piątek, 24 stycznia 2014

Zasłyszana historia

- Jesteśmy wycinkiem promienia światła przepuszczanego przez pryzmat naszej świadomości w stałej amplitudzie drgań fal magnetyczno - elektrycznych. 
Co ciekawe jesteśmy wycinkiem jedności, która sama z siebie zadeklarowała  chęć przejścia przez doświadczenie, samotworzenia się i samodoskonalenia się i samopowstawania w stałym cyklu powtarzanych wersji siebie w coraz bardziej rozszerzonych zakresach horyzontów pojmowania całości jaką jest nieskończoność opcji i możliwości zaistnienia zarówno w mikro jak i w makro wymiernej postaci - mówiła Cyntia do zaciekawionej słuchaczki w odpowiedzi na pytanie tej ostatniej w poczekalni przychodni, gdzie obowiązkowo musiła się pojawiać mniej więcej co miesiąc dla uzyskania recepty na stały zestaw chronicznie przyjmowanego zestawu lekarstw. 
- Jak to się stało, że zaczęły rozmawiać i od razu złapały kontakt? 
Ona z trzymiesięcznym stażem Babci za pazuchą  i młoda studentka architektury w Białymstoku. 
Coraz częściej jest tak, że ludzie z jej pokolenia i z jej wykształceniem patrzą na nią jak na bardzo wyemancypowaną wariatkę, która straciła kontakt z otaczającą ją realnością. 
Wszystko w Cyntii; jej sposób ubierania się, wystrój mieszkania oraz  postawa wobec życia był odniesieniem do o dwa pokolenia do przodu a nawet już dawno dalej. 
Zawsze doświadczanie wycinków, które stanowiły sens egzystencji wielkiej przeciętnej były dla niej poza jej zasięgiem a teraz dla swoich rówieśników a nawet często młodszych o pokolenie była ewenementem godnym zaczepienia uwagi o tyle,  o ile wymagała tego cedzona uprzejmość czy chęć wyminięcia jej na chodniku w celu uniknięcia zderzenia co dla półprzytomnej Cyntii było aż nader często powtarzaną wydolnością możliwości uśmiechnięcia się do swojej ofiary chwilowego zamieszania i z braku natychmiastowej decyzji, w którą stronę i kto ma iść, żeby przejść koło siebie z uniknięciem naprzemniego tańca jak rytuał godowy u żurawi lub różowych flamingów, ale głuptaki to zupełnie inna chociaż pochodna para kaloszy ...-  relacjonowała Cyntia. 
Kiedyś dostała z jakiegoś powodu swoją kartotekę. 
Wyczytała w niej oprócz znanych sobie zdiagnozowanych kondycji, że jest osobą o bipolarnym usposobieniu. 
Gdyby tylko wszyscy Ci diagnozujący wiedzieli ile codziennej pracy nad sobą wymaga jej bipolarność i odbicie od szarej, gnuśnej i zgorzkniałej postawy przeciętnego i zdrowego Polaka, to na prawdę zastanowiliby się co do zanotowania treści swoich medycznych przekonań. 
Wchodzi ktoś do gabinetu, kto tak bardzo odbija od standardu, że określa się jego jako zbyt szczęśliwego jak na warunki otaczającej  realności i proponuje się przebadanie, które być może będzie w stanie zmienić zaobserwowaną kondycję. 
Po zbadaniu fal mózgu okazało się, że są jak najbardziej w normie co bardzo rozczarowało adeptów sztuki wyszukiwania powikłań i unaoczniania chorób. 
Juna - bo tak miała na imię jej rozmówczyni w kolejce do gabinetu lekarza - była ładną nad wyraz szczupłą i wysoką brunetką, tak jakby wyrastała w cieplarni bez światła słońca skojarzyło się Cyntii porównanie z zakresu świata roślin. 
Cyntia zawsze różniła się od większości. 
Na początku było jej z tym super ciężko. 
Tak na prawdę to pogodziła się z odkryciem wczesnodzięcego wieku o swojej "inności" dopiero kilka może kilkanaście lat temu. Zresztą trudno ustalić granice, bo był to i nadal jest proces stawania się w/g zasady, że na ciele mistrza brakuje miejsca, które można by zranić, więc był to i nadal jest to proces akceptacji siebie na przestrzeni, hm, ba chyba całożyciowej przestrzeni - zdołała wystękać w stronę uważnej słuchaczki, poprawiając się na wąskiej i twardej ławeczce w poczekalni. 
 
Cyntia miała wiele przyjaciółek w wieku swoich dzieci. Przychodziły do niej na kawę i pogaduszki  i na darmowe sesje terapeutyczne. Poznawała je wszędzie w McDonaldzie, albo w centrach handlowych i w autobusie, w bibliotece lub co zdarzyło się tylko raz w ubikacji publicznej. Jakoś się wyczuwali a najczęściej były to młode dziewczyny. Rzadziej - młodzi panowie. 
Juna też się zapowiedziała na kawę i na kontynuację znajomości. 
W drodze powrotnej do domu, który stał na tej samej ulicy co przychodnia przebudowana z gustownego dworku z zajazdem z czworakami i z parkiem, którego aleje służą teraz za ulice - Cyntia myślała o świeżo poznanym pięknie w wydaniu obietnicy na wszystko co najlepsze u zarania życia i głodu poznania jaki predominował całą sylwetkę Juny. Dom, w którym mieszkała mama Cyntii i ona sama stał o pięć domów dalej za skrzyżowaniem z przedłużaniem z  Piękną. 
Piękna kontynuuje swoją użyteczność nad Doliną Siedmiu Stawów. 
Kiedyś usłyszała komplemet - przypomniała sobie Cyntia. Zapytała; To w/g Pana gdzie jest Piękna tłumaczyła jakiemuś opornie pojmującemu dyrektywy, a być może to ona miała gorszy dzień. W każdym razie Sław, bo tak miał na imię nowo poznany gość proszący o wskazówki dojazdu do jakiegoś docelowego punktu wbił się w jej słowa; 
- Piękna? - zapytał a po chwili z lekka się przechylił i zajrzał jej w twarz. 
- Piękna - powtórzył ... Piękna stoi tu przede mną - dokończył spokojnie wciąż na nią patrząc. 
To było tak niespodziewane, że Cyntia prawie wykręciła się na pięcie i chciała uciekać, ale mimo wszystko na prawdę wierzyła, że tamtem potrzebował wyjaśnień, które ona była w stanie mu podsunąć. Słaba była w tym jak gdzie dojechać, ale akurat to o co pytał ten gość było na prawdę o kilka kroków dalej no powiedzmy ulic. W każdym razie potem jakoś tak od słowa do słowa i znajomość rozkwitła na dwa telefony. 
Jak się skończyła? 
Cyntia miała małe pojęcie.
 Została pamięć o dość sprytnie wsuniętym komplemencie pomiędzy wiersze konwersacji i zamazana  twarz a może już lekko przypruszona sylwetka faceta, któremu zależało, żeby ją poznać.
Cyntia lubiła Piękną. 
Każdy wiedział gdzie jest i była punktem, o który się można było oprzeć. 
Poza tym przy Pięknej był ten ogromny gomoloch były "Foton" a dalej był Park nazwany Doliną siedmiu stawów. 
W  praktyce w chwili obecnej zostało tylko pięć stawów, ale pozostała tradycyjna  nazwa Doliny. 
Powstały kilka lat temu park, na miejscu dawnego parku, którego zagospodarownie w latach trwania niszczących kleszczy polityki komunistycznej zademonstrowane było podziałem na poszczególne prywatne parcele ogrodnicze podtrzymał swoją tradycyjną nazwę i funkcję. Nazywa się tak prawdopodobnie od czasów zbudowania tu okazałego dworku, (który w tej chwili służy za dzielnicową przychodnię),  tak jak się nazywał zanim przedłużono Piękną po jednym z zasypanych stawów. 
Na pierwszym, największym zniszczonym stawie posadzono Castoramę i zanim wydzielono nową dzielnicę ze starej, w której obecnie mieścił się dom, w którym Cyntia  mieszka z mamą. 
To znaczy wyznaczono nową dzielnicę, bo dom nadal stoi tam gdzie stał tylko gdzie indziej, to znaczy w granicach innej dzielnicy. 
Cyntia szła zatopiona w jesiennej szacie ciepłej jesieni jak zwykle łakomie pożerając każdą możliwą rozkosz czy przyjemność zahaczenia oczu, czy odczucia na wszystkie możliwe sposoby wartości swojego stanu istnienia dla konsumpcji wszystkiego co ją do bólu przenikało, a przenikało ją i napadało na nią i skakało na nią wszystko w najmniej spodziewanych i mało przewidywalnych momentach - wszystko dookoła. 
Cyntia czekała na te dziury w sobie na wylot i na wskroś i na zasadzie przenikania się z otaczającym światem. Już dawno zdecydowała, że to jest najwyższa nagroda za zgodę za świadome odczuwanie i uczestniczenie w doświadczeniu zwanym życiem i najwyższa ranga cieszenia się istnieniem i dzielenia się jego jakością w formie dziękczynnej hosanny pozbawionej nut,  wypełnionej przez ciszę, która była wszystkim poza ciszą właśnie. 
Zaprezentowany miraż możliwości był ostatnio bardzo lubianą zabawą Cyntii w widzeniu absurdu na każdym kroku i w każdym hauście toczącej się przed nią egzystencji. 
Przed chwilą zatrzymały ją wartkie marszczenia powierzchni wody na trzecim stawie w omawianej dolinie. W drobnych regularnych plisach  odbijało swe istnienie  słońce skrzącymi się białymi i srebrnymi migoltliwymi punkcikami niczym garściami rzucone cekiny na powierzchnię tafli ciemnego tła z niebem i z chmurami po kątach i między sitowiem i z szumiącymi trzcinami i w kępach połamanych  przez nocną czasami chłodną aurę wciąż zielonawych liści w kształcie długich noży, mieczy i szabel... 
W przychodni zanim zaczęła rozmowę ze swoją przygodną nową znajomą i kandydatką na jutrzejszą kawę, w przychodni jak zwykle pod-słyszała rozmowę a raczej monolog jednej Pani a konto słuchaczki. 
Mimo wszystko teraz wpięło się i osiadło w  toku jej myśli mało adekwatne zdanie; 
- Powiedziała jedna pani drugiej pani o trzeciej pani - lekko się uśmiechnęła  do treści zdania a  idący na przeciw mężczyzna oduśmiechnął się do niej parą śmiejących się szaro - błękitnych oczu w  twarzy w siwiejącej, poważnej oprawie siwiejących włosów.  
- Przystojny - pomyślała i zgadła, że on pomyślał o niej:
- Ładna :)
W widoczny sposób zareagowali na siebie i to też było kwintesencją urody życia, wyminęli się i poszli każdy w swój rejon skomponowanej już ciągłości stałości doświadczania się przez zmaterializowaną manifestację realności. 
- Ha, Ha, zaśmiała się Cyntia do siebie - ojciec miał jednak rację - grecki filozof szafujący słowami i pojęciami dla chęci sprecyzowania odczutego sensu. 
Gdzieś w podświadomości, słyszała słowa piosenki śpiewanej przez Kaję o tym że słowa ludzi noszą. 
Tak z pewnością Cyntię od czasu do czasu w momentach szczególnych umiały porwać słowa. Lubiła ich gabaryty i były dojrzałym powodem urody życia jakie się do niej uśmiechało w postaci przystojnego faceta być może obarczonego rodziną a może świeżo po rozwodzie. 
Taki co ma żonę inaczej pewnie by na nią popatrzył bez zapotrzebowania na mogące się zadziać wydarzenie, bez oczekiwania na konsekwencję możliwości  korzyści będących następstwem wpadnięcia sobie w oko i delikatnego szarpnięcia poruszonych wnętrzności na poczet pierwszego wrażenia z powodu wyminięcia się i przejścia  koło siebie po parkowej alei nad jednym z ciągu stawów. Oboje zapewne czuli w sobie chwilę brzemienną rozdawaniem piękna i bogactwa w nadmiarach. Oboje haustami bezwstydnie czerpali z naręczy zachwytów urodą życia w danej chwili.  
- Prawdopodobnie obecną, podobną jakością chwili w obojgu na tym samym poziomie odczucia - uświadomiła sobie Cyntia  - To jest właśnie wspólna płaszczyzna porozumienia - kontynuowała zauroczona -  poza możliwością natychmiastowej konsumpcji czy doznania głębiej satysfakcjonującej  gratyfikacji poznania się, gdyby tylko którekolwiek z nich przebiło się przez zaskoczenie nagłą szansą na zadość spełnienie. 

Otrząsnąwszy się z momentu odczytania się w pożądaniu bijącego z oczu ulotnego spotkania Cyntia postanowiła przytoczyć zasłyszaną opowieść dotyczącą anonimowej postaci z ust opowiadającej do tej odwróconej plecami, którego ona stała się mimowolnym świadkiem. 
Opowiadanie nawiązywało do nurtu w jaki wchodzą coraz szersze kręgi populacji na drodze podnoszenia świadomości galaktycznej... 
Ha, ha - ale to fajnie zabrzmiało ale taka jest najprawdziwsza prawda - uznała Cyntia  i zaraz kontynuowała dalej przerwany wątek. 
Podnoszenie świadomości o zasadach i prawach rządzących trwaniem  wszystkiego we wszystkim i poprzez wszystko jest związane z  ujawnianiem  tajemnic, których ujawnienie jeszcze kilka dekad w wstecz byłoby mało prawdopodobnym i mało możliwym aspektem łagodnego przechodzenia z wpojonych błędnych pojęć i dogmatów do odkrywanej prawdy. Prawda jest obietnicą wyzwolenia z więzów iluzoryczności podziału jedności na rozczłonkowane mało spójne ze sobą elementy całości. Prawda potwierdza i utrwala pogląd o tym, że wszyscy i wszystko jest systemem naczyń połączonych od siebie wzajemnie zależnych z jednoczesnym poczuciem całkowitej wolności w prawie do istnienia i trwania jako element bez którego wszystko byłoby innym kształtem i inną całością niż manifestowana postać w dostępnej nam formie doświadczania. 
No więc było to tak, że anonimowa pani X dowiedziała się właśnie o roli świadomego oddychania w życiu. Leżąc w środku nocy koło śpiącego męża zaczęła praktykować metody oddychania przypisane dla każdego centrum energetycznego zwanego czakrami na własnym ciele. 
Mąż się od tego jej ćwiczenia oddechów obudził i  przez dłuższy moment nasłuchiwał ciężkiego dyszenia swojej żony po czym zerwał się z łóżka wrzucił na siebie ubranie i wyleciał na zewnątrz okropnie dotknięty i śmiertelnie obrażony a nawet wzburzony tak, że zablokował wszelkie wyjaśnienia swojej ukochanej. 
Potem następowały wyjaśnienia jak doszło do pogodzenia małżonków i jak mąż został obarczony uświadomieniem o roli oddechów oraz konieczności praktykowania ich dla otwierania poszczególnych czakramów i uaktywnienia ich w własnym ciele. 
Cyntia dusiła się od stłumionego śmiechu tym bardziej, że kilkanaście lat temu podobną wersję słyszała od swojej siostry Rażki. 
Tak się często dzieje - myślała Cyntia -  że to kobiety zazwyczaj pierwsze czują przymus odkrywania prawdy i wciągają w odkryte tajemnice i rozumienie świata zapracowanych i za bardzo zajętym życiem swoich partnerów. 
- Mężczyźnie jest po prostu za dobrze w życiu, - doszła do narzucającego się wniosku Cyntia, bo żeby otworzyć się na refleksję i na chęci do rozwikłania nurtujących ich problemów na poziomie głębszym niż powierzchowny lub skórny trzeba jednak dociśnięcia przez los - zawyrokowała zupełnie logicznie.
 
Cyntia już w tej chwili planowała jutrzejszą kawę z Juną i z grubsza ogarniała obszary penetracji intelektualnej jakie je obie wyraźnie mobilizują do przeżywania radości własnego istnienia. 
Być może Juna ma lub będzie miała chłopaka lub jakiegoś mężczyznę w swoim życiu, któremu poda jak na tacy swoje odkrycia i przemyślenia - cieszyła się na samą myśl ekspansji nowych prawd życia i możliwości poczucia się przydatną. 
Ostatecznie inni korzystają z jej drogi rozwojowej, z tego, że ona czuje przymus uczenia się i wdrażania w praktykę odkrytych, uniwersalnych  prawd w/g których funkcjonuje życie... 
- Jaka to radość - myśłała - dzielić się tym co samemu się posiada w tym wypadku informacjami...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz