu znaczy już znacznie śmielej wysypała - Wierzę, że nawet jeżeli będą rzucali w niego pomówieniami i oczerniali go w żywe oczy, to Tryk przyjmnie wszystko przyjaźnie i z dozą humoru i akceptacji takiej jaka się należy każdemy a poprzez swój przydomek stanie się tylko bardziej rozpoznawalny i bardziej pożądany towarzysko, co jest mu bardzo na rękę... umilkła Gwen podnosząc triumfujący wzork na wlepioną w jej twarz Łylę/Fran...
- Brawo! - rozległo się z telefonu.
- Yuppi yey ! - zawtórowała Łyla/Fran wykonując nad głową gest zarzucanego lassa.
- Trafione. - dokończyła Zuza z uznaniem w głosie.
- Dziewczyny ja lecę, bo wiecie umówiłam się z koleżanką na spacer z naszymi pieskami...
- Jak trzeba to mus - skomentowała wszystko rozumiejąca Łyla/Fran.
- Jak musisz to trudno - dotarło z telefonu od współczującej Mony.
- A może wyślesz mężulka lub któreś z dzieci? - zaproponowała Gwen mając nadzieję na zatrzymanie Zuzy.
Ledwo rozłączyła się Zuza i już odezwał się sygnał na skype dopraszający się o zaakceptowanie rozmowy od Lylii.
- Hej mamo czy wiesz, że w drzewie genealogicznych doszłam do pięciu pokoleń w stecz! - relacjonowała zachwycona Lylii.
- A pamiętasz jak byłyśmy na 92 - gich urodzinach babci Janinki? Na uroczystości było obecnych pięć pokoleń - pochwaliła się Gwen dobrą pamięcią i rozeznaniem w swojej rodzinie.
- Oj mamo, zawsze musisz wszystko popsuć... - zasmuciła się Lylli.
- Powiedz dziubku, czy dostałaś już paczkę? - zapytała Gwen.
- Dzwonili do mnie, że jutro do dwunastej ...
- Zadzwonisz do mnie jak będziesz rozpakowywała?
- Jasne. Mama a cieszysz się, że za dwa dni będziesz już u nas?
- Jasne, kochana do jutra, bo dziesiaj mam dwie znajome u siebie, dobrze?
- O czym my mówiłyśmy przed Trykiem i paczkami? - zapytała Gwen.
- Pytałam czy znacie mitologię grecką, a potem chciałam Wam opowiedzieć dlaczego w puszcze pandory została Nadzieja, jak już wszystkie gady wyszły - mówiła Łyla/Fran z bardzo poważną miną i lekkim znużeniem w głosie.

- Może dlatego, że Nadzieja to matka głupich? - spytała Mona.- Gilga masz/mesz powiedziała Gwen.- Co Cię gilga? - zapytała Mona.- Takie nasze wewnętrzne powiedzenie - odpowiedziała jej Gwen biorąc na siebie odpowiedzialność podtrzymania wątku, który właśnie udało jej się skutecznie zaburzyć.- Więc Nadzieja... - zaczęła Fran- Potem mi powiesz... - wtrąciła Mona- Powiem - odpowiedziały obie zjednoczonym chórem, spojrzały na siebie i zaczęły się śmiać 

- A oprócz tego powiem też co znaczy Agrakadabra po ichniemu - powiedziała Gwen mimo woli wgniatając się w ciasną przestrzeń. 

- Oj powiedz, bo umieram z ciekawości - naciskała Mona 

- Gilgamesz to tyle co w zasadzie potwierdzenie a Agrakadabra niech się staną moje słowa lub niech się zamienią w uczucia lub materię... - oczyściła atmosferę Gwen 

- A... no to słusznie posługuja się tym stwierdzeniem magowie i czarnoksiężycy - zakończyła Mona teraz na prawdę gotowa do przyjęcia intrygującej porcji informacji ze strony Łyly - Fran.

- Ojej dziewczyny ale co z tą nadzieją, ja jeszcze muszę tu napisać wypracowanie do szkoły i tato mówił, że od kota śmierdzi więc muszę wywalić na balkon dywany i wszelkie materiałowe nakrycia... - wrzuciła tym razem zniecierpliwiona Mona

- Dobrze, już dobrze każdy ma swoje a z tym kotkiem to wiem coś o tym, bo zawsze miałam koty - przerwała Gwen.

 - Każde zwierzę ma swój aromat i zapach łącznie z ludźmi - kontynuowała Gwen wcinając się w ciszę, powstałą na skutek cichej dezaprobaty obu rozmówczyń ponieważ obie już były lekko zniecierpliwione koniecznością ustawiania sytuacji pod dogodnym kątem dla możliwości wyłuszczenia zakodowanej wartości. 

- Nadzieja została na dnie puszki, czyli, że ludzie mogą z niej korzystać lub też mogą dać sobie na wstrzymanie - odezwała się po chwili trochę zdegustowana przeciągająca się możliwością wyjaśnienia zagadki Fran. 

- Nieraz przejechałam się na nadziei a nieraz pomogła mi przetrwać - znów wcięła się mało poprawna Gwen prowokując tym samym zniecierpliwione spojrzenie prowadzącej wątek. 

- Nadzieja - kontynuowała Łyla/Fran to obusieczne narzędzie - powiedziała mimo wszystko zatwierdzając tym stwierdzeniem przed chwilą wypowiedzianą opinię przez Gwen. 

- Od czego to zależy? - zastanawiała się Mona. 

- Od tego jak go zastosujemy... - powiedziała Gwen - to narzędzie jak każdą inną sprawność. 

- Tak jak ze wszystkim - powiedziała domyślnie Mona

- Jeżeli zastosujemy nadzieję w celu wpływania na losy innych na tak zwany nazwijmy to kompartment intymności innych to wówczas zazwyczaj obróci się przeciwko nam, tak samo o ile mamy nadzieję na kontynuację celów ustawionych z niskich pobudek tak jak prestiż, wywyższenie się względem innych, udowodnienie czegoś innym - mówiła Łyla/Fran.

- Tak właśnie jest, bo jeżeli ktoś chce nam udowodnić, że jest lepszy to przez to stawia się na gorszej pozycji niż jest ten komu chce udowodnić, że jest lepszy.

 - Czyli nadziei potrzebują Ci, którym brak wiary i wiedzy - powiedziała dość cicho Gwen - którym brak wiary w to, że wszystko zawsze nam służy... mój ojciec mawiał "...Nie ma takiego złego, co by na dobre nie wyszło..." albo że; " ...Wszystko dobre co się dobrze kończy a zawsze się dobrze kończy..."

- Nadużywanie nadziei w takim razie świadczy o braku poczucia swojej wartości na zasadzie dostępności do wszelkich środków bez ograniczeń?...powiedziała Mona

- Bogactwo to jest dostęp do wszystkiego czego w danej chwili nam potrzeba wtrąciła Gwen wciąż nawiązując do swojej reakcji w związku z Leo/Trykiem. 

- Nadzieja jest bardzo przydatna jako przewaga w czasie wychodzenia ze złych emocji takich  jak bezsilność, złość, frustracja, agregacja napięcia, ale zawsze i tylko na terenie własnym - powiedziała zamyślona Łyla/Fran.

- Ale przecież ja wyraziłam nadzieję...- zaczęła Gwen

 Wyraziłaś raczej pewność lub chęć wiary w najgorszym razie - przerwała Łyla/Fran 

- Nadzieja jest  o tyle mało bezpieczna, że stosujący ją zaczynają sobie przyznawać lub uzurpować konieczność manipulacji lub działania opartego o chęć kontroli terenów należących do innych osób, tak aby wymóc czy wymusić na danej osobie postawę czy działania im odpowiadające a to zawsze jest chęć zapanowania lub podporządkowania sobie innej osoby, która przecież jest osobnym tworem fizyczynym z osobnym umysłem i osbną wrażliwością i indywidyualnością. Tylko podkreślenie różnic jakie są wynikiem osobnych bytów ludzkich umożliwia warunki harmonijnego współżycia. Docenienie tych różnic a nawet rozmiłowanie się w tych różnicach jest gwarantem wzajemnego szacunku i uznania równości w stosunku do drugiej osoby...

Łyla/Fran umilkła. 

Obie rozmówczynie powtrzymały się od jakichkolwiek komentarzy.

W atmosferze pokoju i na łączach telefonu wprost słychać było, że obie zarówna Gwen jak i Mona przyznają rację nowo przyjętej w kręgi swojej paczki przyjaciółce. 

- Amen - skomentowała Gwen po małej wynaganej przez dostojność chwili pauzie.  

- Jeżeli tę tezę połączysz z wiedzą o istnieniu dostępu do wszystkiego co tylko sobie wybierzemy bez ograniczeń w nieskończonej ilości i rodzajach i wartościach to wówczas czy w ogóle potrzebna jest nadzieja? - zapytała Łyla/Fran.

To był dzień kontaktów. Ledwo drzwi za sobą zamknęła lepsza połówka Leona zaraz potem jak pożegnały się z Moną a zadzwoniła Nela z  Canady.  

Jak zwykle wspominały lepsze czasy i jak zwykle planowały następne spotkanie na 30 - lecie tym razem Ul-a. Fajnie będzie znów zjadą się z całego świata i popatrzą z nostalgią jak zleciał czas pomiędzy palcami wydarzeń. Pochwalą się nad ilością wnucząt i tym jak komu się układają losy... Wyrażały nadzieję na to, że dotrwają w dotychczasowym składzie. Gwen zapytała o możliwość przesyłania paczek z Canady, bo może też działają w Stanach i może uda się jej odkryć jakiś tunel czy możliwość wysłania paczki do Yanny, żeby pominąć mało opłacalne stawki jakie kują w oczy.

Ale to dopiero jak wróci z Irlandii. Gwen wyjeżdża już za moment. Nela podała jej kilka możliwości wysłania paczki znaczy. Gwen postanowiła sobie, że "na pewno" jest możliwość tańszego wysłania paczek niż dotychczas zamiast "może". 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz