poniedziałek, 27 stycznia 2014

Idą święta

- Miesiąc czasu - to bardzo niewiele jak na wygrzebanie się z konsekwencji małej wydolności rozleniwionego i mało aktywnego ostatnio układu immunologicznego - myślała Cyntia. 
W/g najnowszych wytycznych Cyntia zobaczy się z dziećmi i z Zulką już za kilka tygodni pod koniec Listopada. 
Musi jeszcze spakować wszystkie zakupione prezenty do dużej paczki, którą wyśle tak aby odebrać ją na miejscu w Dublinie. 
Nagle inscenizacje spotkań z "Innymi" i inne historie tego typu straciły swój ciężar gatunkowy i urok własny.  
- To są takie "zapchaj - dziury" - stwierdziła rozpromieniona Babcia z prawie  trzy - miesięcznym stażem swojego nowego statusu. Zaczęła się już przyzwyczajać do tego, że miano Babcia dotyczy z spośród rzeszy Babć także i jej powłoki fizycznej od trzech miesięcy z dniem jutrzejszym - uświadomiła sobie z mimowolnie podciągniętymi w górę kącikami ust. 

Poczuła się uskrzydlona. Ma jakieś konkretne plany do realizacji.  Jak to dobrze , że jedzie.
 Rodzina Lylli powoli odczuwa zmęczenie materii.
- Przejdzie im - orzekła z pewnością siebie i  z kiełkującą satysfakcją przyszłej roli własnej  - wystarczy, że wyjdą kilka razy we dwoje - kontynuowała niemal roztkliwiona. 
Jedzie na dziesięć dni, a więc co najmniej trzy randki dla odświeżenia małżeńskiej więzi.
 A poza tym na święta młodzi z Zulką jadą do Cork gdzie jest cała zgrana paczka najbliższej rodziny Pawła - (razem dokładnie dwadzieścia jeden osób, o ile dobrze policzyła - sporo :) z gromadą małych dzieci (wliczonych w ogólny wizerunek rodzinny)  nieco starszych od Zuli. Znów odbiorą w prezencie trochę potrzebnego podmuchu w żagle aż do Lutego czyli do wizyty rodziców Pawła. Potem na weekend wpadnie Gregor a potem będą następne święta i tak powoli dzieciątko będzie im kwitło a oni dadzą jakoś radę - podążała trasą szczęśliwego szlaku na przyszłość swoich pociech. 

Zostają do zagospodarowania Święta. 
Jej święta. 
Hm... najlepiej będzie zapewne jeżeli je pominie. 
Jak zawsze, to znaczy od kilku lat. 
Próbowała na prawdę próbowała już kilkukrotnie zasiąść za wspólnym stołem wigilijnym z rodziną i co? 
Okazywało się, że kontrast pomiędzy ciepełkiem rodzinnym jej siostry i z jej stanem opuszczonego i bardzo pustego gniazda  wycinał coś na kształt zduszonego, trudnego do opanowania szlochu i krępował zarówno ją samą jak i innych rzeką wartkiego potoku łez. 
To co sama przed sobą na co dzień z wielkim pietyzmem i oczywistym sukcesem zakopywała, okazywało się zbyt płochą zaporą w zestawieniu ze świątecznym, uroczystym nastrojem jej bliskich/dalekich krewnych. Kiedyś sama organizowała i dopinała wszelkie szczegóły różnorakich świąt, nawet gdy Gregor już poszedł szukać poczucia szczęścia i sensu życia poza ramami ścisłej rodziny. A teraz obserwowanie podobnej wersji będącej udziałem innej rodziny było po prostu masochizmem i odgrywaną na zamówienie torturą.
 Starała się całość przedstawienia ustawić dogodnie dla siebie, ale zakneblowane uczucia zawsze znalazły drogę kanalizacji. Zabrakło bliskości jaka mogłaby łączyć siostry i matkę, oraz szwagra i ich dzieci z jej zbyt odrębnym dla ogólno - rodzinnej akceptacji wizerunkiem.... 
Za dużo było lęku o zbyt wiele mało powiązanych wątków. 
Coś się porwało i głęboko zburzyło i tylko czas i cierpliwość mogą zmiękczyć mało wygojone i wciąż ostrzone kanty przez natarczywość i brak zrozumienia ze strony Myszki, która z całego serca chciałaby zmiany i zazwyczaj postanawiała doprowadzić do oczekiwanych rezultatów sobie znanymi metodami, w których zakres wchodziły między innymi;  - bezpośredni atak werbalny lub zestaw przemyślanych knowań i manipulacji wkręcających całą rodzinę. A wszystko to w ramach miłości. 
Dla Cyntii zostawały puste pozory - jakaś farsa, w której miała wypełnić wyznaczoną rolę i zawsze doszczętnie paprała sprawę. Psuła całość choreografii innym, którzy zupełnie autentycznie się sobą cieszyli, narażając przede wszystkim siebie samą to znaczy Cyntię na zbyt dużą dawkę emocji. 
Wolała rezygnację z uczestnictwa w rodzinnej tradycji. 
Lepiej jak zajmie się codzienną rutyną. 
- Jakoś przeżyje - stwierdziła lakonicznie.
- Jak co roku zapewne - czyli całkiem dobrze, jak to jest w jej zwyczaju, wszystko można zobaczyć w pozytywnym świetle - kontynuowała po chwili.
- Dla przykładu co? - doszukiwała się potwierdzenia właśnie wysuniętej - przez siebie tezy. 
- Ano chociażby czas całkowitego relaksu całkowicie wolnego od zakłuceń i ciągłym czekaniem na możliwość na chwilę, którą w całości poświęci pisaniu. 
Lubiła pisać lub tworzyć w jakiejkolwiek innej formie, jej priorytety jednak wymagały czasu przede wszystkim na prawie codzienne sesje z Zulą w roli głównej, bo bez tych sesji było jej po prostu źle i nijako. 
Oczywiście zostaje podtrzymanie kontaktów wynikających z chęci utrzymania więzi  przyjaciesko - koleżeńskich itd...
Jakoś tak się składa, że na pisanie i inne rzeczy, które chce robić wciąż kradnie czas i wciąż go wyskrobuje nocami lub w czasie weekendów, bo wówczas inni mają bardzo zabudowane życie, więc i ona Cyntia może sobie pozwolić na swoją prywatę. 
Jest tak, że podczas codziennych sesji z Zulką i z Lylli Cyntia najczęściej coś grzebie co można zrobić jak one obie jej towarzyszą, ale pisanie to zupełnie inna sprawa; pisanie wymaga odosobnienia i czasu na skupienie i ciszy na odnalezienie siebie wśród czarnych znaczków na ekranie określających słowa, znaczenia, sekwencje i ciągłe dochodzenie do wyklarowania tego co akturat powstaje. 
To jest ciągły i bardzo bezpośredni kontakt ze sobą samą a może nawet poprzez siebie z większą częścią zbioru wszystkiego we wszystkim poprzez wszystko, która zawiera także jej składnik osobowo - tożsamościowy.  

Najważniejsze, że sama ze sobą jest w zgodzie, nawet jeżeli jej  integracja wewnętrzna żąda ofiar w postaci  odseparowania, ostracyzmu czy dobrowolnie narzuconej sobie izolacji między innymi dla uniknięcia zadawania ran biednej Myszce, którą potrafią boleć najprzedziwniejsze komplikacje i kombinacje związane z oddychaniem powietrzem zawartym pod dachem wspólnie okupowanych nieruchomości.  
Cyntia była bezwzględnie przekonana, że ma prawo do swoich poglądów i do wolności osobistej nawet jeżeli złotą klatkę wyznacza nadopiekuńcza miłość rodziny, która pod przewodnictwem dzielnej Myszki najchętniej by ją zadusiła, byle tylko uzyskać wzór postępowania wygodny i oczekiwany  a także bezwzględnie egzekwowany przez zespolone siły kochającej rodzinki. 
Pomimo wszystko to jest miłość - na pewno miłość.
Miłość po stronie lęków. 
Miłość, której brakuje narzędzi aby mogła się wyzwolić z udręczenia. 
Miłość jakiej postaci uczyła się jej mama i jaką przekazała jej jako dziedzictwo kulturowe i mentalne wielu nakładających się na siebie pokoleń i nagle ona Cyntia - znalazła się, posiała i w dodatku wylęgła inna taka... - odmieniec z poglądami i gustem, które przede wszystkim niby niszczą ją samą a tak na prawdę służą za podstawę rozwoju rodziny. 
(Na reszcie znalazła dowartościowanie czarnej owcy)
Poza tym córki na pewno przedzwonią z życzeniami, więc na chwilę się  usłyszą, jakoś da radę ustawić poprzeczkę dla  odpowiednio zmontowanej fasady, może nawet szczerze się ucieszy(?)
 (Ee-e... na pewno się ucieszy. Przecież zawsze ogarnia ją radosne podmiecenie jak tylko ma okazję umoczenia się w konwersacji ze swoimi pociechami)  i potem znów zbuduję fortecę, w której samotność jest przyjacielem i pancerzęm oraz tarczą ochrono - obronną. 
Największą wartością dla niej stanowi samowystarczalność emocjonalna i silne oparcie w sobie samej a do tego potrzebuje ciszy, spokoju i dotarcia do momentu, w którym prawie znika, rozpuszcza się pozostając jednocześnie swoim własnym świadkiem i najbliższym przyjacielem jakiego kiedykolwiek mogłaby mieć. Nauczyła się być szczęśliwa bez konieczności udziału osób postronnych. Życie samo w sobie w każdej sekundzie trwania było dla niej bezgranicznym dobrem i  pięknem i zadośćuczynieniem za los, który sobie wyznaczyła. 
Tymczasem musi się na prawdę sprężyć, żeby wszystko sobie rozplanować tak aby wydobrzeć na planowany wyjazd. 
- Dziesięć dni - to akurat tyle ile wytrzymają jej kwiatki doniczkowe bez podlewania ..., fajnie - półgłosem rozpracowywała swoje przedświąteczne plany - zadowolona na tyle na ile było ją stać w tym momencie. 
Oby tylko udało jej się odzyskać kondycję zdrowia konieczną do przetrzymania trudów podróży. Sam widok Zuli poza ekranem skype'a już będzie nagrodą ładującą baterie - zawyrokowała. 
Na - dotyka się jej, nawącha, nakocha, napatrzy, naurzeka, nagaworzy i wszystko będzie chciała zabrać ze sobą do wiosny. Bo wiosną przyjedzie pilnować małej i znów zabierze ze sobą wspomnienia. 
(w dodatkowym bonusie jeszcze obcowanie z jej najdroższym światełkiem - Lylli.)
Przez dłuższy moment Cyntia rozmyślnie i z całą premedytacją pieściła w sobie kojącą prawdę o tym, że obie jej córki zawsze okazywały jej mnóstwo uczucia w kontakcie bezpośrednim i czuła się przez nie kochana, nawet wówczas kiedy specyficzne koleje losu rozdzielały trzy kochające się i rozumiejące się na podskórnym poziomie osoby na przedłużone odcinki czasu i przestrzeni pomimo wszelkich zawirowań doświadczanej doli. 
Tak na samym dnie swojej duszy czuła też gorącą, z konieczności stłumioną miłość swojej starszej siostry i dobre intencje i ogrom uczucia Myszki i na prawdę zalewające oceany szczerego uczucia jakie miała dla niej jej młodsza siostra także. To nic, że czasami, chwilowo... Chwilowo - nawet jeżeli miałoby tak być już przez całe pozostałe  życie, to nadal było to postawa konieczna dla uniknięcia otwartych  konfliktów i nawarstwionych czy nagromadzonych pretensji, żalów, bzdurnych czasami gniewów, a nawet mało wygojonego bólu. Ponieważ każdy miał swoją rację, a racji było wiele więc zbyt bezpośrednie zestawienie ich wróżyło złowieszczo. Po prostu wygodniejsza strona dla możliwości funkcjonowania rodziny na poziomie wykluczającym wzajemne krzywdzenie się poprzez otwarty konflikt, rozwartość emocji jakie dymiły w centrum zastygłego wulkanu. Cyntia była zdeterminowana co do podtrzymania stanu zamrożenia puszki pandory.
Wiedziała, że ojciec ich wspólnych dzieci - Gregor - darzy ją szacunkiem i stara się zachować w stosunku do niej szlachetnie i przyzwoicie, bo w ten sposób zyskuje w swoich oczach lepsze zdanie o sobie samym i postanowiła jemu i sobie udostępniać taką opcję tak długo jak długo omówiona postawa podtrzymywała funkcjonowanie na optymalnym poziomie złożonej formy rodzinnej  w ko-incydentalnym nałożeniu się przypadków. 
Miała też sporo dobrze życzących jej przyjaciółek, garstkę luźnych znajomych i przeszło pięćset face book'owych koneksji, z których większość była jej obca nawet z nazwiska.
Od dwóch lat - chyba/?, korespondowała z Michem i czasami się na prawdę zastanawiała czy on istnieje czy jest to jakiś gruby przekręt. 
Ale gdy od czasu do czasu dzwonili do siebie, to umacniała się w przekonaniu, że intonację głosu i specyfikę mówienia trudno jest podrobić z tak dużym prawdopodobieństwem podobieństwa przez nią zapamiętanym. 
Zresztą Micho... hm; 
Micho przepadł jak kamień w wodę.
 Cyntia jednak z góry go usprawiedliwia - jak to ona - ma pewnie dzień tak wypchany, że nieprzytomny kładzie się spać i w takim samym stanie wstaje - snuła domysły. A może we Francji też się interesy zaprawia alkoholem? - skrzywiła się lekko... 
- Ciekawe jak tam mu się wszystko ułoży? 
Micho należy do tych, którzy mogli oddać potężne kęsy samego siebie w zamian za przetrwanie. W jej sytuacji takie zabiegi zawsze kończyły się chorobą. Musiałaby oddać te kawałki, które bezsprzecznie charakteryzowały to kim jest dla siebie samej bardziej niż cała reszta jej tożsamości i dlatego w każdej pracy zarobkowej traciła kontakt ze sobą co owocowało naturalną koleją rzeczy. Miała tylko jedno wyjście; pracę, która ochroni i ocali i przechowa to co jest w niej najwartościowsze dla niej samej. 
Ale tu była zagwozdka, Cyntia czuła się za mało wartościowa na takie łupy od losu. 
Ponieważ okazało się, że jedynym wyjściem jest dowartościowanie siebie w celu zarówno zachowania siebie jak i zapewnienia sobie przetrwania więc co jej innego pozostaje? 
Musi próbować i właśnie to robi. 
Powodzenia - szeptała codzienną mantrę otulając się kokonem wsparcia w samej sobie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz