- (~!), Dla przykładu teraz
;"... 12 : 21,
2013 - 11 - 23..."- zachwyciła się Gwen - absolutnie fantastycznie - uznała - od zera do trzech...i też w takiej samej harmonii... jak powtórka tej samej melodii...
Przyzwyczaiła się już do tego, że zawsze jak spojrzała na pasek kompa, to trafiała na zsynchronizowane ciągi cyfr;
22 : 22
albo 00 : 00 lub 22 : 33, kilka razy pod rząd 22 : 55, to już była aż nudna regularnie powtarzająca się zasada , więc jak wczoraj w momencie przypadkowego rzucenia okiem w dół ekranu zobaczyła;
02 : 23,
2013 - 11 - 23 (a właściwie dzisiaj nad ranem), to aż ją zatkało ze zdziwienia. Zatrzymała się chwilę dłużej żeby sprawdzić czy na prawdę widzi to co widzi i wówczas dotarła do niej absolutna harmonia tego co widzi; 4 x 2, 3 x 3, 3 x 1, 2 x 0 = 20, z numerologicznego nawyku szybko podsumowała całość.
A ten moment mi służy - pomyślała...
- Ależ, że też - super fantastycznie - zawołała w stronę siedzącej na krześle Łyli - no podejdź, zobacz - zachęcała.
Gwen zaprzyjaźniła się ostatnio z Łylą. Leon po przygodzie z trykiem, trochę przyhamował konieczności uczestniczenia w zmaterializowanych gęstościach, a z kolei ona - Gwen miała ostatnio przyspieszone wzrastanie i była poza sferą chęci podróży kosmicznych... zresztą jako trzecia(?), bo przecież na pewno zabrałaby się z nimi Łyla, a Gwen najbardziej lubiła duety albo od razu większą ilość a nie tam takie dziwne okoliczności...
W każdym razie przyjaciółka już w tej chwili ich obojga, Leona od zarania dziejów a Gwen od czasu wyjazdu na weekend do wujostwa Tada i cioci Elli, szukała pracy, bo chciała się przekonać jak to jest na prawdę w raju na ziemi. Mogłaby sobie wszystko ot tak od razu zafundować lub wytrzasnąć, ale dla niej to przecież była wycieczka z przygodami. Po co wyjeżdżać na wczasy skoro wiadomo, że się po wyznaczonym okresie się wróci w to samo miejsce? Na wczasy wyjeżdża się dla przygody i urozmaicenia tego właśnie oczekiwali zarówno Leon jak jego druga połowa z kosmicznych włości - Łyla - od doświadczeń w ziemskich szerokościach.
Trzeba przyznać, że Leonowi dostało się z dużego kalibru, ale ... przejdzie mu z czasem - rozważała Gwen.
Okazało się, że u siebie są całością - jednym obojnaczym tworem, tylko po zejściu w wersję w jakiej Gwen wybrała się zrealizować w gęstościach ziemskich musieli się podzielić na pierwiastek męski i żeński i w ogóle na role, zakresy i osobne zbiory. Czasami jeszcze tylko częściowo zdawali sobie sprawę, co które z nich posiada i w jakiej formie, co prowadziło do najprzeróżniejszych przezabawnych i komicznych konfliktów i konkluzji z punktu widzenia zwykłego śmiertelnika.
Łyla dla przykładu nagle sobie zdawała sprawę, że komputerową lotność w zakresie przedmiotów ścisłych i skrupulatne podążanie do celu bez ogródek odstąpiła Leonowi a on nagle sobie uświadamiał czy się łapał na tym, że brakuje mu możliwości działania na kilku płaszczyznach i poziomach na raz, że jest za prosty i za bardzo opanowany przez klapki koncepcji z góry ustalonej.
Łyla szybko się przekonała, że musi schudnąć i jakie to trudne... że musi się pozbyć wielkiego chomąta w niebieskim kolorze i szarej czapki z antenką, która robiła z buzi, którą sobie wybrała coś na kształt odkrojonej połowy rozbielonego buraka...
- No i sobie wyobraź, że to było chyba zaraz....- mówiła Łyla - jakieś dwa wcielenia do przodu.
- Ale frajda i Ty to pamiętasz? - zadała zupełnie pozbawione sensu pytanie Gwen
- Jeśli opowiadam to znaczy, że pewnie mam jakieś przebłyski - powiedziała uśmiechając się ciepło Łyla
- No właśnie, muszę Tobie powiedzieć o maseczkach na cerę i ...
- To później - urwała chcąca kontynuować rozpoczęty wątek odwiedzająca
- Dobrze, dobrze, ja tylko tak na marginesie, no opowiadaj, bo wychodzę ze skóry jak to się wszystko wyjaśniło i kiedy?
- Dopiero po śmierci Cioci Wali.
- To znaczy wszystko u niej znaleźli?
- Tak, tak i spinki do koszuli, i biustonosze, które też przecież były na nią za małe...
- To dlaczego ona to zabierała? - zapytała Gwen chociaż wiedziała, że się domyśla bardzo trafnie
- Powiedzmy..., żeby zrobić zamieszanie, żeby poprzez negatywną energię skupić na sobie uwagę czy chwilowe zainteresowanie.
- Ale dlaczego to homikowała?
- Przypuszczam, że chciała oddać po czasie tylko, że czas uciekał i jakoś tak przeminął...
- No właśnie; tak, tak to też sposób na pozostawanie w centrum wszystkiego... a chusteczka w haftem?
- chusteczka i wszystko; całe stosy poutykane po wszystkich kątach...
- Wiesz, Luna - jej córka - ponieważ chciała postępować po chrześcijańsku w ogóle zakazała sobie podejrzeń. Nawet jak coś jej zginęło to sobie tłumaczyła, że pewnie gdzieś wepchnęła, albo oddała ubogim, albo cokolwiek... to ona wówczas zaczęła się bać, że
- Zaraz poczekaj kto ona?
- No przecież mówię, że...
- Ale zaraz; Łyla, to teraz już rozumiesz?
Łyla postawiła szerzej niż zwykle otwarte oczy na Gwen
- Moje kartki? - wyjaśniła Gwen
- Te kartki, na których wypisujesz "...zło-dziej-ka..." i ustawiasz po całym mieszkaniu
- Tak, właśnie...
- Ale to przecież dotyczy Leona a na kartkach...
- Tak jakby..., bo ja bez przerwy, wszystko gubię, więc po to kamerka..., bo widzisz kamerka pomogła mi nakryć Leona - weszła jej we wiadome pytanie zniecierpliwiona Gwen.
- Głupio mu, że go na wylot przejrzałaś...
- Ja tam się cieszę - oświadczyła Gwen i uśmiechem satysfakcji i zadowolenia.
- Powinnaś napisać"zło- dziej" ?
- A widzisz, a jest zupełnie inaczej...
- Jak? w takim razie? - Łyla już była prawie przygotowana, że Gwen włączy ją - połówkę Leona w całość zamieszania i już się nastroszyła przygotowując pełną defensywę czyli chciała doświadczyć kłótni...
- To dla mnie - ucieła Gwen.
- Dla Ciebie??? Żartujesz sobie? Jaja z cynamonem... - oniemiała Łyla.
To na prawdę będzie trudno wytłumaczyć pomyślała już prawie z góry zrezygnowana Gwen, ale zdała sobie sprawę, że fakty wyślizgnęły się spod tajemnicy i trzeba będzie to wszystko wywrócić śluzówką na zewnątrz.
- Leon chciał zaobserwować jak ja sobie poradzę z koniecznością zmiany jego lustra we mnie tak aby mógł mi się pojawić w lepszej wersji i się przejechał... a raczej zdrowo przegiął...
- Tyle to już wiemy... i głupio mu też - skomentowała posępnie Łyla wczuwając się w położenie swojego przyjaciela a może połówki zza światów.
- No bo to było bardzo trudne - zamyśliła się Gwen.
- Obliczone na Twoją inteligencję i możliwości... - wyprodukowała się Łyla.
- Przestań słodzić, bo czasami posłodzone jest w ogóle pod psem - powiedziała Gwen czując, ze zbiera jej się z lekka na nudności.
- Przez pochlebstwa do serca - przytaknęła ta w niebieskim za szerokim płaszcz.
- Zdejmij tę czapkę, bo...- zabrakło słów Gwen.
- Ale czemu poustawiałaś te kartki? - dociekała Łyla posłusznie ściągając czapkę.
- Bo.... bo ja kradnę.
- Jak to kradniesz???
- Oj Ty zaraz myślisz, że ja Myszce i że ona ma rację przez posądzanie mnie prawda?
- A jak inaczej, komu możesz kraść i po co?
- Komu kradnę czy z przed nosa zwijam to mam małe pojęcie, raczej biorę czyjeś - zaczęła Gwen...
- Gdzie, w sklepach? - postawiła pełne zdziwienia oczy Łyla.
- Jeżeli byłoby to w sklepach czy od Myszki to pewnie oboje i Ty i Leon byście o tym wiedzieli prawda? Tak kradnę ze sklepów ale kosmicznych... bo w magazynach uniwersalnej nieskończoności można sobie wziąć wszystko bez ograniczeń...- prawda?
- Prawda.
- Według potrzeb poprzez selektywne zapotrzebowanie.
- No tak.
- A widzisz.... - zatrzymała się Gwen z odczuciem częściowego puszczania napięcia.
- Co widzę? - zdziwiła się Łyla, która wciąż jeszcze literalnie rozumiała fragmenty metafor i rozpatrywała je poprzez wyjmowanie z ogólnej koncepcji konstrukcji powstających obrazów w dialogu
- Znaczy, chciałam powiedzieć, upewnić się, że zdajesz sobie sprawę...
- A no tak, to powiedz co widzę w takim razie szybko skorygowała się Łyla.
- Bo widzisz ja kradnę, biorę, oswajam dla siebie to co należy do potrzeb innych...
- Gilga masz...- westchnęła z kosmiczną ulgą ziemska powłoka połowy jaźni i tyleż samo tożsamości Leona
- Co mnie gilga? - zapytała zdziwiona Gwen.
- A to jest język wymarłej już cywilizacji Lumerian, którzy żyją wewnątrz ziemi...
- Co? Dobrze; a co to niby znaczy? - żywo zainteresowała się Gwen z ekscytacji aż przysiadając sobie jedną nogę.
- To znaczy zaraz.... czy to będzie miało sens w waszej logice?...to znaczy tyle co ktoś kto rozwala, burzy i przez to właśnie buduje i scala - tworzy; takie "Aha!" u was. Jedną rzecz oglądacie ciągle i nagle pokaże wam się ta rzecz z innej perspektywy czy z nową zawartością logiczną...
- Podoba mi się to określenie; gilga masz czy mesz?
- Też trudno to ustalić bo inaczej wymawiacie wiele głosek.
- Rozumiem, ale coś pokrewnie?
- Tak tak właśnie, moja kulpa - przepraszam najmocniej, bo mimo wszystko przez moment zasugerowałam się zdrożnym wzorem postępków a to są jak najbardziej szlachetne zamiary ...
- Oj znów smarujesz aż trzeszczy... - upomniała swoją przyjaciółkę Gwen - Lepiej powiedz o tych cywilizacjach pod ziemią...
- Przecież wiesz, odkopujecie kości i kamienne konstrukcje... Ale tak na prawdę to chodzi o energetyczne istnienie skupisk energetycznych formy świadomości, która raz powstała. Wiadomo, że jak coś raz powstanie, to już na zawsze żyje i się rozwija nawet jeżeli są to wymiary poza materialne...- dała się wciągnąć Łyla.
Zadzwoniła Lylli więc Gwen (w akompaniamencie dyskretnie podglądającej Łyli) oglądałana skype'a jak Zula smakowała pierwszą łyżeczkę kaszki i jak to jej gładko poszło i jak bardzo chciała już jeść tak jak wszyscy. Wyraz zaskoczenia jaki pojawił się w oczkach małej, jej głębokie zgłębienie posiadania zmysłu smaku do tej chwili rozbudowane tylko w zakresie herbatki z rumianku, wody i mleka warte było więcej niż trwająca kilka godzin paplanina Gwen i Łyli... Łyla też się tak przesunęła, że widziała i nawet się rozkleiła i rozczuliła nadmiernie...
- Potem mi powiesz o ciąży - zarządała - i jak to jest mieć dzieci, teraz dokończę o Wali.
- Przecież możesz namówić Leona..
- Daj spokój my tu tylko przelotem... Dzieci zresztą podejrzewam, że bardzo by nam skomplikowały naszą rzeczywistość...
- Ale tam bzdury opowiadasz Fran'ka - zdenerwowała się Gwen
- Jaka Franka?, znasz jeszcze kogoś i to kogoś kto jest z poza moich zakresów percepcji? - zapytała bardziej niż zdziwiona bezrobotna w tej chwili niby - pielęgniarka.
- A tak mi wleciało, zresztą..., bo Fran jest bardziej do Twarzy.
- No dobra niech będzie Fran, tylko kochana musisz przekonać do tego Leona - szybko poskładała się do kupy Łyla.
- Franka i Leon lepiej pasuje niż Łyla i Leon - autorytatywnie oświadczyła Gwen (i zatęskniła za Cyntią w dawnej odsłonie)
- A tam użyję lustra - śmiała się przechrzczona na Franię posiadaczka byle jakiej garderoby, z której każda część pochodziła z innej beczki...
Zadzwoniła Mona w momencie jak one obie miały wejść na temat luster i tak jakby wiedziała czego dotknęły, bo Gwen usłyszała;
- Pamiętasz miałaś mi powiedzieć jak to jest z lustrem to znaczy z tym, że nasze życie jest iluzją.
Gwen zrobiło się głupio, bo to o czym miała mówić do Mony wiedziała od Leona a nowo ochrzczona Fran będzie z pewnością o tym wiedziała... bo w tamtych czasach to oni byli jeszcze razem... to znaczy całością, jednością obojnopłciową, a właśnie będzie musiała się kiedyś dowiedzieć czy mieli jakieś wspólne imię i czy tam w ogóle ma się imiona?...
- Ale trafiłaś właśnie rozmawiamy moim gościem... - kontynuowała pomijając szeroką rzekę myśli a raczej nurt dotyczący imion - o ...
- Masz gościa? - powiedziała z wahaniem w głosie Mona.
- Będzie mi przyjemnie... czy możecie sobie pogadać o ile Wam wszystko jedno...- wtrąciła Fran - przy mnie?
- Mona, czy mogę Ciebie dać na głośno - mówiący, bo Fran - to znaczy mój gość - też siedzi w tematyce.
- O, bardzo mi miło, a owszem, może też coś dopowie do tego, co Ty mi miałaś powiedzieć...
- Wiesz ja to wszystko po części wiem od niej to znaczy...- Gwen spojrzała w stronę Fran z obawą, ale ta kiwnęła głową ze zrozumieniem i z uśmiechem akceptacji i porozumieniem biorącym źródło się gdzieś głębiej niż tylko w twarzy...porozumieniem, którym przesiąkła atmosfera w pokoju.
- To się nawet dobrze składa - włączyła się Mona na głośno - mówiącym - usłyszę w oryginalnej wersji
- Ależ niech powie Gwen - wycofała się Fran ze zręcznością cyrkowca, to się jej utrwali...
- Więc to jest tak - zaczęła Gwen - że podobno my wszystko mamy odwrotnie, to znaczy ta iluzja, w której żyjemy to jest tak jak lustro. To Ty musisz się uśmiechnąć do lustra, żeby zobaczyć odbity uśmiech a my oczekujemy, że najpierw uśmiechnie się do nas powierzchnia lustra.
- O tym już wiedziałam... kiedyś tylko mi chwilowo przepadło - powiedziała z zamyśleniem w głosie Mona...
- Wiesz, że my weszłyśmy akurat na temat lustra w momencie jak zadzwoniłaś ? - spytała Gwen
Ojej przerwała Mona muszę lecieć przyszedł mój tata.
- Migasz się prawda? od dzieci, no tak więc jak to było z tą kleptomanką?... - powróciła do przerwanego tematu Gwen
- No właśnie; Ciocia Wala jak Luna dawała sobie radę pomimo przemyślnych sturchań Cioci, więc Ciocia zaczęła rozpowiadać po rodzinie, że niby jej ginęły rzeczy, które zabrała Wali, żeby sprowokować jakiś zamęt..
- I co, złamała Lunę?
- Otóż; wcale.
- Co ona wówczas zrobiła?
- Luna się oparła i Ciocia musiała się wycofać, bo tak dziwne rzeczy zaczęły jej ginąć i wciąż o to oskarżała Lunę, że cała rodzina już zaczęła sobie pokpiwać i układać anegdoty na temat Cioci...
- czyli użyte narzędzie odwróciło ostrze.
- No właśnie i tak jest zawsze.
- To znaczy jeżeli utrzymasz się w swoich przekonaniach czy wibracjach i ściągnięcie Ciebie do poziomu interreakcji negatywnych okaże się daremnymi wysiłkami tego, który działa na niższym poziomie to wówczas odbija się od Ciebie i wraca do inicjatora zamieszania.
- Też to zdołałam zaobserwować...
- No ale dawaj o tych kartkach... - niecierpliwiła się Łyla.
- Ale przecież wiesz wszystko prawda?
- Wiem i tak i powiedzmy chcę usłyszeć w Twojej relacji...Wiem, ale specjalnie do Ciebie wpadłam, żeby zobaczyć Twoje miny i jak Ty to wszystko opowiadasz....
- Wiem, wiem, wiem..., królik doświadczalny - no dobra...
- Więc Rażka z Myszką weszły
- wiem o tym...
- To chcesz słuchać czy po co mam czas tracić...
- a tak, tak przepraszam. Łyla a raczej Fran zdała sobie sprawę, że musi wysłuchać całości, bo bez tego będzie miała bardzo małą możliwość wyłuszczenia i zaobserwowania wybranych fragmentów
- no dobrze od początku; więc one obie weszły i po przeczytaniu kartek zaczęła się między nimi dyskusja... Wyszłam do sklepu, więc musiały się same uporać.
- Zostawiasz mieszkanie otwarte?
- No tak w razie Myszka chciałaby czegoś to przecież mi o tym później powie...
- I co?
- Podobno Myszka myślała, że to do niej niby - taki zakamuflowany przekaz - posądzenie.
- Dobrze, że akurat była Rażka...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz