poniedziałek, 20 stycznia 2014

Taniec

Zapomniała już o porannym "umieraniu". Była całkiem ukontentowana, a nawet zachwycona, rozpromieniona, zbudowana, rozanielona...
 Gwen szukała odpowiedniego przymiotnika, który oddałby stan określający absolutne zadośćuczynienie obrazkowi jaki został  zaaplikowany/zaprezentowany, odkryty wraz z dzisiejszym przebudzeniem i automatycznym otwarciem oczu. 
- A myślałam, że już teraz zawsze będę się bała paniki z powodu możliwości porannego "umierania" - komentowała uszczęśliwiona.
Wśród graficznej arabeski bezlistnych gałęzi dwóch sąsiadujących ze sobą przez płot orzechów, gdzie drzewo z drzewem się dotyka, a nawet w poplątaniu z pomieszaniem tworzyło jedność trudnej do rozgraniczenia zagadki, które brązowo - popielato - grafitowe linie należą do którego właściwie sąsiada, wisiała pokrojona szaro - beżowo - fiołkowa dal ograniczona płaszczyzną świetlistego obrazka wyznaczonego przez okno. 
Na wszystkich gałązkach wisiały takie same szklisto - przeźroczyste krople wody niczym darmowa biżuteria - dodatkowy prezent z zaświatów (a może bardziej z tego świata?). 
Musiał zatańczyć lekki wiatr, bo drobne gałązki poruszyły się i większość kropli poleciała ku ziemi...
Wnętrze pokoju z ledwo zarysowanymi ciężkimi  storami w kolorze ciemnej oliwki i zwisającymi ozdobnymi sznurami zakończonymi grubymi frędzlami z barwie zmęczonego złota tworzyło znacznie ciemniejsze tło. Rama okna w naturalnym kolorze drzewa dokładnie wyskrobana dziesięć lat temu dodawała surowo - rustykalnego piękna całości kompozycji. Ponieważ w nocy zsunęła się z poduszek na wysokości jej oczu rysowała się gruba deska parapetu. Na parapecie mała ozdobna płytka doniczka a w niej niskie bonsai z zaledwie kilkoma sześciopalczastymi liśćmi żywej wiosennej zieleni nieco podeschłych po brzegach i na końcach. 
- Przepiękne... - westchnęła Gwen - tak to ja mogę zaczynać każdy dzień - zaordynowała  przyszłości dla wszystkich poranków jakie objąć mogła swoimi przewidywaniami z perspektywy pierwszych minut po przespanej nocy.
Ten nakaz dotyczył raczej stanu ducha na jaki życzyłaby sobie zaprogramowanie swojej jaźni bardziej niż obrazka, który w dużym stopniu wywołał uczucie zadowolenia, umiarkowanej, jowialnej beztroski i budującej nieco przytłumionej rozkoszy.  
Sam obrazek z wypracowanego nawyku rutyny i stale kontrolowanej woli powstał wcześniej na ułożonej z przewidywań alei na zasadzie ukształtowanego zamówienia na zakres emocjonalnych uniesień, tak aby wykluczyć umieranie i podobne dramaty. 
- Udało się - orzekła z całym przepychem satysfakcji na jaką było ją stać w obecnej chwili. 

Rozejrzała się dookoła i natychmiast przypomniała sobie młyn i kołowrotek spraw i sprawek jakie musiała na dzisiaj przeorać i już już miał skapucieć starannie zaaplikowany humor i z góry zainscenizowany nastrój w ramach osobistej higieny, gdy sobie przypomniała, że do jej najważniejszych obowiązków należy przede wszystkim pilnowanie pogody ducha tak aby być elementem dźwigająco - wspierającym zamiast przyczyniającym się do rujnacji. 

- Czy oni się zmówili - mówiła do siebie zaledwie chwilę później odkładając słuchawkę telefonu -  teraz jak mam więcej niż zwykle na głowie... 
Ponowny telefon zmusił ją do przerwania wywodów związanych z narzekaniem, bo już się odezwało prawo przyciągania sobie podobnych, co zdołała sobie uświadomić w ułamku sekundy pomiędzy komentującym monologiem a podniesioną słuchawką. 

- Ja tylko na chwilkę - mówiła Neta tonem prośby po tym jak Gwen wyjaśniła jej, że na bieżącą chwilę jest bardziej niż zajęta po prostu przeładowana nadmiarem i... Ale dokoczenie stanowczego apelu o rozsądek zsunęło się w przestrzeń niczym ułuda oczekiwanego komfortu. 
- Coś pilnego? - zapytała wbrew sobie, bo bardziej niż wszystko inne chciała już się zabrać do przeglądania zdjęć, by wybrać kilka, o które poprosiła ją Lylli. 
- No... (tu nastąpiła chwila przedłużonego milczenia) jak to ująć...- usłyszała - to znaczy jak zwykle - głoś Nety zadrżał troszkę i to złamało sztywne postanowienie Gwen co do rozwiązań dla niej wygodnych na zastany moment. 
Gwen już wiedziała, że ta rozmowa się przeciągnie, bo problem był bardzo rozległy i znany jej z autopsji. To znaczy Neta dzieliła z nią przyciąganie partnerów, którzy jak to się popularnie mówi mieli kłopot z intymnością. 
Ostatnio rozgryzła na czym polegała jej zabawa "w chowanego" z dotychczasowymi partnerami lub potencjalnymi partnerami i nawet dobrze byłoby usłyszeć to wszystko w słowach, żeby uzyskać pewność, że sama do końca rozumie mechanizm jaki podświadomie uruchamiała na terenie własnym. 
- No to dawaj - usłyszała pomimo, że chciała odłożyć tę rozmowę na trzy kwadranse tak aby się chociaż trochę ogarnąć. 
- No bo to jest taka zabawa w kotka i myszkę jak ja uciekam to on goni a jak ja zaczynam gonić to on ucieka... a mi brak już siły... 
- Znam to; to jest tak jak w teatrzyku cieni. Dwie wycięte laleczki są zaczepione na nitkach a nitki podłączone do dwóch przeciwnych końców patyka o określonej długości. Zależnie od tego, w którą stronę odwróci się patyk to laleczki gonią się wzajemnie zachowując między sobą tę samą odległość - prawda?
- No właśnie... 
- Ojej, moja biedna, słuchaj a ta odległość to jest do zniesienia czy za... - Gwen zatrzymała się w pół słowa. Przecież czy Neta dzwoniłaby do niej gdyby odległość była znośna? 
- Neta posłuchaj mnie to tylko na pozór jest gra bez końca. 
- Ojej doprawdy, zamieniam się słup soli...
- Lepiej w cała w słuch - poprawiła ją Gwen z uśmiechem w głosie. 
- No tak... już słucham. 
Neta była małą, kruchą szatynką po przejściach w wieku jej starszej córki. Straciła rodziców kilka lat temu. Najpierw zawinął się jej ojciec dwa lata wcześniej zanim w jego ślady poszła jej matka. 
Miała kilkuletnią córeczkę i partnera ojca jej dziecka, który mieszkał z nią w mieszkaniu po rodzicach. 
- Wiesz, że taka gra z koniecznością trzymania na dystans swojego partnera dotyczy - mówiła Gwen starannie blokując myśli o tym czym w tym momencie powinna się zająć - tych ludzi, którzy koncentrują się na tym jak odbierani są przez otoczenie zewnętrzne raczej niż na tym czym są dla siebie? 
- No właśnie... tak to czuję... bo on Milo cały czas się boi kto co o nim myśli.
- Tak, tak - właśnie. Tylko, że to jest zaledwie tylko pierwsze dno. 
- A to drugie?? - dopytywała się Neta. 
Tu Gwen zastanowiła się przez chwilę jak to wszystko jej powiedzieć w prosty sposób. 
Widzisz ponieważ to są ludzie, którzy patrzą tylko na to jak ich odbiera otoczenie to przyciągają do siebie takie osoby, które zapewnią im koncentracje na wybranym aspekcie
- Znaczy, że co? - wyraźnie zasępiła się Neta
- Znaczy, że każdą relację zawsze tworzy dwoje ludzi - powiedziała Gwen - zdając sobie sobie sprawę, że właśnie dotyka tajemnicy swojej przeszłości i wszystkich swoich związków. 
- To też może znaczyć tyle - mówiła dalej Gwen - że jest szansa, że z innym partnerem będziesz miała inną pulę wzmagań 
- Ale ja, chcę zostać z Milo - powiedziała nadąsana Neta
- Ależ oczywiście - usłyszała swój uspakajający i zapewniający ton Gwen
- Tylko podaję taką informację, że są bardziej lub mniej zdecydowane osobowości, które muszą przerabiać podobną skalę problematyczną. 
- Mi się powtarza.. - wyznała Neta i Gwen zobaczyła w wyobraźni jak Neta przygryza dolną wargę ze skrępowania i zaraz postanowiła ją pocieszyć.
- Też należę do tych, którzy się uczą raczej powoli... witaj w klubie - rzuciła Gwen i przerwała, bo musiała przejść na bardziej drażliwy grunt... 
- To znaczy-  kontynuowała po chwili dalej popychając przed sobą kolosalny ciężar własnych doświadczeń - to znaczy prawdopodobnie ten aspekt wybrałam na przepracowanie go do końca, dlatego akurat w tym zakresie przytrafiają mi się coraz konkretniejsze lekcje - zwierzyła się swojej młodszej o pokolenie słuchaczce i poczuła, że tamta słucha z dużym napięciem. 
- To jest tak - podjęła - że najpierw są małe detale, które spadają na Ciebie, żeby Tobie uświadomić czy pokazać, odbić jak w lutrze, zademonstrować - szukała odpowiedniego wyrazu zdeterminowana aby przekazać swoje spostrzeżenia poparte zarówno własną skalą doświadczeń jaki i regałami czy całymi działami przeczytanych książek - to jest tak, że najpierw - wróciła do początku - że najpierw spadają na Ciebie małe bzdety a w miarę czasu jak lekceważysz ważność owych bzdetów coraz większe cegły spadają Tobie na głowę... - wybrnęła mimo wszystko mało zgrabnie. 
- Wiem, wiem, właśnie, to już wiem, bo ostatnio... - przerwała zawstydzona młoda rozmówczyni...
- Tak, tak też coś mi się kojarzy, że już o tym mówiłyśmy kiedyś - dawno - postanowiła ratować tonącego rozczulona Gwen.
- No, to było latem...- sprostowała Neta
- Zobacz jak czas leci - już jesień, ale leci prawda? - podjęła Gwen uświadamiając sobie, że dla Nety to mimo wszystko wciąż wiosna, wiosna życia
 - Otóż widzisz - kontynuowała -  jeżeli jakaś lekcja Tobie zalega to ją powtarzasz bez końca, natomiast jeżeli się uporasz się z jednym aspektem relacji to zaraz wychodzi następna sprawa, bo życie polega na nauce miłości bezwarunkowej pod każdym względem i z odniesienia każdej perspektywy - zapędziła się Gwen.
Spotkała ją chwila milczenia. 
A za chwilę:
- Słucham? 
- Mówię, że w odniesieniu do Twojej a także mojej sytuacji to sprawa polega na tym, że przyciągamy podobnych partnerów.
- No tak.
- Oni wszyscy, to znaczy zarówno Ci, którzy są w Twoim życiu jak i ci w moim... - zacięła się Gwen - oni wszyscy są bardzo skoncentrowani na ocenie przez otoczenie zewnętrzne i na tym starają się budować i opierają cały swój wizerunek zewnętrzny.
- Tak właśnie tak jest, bo jak Milo... - zaczęła Neta... 
- Kochana, ale mam tak mało czasu, może innym razem albo w ogóle skoro wiemy o co chodzi tak ogólnie... - przerwała jej Gwen...
- No tak ale to jest ważne - tu Neta zafundowała małą pauzę jak do możliwości namysłu i kontynuowała;  - Bo on wychodzi smarkać i odchrząkiwać na dwór, to ja mu mówię, że on może to robić w łazience to on przyszedł do mnie wczoraj i mówi, że mam zobaczyć, że mój sąsiad robi to samo, że mam iść zobaczyć jak tamten smarka... a ja mu na to, że co mnie obchodzi kto gdzie smarka czy pluje flegmą po chodnikach i po kątach, ważne jest to co jest między mną a nim, bo to ja z nim żyję a jeżeli on chce żyć z innymi to niech na inną włazi w nocy... 
 Gwen dusiła się z tłumionego śmiechu, ale postanowiła ze wszystkich sił zachować powagę
- Widzisz trafiłaś w sedno - Gwen zaksztusiła się z lekka, bo trudno było o lepszy lub bardziej dostadny przykład... 
Milo pochodził z rodziny o rolniczych korzeniach i wyniósł stamtąd przekonanie, że wszelkie nieczystości tak jak smarkanie czy wypluwanie flegmy należy załatwiać na zewnątrz dla uszanowania pracy utrzymania w czystości wnętrza domów. Przekonanie to przeniesione jeszcze z czasów klepiska wysypywanego piaskiem dla utrzymania higieny, miało odwrotną konotację w obecnym sposobie odniesienia się do zewnętrznego obrazu człowieka, ale jak najbardziej obrazowało skupienie się na opinii zewnętrznej Milo, skoro starał się zachowywać tak jak inni zamiast skoncentrowania się na tym co jest wygodne dla związku z Netą a nawet przyzwoite we współcześnie znacznie bardziej rozprzestrzenionym wizerunku człowieka zaznajomionego z ogólną kulturą bycia. 
Gwen usłyszała pukanie do drzwi i musiała przeprosić na chwilkę swoją rozmówczynię. To była Myszka, z którą ostatnio udało się Gwen pokonać pokutujące napięcia. Nawet fajnie jest ostatnio rozmawiać - myślała Gwen wracając do telefonu i zdając sobie sprawę z zalegających zadań na dzisiaj... 
- gdzie my to byłyśmy... - powiedziała podnosząc słuchawkę.
- No ja opowiadałam jak Net pluje i sika pod różnymi drzewami w ogrodzie zamiast iść do łazienki, tak jak pies znaczący swój teren... 
Gwen musiała jednak się wyśmiać, bo przykłady Nety absolutnie ją złamały.
- Przepraszam powiedziała starając się powstrzymać krztuszenie z powstrzymywanego rozpierającego ją śmiechu - przepraszam powtórzyła - śmieję się bo Myszka...
- Mama?, a jak ona się czuje? - przepraszam zapomniałam zapytać. 
- Jak na osiemdziesięciolatkę to znacznie lepiej niż większość w podobnym wieku.
- Widzę ją czasami jak przechodzi i rzeczywiście prezentuje się imponująco - mówiła Neta.
- Wiesz może lepiej spróbujmy dokończyć... - wtrąciła Gwen... 
- No tak dobrze, że jest ten program bez granic, bo na prawdę bym zabuliła, relacjonowała Neta
- Mniejsza o kasę dla mnie w tej chwili ważniejszy jest czas - podkreśliła Gwen - postarajmy się streszczać poproszę - dobrze?
- No dobrze, jeszcze tylko chciałam wiedzieć... co było takie śmieszne? - dopytywała się Neta. 
- Ojej byś musiała to zobaczyć - Gwen szukała rozpaczliwie rozwiązania kłopotliwej dla niej sytuacji - wiesz jak to starsi ludzie czasami coś ubiorą... 
Tu przypomniał jej się zbawienny obrazek Myszki w przekręconym dziwnie moherowym berecie i znów zaczęła się śmiać. Ten beret może był i w porządku ale cała ta sytuacja teraz plus ten beret to było więcej niż wystarczająco. 
- Słuchaj zaczęła do słuchawki może ja do Ciebie zadzwonię za chwilę.... 
- Ojej, przepraszam... - usłyszała zrezygnowany głos Nety... 
Zrobiło jej się żal Nety i od razy przeszła jej wesołość; 
- To na czym skończyłyśmy? 
- No ja opowiadałam, że Milo woli sikać pod drzewami zamiast w domu, bo oni tam mają szamba......
Tego na prawdę było już za wiele. Gwen miała małe pojęcie jak wytłumaczy to, że teraz została po prostu znokautowana przez powagę Nety. Jakoś po chwili opanowała się trochę i zaczęła;
- Przepraszam to przez beret - i znów musiała się zatrzymać prawie już zdegustowana tak mało adekwatnym swoim zachowaniem względem powagi tematu. 
- No tak, no tak, no tak... powiedziała bardziej w celu uspokojenia się niż dla potwierdzenia swojej rozmówczyni.
- No więc co ja mam robić... 
- No cóż, widzisz - mówiła Gwen na siłę odzyskując powagę -  jak to jest; on za bardzo uważa na opinią zewnętrzną i stara się na siłę dostosować do wszystkich zakodowanych wzorów wyobrażenia o sobie jakie w sobie hoduje, że niby są ważniejsze niż to co go na prawdę otacza. 
Przypomniało jej się jak Lylli powiedziała o swoim ojcu, że on jest bardziej Amerykaninem niż każdy prawdziwy Amerykanin. To było to samo tylko z zupełnie odwrotnego końca... i znów ogarnęła ją tłumiona wesołość, bo skala i rozpiętość przykładów na jej własny użytek była rozbrajająca. 
- I co? - dopytywała się Neta zupełnie będąc poza kręgiem humoru jaki w tej chwili łamał od środka Gwen. 
Zdawanie sobie sprawy jak mało stosowne jest jej zachowanie w tej chwili pokutowało następną chcęcią pośmiania się ze swojej sytuacji o nawartwieniu różnego rodzaju tłumionego humoru jaki ją naciskał z każdej możliwej strony i na każdej płaszczyźnie w skali w różnej skali. Zmuszona była jednak zachować powagę, bo taki czuła nakaz wewnętrzny względem swojej młodej przyjaciółki. 
- Widzisz on stara się zasługiwać na najlepszą ocenę obserwatorów z zewnątrz i tym samym przyciąga w swoim życiu takich, którzy będą mogli się skupić na krytyce i ocenie.
- I że niby ja go krytykuję... ? - zripostowała nieco zaczepnie lekko oburzona Neta.
Gwen żonglowała zarówno wesołość jak i współczucie a także próbowała odsunąć przesuwające się przykłady jej związków między innym z Gregorem ojcem jej córek jak i teraz ostatnio te wszystkie pomykające przed nią postaci... 
- Bo wiesz to jest taki taniec - powiedziała Gwen i zamyśliła się...
Neta też milczała po drugiej stronie. 
- Ty go chcesz po prostu zbliżyć do siebie a on widzi, - podjęła Gwen poszczypany wątek - a on jest w stanie zdać sobie tylko sprawę z tego, że jak się zbliży to straci kontrolę nad tym czym on jest w swoim przekonaniu czy pojęciu jako najlepszy wizerunek siebie dla opinii zewnętrznej.
- To brzmi bardzo... - Neta szukała słowa - elokwentnie - dokończyła. 
- No tak on chce być chwalony, bo polega na tym co nim mówią inii - kontynuowała Gwen
- To prawda - podchwyciła Neta z ulgą w głosie
- Z jego punktu widzenia Ty krytykujesz go jak on dokłada wszelkich starań aby uniknąć tej krytyki i na tej zasadzie się przyciągacie jednocześnie zapewniając sobie przepaść między sobą. On chce stałego nadzoru z zewnątrz i to przyciąga, bo oboje jesteście ofiarami tej samej gry tego samego tańca. 
- A można to jakoś zmienić? - bezradnie zapytała Neta.
- Wiesz mam tylko przemyślenia i zaplecze teoretyczne - mówiła Gwen...
- To znaczy bez praktyki ? - upewniła się Neta
- No właśnie bez - potwierdziła Gwen i umilkła 
- A co powinnam robić w/g tej praktyki?
- Teorii... - dobrodusznie poprawiła Gwen i zaraz podjęła urwany wątek: 
- Z tego co wiem to oboje koniecznie musicie się zacząć skupiać na tym co dobre między Wami i ktoś musi to zacząć. 
- To może potrwać - przytomnie skomentowała Neta
- Tak, tak to jest metoda powolnej kultywacji i oczekiwania wiadomych z góry przewidzianych  rezultatów ...
- To znaczy, że trzeba się z góry nastawić prawda? 
- Tak, właśnie tak. Widzisz jak wejdziesz do ciemnego pokoju ze świeczką lub zapalisz światło to rozjaśni się cała przestrzeń wnętrza prawda? - mówiła na reszcie poważna Gwen - a jak wejdziesz do jasnego pokoju to znacznie trudniej jest go zaciemnić. 
- można zasłonić zasłony - przytomnie powiedziała Neta.
- No tak niby masz rację, ale pamiętasz jak rozmawiałyśmy o najważniejszym uniwersalnym prawie o grawitacji sobie podobnych? 
- Pamiętam. 
- Więc jak się skupisz na jednej rzeczy, która Wam wychodzi...
- Seks? - palnęła Neta i zaraz umilkła ...
- No niech będzie seks - pomogła jej Gwen i zdała sobie sprawę, że w takim razie Milo opiera poczucie swojej wartości czy uzupełnia swoje kompleksy poprzez syndrom ekstra samczości i poczuła w sobie rosnące zagrożenie dla związku swojej młodej przyjaciółki, ale postanowiła powstrzymać swoją rozbujaną wyobraźnię. 
- Staraj się skupiać na tym co dobre między Wami, wszystko to co najlepsze, jak dla przykładu radość jaką macie z powodu Kwasza.
- O~! to jest dobry topik - zainteresowała się Neta.
- No więc jeżeli się skupisz na dobrym, to to co dobre będzie rosło i po pewnym czasie Milo dołączy do świadomie narzuconego wzoru - imputowała Gwen - to co dobre będzie rosło a to co złe malało, bo dobro jest silniejsze od zła.

Podczas rozmowy  Gwen cały czas pod skórą zdawała sobie sprawę, że gdy skończy się rozmowa z Netą to ją czeka taniec w przyspieszonym tempie i to też była pula oferująca dobre rozwiązanie na bieżący moment.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz